tag:blogger.com,1999:blog-1682967426079857332024-03-18T17:42:44.116+01:00Musisz mieć ze sobą limonkęLimonkahttp://www.blogger.com/profile/12311099236164086738noreply@blogger.comBlogger735125tag:blogger.com,1999:blog-168296742607985733.post-39650294106405327992024-02-15T15:33:00.001+01:002024-02-15T15:33:09.236+01:00Kremowe skutki tęsknoty czyli sernik baskijski<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEikogQCuSw8aV8Il8vWTbybUK_GwvnV92-saXZiGUXVb9ZQWXhLylCI1AxQI2WgFMR_N1lonjsc9ovVTbbddK9mz4vckOFWG1nAjSc125niPnvrZrMvCeecv2q4CH7jrkRyJ06GSyz7qRhURpp_-FCtlHCG9VmC5ESkmGHNLllBzwHs7Y_NjnYyIczxb0A/s640/20240209_105742.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="480" data-original-width="640" height="300" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEikogQCuSw8aV8Il8vWTbybUK_GwvnV92-saXZiGUXVb9ZQWXhLylCI1AxQI2WgFMR_N1lonjsc9ovVTbbddK9mz4vckOFWG1nAjSc125niPnvrZrMvCeecv2q4CH7jrkRyJ06GSyz7qRhURpp_-FCtlHCG9VmC5ESkmGHNLllBzwHs7Y_NjnYyIczxb0A/w400-h300/20240209_105742.jpg" width="400" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"></td></tr></tbody></table><br /><p><br /></p><p> No piękny to on nie jest. Na bank nie uroda czyni z niego coś wyjątkowego. </p><p>Jakiś czas temu blogosferę opanowała sernikomania. A konkretnie obsesja na punkcie sernika baskijskiego. Był w tak nieoczekiwanych miejscach i w takiej ilości, że obawiałam natknąć się na niego w mojej lodówce. </p><p>Serniki nigdy mnie nie kręciły. A od czasu kiedy zasugerowano mi rezygnację z nabiału, udawałam z różnym skutkiem, że wszelkie camembery, brie, combocole, stiltony, buffale i gorgonzole nie istnieją. Cóż kiedy moim ulubionym śniadaniem była kroma z twarogiem i pomidorkiem czy kiełkami. Spróbujcie się przestawić na tofu czy hummus o poranku. Never!</p><p>Kocham oba ale nie przed południem. Poranek był zarezerwowany dla trwarożków, no może jeszcze dla jajeczka.</p><p>A tu taka historia: nie jemy od jutra serka. A co w takim razie jemy? Granolę z vege jogurtem. Lub owsiankę (tylko w miesiącach ciemnych), albo awokado z pomidorkiem (to był strzał w dziesiątkę). </p><p>Nawet nie przypuszczałam jak ciężko jest zmienić przyzwyczajenia. Czy ja byłam (lub jestem) nabiałoholikiem? Tęsknię za tym czego mi jeść nie wolno. Pociesza mnie myśl, że i tak jestem szczęściara bo poznałam ich smak i mogę się posiłkować wspomnieniem takiej na przykład kanapki zapieczonej pod grillem z kapiącym z niej cheddarem czy mozarelką. Oj grzeszne to myśli, grzeszne.</p><p>Powiem wam w sekrecie, że ta dieta bezmleczna nie jest zła. Jeśli do tego dodam, że czasem zanurzę palec w opakowaniu serka śniadaniowego lub skubnę parmezanu to przestaniecie mi współczuć.</p><p>I tu dochodzę do bohatera dzisiejszej notki. Do sernika baskijskiego.</p><p>Ciekawośc to pierwszy stopień do poznania. Co takiego jest w tej brzydkiej istocie, że zawędrowała aż z krainy Basków do Nowego Yorku a stamtąd zdobyła cały świat?</p><p>Kremowość, kremowość i jeszcze raz kremowość. </p><p>Podejrzewam, że miłośnicy tradycyjnych, stabilnych serników zmarszczą noski i powiedzą: never (wiem, wiem, powtarzam się). </p><p>To baskijskie cudo jest zaprzeczeniem sernika np (ha, ha, ha) sernika nowojorskiego. Może w tym tkwi sukces Baska w Wielkim Jabłku.</p><p>Spróbowałam. Każdy pretekst by oblizać serową łyżkę jest dobry. A jeśli na dodatek okraszę go badaniem naukowo kulinarnym czyli "o co w tym chodzi", to mamy sernik baskijski na tacy.</p><p>Ocena sernika: jest bardzo kremowy; bardziej przypomina deser niż ciasto. Jest przypieczony i podobno taki ma być. Dla celów poznawczych poświęciłam się i zjadłam kawałek.</p><p>Chcecie przepis? Proszę bardzo:)</p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiBNqJHdNBcnUKjzOGHMadtCnfuuLs0AOQjmVcTvAuq765H8wkCgTCVSADshsDwRFFoNaOO4a_l2kHMj4bS6r5eJDxvTsz-3_L0PbyeTQkn99Vyr62LqDYz5jzoxTxuZyJiWg-vdKyJpiJ9YY4Qkfw_smur30TSIwNZrqPYFmRUcsscqRrQu88-humMzYs/s640/20240208_145400.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="484" data-original-width="640" height="303" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiBNqJHdNBcnUKjzOGHMadtCnfuuLs0AOQjmVcTvAuq765H8wkCgTCVSADshsDwRFFoNaOO4a_l2kHMj4bS6r5eJDxvTsz-3_L0PbyeTQkn99Vyr62LqDYz5jzoxTxuZyJiWg-vdKyJpiJ9YY4Qkfw_smur30TSIwNZrqPYFmRUcsscqRrQu88-humMzYs/w400-h303/20240208_145400.jpg" width="400" /></a></div><br /><p><br /></p><p><span style="font-family: Lobster; font-size: x-large;"><i>Sernik baskijski</i></span></p><p>na spód sernika </p><p>100g ciastek typu digestive</p><p>1 łyżka płynnego masła</p><p>Ciastka doprowadzamy do okruchów np blenderem. Potem łączymy z roztopionym masłem. Formę o średnicy 18 cm wykładamy papierem. Wykładamy zarówno spód jak i boki. RTe drugie niech wystają ponad rant formy bo sernik sporo urośnie.</p><p>Rozgrzewamy piekarnik do 190 stopni i pieczemy 15 minut. Upieczony spód wyjmujemy i studzimy.</p><p>500 g serka philadelhia (można zastąpić każdym serkiem śmietankowym lub śniadaniowym np Piątnica, Twój Smak Aksamitny, Turek)</p><p>170 g gęstego jogurtu</p><p>150 g drobnego cukru</p><p>4 jajka</p><p>140 ml kremówki</p><p>ćwierć łyżeczki soli</p><p>1 łyżka esencji waniliowej</p><p>Podkręcamy temperaturę piekarnika do 220 stopni.</p><p>Jogurt kładziemy na gęstym sitku by jak najwięcej wody odsączyć. </p><p>Do misy miksera wkładamy ser, odsączony jogurt i cukier. Ubijamy do połączenia. Dodajemy po jednym jajka. Potem wlewamy kremówkę i dodajemy sól i wanilię.</p><p>Masa jest bardzo płynna.</p><p>Wlewamy ją do formy (pamiętajcie o wysokim kołnierzu z papieru) i pieczemy 30 minut. Góra sernika powinna wyglądać jak creme brulee a środek być rozchybotany jak most sznurkowy. Nie martwcie się półpłynnym środkiem. W miarę stygnięcia sernik będzie bardziej zwarty.</p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh1fn5iRVjBqHJwRLmYsQ64S3oz3deExtQNW_mY4NtuLLSHSJ_aiJPgIgDEBsfIBxL3FK20jNCNGtNC659RLTAY2PhcVjC6eEiU1UpRWj30hUnfhUFFg0Z6WfZSB3VXkE35OgdHAfKTbEnUXoYZd6Dj2PZcow_maiMUxziYeMvypHvX3Bagq6bLCimz090/s640/20240209_110017.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="640" data-original-width="480" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh1fn5iRVjBqHJwRLmYsQ64S3oz3deExtQNW_mY4NtuLLSHSJ_aiJPgIgDEBsfIBxL3FK20jNCNGtNC659RLTAY2PhcVjC6eEiU1UpRWj30hUnfhUFFg0Z6WfZSB3VXkE35OgdHAfKTbEnUXoYZd6Dj2PZcow_maiMUxziYeMvypHvX3Bagq6bLCimz090/w300-h400/20240209_110017.jpg" width="300" /></a></div><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhASHvEwVX0kTXcIA8lvAKLLgN6uMJVxqd7TzieKWVgYUCivn4rkYir7tvc_TSJhE77giTjcRyo6F-930GHANHdgFwSUKOKxypolqePOq05E8uc4JcP35acdm9RuJTMWA0QsM85_6tgw7P1g9cNMqT_NPjQ8NdOjQpt_76dPd5t0csHq2O1qhMZfuOtyKU/s4000/20240209_105610.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="4000" data-original-width="3000" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhASHvEwVX0kTXcIA8lvAKLLgN6uMJVxqd7TzieKWVgYUCivn4rkYir7tvc_TSJhE77giTjcRyo6F-930GHANHdgFwSUKOKxypolqePOq05E8uc4JcP35acdm9RuJTMWA0QsM85_6tgw7P1g9cNMqT_NPjQ8NdOjQpt_76dPd5t0csHq2O1qhMZfuOtyKU/w300-h400/20240209_105610.jpg" width="300" /></a></div><br /><p><br /></p>Limonkahttp://www.blogger.com/profile/12311099236164086738noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-168296742607985733.post-75438872560965558232024-02-05T14:34:00.005+01:002024-02-05T14:48:56.224+01:00Gdzie są ciepłe kapcie czyli zupa na pokrzepienie z soczewicą, makaronem i kwaśną śmietaną <div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiNXnYLVDwjcDpXSP_9YF-IopD_E8HlW4P3zJ4SL6OxLpKyQphV1Oi8MDgfDbH1Je7xbh_cv0GiRcfpJki95gJiAqeD32M0s7hrXH0T3ssZl-zAe9dXboL7j3ou20EmRcatm1PUweTATR9WD_wYWidtPcLNW1GHibsBvEYQadzH71C1FQLEA-6RHb3vGEI/s3079/20230309_152301.jpg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2304" data-original-width="3079" height="479" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiNXnYLVDwjcDpXSP_9YF-IopD_E8HlW4P3zJ4SL6OxLpKyQphV1Oi8MDgfDbH1Je7xbh_cv0GiRcfpJki95gJiAqeD32M0s7hrXH0T3ssZl-zAe9dXboL7j3ou20EmRcatm1PUweTATR9WD_wYWidtPcLNW1GHibsBvEYQadzH71C1FQLEA-6RHb3vGEI/w640-h479/20230309_152301.jpg" width="640" /></a></div><br /><p><br /></p><p>Aż nie chce się otwierać oczu. Nie dość, że poniedziałek, to na dodatek obrzydliwy. Leje, wieje, wieje, leje. </p><p>Taki początek tygodnia powinien być prawnie zabroniony</p><p>"To w szyby deszcz, deszcz dzwoni jesienny i pluszcze jednaki, miarowy niezmienny"...</p><p>Uwielbiam ten wiersz i jego smutek ale nie w poniedziałek. Litości. </p><p>Zima jak się patrzy. </p><p>Nawet parasol na nic się zda bo zaraz ci go z ręki wiatr wyrwie. Kokonik jakiś dziś by się przydał. Może strój nurka? </p><p>Albo literatura jakaś podnosząca na duchu. Może być poezja, tylko proszę nie deszczowa , nie ta jaką usłyszałam dziś w swojej głowie po odsłonięciu zasłon.</p><p>Jedyna energetyczna jaka mi przychodzi do głowy, to kulinarna. Taka, w której kipi od kolorów, gorąca, aromatów. Macie jakieś ulubione książki na takie dni jak dzisiejszy?