wtorek, 22 września 2020

Skąd pochodzi leczo czyli faszerowana kuskusem papryka w wersji wegańskiej

 



Toskańska kartka z kalendarza przywołana z tęsknoty za podróżami.


- Zrobię gulasz!

- Chłopie jest gorąco. 

40 stopni nad basenem nie kieruje myśli ku rozgrzewającym potrawom.

- Ale ja kupiłem już mięso! - zrobię gulasz!

Jaki uparty. W jaki sposób komuś, kto myśli o swoim gulaszu jak o dziewiątym cudzie świata wyperswadować myśl o jego przyrządzeniu. 

Rozumiem w warunkach około polarnych, wśród białych niedźwiedzi  lub przynajmniej białych nocy. Ale dookoła jest dokładnie odwrotnie. Jest zielono, śpiewają cykady, woda w basenie ciepła. A ten tylko gulasz i gulasz. Monotematyczny jakiś. Melonów nam się chce, brzoskwiń a na kolację lekkiego makaronu z czosnkiem a nie mięcha i sosu.

Kiedy okazało się, że nasza nieugiętość nie podlega negocjacjom, padło stwierdzenie: to zrobię leczo.

Czy mnie się wydaje, czy ciągle zostajemy w węgierskich klimatach? 

Lenistwo uśpiło naszą czujność i ani się obejrzeliśmy a na piecu bulgotał gar leczo. 

Zaglądając do lodówki w poszukiwaniu kolejnego prosecco, nie zadawaliśmy sobie trudu zerknięcia w kierunku pieca. A tam się działo! Nasz kolega kroił, szatkował, dosypywał, dolewał, mlaskał: Jeżis, ale to je dobre!

Po całodziennych zapowiedziach, w okolicach kolacji leczo wylądowało na stole. Wieczór z gatunku "teraz mogę umrzeć, tak jest pięknie" nadpłynął subtelnie i nie narzucająco. Najpierw wszystko przykryło złoto, potem niebo poróżowiało a cienie sięgnęły drugiej strony tarasu. Było idealnie. 

I tylko to leczo. Jak pięść do nosa, jak kwiatek do kożucha, jak wół do karety. 

Zapach nijak nie pasował do zapachu pinii i rozmarynu. 

Skoro jednak dało się kuchni węgierskiej zielone światło, to trzeba było tę żabę (o, przepraszam, to leczo) zjeść.

Jedna myśl nie dawała mi spokoju. Dlaczego Słowak tak uparł się by ugotować węgierską potrawę? Bo gulasz, o którym marzył też jest węgierski.

Tajemnica miała swoje wyjaśnienie. Otóż zdaniem naszego kolegi najlepszy gulasz robią Słowacy a Węgrzy od Słowaków zwinęli przepis. Z leczo sprawa ma się podobnie. Najlepsze jest na Słowacji. Kiedy już byliśmy gotowi się do podjęcia dyskusji na temat pochodzenia potraw, nasz Słowak wypalił: a wiecie, że szampan tak naprawdę jest słowacki? Odpadliśmy i od razu pognaliśmy po kolejne prosecco.

P.S.

Zapomniałam o leczo. Po słowacku zaciąga się je rozmąconym jajkiem pod koniec. Tu powinnam wstawić jako ilustrację "Krzyk" Muncha. 

No cóż. Co kraj, to obyczaj. Co kuchnia, to niespodzianka.





Faszerowane papryki w wersji wegańskiej

faszerowana papryka 

papryczki opieczone i obrane ze skóry

3/4 szklanki kuskusu

1 szklanka bulionu lub wrzątku

4 łyżki dobrej, twardej fety (weganie mogą użyć sera bez mleka)

połówka kiszonej cytryny

1 cebula

1 duży ząbek czosnku

2 mała papryka żółta

garść zielonej pietruszki

pół garści świeżej mięty

garść rodzynków

1 łyżeczka mielonego kuminu

pół łyżeczki przyprawy ras el hanout

1 jajko lub dla wegan 2 łyżki zmielonych orzechów nerkowca 

sól i pieprz

Sos:

pasta paprykowa (używamy, tyle ile lubimy)

sos z pieczenia papryki

1 szklanka kremówki lub pół szklanki orzechów nerkowca zalanych ciepłą wodą i zmiksowanych

Jak zrobić:

Kuskus mieszamy z przyprawami i rodzynkami. Zalewamy wrzątkiem lub bulionem (na centymetr ponad poziom kaszy). Przykrywamy i odstawiamy na pół godziny.

