Wróciłam.
Trochę mi jeszcze się plączą myśli
i czas nie ma swojego codziennego wymiaru, ale wiem, że
odpowiedzialny za ten stan ciała i umysłu Jet Lag jest zjawiskiem
przejściowym.
Policzyłam, że od wczorajszego (czy
naprawdę wczorajszego?) wyruszenia w drogę powrotną z Hanoi
upłynęły 22 godziny. W tym 19 godzin w powietrzu.
Na zakończenie podróży linie
lotnicze zaaplikowały nam niespodziankę w postaci lotniska w
Krakowie. Widok białych skałek i klasztoru w Tyńcu lekko mnie
zaniepokoił. Skąd pod Okęciem tyniecki klasztor? Okazało się, że
nie mam aż takiego zamulonego umysłu. Nic mi się nie przywidziało.
Wyraźnie zmierzaliśmy w kierunku Balic. Cały samolot ogarnęła
konsternacja.
Już w myślach kombinowaliśmy jak
odebrać z parkingu na Okęciu nasz samotny samochód, kiedy
zakomunikowano nam, że postoimy sobie z godzinkę i polecimy do
Warszawy. Ktoś miał zdecydowanie przekręcone poczucie humoru.
Dodatkowe dwie godziny w samolocie nie były z gatunku prezentów
gwiazdkowych.
Dziś siadłam do nadrabiania
zaległości ale średnio mi to wychodzi. Mój organizm działa
jeszcze według innych reguł. Temperatura, która powitała nas na
Okęciu była, delikatnie mówiąc, mało komfortowa. Ja, z oślim
uporem postanowiłam nie zdejmować klapek. Co tam klapki! Cały
strój miałam absolutnie nie adekwatny do okoliczności. Zimno mi
jest do dzisiaj. Walczę z sennością, chłodem i zmęczeniem. I
trochę tęsknię do zapachów, wilgoci, ciepła i widoków sprzed 24
godzin.
Pozwolicie, że wrócę tam jeszcze na
chwilę?
Wyjechaliśmy w Poniedziałek
Wielkanocny. W samolocie gorąco i głośno. Rząd przed nami jakiś
małoletni podróżnik ryczy i kwiczy. Ukręcenie mu główki
przychodzi mi na myśl po pierwszej godzinie. Później zabijam (!)
czas wymyślaniem tysiąca sposobów na jego uciszenie. Po 5,5
godzinach lotu z ulgą opuszczamy samolot, który wylądował na
skraju Półwyspu Arabskiego. Doha albo inaczej Ad-Dauha. Do dziś nie miałam pojęcia o
istnieniu tego miejsca.
Do następnego lotu mamy półtorej
godziny. Transfer.
Przyglądam się lotnisku. Jest
przeogromne. Samoloty stoją zaparkowane jak samochody na parkingu w
supermarkecie przed Wielkanocą.
Jakie odległości wchodzą w grę
niech zilustruje czas przejazdu autobusu lotniskowego z miejsca
zaparkowania samolotu do terminala; 20 minut. Jedziemy, jedziemy,
jedziemy a końca nie widać. Za to widać ulice, pasy, znaki
drogowe, skrzyżowania, sygnalizację świetlną. Ruch samochodowy na
tym lotnisku jest większy niż w dzień powszedni na drogach w
Świętochłowicach. I wszędzie stoją w rzędach samoloty. Czegoś
takiego jeszcze nie widziałam.
A w środku? Człowiek na człowieku. Z
każdej strony świata i w każdą stronę świata. Każdego koloru
skóry i rozmiaru obuwia. W kapeluszach, turbanach, burkach. W
garniturach i koronkach od Versace. W szortach i jeansach. Duzi,
mali, dorośli i nie bardzo. Śpiący i pijący kawę.
I wszyscy w oczekiwaniu. Na dalszy
ciąg, na kolejny samolot. W Doha, w części tranzytowej nikt się
nie zatrzymuje. To przedsionek. Przedsionek do dalszej drogi.
Nasza biegnie w kierunku Bangkoku a
potem Hanoi.
Przed nami 11 godzin w powietrzu. Na
samą myśl o tym cierpnie mi skóra.