</p><p>Jamie Oliver jest niezły ale chyba nie o ten rodzaj aktywności mi chodzi w przypadku deszczowego poniedziałku. Za dużo tu ruchu i zamieszania. </p><p>Może Ottolenghi? Prawie wszystkie jego propozycje przemawiają do wyobraźni i są przesmaczne. Cóż kiedy poniedziałek nie jest dniem, kiedy jestem otwarta na wyzwania. Nawet kulinarne. Niestety nawet Prosto wydaje się dzisiaj nie proste. </p><p>Potrzeba mi czegoś jak kocyk; łatwego, oswojonego, jak wygodne kapcie (trochę przegięłam ale potrzeba przytulności wzięła górę) albo ulubiony, zmechacony sweter.</p><p>Myślę, że naleśniki byłyby dobre. One są zawsze dobre. Cóż, kiedy Główny Twórca Najlepszych Naleśników nie planuje mnie dziś odwiedzić.</p><p>Zapytacie dlaczego nie usmażę ich sama. Hm, nie wpycham się w grządki, które ktoś obrabia perfekcyjnie. A mnie w dziedzinie naleśników do poprawności daleko. A co dopiero do perfekcji.</p><p>Więc naleśniki odpadają.</p><p>Zupa, zupa jest zawsze dobra. Pomyśleliście kiedyś, że zupa jest troszkę jak Kopciuszek. Niezbędny ale niedoceniany. Bez zupy obiad jest jakiś...niepełny. Ale po obiedzie nikt nie pamięta co w talerzu pływało. Bo przecież wiadomo, że najważniejsze jest drugie.</p><p>A zupa potrawi powalić na kolana. Czasami zagra w nosie i na kubkach smakowych jak najlepsza orkiestra symfoniczna. A echo tego smakowego koncertu sprawia, że o kolejnym daniu myślimy już tylko w kategoriach bagatelki.</p><p>Zupa to coś, co często przychodzi nam do głowy kiedy wracamy wspomnieniami do dzieciństwa. </p><p>Zupa mleczna(chociaż ten wybór jest kontrowersyjny), rosołek, taki jak u Babci. No i pomidorowa...Ta najlepsza, z ryżem. </p><p>Założę się, że polecieliście teraz w myślach do swojego rodzinnego domu i zapachniało wam...może grochówką? Nie oceniam.</p><p>Lubię zupy. Gęste, pożywne, gorące. Takie, które spokojnie mogą grać pierwsze skrzypce. Kiedy do niej dołożę chrupiącą kromkę chleba z masłem, to właściwie nie chcę już niczego więcej. </p><p>Czyli co? Potrzebuję przepisu nietrudnego do realizacji. Takiego, który by mnie otulił i wsparł duchowo, który zaspokoiłby moje poniedziałkowe deficyty ciepła i potrzeby czułości. </p><p>O cholera! Co się tu porobiło!</p><p>Tu się gotuje czy rozczula nad sobą?</p><p>Tak się zanurzyłam w tej konteplacji mokrego początku tygodnia, że aż popłynęłam.</p><p>I bardzo dobrze. Czasami dobrze jest się nad sobą pochylić z czułością. To dobre dla samego siebie i dla świata.</p><p>Znalazłam książkę, która jest na dziś idealna. Jest jesienno zimowa i ma wszystko to, o czym pisałam wyżej. Jest aromatyczna, ascetyczna, jest napisana przez Nigela Slatera. </p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg8wGJQ9LU3Xvpp0GUmJ-dPOVaqBEJKgIgnhtK4tBKcEXimpYDo1ccnlD4YBmUQ0Wat6Ja2g7he6tnh6HQb3bGOkz3RannxnpmpulYb1uk-ghNZofycdqUP7d2IVd_VQd8ZpCVEtlS9nZlQIfpwo-fi02Vz3xoTB3VtLM9GlYQ-RFg2jBBxedw36vjw3l0/s4000/20230309_152054.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="4000" data-original-width="3000" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg8wGJQ9LU3Xvpp0GUmJ-dPOVaqBEJKgIgnhtK4tBKcEXimpYDo1ccnlD4YBmUQ0Wat6Ja2g7he6tnh6HQb3bGOkz3RannxnpmpulYb1uk-ghNZofycdqUP7d2IVd_VQd8ZpCVEtlS9nZlQIfpwo-fi02Vz3xoTB3VtLM9GlYQ-RFg2jBBxedw36vjw3l0/w480-h640/20230309_152054.jpg" width="480" /></a></div><br /><p><br /></p><p>Tak więc "<i><span style="font-family: Dancing Script; font-size: x-large;"><b>makaron, soczewica, kwaśna śmietana" </b></span></i>czyli Nigel Slater i wszystko jasne.</p><p>Na dwie porcje:</p><p>3 łyżki oliwy</p><p>4 cebule (2 obrane i pokrojone w plastry, 2 pokrojone drobno w kostkę)</p><p>3 ząbki czosnku, pokrojonego w plasterki</p><p>2 łyżeczki mielonej kurkumy</p><p>puszka ciecierzycy (około 400g), odsączonej</p><p>puszka białej fasolki (około 400g), odsączonej</p><p>100 g czerwonej soczewicy</p><p>1 litr bulionu</p><p>100 g makaronu linguine</p><p>200 g szpinaku</p><p>40 g masła</p><p>250 g kwaśnej śmietany</p><p>garść zielonej pietruszki</p><p>garść zielonej kolendry</p><p>nieco mięty</p><p>sól</p><p>pieprz</p><p>Rozgrzewamy oliwę. Wrzucamy pokrojoną drobno cebulę i smażymy na średnim ogniu 15 minut aż będzie miękka i złota. Dorzucamy czosnek i wsypujemy kurkumę. Mieszamy i smażymy 2 minuty.</p><p>Do garnka dodajemy ciecierzycę, fasolę i soczewicę. Wlewamy bulion. Na niewielkim ogniu gotujemy pół godziny. Mieszamy od czasu do czasu.</p><p>Topimy na drugiej patelni masło i wrzucamy plasterki cebuli. Karmelizujemy na małym ogniu. Niech nabiorą słodyczy i pięknego bursztynowego koloru. Zajmie to jakieś pół godziny.</p><p>Wracamy do garnka z gotującą się cupą. Wsypujemy do niej makaron i gotujemy do miękkości. Na pięć minut przed końcem gotowania dorzucamy szpinak. Siekamy zielone warzywa i dorzucamy do zupy. Zdejmujemy garnek z pieca. Dodajemy sól i pieprz według uznania.</p><p>Nalewamy zupę na talerze. Na górze kładziemy kleks kwaśnej śmietany i łyżeczkę karmelizowanej cebuli.</p><p>I tyle. I aż tyle.</p><p>Smacznego</p><p>P.S.</p><p>Zanim zupełnie opadniemy z sił i poddamy się myśli, że zima nas pokonała, mam dla was optymistyczną niespodziankę. Wczorajsze znalezisko. Sceptycy powiedzą, że to nie nadzieja ale raczej brak rozumu, ja jednak z uporem maniaka uchwycę się myśli, że wiosna już się skrada.</p><p>Oto dowód: to żółte w środku nie jest opakowaniem po gumie lecz malutkim podbiałem, który nic sobie nie robi z kalendarza. Bierzmy z niego przykład:)))</p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjEGE6zxnzYRAzCNFPCsXhyphenhyphenmYogBse0tEUxhK2V-aNeKmJ1euBwqg1t-H0Mke-G_VKgOq8QT_zHJUGgGyopf-r4mutlnFwEOtURSJ9oPF9heb0GKStmCDZIla9gSB_uM3syIrUhT1kiCF3HxC_KEnZj_jXaMaqVcztKkwtlDo1svJF10nmEet7un6FUaHE/s4000/20240204_123532.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="4000" data-original-width="3000" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjEGE6zxnzYRAzCNFPCsXhyphenhyphenmYogBse0tEUxhK2V-aNeKmJ1euBwqg1t-H0Mke-G_VKgOq8QT_zHJUGgGyopf-r4mutlnFwEOtURSJ9oPF9heb0GKStmCDZIla9gSB_uM3syIrUhT1kiCF3HxC_KEnZj_jXaMaqVcztKkwtlDo1svJF10nmEet7un6FUaHE/w300-h400/20240204_123532.jpg" width="300" /></a></div><br /><p><br /></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiOHJjtF2tBz3PDDjIqrlO-BEF0Kv5K6RHXbKQ2-BD7TCkeBIkidYiQ36BWIaVzLfCX3FulfmfXS72Gjc2IQBmSzD9Mu5QBNf4BOuU63x7KLXEpcl03gNKUXY_RBTR3daWBeGSk4VnqhjbLMYNOGjI366r0aetfAXVZ3uFvhmvHUW3-Ng6VYMTkFnWAo0I/s4000/20230309_152105.jpg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="3000" data-original-width="4000" height="480" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiOHJjtF2tBz3PDDjIqrlO-BEF0Kv5K6RHXbKQ2-BD7TCkeBIkidYiQ36BWIaVzLfCX3FulfmfXS72Gjc2IQBmSzD9Mu5QBNf4BOuU63x7KLXEpcl03gNKUXY_RBTR3daWBeGSk4VnqhjbLMYNOGjI366r0aetfAXVZ3uFvhmvHUW3-Ng6VYMTkFnWAo0I/w640-h480/20230309_152105.jpg" width="640" /></a></div><br /><p><br /></p><p><br /></p><div><br /></div><div><br /></div>Limonkahttp://www.blogger.com/profile/12311099236164086738noreply@blogger.com5tag:blogger.com,1999:blog-168296742607985733.post-76952274347686187232024-01-29T19:59:00.002+01:002024-01-29T19:59:30.201+01:00Styczniowa mucha i las w człowieku czyli tort jagodowo kokosowy<p> </p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhQAI6cHbaiSQ9i9yP68CN7_mwAjAZqAEXleQNItDV_x26etcdt8Ut60XjpPqJD9sES-hr8pP5mSBxULBT-pwg4B5E1cJHrHMhSbuTrDbJWxMjYtOjdHd42HCKq2nzTlDpQOK2WMbvdQxStompk6luxKsK6whIgDVkmxWddSpGmLXLBmuWBejq-P5ZzjWE/s640/20240127_090914.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="480" data-original-width="640" height="300" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhQAI6cHbaiSQ9i9yP68CN7_mwAjAZqAEXleQNItDV_x26etcdt8Ut60XjpPqJD9sES-hr8pP5mSBxULBT-pwg4B5E1cJHrHMhSbuTrDbJWxMjYtOjdHd42HCKq2nzTlDpQOK2WMbvdQxStompk6luxKsK6whIgDVkmxWddSpGmLXLBmuWBejq-P5ZzjWE/w400-h300/20240127_090914.jpg" width="400" /></a></div><p><br /></p><p>Nie pamiętam! Tak dawno mnie nie było, że musiałam sobie przypomnieć kim tutaj jestem.</p><p>I znalazłam bardzo pachnący wpis. Szkoda, że ostatni. </p><p>Rzut oka na zdjęcie i od razu w głowie otworzyła mi się buteleczka z napisem "lucerna" i zatęskniłam za tarasem, białym winem pitym w świetnym towarzystwie, za dziewczynami pachnącymi pączkami (za samymi pączkami też:)), za spleśniałym domkiem pod lasem. Nawet o krecich kopcach pomyślałam z rozrzewnieniem. Pomyślałam, że już, już niedługo, jeszcze tylko ze trzy miesiące i będzie można przywitać się z bzem, demonicznym różowym drzewkiem, wiewiórkami w sadzie i dzikami za żywopłotem. </p><p>Każdej zimy przychodzi taki moment kiedy mówię: "starczy". Niech sobie zima bywa, ale pod koniec stycznia mam jej serdecznie dość. </p><p>Śnieg był? Był.</p><p>Mrozy dały się we znaki? Dały.</p><p>Gwiazdka była? I owszem. </p><p>Sylwester odhaczony? No i już.</p><p>W górę rękę ten, kto otwierając szafę uśmiecha się na widok zimowej kurtki.</p><p>Te buty, te skarpety, podkoszulki, rękawiczki, szaliki! Ileż można? </p><p>Dziś świeciło słońce. I to nie jakaś marna imitacja, tylko prawdziwe ciepłe cieszące oko i serce slońce. Balkon otwarłam, koty wypuściłam, lampki świąteczne zwinęłam w końcu do skrzyni. </p><p>Nie tylko ja zareagowałam entuzjastycznie na dzisiejszą słoneczność. Mucha się pojawiła w zasięgu wzroku, nie tylko mojego. Od razu została pożarta. Świat jest niebezpieczny.