Rozgrzewamy grill w piekarniku i opiekamy papryki. Moje są okrągłe ale kształt nie ma znaczenia. Przypiekamy skórkę z każdej strony i wyjmujemy do miski. Szczelnie przykrywamy np. folią spożywczą. Po kwadransie możemy z papryk ściągnąć skórkę i pozbyć się gniazd nasiennych.

Napęczniały kuskus rozdrabniamy widelcem. Dodajemy do  niego przesmażoną cebulę, czosnek, pokrojoną drobno żółtą paprykę, kiszoną cytrynę i zioła. Mieszamy i dodajemy, jeśli trzeba, sól i pieprz. Mieszamy z jajkiem lub zmielonymi nerkowcami, delikatnie dodając pokruszony ser.

Napełniamy ściśle papryczki i układamy w naczyniu żaroodpornym. Polewamy sosem pozostałym z pieczenia papryk i dodajemy 2 łyżki oliwy lub masła.

Wkładamy do piekarnika rozgrzanego do 180 stopni i pieczemy około 20 minut.

Wyjmujemy z pieca i ostrożnie zlewamy sos z pod papryk do rondelka. Dodajemy do niego pastę paprykową i śmietankę lub śmietankę orzechową i mieszając, zagotowujemy.

Podajemy papryczki polane sosem i ani nam w głowie słowackie leczo z jajkiem.





Smacznego

piątek, 11 września 2020

Niebieska książeczka i tarta z limoncello i figami




Ty mnie nie naciskaj, bo się w sobie zamknę...

Znacie ten tekst? To Osioł do Shreka.

Kto lubi być naciskany, przymuszany, zobligowany (fuj, ale to obrzydliwe słowo)?

Przymus wywołuje opór. I choć staram się być od kilku lat nie tak grzeczną dziewczynką jak kiedyś, to i tak nie jest łatwo.

Czytałyście (lub czytaliście) Magię Olewania? Jeśli nie macie problemów z olewaniem (tu aż się wewnętrznie kurczę bo grzeczna dziewczynka mówi, że "olewanie" nie to nie jest ładne słowo), to podziwiam i nieco zazdroszczę. 

Mnie kiedyś olewanie nawet by do głowy nie wpadło. 

Grzeczne dziewczynki wychowane przez grzeczne mamusie noszą grzeczne sukienki i grzecznie spuszczają oczęta. Tak mi mówiono. Jako, że naiwność to moje drugie imię, ani mi w głowie było poddawać tę zasadę w wątpliwość. Jakoś mi się w życiu udawało. Ktoś tam mnie oszukał. Ktoś inny wykorzystał moją łatwowierność. Ktoś popukał się znacząco w czoło. A ja tkwiłam na nieugiętym stanowisku, że świat jest piękny, ludzie dobrzy a jednorożce czekają za rogiem. A, i jeszcze wierzyłam, że dobro zostanie nagrodzone a zło ukarane.

Chwila przerwy, bo muszę się przestać śmiać. Z samej siebie. 

Rodzina patrzyła na mnie jak na raroga i rozciągała nade mną, na ile była w stanie, parasol ochronny.

No wypisz, wymaluj, księżniczka w wieży.

Myślę, że pewnego dnia cierpliwość moich najbliższych bliska była wyczerpaniu. Miłość miłością, wyrozumiałość jak najbardziej, ale cierpliwość to nie źródło bez dna.

Skoro logiczne argumenty trafiały w studnię, postanowili wziąć mnie sposobem...na  gwiazdkę dostałam małą niebieską książeczkę, która zmieniła moje życie.

- To można nie iść na imieniny cioci?

- Można powiedzieć "nie" koleżance, która n..ty raz z rzędu pożycza od ciebie twoją ulubioną bluzkę? 

- Można powiedzieć: "nie chce mi się" oglądać kolejną komedię romantyczną z Tomkiem Karolakiem?

O kurcze!  Nie wiedziałam. 

Spróbowałam na początek użyć słowa "nie" w domu. Nieśmiało i nieco półgębkiem. 

I wiecie co? Ziemia się nie zatrzęsła. Nikt nie skonał w męczarniach oburzony moją asertywnością. Mało tego, nikt nawet mojego "nie" nie komentował. Po prostu życie toczyło się dalej, jakby "nie" nie istniało.

Ożesz ty. Czemu ja tego nie wiedziałam wcześniej? Tyle lat zmarnowanych na byciu grzeczną. 

Koniec z tym. Teraz "nie" będę celebrować, pieścić, napawać się i dosładzać. 

Od tego postanowienia minęło sporo czasu. Po pierwszym zachłyśnięciu się wolnością, mogłam zacząć wyciągać wnioski. 