Zakładam słuchawki, okrywam się
kocem, przytulam do poduszki, włączam powieść i ....budzę się
widząc, że za oknem jest jasno a do Bangkoku zostały niecałe dwie
godziny lotu.
Jakoś dałam radę. W Bangkoku stoimy
tylko godzinę. Potem jeszcze dwie i jesteśmy na miejscu.
Nieco po piętnastej miejscowego czasu lądujemy
w Hanoi.
Jest pochmurno, wilgotno i pachnie.
Czym pachnie? Zastanawiam się przez chwilkę. Wiem! To wanilia.
Jest bardzo, bardzo zielono.
Nie odczuwamy zmęczenia a Jet Lag jest
czystą teorią. Na razie.
Marzymy o prysznicu i zrzuceniu z nóg
butów. Obie rzeczy są w zasięgu. Potem możemy zacząć smakować
nasze wakacje.
I prowincjonalnie i po miejsku. Nawet kogut zachowuje spokój.
Ni to kramik, ni to bar. I kupisz i zjesz. Jak w tysiącach podobnych.
Górny poziom Hanoi. Uwaga! Wysokie napięcie!
Na zewnątrz szaro i mokro. Czyli idealnie na poszukiwanie strawy. Gardzimy hotelową kuchnią i wyruszamy w miasto.
Stop!
To niebezpieczne! Mało, to grozi
śmiercią!
Jak przejść przez jezdnię? Czyżby
przyszło nam spędzić czas w Hanoi po jednej stronie ulicy?
Ruch uliczny gna jak górski strumień
po wiosennych roztopach. Szybko i nie zawsze w nurcie. Tutaj na
dodatek również pod prąd i z głośnym trąbieniem.
Jedyna rada to zamknąć oczy i
wkroczyć na jezdnię. Liczyć na swój szczęśliwy traf.
Odważylibyście się?
Idziemy z MMŻ jedną stroną drogi.
Brak chodnika utrudnia i tak już niebezpieczny spacer. A chodnika
nie ma z przyczyn oczywistych. Stoją na nim samochody, motory,
rowery i domowe gar kuchnie.
Nam pozostaje tylko życie na krawędzi
czyli desperacki krok do tej warczącej rzeki lub przytulenie się do
grupy tubylców. Ci kicają z jednej strony tej rzeki na drugą z
prawdziwie wschodnim spokojem.
Z nadzieją wypatrujemy pasów dla
pieszych. W prezencie od losu dostajemy dodatkowo sygnalizację
świetlną. I to działającą.
Po 5 sekundach dociera do nas, że
prezent od losu jest ironiczny. Po co pasy skoro nikt się nimi nie
przejmuje? Mają znaczenie czysto symboliczne. A sygnalizacja
świetlna? Nie miało znaczenia czy paliło się zielone czy czerwone
światło. Rzeka płynęła w takim samym, szalonym tempie.
Podobno Hanoi jest mniej chaotyczne niż
Ho Chi Minh. Chyba nie mam ochoty sprawdzać.
Muszę jednak przyznać, że po dwóch
dniach rozpaczy, towarzyszącej każdemu wyjściu w miasto,
poczuliśmy się swobodnie. Nagle wtopiliśmy się w uliczny nurt i
przeżyliśmy. Choć powiem, że niektóre sytuacje pełne były
emocji jak z dobrego thrillera.
Od tego ustawicznego narażania życia
zgłodnieliśmy i to było wystarczającym powodem, żeby ruszyć do
przodu.
Dobry thriller zakłada, że napięcie
goni napięcie. Uszliśmy z życiem w pierwszej potyczce z Hanoi.
Teraz czekało nas zdobycie kolacji.
To się nazywa odwaga. Marsz ulicą.
Tu się nie jeździ. Tu się parkuje.
We wszystkich kierunkach. I wszyscy jednocześnie.
Znane i nieznane.
Ciąg dalszy nastąpi
Ale Was Wywiało!!!!!!!!!ale dobrze, że już jestescie. Cali i szczęśliwi bo takie widoki to......pozazdrościć.Czekam na ciąg dalszy i serdecznie Was pozdrawiam:)))
OdpowiedzUsuńNo witam ,witam cieszę się ,że jesteście cali i zdrowi CZekam na dalszy ciąg jak już odpoczniecie.POzdrawiam Majka.
OdpowiedzUsuń