</p><p>Z rozpędu kupiłam bukiet tulipanów wiedząc, że kiedy tylko się ze swoich zielonych kokonów rozwiną, to okażą się bladymi podróbkami wiosny. Ale nadzieja umiera ostatnia.</p><p>Do tych soczystych żółcią i czerwienią grządkowych tulipanów jeszcze daleko. Po drodze kalendarz pokazuje walentynki, Czarodziejski flet, dzień kobiet.....</p><p>W taki dzień jak dziś pocieszam się myślą, że dzisiaj jest do wiosny bliżej niż było we wrześniu. </p><p>Póki jej nie ma zerknę jeszcze na pole lucerny. Dobrze, że mamy zdjęcia, wspomnienia i kalendarz.</p><p>Pozdrawiam wszystkich ciepło i zapraszam na wspomnienie lata czyli tort jagodowo kokosowy. </p><p><br /></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgTo1FnCxRkm7fdndJfqxYjoILX__g1iJQkBVe_ms8ap01mDbs2dHvWXUhaK9HMVrDL4lI_C7JgsqOfHcNyc8wccfeyj8PXsry5hBlnV68_E0UEMzZFcXgyMhA-J-_oGSHrvs7cJmb_zKJFkio7YglaiKJJNQSCJnJmhlUg_6IwsHAolUpqFRYk3ZhCU38/s640/20240127_090855.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="640" data-original-width="480" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgTo1FnCxRkm7fdndJfqxYjoILX__g1iJQkBVe_ms8ap01mDbs2dHvWXUhaK9HMVrDL4lI_C7JgsqOfHcNyc8wccfeyj8PXsry5hBlnV68_E0UEMzZFcXgyMhA-J-_oGSHrvs7cJmb_zKJFkio7YglaiKJJNQSCJnJmhlUg_6IwsHAolUpqFRYk3ZhCU38/w300-h400/20240127_090855.jpg" width="300" /></a></div><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiB6Pd4OK071wPfLsfgsNnGV3RupEicSc3btAvLpsEiGZyFwP5FO55B18xwK9zILBI8BPgeUqDFT_e6X0nioHD06O4qYplIjQV1O-sZBScR_WP_6i5lD5s414Yd4jJQn66wKa-E1iDErn3jtMq43trckzZiYL-J1lcQJKe0OAi_kMXdea8elaD8_QnTKdU/s640/20240127_120839.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="640" data-original-width="480" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiB6Pd4OK071wPfLsfgsNnGV3RupEicSc3btAvLpsEiGZyFwP5FO55B18xwK9zILBI8BPgeUqDFT_e6X0nioHD06O4qYplIjQV1O-sZBScR_WP_6i5lD5s414Yd4jJQn66wKa-E1iDErn3jtMq43trckzZiYL-J1lcQJKe0OAi_kMXdea8elaD8_QnTKdU/w300-h400/20240127_120839.jpg" width="300" /></a></div><br /><p><br /></p><p><span style="font-family: Dancing Script; font-size: x-large;"><i>Tort jagodowo kokosowy</i></span></p><p>Jak pewnie wiecie, lubię mieć zamrożone resztki ciasta z różnych wypieków. Nie wszystko zużywam do konkretnych ciast a to co zostaje świetnie się mrozi; czy to biszkopty czy ciasta typu brownie. </p><p>Taki skarb w zamrażarce skraca czas robienia ciasta o połowę. </p><p>Wyjmujemy zlodowaciałe ciasto na blat kuchenny a za pół godziny mamy gotową bazę do tortu. </p><p>Moje zapasy składały się z dwóch pięknych blatów biszkoptowych i worka resztek czekoladowego ciasta, które uwielbiam za prostotę i niezawodność. Te resztki były skrawkami o różnych kształtach. Wiedzcie, że to żadna przeszkoda w zrobieniu spektakularnego tortu. </p><p>Jeśli nie macie czekoladowych resztek, pokrójcie biszkopt na trzy części. Też będzie pięknie.</p><p>Składniki na tort o średnicy 18 cm</p><p>Potrzebujemy:</p><p>biszkopt o średnicy 18 cm</p><p>jeden czekoladowy blat (lub kolejny krążek biszkoptu) o średnicy 18 cm</p><p><span style="font-family: Dancing Script; font-size: x-large;"><i>Biszkopt:</i></span></p><p>4 jajka, osobno żółtka, osobno białka</p><p>140 g drobnego cukru</p><p>100 g mąki pszennej</p><p>30 g mąki ziemniaczanej</p><p>30 g roztopionego i wystudzonego masła</p><p>szczypta soli</p><p>Rozgrzewamy piekarnik do 170 stopni.</p><p>Ubijamy białka do spienienia i dodajemy po łyżce cukier. Każdą łyżkę wsypujemy po rozpuszczeniu się poprzedniej porcji cukru. Kiedy białka z cukrem są ubite i przypominają materiał na bezę, wlewamy kolejno żółtka. Mąki mieszamy i delikatnie łączymy z masą jajeczną. Na koniec cienką strużką wlewamy masło.</p><p>Dno foremki wykładamy papierem do pieczenia. Wylewamy ciasto i pieczemy 45 minut lub do suchego patyczka.</p><p>Wyjmujemy i studzimy.</p><p>Nie dzielimy na blaty, na to przyjdzie czas następnego dnia. </p><p>W dniu, w którym pieczemy biszkopt zrobimy też żelkę jagodową.</p><p><span style="font-family: Dancing Script; font-size: x-large;"><i>żelka jagodowa:</i></span></p><p>200 g jagód</p><p>50 g cukru</p><p>4 g żelatyny plus odrobina wody do jej zamoczenia</p><p>sok z cytryny</p><p>Zagotowujemy jagody z cukrem. Żelatynę zalewamy wodą by napęczniała. Potem stawiamy na garnku z gotującą się wodą by się żelatyna rozpuściła.</p><p>Zagotowane jagody miksujemy i przecieramy przez sito.</p><p>Łączymy z sokiem z cytryny (około łyżki) i płynną żelatyną. Mieszamy i wylewamy do formy mniejszej o 1 cm od formy, w której będziemy składać ciasto. </p><p>Nie posiadam specjalnch rantów do robienia żelki. Wykładam 16 cm formę folią spożywczą i wlewam do niej jagody. Studzę, a potem wkładam do zamrażarki. Zamrożona żelka łatwiej odchodzi od folii i elegancko umieszcza się na cieście.</p><p>Kolejnego dnia robimy mus jagodowy i kokosowy.</p><p><span style="font-family: Dancing Script; font-size: x-large;"><i>mus jagodowy:</i></span></p><p>200 g jagód</p><p>5 g żelatyny</p><p>40 g cukru</p><p>1 łyżka soku z cytryny</p><p>130 ml kremówki</p><p>Jagody zagotowujemy z cukrem. Miksujemy na puree i przecieramy przez sito. Łączymy z rozpuszczoną żelatyną (patrz wyżej) i sokiem z cytryny.</p><p>Ubijamy kremówkę ale nie na sztywno. Ma spływać z łyżki. Do puree dodajemy łyżkę jagód. Mieszamy a potem dodajemy resztę. Łączymy śmietanę z jagodami.</p><p><span style="font-family: Dancing Script; font-size: x-large;"><i>Krem kokosowy</i></span></p><p>200 g gęstej części mleczka kokosowego lub po prostu śmietanki kokosowej</p><p>100 g białej czekolady </p><p>5 g żelatyny, rozpuszczonej (patrz wyżej)</p><p>130 ml kremówki</p><p>Podgrzewamy śmietankę kokosową by była dość ciepła ale nie gotująca. Do ciepłej śmietamki wrzucamy połamaną czekoladę. Zostwiamy na 5 minut i mieszamy do rozpuszczenia się czekolady. Dodajemy płynną żelatynę. Mieszamy. Studzimy.</p><p>Ubijamy kremówkę jak poprzednio czyli nie na sztywno.</p><p>Znów łączymy łyżkę ubitej kremówki z kokosową mieszanką. Potem łączymy obie części.</p><p>do nasączenia ciasta:</p><p>pół szklanki syropu kokosowego </p><p>2 łyżki wody </p><p>lub pół szklanki syropu cukrowego czyli woda z cukrem</p><p>Czas poskładać tort. </p><p>Nie wiem czy używacie folii do składania trortu ale jeśli jeszcze jej nie wypóbowaliście, to polecam z całego serca. Jeśli jej nie macie, to użyjcie papieru do pieczenia jako kołnierza bo tort jest dość wysoki.</p><p>Na spód formy kładziemy pierwszy blat ciasta. Nasączamy syropem.</p><p>Wykładamy połowe musu jagodowego. Na środek kładziemy krążek żelki jagodowej. Całość przykrywamy resztą musu jagodowego.</p><p>Wkładamy ciasto na kwadrans do lodówki.</p><p>Kładziemy kolejny krążek ciasta. U mnie resztki czekoladowego brownie. Nasączamy. Wykładamy krem kokosowy, wygładzamy powierzchnię i na kwadrans do lodówki.</p><p>Kładziemy ostatni krążek ciasta i wkładamy do lodówkki na kilka godzin.</p><p>Przygotowujemy <span style="font-family: Dancing Script; font-size: x-large;"><i>krem do tynkowania tortu.</i></span></p><p>200 g miękkiego masła</p><p>200 g mleka zgęszczonego</p><p>Jeśli robicie ozdoby typu"jagoda na krzaczku" odłóżcie z 5 łyżek kremu by je połączyć z barwnikami.</p><p>Masło ubijamy na puch i wąską strużką wlewamy do ubijającego się masła mleko.</p><p>Możemy położyć krem na ciasto.</p><p>Żaden ze mnie cukiernik i nigdy nie jestem zadowolona z efektu ale muszę przyznać, że praca z tynkiem tego typu jest łatwa. Polecam go wszystkim wątpiącym. Jako dodatkową reklamę dodam, że świetnie nadaje się do ozdób na tort typu szlaczki, kwiatki, listki i tym podobne.</p><p>Smarujemy cienko tort tynkiem by złapał wszystkie okruchy, wyrównujemy i schładzamy. Potem kładziemy jeszcze jedną warstwę tynku. Ona będzie tą ozdobną. Teraz możemy tort dekorować. </p><p>Jeśli chcecie zrobić jagodowe krzaki użyjcie barwników do pozostawionych kilku łyżek kremu. Jeśli zapomnieliście o pozostawieniu kremu, udekorujcie tort borówką amerykańską i listeczkami mięty. Oba składniki cały rok są obecne w sklepach.</p><p>Fajne jest takie ciasto. Weronika powiedziała, że człowiek z lasu wyjdzie ale las z człowieka nigdy. Sama prawda.</p><p>Smacznego</p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhboWSyAAa9Jo3z-6W7OOG3bzFkK0fx-mXbdvctR-9J4JmTrGSkbA9bbi_nxP7yLLmhVddcQQn0zegiGL-TvfWh4jahUT-DRtnLEelShntMmE9JjbN-xiy-0YBLRBw5YALNjmCX7p-uj2uypqYG496Edze-DnG9Vt5ELi2Wrvtf5yCCuqC1nWWf0n4jp7U/s640/20240127_090840.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="640" data-original-width="480" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhboWSyAAa9Jo3z-6W7OOG3bzFkK0fx-mXbdvctR-9J4JmTrGSkbA9bbi_nxP7yLLmhVddcQQn0zegiGL-TvfWh4jahUT-DRtnLEelShntMmE9JjbN-xiy-0YBLRBw5YALNjmCX7p-uj2uypqYG496Edze-DnG9Vt5ELi2Wrvtf5yCCuqC1nWWf0n4jp7U/w300-h400/20240127_090840.jpg" width="300" /></a></div><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj9ru57D7FSmsfs6Ih8BGMWfXS9eLAl3xL2XdDyoLzEW0ZUbCKeM8AV5gkmEvywg_CAQqE-FT8kFrSSdz8tvy5nrhyphenhyphenyAE5TcNJhQ0SSmewLrlUiqlkimPmrp-zulCAEqbIF9nlnzoYcRhy1EHtJaLS7kQg3fdpSO36fSS2UgvhZbyVT9es8L1bNdgQX84k/s640/20240127_120904.