Najważniejsze to zrobić sobie listę osób, których zdanie jest dla ciebie ważne. Możecie się śmiać, ale ja nosiłam w portfelu swoją listę (krótka była). I ona przywracała mnie do pionu, kiedy martwiłam się na przykład, że nie kupiłam kalendarza od kominiarza lub prosiłam tylko o dwa plasterki szynki w sklepie.

Czy kominiarz i sklepowa są na liście? Nie? Wyrzuty sumienia niech spadają.

Po drugie trzeba być czujnym, nie przesadzić z asertywnością. Łatwo zamienić ją w arogancję. A to już całkiem przeciwległy biegun. 

Niebieska książeczka była tylko impulsem do zmian. Wszystko jak w każdej zmianie musi się zacząć w głowie. To trudne, rozumiem. Ale może czasem warto spojrzeć na świat z innej perspektywy. Może zauważymy, że jednak białe jest białe a czarne jest czarne a tęcza to wspaniałe zjawisko przyrody. 

Nagadałam się zupełnie nie na temat. O śliwkach i kiszonkach powinnam pisać. 

Najlepsze rozmowy toczą się przy stole, więc mój wstęp jest jakby uzupełnieniem stołu.

Aha, ta niebieska książeczka to Magia Olewania Sarah Knight. Polecam.

A co gotujemy?

Może dla coś słodkiego?

Wszystko w tej tarcie jest moje ulubione: kruche ciasto (MidnightCookie spróbuj choć raz), limoncello i figi. 






Tarta z limoncello i figami


ciasto kruche- składniki

90 g zamrożonego masła

50 g zimnego smalcu

200 g mąki pszennej

szczypta soli

50 g drobnego cukru

2-4 łyżki lodowatej wody

lodowate ręce


krem z limoncello - składniki

100 g stopionego i wystudzonego masła

pół szklanki kremówki

5 jajek

180 g drobnego cukru

pół szklanki limoncello

skórka otarta z jednej cytryny

pół szklanki mielonych orzechów laskowych

kilka fig pokrojonych w plasterki do położenia na górze

parę łyżek konfitury morelowej do posmarowania fig


kruche ciasto - wykonanie

Mąkę mieszamy z solą i cukrem. Mało ścieramy na grubej tarce wprost do mąki. Dorzucamy pokrojony w kostkę smalec. Kruszymy palcami do uzyskania okruchów. Wlewamy 2 łyżki wody i zagniatamy szybko ciasto w kulkę. Jeśli ciągle się sypie, dodajemy jeszcze wodę. 

Lub: wszystko ładujemy do malaksera i po minucie mamy gotową kulkę ciasta. Kulkę lekko spłaszczamy pięścią by łatwiej nam się ją wałkowało później.

Ciasto wkładamy do woreczka i do lodówki na co najmniej godzinę.

Potem wyjmujemy ciasto z lodówki i z woreczka. Kładziemy na arkuszu papieru do pieczenia i przykrywamy drugim arkuszem.

Tu następuje najtrudniejsza część przepisu. Trzeba mieć krzepę. Rozwałkowanie na placek twardej jak beton kulki nie jest łatwe (podobno można ją zetrzeć na tarce a potem przyklepać do dna). Jeśli macie pod ręką jakieś mocarne ramię, to teraz się przyda. 

Kiedy już udało wam się wypełnić formę (średnica 24 cm) wkładamy formę z ciastem na kolejne pół godziny do lodówki.

Nagrzewamy piekarnik do 200 stopni. Ciasto wyjmujemy z lodówki, przykrywamy papierem do pieczenia i wsypujemy coś by ciasto obciążyć np fasolę, groch, soczewicę, kamyczki. Nie chcemy by ciasto urosło za bardzo. Musi się przecież zmieścić w nim clou przepisu czyli limoncello.

Tak wyposażoną formę wkładamy do piekarnika i pieczemy 10 minut. Teraz zdejmujemy obciążenie z papierem i pieczemy jeszcze 10 minut. 

Wyjmujemy tartę z piekarnika i studzimy.


krem z limoncello - wykonanie

wszystkie składniki pakujemy do miski i krótko miksujemy. Wylewamy na podpieczoną tartę i pieczemy w nagrzanym do 180 stopni piekarniku 30 minut. 

Upieczoną tartę (środek nie może być płynny, może drżeć jak osika ale powinien być jednością) studzimy a potem dekorujemy plastrami fig. 

Figi smarujemy podgrzaną konfiturą morelową (bez farfocli!) i podajemy z uśmiechem.




Smacznego