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="640" data-original-width="480" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj9ru57D7FSmsfs6Ih8BGMWfXS9eLAl3xL2XdDyoLzEW0ZUbCKeM8AV5gkmEvywg_CAQqE-FT8kFrSSdz8tvy5nrhyphenhyphenyAE5TcNJhQ0SSmewLrlUiqlkimPmrp-zulCAEqbIF9nlnzoYcRhy1EHtJaLS7kQg3fdpSO36fSS2UgvhZbyVT9es8L1bNdgQX84k/w300-h400/20240127_120904.jpg" width="300" /></a></div><br /><div><br /></div>Limonkahttp://www.blogger.com/profile/12311099236164086738noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-168296742607985733.post-53175151168748025432023-08-09T20:27:00.002+02:002023-08-09T20:27:17.295+02:00Czym pachnie łąka czyli lawenda z jeżyną i lucerna w słoiku<p> </p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgd7KX4osjjY9kX4a1hnKzB7px_wszSH-c-Y44UhwbSH0vzeLPOxM2XNYSwv3tacU6kWU0ATegQ620rMnIAgGvsVupWSv5Kx7t5hiuoT4o7T4rqZDN77ajeIRZimDflQL1bV5UW86VKcGx0aKSN76HM-ZdA1vyFAqd4aO4--y7cyFmjknesv-iWDjV16ns/s800/20200804_183024.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="616" data-original-width="800" height="433" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgd7KX4osjjY9kX4a1hnKzB7px_wszSH-c-Y44UhwbSH0vzeLPOxM2XNYSwv3tacU6kWU0ATegQ620rMnIAgGvsVupWSv5Kx7t5hiuoT4o7T4rqZDN77ajeIRZimDflQL1bV5UW86VKcGx0aKSN76HM-ZdA1vyFAqd4aO4--y7cyFmjknesv-iWDjV16ns/w578-h433/20200804_183024.jpg" width="578" /></a></div><br /><p></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p>Wiecie jak pachnie lucerna? </p><p>To taka niepozorna roślinka o żółtych kwiatkach. Jej siła nie polega na urodzie i wielkości ale na zapachu i ilości. Lucerna nie rośnie samotnie. Rośnie stadami. Widać, że dobrze się czuje w tłumie, ale raczej w swoim tłumie. Na łące za domem, między kurdybankiem, głowienką, cieciorką, kozłkiem i całym kosmosem innych roślin rośnie ona - lucerna. Nie zwraca na siebie uwagi, nie przyciąga wzroku. Ale tylko do czasu. </p><p>Wilgoć to zdrajca. Najmniejsza roślinka może skrywać się w cieniu matki-łąki przez cały słoneczny dzień. I jeśli nie jest wybujałym słonecznikiem lub przebrzydłą nawłocią nie zwróci na siebie naszej uwagi. Małe to to, nie wabi kolorem (w końcu żołci na łące jest co niemiara). Ale poczekajcie do wieczora lub sprawdzcie prognozę pogody i wypatrujcie deszczu. Drobinki wilgoci w powietrzu są jak zwiastuny naturalnej perfumerii. Omijajcie sefory i daglasy. Szukajcie lucerny. </p><p>Pachnieć w ogródku to żadna sztuka. Róże, lawendy, maciejki, floksy, goździki, szałwie, wisterie, budleje grają pierwsze skrzypce i na pewno nie są Kopciuszkami. </p><p>Łąka to co innego.Tu trzeba walczyć o swoje. Ludzkie ręce nie pomogą, nie wyrwą chwasta, zasłaniającego słońce. Tu rosną same "chwasty".</p><p>Jeśli się jest maleńkim stworzonkiem z wiotką zieloną łodyżką a wokół rosną takie "żyrafy" jak popłochy czy dziewanny, to trzeba zabłysnąć czymś innym. I tu wchodzi na scenę ona: lucerna.</p><p>Żyłam obok niej i jej nie zauważałam. Ona obrastała płot mojego ogródka i nie rzucała się w oczy. Rok temu była tłem dla modliszki (tak, tak, taki to egzotyczny gość zamieszkał wśród moich pomidorów). Czy to problemy z węchem (covid mnie nie ominął) czy brak uważności ale niegdy przedtem nie zwróciłam na nią uwagi.</p><p>Tym razem zapach uderzył mnie jak obuchem. Nie wiedziałam, że to lucerna. Po prostu stanęłam jak wryta. Co może tak pachnieć w siepniowy wieczór na zwykłej jurajskiej łące?</p><p>I krok po kroku, drogą nosowej eliminacji znalazłam źródło. Żadne jaśminy, maciejki i budleje. Tylko lucerna. Jak ona pachnie! </p><p>Lećcie za miasto, zanurzcie się w łące i wąchajcie. </p><p>To kolejny zapach, który chciałabym latem zamknąć w słoiku. Pierwszy był zapach rozgrzanego słońcem igliwia w lesie, słodki, miodowo żywiczny. A teraz lucerna....nie do opisania. </p><p>Jeszcze nie wymyślilam sposobu wykorzystania jej w kuchni, ale wierzcie mi, pracuję na tym. </p><p>Dziś też będzie pachnąco ale nie lucerną. </p><p>Co prawda lawenda już przekwitła ale suszona jest równie aromatyczna co ta z grządki czy wazonu. I nie, nie smakuje jak prowansalskie mydełko. Spróbujcie lawendy na słodko. </p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiC6fdzr16zXSvFVMF75u6fjdRUYtT5d61rMOZmtjSCCvvj1mSbzecSMb_-OBx35Fa_6-AiY2z3KaV0YSXrc1tkCcoH9O3CK5rJBsRzbUE9wrORoqYX_Xzk2mIQU0T3ipEDnvxAZzmybkjkRt82vSgvtCEdh6iZAlnGuDrleal1ZEOULvpWJaHWsfwSqVU/s800/20200804_171243.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="800" data-original-width="600" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiC6fdzr16zXSvFVMF75u6fjdRUYtT5d61rMOZmtjSCCvvj1mSbzecSMb_-OBx35Fa_6-AiY2z3KaV0YSXrc1tkCcoH9O3CK5rJBsRzbUE9wrORoqYX_Xzk2mIQU0T3ipEDnvxAZzmybkjkRt82vSgvtCEdh6iZAlnGuDrleal1ZEOULvpWJaHWsfwSqVU/w480-h640/20200804_171243.jpg" width="480" /></a></div><br /><p><br /></p><p><span style="font-family: Dancing Script; font-size: x-large;">panna cotta z mleka kokosowego:</span></p><p>1 puszka mleka kokosowego </p><p>laska wanilii</p><p>2 łyżeczki żelatyny</p><p>2,5 łyżki cukru</p><p><span style="font-family: Dancing Script; font-size: x-large;">konfitura z jeżyny i lawendy:</span></p><p>1 kg jeżyn</p><p>1 łyżka płatków lawendy</p><p>2 szklanki cukru</p><p>Powinniśmy zacząć od zrobienia konitury. Nie przerażajacie się ilością jeżyn. Jeśli nie zamkniecie ich w słoiku, to nadziejcie nimi zamiast jagodami bułeczki. Lub upieczcie drożdżówki z serowym i jeżynowym nadzieniem. Pączki z ich udziałem też są pycha i ucieszą tych, którzy lubią połasuchować sezonowo.</p><p>A leniuszkom polecam poranny tost z kozim twarogiem i muśnięciem jeżynowo lawendową konfiturą. </p><p>Jeżyny myjemy, osuszamy na sicie i wsypujemy do garnka z grubym dnem by nam się nic nie przypaliło.</p><p>Wsypujemy cukier, mieszamy i odstawiamy na godzinę by owoce puściły soki. </p><p>Stawiamy po godzinie na małym ogniu i delikatnie gotujemy. Trochę to trwa zanim się nam sok częściowo odparuje. Po godzinie gotowania wsypujemy pokruszone lawendowe kwiatki.</p><p>Jeśli chcemy sprawdzić czy konfitura jest taka jak trzeba, to znaczy nie rozlewa się, robimy próbę talerzyka. Odrobinę konfitury wlawamy na talerzyk i czekamy aż wystygnie. Jeśli pływa po talerzyku, musimy ją jeszcze pogotować. Jeśli tkwi jak przyczepiona, konfitura jest gotowa. </p><p>Teraz podejmujemy decyzję co robimy dalej, jemy czy pakujemy do słoików.</p><p>Panna cotta kokosowa:</p><p>Wlewamy do garnuszka mleko kokosowe z wanilią(sprawdzcie na etykiecie zawartość miąższu kokosowego, powinno być minimum 90%). Wsypujemy cukier i doprowadzamy do zagotowania. Zdejmujemy z ognia i wsypujemy żelatynę. Bardzo dokładnie mieszamy do całkowitego rozpuszczenia się żelatyny. Przecedzamy płyn i odstawiamy do wystygnięcia. Przelewamy do foremek i wstawiamy do lodówki na kilka godzin.</p><p>By wyjąć deser z foremki wkłądamy foremkę na kilka sekund do miseczki z ciepłą wodą. Odwracamy foremkę i kładziemy panna cottę na talerzyku. Polewamy jeżynowo lawendową konfiturą.</p><p>Szczerze mówiąc, ta panna cotta była tylko pretekstem by przedstawić wam lawendę w towarzystwie jeżyn. </p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhgJ6wQq_cGxed87Lpw97-naMjLIze1gbrEijxhwtP_0f410NzhxXMAzhIjwnS2J1G8avB5ltysdD_soe4BJTIdO5cLeJ-ExiYJIRHou29pzqBLWBvNQ9ojfZPyyMX2XPF7k-ORqtSqPoVh53wjSB84fs4rLW_yVNxgBywruO-64zqhQkQtAM0F35Zr3Pg/s800/20200804_170553.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="800" data-original-width="600" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhgJ6wQq_cGxed87Lpw97-naMjLIze1gbrEijxhwtP_0f410NzhxXMAzhIjwnS2J1G8avB5ltysdD_soe4BJTIdO5cLeJ-ExiYJIRHou29pzqBLWBvNQ9ojfZPyyMX2XPF7k-ORqtSqPoVh53wjSB84fs4rLW_yVNxgBywruO-64zqhQkQtAM0F35Zr3Pg/w480-h640/20200804_170553.jpg" width="480" /></a></div><br /><p><br /></p><p>Smacznego i duuuuużo słońca. W końcu kiedyś do nas wróci.</p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj0KV9yibIPxr0-tOADaMXLkFg8BicfEe7C15a1qtpH9D0NaEnxHbGH_VNQpPbFj0D29LD_ckCobrIL2BRC0tLOn0RtpGVfXNBGSWBY8mmxGshuR8vDfdGC5VEo4vVKQ2TpMRuGxTFxJqcSZzlPpls0IBE7lF0KxcBlKIZ9a5AJCqlYNAwxHCR7u46Zkzk/s800/20230801_124243-001.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="800" data-original-width="520" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj0KV9yibIPxr0-tOADaMXLkFg8BicfEe7C15a1qtpH9D0NaEnxHbGH_VNQpPbFj0D29LD_ckCobrIL2BRC0tLOn0RtpGVfXNBGSWBY8mmxGshuR8vDfdGC5VEo4vVKQ2TpMRuGxTFxJqcSZzlPpls0IBE7lF0KxcBlKIZ9a5AJCqlYNAwxHCR7u46Zkzk/w416-h640/20230801_124243-001.jpg" width="416" /></a></div><br /><p>Tak wygląda lucerna i jej miłośniczka;)</p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjsTFNbQwazSd6y27GL1i4Y97cJrSY-cmoWAOHVcu_XKOsfEHyYSbap-cWKit30_SXaVs6G4ArDVUdnx0EUwW-X6Mc2DYIPG1MjVPaZIR75brXU4XOyylMnNrxVhCyfr9lrAaSc0ayrnGsDmT17m2c5toNrJACcYuAaYEvmZiAWtckZEDbuzfc7RKy4xfI/s800/20230801_124340-001.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="800" data-original-width="535" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjsTFNbQwazSd6y27GL1i4Y97cJrSY-cmoWAOHVcu_XKOsfEHyYSbap-cWKit30_SXaVs6G4ArDVUdnx0EUwW-X6Mc2DYIPG1MjVPaZIR75brXU4XOyylMnNrxVhCyfr9lrAaSc0ayrnGsDmT17m2c5toNrJACcYuAaYEvmZiAWtckZEDbuzfc7RKy4xfI/w416-h640/20230801_124340-001.jpg" width="416" /></a></div><br /><p><br /></p><div><br /></div>Limonkahttp://www.blogger.com/profile/12311099236164086738noreply@blogger.com5tag:blogger.com,1999:blog-168296742607985733.post-53729755985189427652023-06-14T14:02:00.001+02:002023-06-14T14:02:56.798+02:00Cztery koty i bezkonkurencyjna confitowana fasola z czosnkiem i rozmarynem<p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgkVVckZQayXsIEpIQLjKjzOLTnJYviaFuc6Y8qwMFxXKVbZWEkybV_inX8W1Tdj8gwVAh9PbTAi72rmUm8wWRzuYUKXtOO7QbtrHXzg41530gWTuPn4QAoHkrweY6HbozOrhrbEblnaK3KHGDwYVcF9AlY5Byq4gF1y1vht0jmPnMNXod7-Knm7Zvk/s800/20230504_081235-001.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="600" data-original-width="800" height="398" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgkVVckZQayXsIEpIQLjKjzOLTnJYviaFuc6Y8qwMFxXKVbZWEkybV_inX8W1Tdj8gwVAh9PbTAi72rmUm8wWRzuYUKXtOO7QbtrHXzg41530gWTuPn4QAoHkrweY6HbozOrhrbEblnaK3KHGDwYVcF9AlY5Byq4gF1y1vht0jmPnMNXod7-Knm7Zvk/w570-h398/20230504_081235-001.jpg" width="570" /></a></div><p></p><p>Dzisiaj chciałam wam kogoś przedstawić. Kogoś, kto jest z nami od ponad roku.</p><p>Niektórzy pewnie pamiętają moje opowieści o Citce i Lolu. Jak każda dobra opowieść ta również dobiegła końca. Moje piękności odeszły za tęczowy most w odstępie roku, przeżywszy z nami piękne długie lata. Kto miał futrzastego przyjaciela ten wie jak odejście boli. A potem, nagle dom robi się pusty. Na początku zapełniałam go wspomnieniami. Kątem oka wydawało mi się, że widzę a to ogon, a to znikającą łapkę. </p><p>Aż kiedyś, wracając do domu zdałam sobie sprawę, że nikt nie wychodzi mi naprzeciw. Nikt nie patrzy z wyrzutem: gdzie byłaś tyle czasu? jak mogłaś mnie tak zostawić?</p><p>I po raz pierwszy pomyślałam, że może by tak kotek?</p><p>Od myśli do słowa. Od słowa do czynu. Pewnego październikowego przedpołudnia ruszyliśmy z MMŻ po nowego mieszkańca naszego domu. </p><p>Pojechaliśmy z jednym transporterem, wróciliśmy z dwoma kociakami. Ot, niekonsekwencja. Miała być tylko Ona, a przybył też On.</p><p>Niunia i Duduś. Nie, to nie są ich oryginalne imiona. Nadano im takie imiona, że zęby mi zgrzytały kiedy czytałam rodowody. Tu autorem imion jest w 100% MMŻ. Ona wygląda jak Niunia a On...no przecież to wykapany Duduś. I tak zostało. </p><p>Nasze poprzednie futrzaki nazywały się Duende i Orlando czyli po domowemu Cicik i Lolo. Niektórzy znajomi naszych Dzieci pytali czy to para gejów.</p><p>Przywieźliśmy do domu dwie kuleczki. Jakże inne od swoich poprzedników. Przylepa Niunia i neurotyk Duduś. </p><p>Duduś, jak się okazało, krył w sobie niespodziankę. Z drugiej strony wody, koleżanka Córki widząc go na zdjęciach zawołała: o macie polidaktyla. Zdębieliśmy bo polidaktyl kojarzył mi się tylko z pterodaktylem. Duduś może i jest nerotyczny ale żadnych dinozaurzych cech w nim nie odkryliśmy. Ki czort ten daktyl?</p><p>Żeby to zrozumieć trzeba policzyć jego paluszki. Kot ma zazwyczaj 18 palców a kot Hamingwaya (tak się czasem mówi na polidaktyle bo pisarz miał wielopalczastego kota) ma ich więcej. Nasz Bąbel ma dwa dodatkowe paluszki na przednich łapkach. Co w niczym nie przeszkadza ani jemu, ani nam. Jest po prostu więcej kota do kochania. </p><p>Przedstawiam wam moje puchatki: Niunia i Duduś. Zgadnijcie który jest kim.</p><p>Po tak słodko puchatym wstępie można już tylko oddać się łasuchowaniu.</p><p>Kto powiedział, że łasuchowanie to plądrowanie szuflad z czekoladkami lub wyskrobywanie chałwy paluchem? Dla niektórych łasuchowanie to fasola i wszystko co z nią związane.</p><p>Ta fasola powinna być pisana z dużej litery, FASOLA, bo jest tego warta.</p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhAV_Yi72L7WZs9PAM3WMRkz5hc7-bOzVGAztS4OVpbo3Km0HpBfBjtUp04ahkxK2U2UQDoW9FrU0XZn8_uq0jDrVjQse5t7c7wkO1eWfeHeyRtW4m8TrEHI1AbseJs4h5v0DiarzNHlzsvBoC4sR6HcRHVEpXTgOD4Rnjlbjgl1IahKrg3FDFYnD0n/s4000/20230504_081251.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="4000" data-original-width="3000" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhAV_Yi72L7WZs9PAM3WMRkz5hc7-bOzVGAztS4OVpbo3Km0HpBfBjtUp04ahkxK2U2UQDoW9FrU0XZn8_uq0jDrVjQse5t7c7wkO1eWfeHeyRtW4m8TrEHI1AbseJs4h5v0DiarzNHlzsvBoC4sR6HcRHVEpXTgOD4Rnjlbjgl1IahKrg3FDFYnD0n/w480-h640/20230504_081251.jpg" width="480" /></a></div><br /><p><br /></p><p><span style="font-family: Poltawski Nowy; font-size: large;"><i>Fasola confitowana z czosnkiem i rozmarynem</i></span></p><p>200 g fasoli jaś świeżej (sucha musi się moczyć całą noc i wtedy rano jest prawie jak świeża; jednak pamiętajcie, że "prawie" robi wielką różnicę)</p><p>głowka czosnku, podzielona na ząbki nieobrane</p><p>gałązka lub dwie rozmarynu</p><p>dwie wstążki skórki z cytryny</p><p>liść laurowy</p><p>łyżeczka soli</p><p>garnek do zapiekania</p><p>nieco czasu</p><p>Świeżą fasolę "jaś" myjemy. Zagotowujemy w garnku z wodą. Wylewamy pierwszą wodę z fasoli i wlewamy świeżą. Zagotowujemy. Gotujemy sprawdzając po 45 minutach czy fasola jest miękka. Jeśli wciąż stawia opór, gotujemy do skutku czyli miękkości.</p><p>Potem odcedzamy fasolę i przesypujemy do żaroodpornego garnka, dodając ząbki czosnku, liść laurowy, skórkę z cytryny i sól.</p><p>Zalewamy olejem np rzepakowym by przykrył fasolę z czosnkiem i na górę kładziemy rozmaryn.</p><p>Przykrywamy szczelnie pokrywką lub podwójną warstwą folii aluminiowej.</p><p>Rozgrzewamy piekarnik do 150 stopni. Wkładamy garnek do piekarnika i pieczemy fasolkę około godziny. Po godzinie sprawdzamy (OSTROŻNIE, GORĄCE)czy fasola i czosnek osiągnęły miękkość masła. Jeśli próba wapadła pozytywnie, wyjmujemy garnek i zostawiamy do ostygnięcia.</p><p>Wystudzoną fasolę jemy od razu bądź smarujemy nią chleb, lub pakujemy do słoika i cieszymy się nią, schłodzoną w lodówce.</p><p>Przyznam wam się szczerze, że fasola to nie moje klimaty, na co cała rodzina zawsze reagowała niedowierzaniem. Ale w tym fasolowym przypadku zdarza mi się cichcem wyjadać ją wprost ze słoika pod osłoną drzwi lodówki.</p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhloe4vqA71cgYCZejnf-GCkVwLCisP68FL9DUwjFoogLf8Jv6MP-2QH-H_bX-zVLWYfpU1YwxgeSuTBF76_1hZMGVF9pymbbZxEWzmuZs-lGVgfuipRrvsusYkWiH5bCuE0M5pWI2WuzbYPlhL0t7eoKEuLUavZK_NwDJp-MR7A3C67V0e3cqVjY0H/s800/20230614_134308-001.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="800" data-original-width="600" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhloe4vqA71cgYCZejnf-GCkVwLCisP68FL9DUwjFoogLf8Jv6MP-2QH-H_bX-zVLWYfpU1YwxgeSuTBF76_1hZMGVF9pymbbZxEWzmuZs-lGVgfuipRrvsusYkWiH5bCuE0M5pWI2WuzbYPlhL0t7eoKEuLUavZK_NwDJp-MR7A3C67V0e3cqVjY0H/w480-h640/20230614_134308-001.jpg" width="480" /></a></div><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhl5PBuscrBu6csxTwLG3jqsc-xl48edv0rYIwsimoHXD29DsYCg3cP8WJjAIGN4IQ4SUWUGt_QNWZkFZVkkUULHjUO-ZdlVaaP4YvsDYEPuL8F-qk0znfUXMzczDkeO3JNmiJquYpHeQyT1QGaFkQaxubEOujBFRiQVtXkGY8md8siGLKxjVT0ukBG/s800/20230608_195810-001.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="800" data-original-width="600" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhl5PBuscrBu6csxTwLG3jqsc-xl48edv0rYIwsimoHXD29DsYCg3cP8WJjAIGN4IQ4SUWUGt_QNWZkFZVkkUULHjUO-ZdlVaaP4YvsDYEPuL8F-qk0znfUXMzczDkeO3JNmiJquYpHeQyT1QGaFkQaxubEOujBFRiQVtXkGY8md8siGLKxjVT0ukBG/w480-h640/20230608_195810-001.jpg" width="480" /></a></div><br /><p><br /></p><p>Smacznego</p><div><br /></div>Limonkahttp://www.blogger.com/profile/12311099236164086738noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-168296742607985733.post-41761215357721389792023-05-24T16:20:00.000+02:002023-05-24T16:20:09.427+02:00Lizak z piasku na obcej planecie i chleb z rodzynkami i orzechami laskowymi<br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg5XQWxM0Xnjnc7PNz79EHdSWk6TU83L_562F6qwJ5FgIWNVvBLS8VO4GxYLggJP-gtumR56Ryz6TGdp1tRAZYF2vlVXCLhq8P5kjk_VJItRJR7_eN_af4Yv4eRGXBw0m5zApKyzTzMSAHW2fedo1VN3IfLdyStZVmCR3e1yoxCY6WjEVIkRDQz9A_T/s800/20230504_163151-001.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="600" data-original-width="800" height="396" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg5XQWxM0Xnjnc7PNz79EHdSWk6TU83L_562F6qwJ5FgIWNVvBLS8VO4GxYLggJP-gtumR56Ryz6TGdp1tRAZYF2vlVXCLhq8P5kjk_VJItRJR7_eN_af4Yv4eRGXBw0m5zApKyzTzMSAHW2fedo1VN3IfLdyStZVmCR3e1yoxCY6WjEVIkRDQz9A_T/w528-h396/20230504_163151-001.jpg" width="528" /></a></div><br /><p><br /></p><p>Czy w dzisiejszych czasach siedzenie na tarasie, słuchanie ptaków, wypatrywanie dzięcioła, uśmiechanie się na widok śpiącego kota jest w porządku? Czy może mars na czole powinien mi towarzyszyć od pierwszego porannego zerknięcia w lustro do zgaszenia wieczorem światła? </p><p>Wojna, wybory, powodzie, inflacja, chrust w lesie i mech na dachach, kredyty, potyczki na górze. Czegóż chcieć więcej? Myśleliśmy, że żyjemy w wyjątkowych czasach. Ja z pokolenia baby boomersów byłam przekonana, że dobrostan będzie trwał wiecznie. </p><p>Nic nie trwa wiecznie." Wszystko przemija, nawet najdłuższa żmija." I to co dobre, i to co złe. </p><p>Tylko dlaczego to, co złe przemija jakoś wolniej? Mam wrażenie, że trzymanie świata w jednym kawałku przypomina formowanie lizaka z piasku. </p><p>Czy siedzenie na tarasie i głaskanie kota może coś zmienić? Świata na pewno nie ale własne spojrzenie na ów świat na bank tak. Nie wiem jak wy, ale czasem zamykam oczy przed rzeczywistością. Może to tchórzostwo a może sposób na zachowanie optymizmu. Odwracam się tyłem do świata za asfaltem i całą sobą chłonę świat mi teraz najbliższy. Drzewa, krzaki, trawę, nawet mój nie-ulubiony płot sąsiadki. Mam świadomość słońca, wiatru, deszczu, poranków i wieczorów. Wiem kiedy spadnie deszcz i kiedy w końcu zrobi się słonecznie. </p><p>Świat za asfaltem jest wtedy jak odległa planeta, ze swoją niezbadaną fauną, nie ludzkim składem powietrza i zupełnie innym przyciąganiem. Jest tak odległa, że nie stanowi zagrożenia.</p><p>Ale nigdzie nie jest bezpiecznie. Nawet odległa planeta może stanowić pokusę. Trzeba mieć świadomość, że konkwista, jeśli już się zacznie, nie skończy się dobrze. Szczególnie dla odległej planety. Po to się ją zdobywa by ją posiąść, by ją wykorzystać.</p><p>Póki co ptaki śpiewają odkarmiając młode (w budkach powieszonych w zeszłym roku mieszkają ptasie rodziny!!!). Bez oszalał sypiąc dookoła fioletem i bielą, oszałamiając zapachem. Ścieżka w lesie niknie w młodniku, który od zeszłego roku przeszedł z wieku przedszkolnego do licealnego. To też samo życie. Tylko jakieś inne, lepsze.</p><p>Coś na dodatek? Może chleb? Nic tak dobrze nie wpływa na polepszenie nastroju jak pieczenie chleba. No, może jeszcze głaskanie kota.</p><p>Wiecie co o kotach powiedział Śmierć u Terry Pratchetta? (Czarodzielstwo)</p><p><i>"– Chciałem powiedzieć (...) że na tym świecie jest chyba coś, dla czego warto żyć.</i></p><p><i>Śmierć zastanowił się przez chwilę.</i></p><p><i>KOTY, stwierdził w końcu. KOTY SĄ MIŁE."</i></p><p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjsr4Y7K3g-hjsDlbNMkJe8X3O4EIblooNEqYfgLfDSazR7dKhi26EszmMtf_VSbWELZ4w0r7CZghJXttOzdfONC0vVutzQO1i8JPEM-WzAqhdkIVKp0OUls0EfVCZaYD7Cc0aGnY-iXWuJOmUigl3DroetBibgh4ivOt2MjmcI9hdhFQnq-7CQnbTf/s800/20220401_163209-001.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="652" data-original-width="800" height="421" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjsr4Y7K3g-hjsDlbNMkJe8X3O4EIblooNEqYfgLfDSazR7dKhi26EszmMtf_VSbWELZ4w0r7CZghJXttOzdfONC0vVutzQO1i8JPEM-WzAqhdkIVKp0OUls0EfVCZaYD7Cc0aGnY-iXWuJOmUigl3DroetBibgh4ivOt2MjmcI9hdhFQnq-7CQnbTf/w515-h421/20220401_163209-001.jpg" width="515" /></a></div><br /><i><br /></i><p></p><p><span style="font-family: Poltawski Nowy; font-size: large;"><i>Więc dziś będzie o chlebie z rodzynkami i orzechami laskowymi.</i></span></p><p><b>Dzień I wieczór</b></p><p>zaczyn:</p><p>20g aktywnego zakwasu żytniego</p><p>20g mąki pszennej chlebowej</p><p>20g mąki pszennej razowej</p><p>40 ml letniej wody</p><p>Mieszamy, przykrywamy, odstawiamy na noc (około 8-12 godzin)</p><p><b>Dzień II</b></p><p>cały zaczyn</p><p>300g mąki pszennej chlebowej</p><p>100g mąki orkiszowej lub płaskurki</p><p>8g soli</p><p>310ml letniej wody</p><p>3/4 szklanki rodzynków namoczonych przez godzinę we wrzątku</p><p>3/4 szklanki prażonych orzechów laskowych</p><p>Do misy miksera wsypujemy mąki. Wlewamy wodę i dodajemy zaczyn. Mieszamy by składniki się połączyły i przykrywamy. Zostawiamy w spokoju na godzinę.</p><p>Po godzinie włączamy mikser i miksujemy na wolnch obrotach 5 minut. Dosypujemy sój oraz orzechy i dobrze odsączone rodzynki. Miksujemy kolejne 5 minut.</p><p>Wyjmujemy ciasto na lekko zwilżony blat (najlepszy jest kamienny) i delikatnie rozciągamy ciasto jakbyśmy składali kopertę. </p><p>Przekładamy znów ndo misy i odstawiamy przykryte na pół godziny. </p><p>Po półgodzinie składamy ciasto ponownie. </p><p>Tę operację powtarzamy jeszcze trzy razy (czyli cztery razy składamy co pół godziny).</p><p>Kolejne, piąte składanie planujemy za godzinę. Przyjrzyjmy się ciastu; czy jest wystarczająco zwarte? Jeśli wciąż bardzo się klei, musimy wydłużyć czas składania o kolejne pół godziny.</p><p>Czy ma odpowiednią siatkę glutenową? Trzeba tu nieco wyczucia ale jestem pewna, że siatkę glutenową czyli to co robi w czasie pieczenia dziury w chlebie zauważycie.</p><p>Składamy chleb po raz kolejny po godzinie (czyli szósty raz) i przekładamy do koszyczka wysypanego mąką. Przykrywamy koszyczek i wkładamy do lodówki na noc. </p><p><b> Dzień III rano</b></p><p>Rozgrzewamy piekarnik z garnkiem żeliwnym do 245 stopni.</p><p>Chleb delikatnie przekładamy z koszyczka do garnka, nacinamy, przykrywamy gorącą pokrywką i pieczemy 25 minut. Potem zmniejszamy temperaturę do 115 stopni i dopiekamy bez pokrywki kolejne 25 minut.</p><p>Zapach w domu będzie nagrodą i ukojeniem, obiecuję.</p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgcEcLut0w5ON0WR-EB4WTNMAK3z8-a4EPAO27v-p8vnyiX9R2k4r0ZD_Uu2aSQfBh4A4gLJRQZPjqUjdZ2c4ht-hCRd8e76s-RSjbFmsAqnOGTwDtbneva_YKIh_yLW20UMQB5ALMCUhhd4WUhD8Cg6r-PAHJ-8XdsZdczFWATury7EyadedOoNGNr/s800/20230504_164011-001.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="800" data-original-width="663" height="468" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgcEcLut0w5ON0WR-EB4WTNMAK3z8-a4EPAO27v-p8vnyiX9R2k4r0ZD_Uu2aSQfBh4A4gLJRQZPjqUjdZ2c4ht-hCRd8e76s-RSjbFmsAqnOGTwDtbneva_YKIh_yLW20UMQB5ALMCUhhd4WUhD8Cg6r-PAHJ-8XdsZdczFWATury7EyadedOoNGNr/w387-h468/20230504_164011-001.jpg" width="387" /></a></div><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEixQiScjQE_RYwl0i3u5w5DZsEprzt8W2k4NXIA2DZ4K7ooCQ5du_oL1M4t0xKTnYsUT-LL9bGQFVuHXmhtEE8sT4cgtPKy6b_H7YC342yGEUVKxYi5H1U7JQjU959oLFTR_wWW9t29Fwvmc7TTpFY21N4XqqYbegbyDZ7827t2v2Bmj8qS0Wc-H2Rh/s800/20230504_164407-001.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="800" data-original-width="600" height="506" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEixQiScjQE_RYwl0i3u5w5DZsEprzt8W2k4NXIA2DZ4K7ooCQ5du_oL1M4t0xKTnYsUT-LL9bGQFVuHXmhtEE8sT4cgtPKy6b_H7YC342yGEUVKxYi5H1U7JQjU959oLFTR_wWW9t29Fwvmc7TTpFY21N4XqqYbegbyDZ7827t2v2Bmj8qS0Wc-H2Rh/w381-h506/20230504_164407-001.jpg" width="381" /></a></div><br /><p><br /></p><p>Smacznego</p><div><br /></div>Limonkahttp://www.blogger.com/profile/12311099236164086738noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-168296742607985733.post-68276308293458150712023-05-06T18:00:00.001+02:002023-05-08T15:49:15.357+02:00Ślimak w wodzie i wiosenny tort z wiśnią, cytryną i śmietaną<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgNSp-pa66IOQvvkuMFT6y6lhER8nBDUJVYX_sfzAvgiqQyi9YIW3YaJRVM1Vaa6EujlNRJO_Add8CdOphOn1crNxQgivh3ksFtEM-U0_f9QnHA7E5WgRu4B4oLdEi1AI0VQEpHnaWTqII1TIZ2siAvi65tteenlznX6juZ8udI5jl_pLoPTyoRM7Mc/s480/20230505_094050-001.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="395" data-original-width="480" height="329" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgNSp-pa66IOQvvkuMFT6y6lhER8nBDUJVYX_sfzAvgiqQyi9YIW3YaJRVM1Vaa6EujlNRJO_Add8CdOphOn1crNxQgivh3ksFtEM-U0_f9QnHA7E5WgRu4B4oLdEi1AI0VQEpHnaWTqII1TIZ2siAvi65tteenlznX6juZ8udI5jl_pLoPTyoRM7Mc/w400-h329/20230505_094050-001.jpg" width="400" /></a></div><br /><p><br /></p><p>Może to wyglądać na przynudzanie lub obesyjne trzymanie się jednego tematu ale muszę to powiedzieć. </p><p>Nasza chata za wsią lubi sprawiać niespodzianki. W zeszłym roku wszelkie plany odleciały z majowym kwieciem, bo sufit spadł nam na glowę. I nie jest to poetycka przenośnia. Gruz i pył powitały nas zamiast ptasząt. </p><p>Kto by o tym pamiętał rok później? </p><p>Gdyby się zastanowić nad klęskami wszelkimi, które dane nam były przez ostatnie lata na otwarcie sezonu wiosennego, to nie powinnam się nieczemu dziwić. </p><p>Nietoperz? Był.</p><p>Pęknięta rura? A jakże.</p><p>Włamanie? Uf, dawno temu.</p><p>Kuna i jej potomstwo? Oj, była.</p><p>Zrujnowana łazienka? Wolę zapomnieć.</p><p>Sufit w okolicach podłogi? Całkiem nadawno.</p><p>Kiedy z ciekawością otwieraliśmy drzwi w tym roku, żadne z nas nie spodziewało się tego, co tym razem nas czekało. </p><p>Czekało cierpliwie, w spokoju i bez jakichkolwiek symptomów. Tylko trawa rosła z niespotykaną intensywnością.</p><p>Najpierw MMŻ obszedł włości dookoła. Jak wiadomo, dziczyzna działała pełną mocą więc na pewno będzie co robić. </p><p>Potem ja obcięłam maliny i wyplewiłam grządkę. </p><p>Po tak dobrze rozpoczętym dniu zachciało nam się herbaty. Kto by pomyślał, że ta fanaberia okaże się klęską?</p><p>By napełnić czajnik trzeba wpełznąć półtorej metra pod ziemię i odkręcić zawór wody. Łatwizna. </p><p>Ha, niestety, wpełznięcie nie wchodziło w grę. Zanurkowanie owszem, gdyby nie martwy ślimak na powierzchni. Nasze wodne podziemie stało się studnią, wypełnioną po brzegi wodą. Gdzieś tam, półtorej metra niżej majaczyły zawory. Te, od których zależała nasza herbata. Popatrzyliśmy, pokiwaliśmy głowami a potem szlag nas trafił. </p><p>Po co nam to wszystko? Po co nam co roku ta sama rosyjska ruletka. </p><p>Tylko ileż można się wkurzać na wodę? Albo na siły natury? </p><p>Trzy dni póżniej, o parę tysiący złotych ubożsi i bogatsi o ileś metrów błota zamiast trawnika oraz nową studzienkę mogliśmy się w końcu napić herbaty. Ale nam się odechciało. </p><p>Potem już było lepiej choć nie idealnie. Po drugiej stronie drogi, po naszej stronie drogi i trawnika wciąż pietrzą się sąsiedzkie zwały ziemi i piasku. Uwielbiam nasze: "szlachcic na zagrodzie równy wojewodzie" oraz "moje jest mojsze". I zamiast przyjść z flaszką wina i uśmiechem na twarzy mówiąc: "sorry, że to tak długo trwa i nieco zdewastowaliśmy wasz kawałek podłogi..." sąsiedzi strzelili focha i przestali się kłaniać. </p><p>Czyżby mieli pretensje, że my mamy pretensje?</p><p>Dziwni jesteśmy jako gatunek.</p><p>Podsumowując: woda jest, prąd jest, nieproszonych gości, zarówno skrzydlatych jak pierzastych nie zauważyliśmy, nic nam się nie usunęło z pod nóg i nic nam nie zleciało na głowy. Wiosna ma się dobrze, dziury w drodze jeszcze lepiej.</p><p>Na szczęście wiosna to taki moment kiedy prasują się wszelkie zagniecenia. Kwitnący sad i kicające szaraki skutecznie odwracają myśli od średnio atrakcyjnego widoku z tarasu. Będzie dobrze, jeśli nie jutro, to na pewno kiedyś. I tego się trzymajmy.</p><p>Na dobry humor ciasto jak wiosna a w cieście: wiśnie, lemon curd, śmietana, brownie</p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjSvIyvsC3_kJsqsRbI8nfTuAmYUzFqOZqtHAUweyiQiZ7pauLSo0ePKU4BLFJ9IJGR0duQvoWJ-UOZMhZmcoeU2OJVQMBNaeTWUAPZkLBHGMcY_rBvvkd5VDYLGJRsJwapHHamxuzUmM17AzBWcTwjwPuLTkeEDV5voQe9U8QZaf_gNAekkflPOIci/s480/20230505_092723-001.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="318" data-original-width="480" height="265" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjSvIyvsC3_kJsqsRbI8nfTuAmYUzFqOZqtHAUweyiQiZ7pauLSo0ePKU4BLFJ9IJGR0duQvoWJ-UOZMhZmcoeU2OJVQMBNaeTWUAPZkLBHGMcY_rBvvkd5VDYLGJRsJwapHHamxuzUmM17AzBWcTwjwPuLTkeEDV5voQe9U8QZaf_gNAekkflPOIci/w400-h265/20230505_092723-001.jpg" width="400" /></a></div><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEivrcYr-Xd81-DO14vMJe0lIKCwpSBMW-QWwNSb898EnBCxZ9ibNUgzaRM6vTTQ5NDeyyp-yUhA2MHVlHZ4lF3ttowNydyVEuDg5zNYLt_Xb7ZKDfXVFpKesooiSKGxYjRgyWKoC52ceMhUH69yMon3FLXnTLQlPjBXPG_GIbXJGQkQkAQEXNbyLpqf/s480/20230505_093236-001.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="376" data-original-width="480" height="314" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEivrcYr-Xd81-DO14vMJe0lIKCwpSBMW-QWwNSb898EnBCxZ9ibNUgzaRM6vTTQ5NDeyyp-yUhA2MHVlHZ4lF3ttowNydyVEuDg5zNYLt_Xb7ZKDfXVFpKesooiSKGxYjRgyWKoC52ceMhUH69yMon3FLXnTLQlPjBXPG_GIbXJGQkQkAQEXNbyLpqf/w400-h314/20230505_093236-001.jpg" width="400" /></a></div><br /><p><br /></p><p> Ciasto:</p><p>Wyjęłam z zamrażarki. To rewelacyjny sposób na zrobienie szybkiego ciasta. </p><p>Jeśli upieczecie kiedyś za dużo ciasta, obojętnie jakiego, zostanie wam np górka, albo jeden blat, owińcie te resztki folią spożywczą, włóżcie do torebki na mrożonki i schowajcie do zamrożenia. Kiedy przyjdzie wam ochota na zrobienie tortu, to jeden blat już macie. A jeśli zamroziliście wcześniej różne blaty, to tym lepiej. Tort będzie wyglądał jakbyście spędzili na jego tworzeniu długie godziny. Następnym razem pokażę wam tort zrobiony z zielonego i czekoladowego ciasta. </p><p>Dziś jednak jest czas ciasta adekwatnego do kwitnącego sadu, różowego, żółtego, białego.</p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg0sG7Jjy9ISJOgFJFgZSr74bRr01GJDxcvUGowPzwg1F_DzdmQcnot72kYMtDyFO46wWruP4saUwdQxpRm8FKBeRGK33vlwPPOJP4ia2bNsYJ42W7A_7U80-PfatlliHARtYAvARnucB0JFbFmkVuh2790Knso676J3I4TlD7iV2STs3FQG5b-3pX7/s2267/20230505_092412.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2267" data-original-width="1603" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg0sG7Jjy9ISJOgFJFgZSr74bRr01GJDxcvUGowPzwg1F_DzdmQcnot72kYMtDyFO46wWruP4saUwdQxpRm8FKBeRGK33vlwPPOJP4ia2bNsYJ42W7A_7U80-PfatlliHARtYAvARnucB0JFbFmkVuh2790Knso676J3I4TlD7iV2STs3FQG5b-3pX7/w283-h400/20230505_092412.jpg" width="283" /></a></div><br /><p><br /></p><p>Zapraszam na <span style="font-family: Poltawski Nowy; font-size: large;"><i>tort wiśniowo, cytrynowo śmietankowy na czekoladowym spodzie</i></span>.</p><p>Wszystkie części ciasta są typowymi resztkami, wymiecionymi z lodówki i zamrażarki.</p><p><span style="font-size: medium;"><b><i>Część czekoladowa:</i></b></span></p><p>Jeśli nie macie zachomikowanego mrożonego ciasta weźcie:</p><p>1 szklankę czekoladowych oreo</p><p>2 łyżki stopionego masła</p><p>W blenderze zmieszajcie okruchy ciastek i masło i wyłóżcie nimi okrągłą formę o średnicy 18 cm. Dodatkowo wykładam boki formy foliowym rantem. Bardzo ułatwia on eleganckie wyjęcie ciasta z formy. </p><p>Formę z okruchami wkładamy do lodówki i zajmujemy się musami.</p><p><b><i><span style="font-size: medium;">Mus wiśniowy:</span></i></b></p><p>1 szklanka wiśni mrożonych</p><p>2 łyżki cukru</p><p>1 galaretka wiśniowa</p><p>0,5 szklanki kremówki</p><p>Podgrzewamy wiśnie z cukrem. Kiedy cukier się rozpuści blendujemy wiśnie i wlewamy z powrotem do rondelka. Zagotowujemy. Zdejmujemy z pieca i wsypujemy galaretkę. Dokładnie mieszamy by się rozpuściła. Studzimy.</p><p>Ubijamy kremówkę i łączymy jedną łyżkę wiśni ze śmietaną. Niech się zapoznają.</p><p>Potem delikatnie łączymy obie części. Wylewamy na wyjęte z lodówki ciasto i ponownie schładzamy.</p><p>Czas na <b><i><span style="font-size: medium;">mus cytrynowy:</span></i></b></p><p>3/4 szklanki lemon curd (<a href="https://morskie-cytrusy.blogspot.com/search?q=lemon+curd" target="_blank">tutaj przepis</a>)</p><p>3/4 szklanki kremówki</p><p>2 czubate łyżki mascarpone</p><p>1 łyżka cukru (jeśli lubicie bardziej na słodko)</p><p>2 łyżeczki żelatyny</p><p>4 łyżeczki wody do zalania żelatyny </p><p>Żelatynę zalewamy wodą by napęczniała. Wstawiamy do miski z zagotowaną (ale nie gotującą się wodą!). Niech się rozpuści. I zostanie gorąca.</p><p>Ubijamy kremówkę z mascarpone i cukrem. Kiedy ubiją się na krem dodajemy po łyżce lemon curd. </p><p>Do miseczki z żelatyną wkładamy łyżkę musu cytrynowego by się zahartował. Potem dodajemy drugą łyżkę a na naszych oczach i ku naszemu przerażeniu wszystko razem przypomina nieforemnego gluta. </p><p>Spokojnie, bez paniki.</p><p>Macie jeszcze gorącą wodę, w której rozpuszczaliście żelatynę? Teraz będzie jej wielkie entree. Do miski z gorącą wodą wkładamy miskę z glutem i cierpliwie mieszamy. Po minucie wszystko razem odzyska aksamitną postać. I ten aksamit wlewamy do naszego musu. Krótko miksujemy i piękny cytrynowy mus wlewamy na wiśniowy mus, który zdążył już zastygnąć w lodówce. I znów wszystko ląduje w lodówce.</p><p>Po kwadransie chłodzenia możemy zająć się ostatnią warstwą ciasta.</p><p><i><b><span style="font-size: medium;">Krem śmietanowy:</span></b></i></p><p>3/4 szklanki kremówki</p><p>3 łyżki mascarpone</p><p>1 łyżka cukru pudru</p><p>Ubijamy wszystko na krem i wykładamy na mus cytrynowy. </p><p>Robimy widelcem esy floresy i schładzamy kilka godzin.</p><p>Smacznego</p><p>Tyle. Pisania dużo, roboty mało. Polecam.</p><p>I pięknej kolejnej soboty i niedzieli w tym tygodniu</p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiDwEGfXW18vWFyPUP1YODtA5MwixzlevA5MoT2H6DRp4GTkg6WPT7p469vskxyJ49vUtFIQ6RyUsd8mNQPFObOoG2WJyIdl8PKJtf74Dh9XFlRiK3lHZxjG845gaNf23q_IaKmp7192_gqPKBWQY3nrx4hNGsKNN7xi60g-NQbuPPrOHnsQeHAhZQz/s480/20230505_093629-001.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="480" data-original-width="360" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiDwEGfXW18vWFyPUP1YODtA5MwixzlevA5MoT2H6DRp4GTkg6WPT7p469vskxyJ49vUtFIQ6RyUsd8mNQPFObOoG2WJyIdl8PKJtf74Dh9XFlRiK3lHZxjG845gaNf23q_IaKmp7192_gqPKBWQY3nrx4hNGsKNN7xi60g-NQbuPPrOHnsQeHAhZQz/w300-h400/20230505_093629-001.jpg" width="300" /></a></div><br /><p><br /></p><p><br /></p><p>A poniżej cały przepis bez zbaczania z głównej drogi.</p><p><b><i><span style="font-size: medium;">część czekoladowa:</span></i></b></p><p>Jeśli nie macie zachomikowanego mrożonego ciasta weźcie:</p><p>1 szklankę czekoladowych oreo</p><p>2 łyżki stopionego masła</p><p><b><i><span style="font-size: medium;">mus wiśniowy:</span></i></b></p><p>1 szklanka wiśni mrożonych</p><p>2 łyżki cukru</p><p>1 galaretka wiśniowa</p><p>0,5 szklanki kremówki</p><p><b><i><span style="font-size: medium;">mus cytrynowy:</span></i></b></p><p>3/4 szklanki lemon curd (tutaj przepis)</p><p>3/4 szklanki kremówki</p><p>2 czubate łyżki mascarpone</p><p>1 łyżka cukru (jeśli lubicie bardziej na słodko)</p><p>2 łyżeczki żelatyny</p><p>4 łyżeczki wody do zalania żelatyny </p><p><span style="font-size: medium;"><b><i>krem śmietanowy:</i></b></span></p><p>3/4 szklanki kremówki</p><p>3 łyżki mascarpone</p><p>1 łyżka cukru pudru</p><p>smacznego</p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhK0pTzIRx2ZDeq-c8YXaZdBrxOLoSb0b2XJSI6ctCtyv7XtF0yJiKwpe2L_7YUlFsCj2KDMWZvKev3z0CftEbLXOhuT0AtyIgYof6FRwEydXSn0KbvWFaB5JFH7JKhsERzavhIJ82gflVPB2v-zooZFX-VfsWK9rGh23eU4mS1sc_8TcAX9xgiB0yt/s4000/20230505_093031.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="4000" data-original-width="3000" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhK0pTzIRx2ZDeq-c8YXaZdBrxOLoSb0b2XJSI6ctCtyv7XtF0yJiKwpe2L_7YUlFsCj2KDMWZvKev3z0CftEbLXOhuT0AtyIgYof6FRwEydXSn0KbvWFaB5JFH7JKhsERzavhIJ82gflVPB2v-zooZFX-VfsWK9rGh23eU4mS1sc_8TcAX9xgiB0yt/w300-h400/20230505_093031.jpg" width="300" /></a></div><br /><div>Na ostatnim zdjęciu załapał się jeden z bohaterów kolejnej opowieści.</div>Limonkahttp://www.blogger.com/profile/12311099236164086738noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-168296742607985733.post-14310473130102431012023-05-01T14:36:00.002+02:002023-05-01T14:36:43.174+02:00Zamiatanie lasu i śledź po francusku na pocieszenie<p><br /></p><p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgIL19GaKvi1Rws_sakqNmoOmbKhUPcWbh3BQoQXakishERp5AuJoGCiD900IPTlC5l6E5lFNFaXJXvlE73vEugDFquuVMK0Sy_mjyE42oo6fQaYstKBwWCCyvMTr6Kg-ZFzxK7um5rdK0HVJ5kNDsLFpCDv70YKh61FN8wyx96OJ70TXQKfZ4tFW4L/s4000/20230419_144219.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="3000" data-original-width="4000" height="300" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgIL19GaKvi1Rws_sakqNmoOmbKhUPcWbh3BQoQXakishERp5AuJoGCiD900IPTlC5l6E5lFNFaXJXvlE73vEugDFquuVMK0Sy_mjyE42oo6fQaYstKBwWCCyvMTr6Kg-ZFzxK7um5rdK0HVJ5kNDsLFpCDv70YKh61FN8wyx96OJ70TXQKfZ4tFW4L/w400-h300/20230419_144219.jpg" width="400" /></a></div><br />Ostatni wpis miał swój ciąg dalszy. Niedzielny. A właściwie dalszy sobotni. Bo po południu zaczęło padać.<p></p><p>Niby nic, przecież jest wiosna, deszcz to deszcz. </p><p>Będąc jeszcze w euforii wszesno sobotniej zaplanowaliśmy wyjazd za miasto. MMŻ upojony kilometrami, ja pijana radością niczym nie uzasadnioną pomknęliśmy niedzielnym rankiem do domku za miastem.</p><p>Po drodze mijaliśmy zielone pola, jakieś żółte chabazie, sarny wciąż jeszcze szaro zimowe, połamane połacie lasu, wycięte połacie lasu. Słońce świeciło, deszcz umył niebo a na skraju bocznej drogi kwitły zawilce. Tu się coś zbudowało, tam dziura objawiła. Było cudnie. </p><p>Mając w głowie idylliczny obraz wsi mojej możecie sobie wyobrazić nasze rozczarowanie, kiedy zamiast kwitnącego buszu i ćwierkających ptaszyn zobaczyliśmy ciężki sprzęt drogowy, sterty ziemi i co tu ukrywać - apokalipsę. Brukowanie lasu jest...dziwne. Równie dziwne jak zamiatanie lasu... Tak, tak, niektórzy tak mają. </p><p>Traktują naturę jak wroga, którego trzeba okiełznać, złapać za mordę a najlepiej unicestwić. Bo a nuż ta natura w postaci sosny bądź nie daj Boże krwiożerczego świerku rzuci wam się gardła? Albo sarną podejdzie do okna w nocy i zamerda ogonkiem? </p><p>Załamka, załamka i jeszcze raz załamka. Polak na zagrodzie równy wojewodzie. Dobra, niech tak będzie. Ale dlaczego, u licha, robić z okolicy, która bądź co bądź jest otuliną parku krajobrazowego, wysypiska kamieni, żwiru, korzeni, pni. Czemu nie wysypać sobie tego u siebie, pod płotem? Bo nieładnie? Bo przeszkadza?</p><p>A na nie swoim nie przeszkadza? Nie kłuje w oczy? Ludzie. Nie zasługujecie na naszą planetę. Na lasy, rzeki, na tysiące motyli na pobliskiej łące, na śpiew wilgi w maju czy pachnące pod lasem poziomki. Jeśli tak kochasz beton, beton i tylko beton, to po jaką cholerę przeprowadzałaś się pod las? </p><p>I tak wyglądała niedziela.</p><p>Dobrze było wrócić do miasta. Nie dlatego, że takie piękne i estetyczne. Ha, ha, ha ale się uśmiałam. Moje miasto i estetyka. Dobrze było wrócić bo mieście jest po miejsku. Każdy kwitnący krzaczek jest jak poranny prezent. Każde gniazdo na drzewie i klomb kwitnących bratków są jak uśmiech.</p><p>Śmieci też są tam gdzie zwykle, połamana ławka na przystanku ma się dobrze, a stos butelek po tzw małpkach rośnie jak trawa na wiosnę. Jest dobrze. Wszystko jest na swoim miejscu. Jestem u siebie. W mieście.</p><p>Moje skołatane nerwy moglo ukoić tylko coś smacznego. Chyba przeczuwałam, że antydepresanty będą mi potrzebne bo kilka dni wcześniej zrobiłam śledzie. </p><p>Podzielę się z wami przepisem bo są genialne w smaku<span style="font-size: large;"><i>.</i></span></p><p><span style="font-size: large;"></span></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><span style="font-size: large;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhSqV1BNvt5UJdyTpfRz7vKGzWwptKx4xbGL1ygnXLmc6qBSYBA4BKUA3ymviwoMFroqRYkVaw9oa_QgvoZuIOI0WfnW_MP5BATGAGw1EVPedXOp59X-kvePsM2CU-cc6HhxE6wEg9aBTCUg_bmlO60AroG6J1lxDjj1Gek_GCj7AOFB8OvR44hiKIo/s3042/20230419_144056.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2122" data-original-width="3042" height="279" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhSqV1BNvt5UJdyTpfRz7vKGzWwptKx4xbGL1ygnXLmc6qBSYBA4BKUA3ymviwoMFroqRYkVaw9oa_QgvoZuIOI0WfnW_MP5BATGAGw1EVPedXOp59X-kvePsM2CU-cc6HhxE6wEg9aBTCUg_bmlO60AroG6J1lxDjj1Gek_GCj7AOFB8OvR44hiKIo/w400-h279/20230419_144056.jpg" width="400" /></a></span></div><span style="font-size: large;"><br /><i><br /></i></span><p></p><p><span style="font-size: large;"><i>Śledzie po francusku w musztardzie:</i></span></p><p>8-10 filetów śledziowych a la matias</p><p>4 łyżki musztardy pełnoziarnistej</p><p>2 łyżki musztardy kremskiej</p><p>2 łyżki majonezu</p><p>2 łyżki płynnego miodu ulubionego</p><p>1 duża cebula czerwona</p><p>1 czubata łyżka kwaśnej śmietany</p><p>1 łyżeczka cukru</p><p>1 łyżka startego imbiru</p><p>oprócz tego około 1 litra mleka pełnotłustego do moczenia śledzi</p><p>i słoik</p><p>Śledzie wyjmujemy z zalewy solnej. Płuczemy pod bieżącą wodą i delikatnie osuszamy np ręcznikami papierowymi. </p><p>Wkładamy z powrotem do wiaderka i zalewamy mlekiem. Odstawiamy do odsolenia na 6- 8 godzin. </p><p>Po tym czasie wyjmujemy śledzie, wylewamy mleko, płuczemy śledzie w bieżącej wodzie, osuszamy i kroimy na mniejsze kawałki (ja kroję na cztery małe części).</p><p>Przygotowujemy marynatę.</p><p>Zaczynamy od obrania cebuli i pokrojenia jej na cienkie półtalarki. Zasypujemy ją 1 łyżeczką cukru. Lekko ugniatamy palcami i odstawiamy na pół godziny. </p><p>Po tym czasie odlewamy ewentualny sok z cebuli i dodajemy cebulę do reszty składników marynaty.</p><p>Mieszamy dokładnie i dokładamy śledzie. Lekko mieszamy i przekładamy do słoika. </p><p>Wstawiamy do lodówki na minimum 12 godzin. A potem pałaszujemy aż nam się uszy trzęsą.</p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgB3Sm5egf8AQEukploITkYxVGki9EHSDBiowwpQ22oerJ13uezsXgLPqdtIjOwJqvg40HDxquHXg_tLD7W8C_HzRAMN6bS4MSbzKLQDCmUtcpsurEPJ1ztGP-qX5zhzb3rm38a45puAq4tL8UcWSWXUFlsCYR01GX0slgMOwG-WIJx1_dVvOsHCsfH/s4000/20230419_144604.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="4000" data-original-width="3000" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgB3Sm5egf8AQEukploITkYxVGki9EHSDBiowwpQ22oerJ13uezsXgLPqdtIjOwJqvg40HDxquHXg_tLD7W8C_HzRAMN6bS4MSbzKLQDCmUtcpsurEPJ1ztGP-qX5zhzb3rm38a45puAq4tL8UcWSWXUFlsCYR01GX0slgMOwG-WIJx1_dVvOsHCsfH/w300-h400/20230419_144604.jpg" width="300" /></a><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><br /></div></div><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhpm9n-INk3f79xg7e9bL6YKvn6GSgjWcMGfHe0D1fTuToTVPy4QAEzr37BHy3v0PMeY76hspwC6jN79PgoS2H-PEFTPy4sYoOXsDJM0BCTbGeN84nPMB7hZ9Ea0JneXevYxPorq2eW9MOpli8UUlRMq8uYX9ahMmGWFa_px_2N5tGaIG-xYiD0T8kA/s4000/20230419_144241.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="4000" data-original-width="3000" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhpm9n-INk3f79xg7e9bL6YKvn6GSgjWcMGfHe0D1fTuToTVPy4QAEzr37BHy3v0PMeY76hspwC6jN79PgoS2H-PEFTPy4sYoOXsDJM0BCTbGeN84nPMB7hZ9Ea0JneXevYxPorq2eW9MOpli8UUlRMq8uYX9ahMmGWFa_px_2N5tGaIG-xYiD0T8kA/w300-h400/20230419_144241.jpg" width="300" /></a></div><br /><p><br /></p><p>Smacznego bardzo</p><div><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><br /></div><br /><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><br /></div><br />Limonkahttp://www.blogger.com/profile/12311099236164086738noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-168296742607985733.post-56719656031894431172023-04-21T15:02:00.000+02:002023-04-21T15:02:34.702+02:00Noga jako początek i buraki w mleczku kokosowym jako curry<p><br /></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjnpKp5-cz192ZtEEbvTPlC5I44QgdtH0E1RcKMw9lTIFIGXxBkSvikvtG3l8mtrZIERNWEJ_pJ2reEY5_OL_pvQUjU6T1XnjQzDctRAQ6TQ5B4xrABmTP1omtvimNg11_ds6X0c_JyOX-HSH2DJQfzurQoniRPLrwhi4O0FUQyp5wp5ggveSZ16XFV/s480/20230310_162533-001.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="365" data-original-width="480" height="304" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjnpKp5-cz192ZtEEbvTPlC5I44QgdtH0E1RcKMw9lTIFIGXxBkSvikvtG3l8mtrZIERNWEJ_pJ2reEY5_OL_pvQUjU6T1XnjQzDctRAQ6TQ5B4xrABmTP1omtvimNg11_ds6X0c_JyOX-HSH2DJQfzurQoniRPLrwhi4O0FUQyp5wp5ggveSZ16XFV/w400-h304/20230310_162533-001.jpg" width="400" /></a></div><br /><p><br /></p><p>To jest ten moment kiedy wpół kroku między krawężnikiem a ulicą dopada cię nagła, niepohamowana potrzeba wyjazdu z miasta. Już, teraz, natychmiast. Jakby coś wewnątrz mnie wierzgnęło kopytkiem. Aż tchu mi zabrakło.</p><p>MMŻ radoście ogłosił w sobotę Pierwszy Wielki Marsz Wiosenny. Spojrzałam na niego sceptycznie: ty idź Kochany w ten parkowy tłum póki cię euforia w ramionach swych trzyma. Ja sobie posiedzę, pomarudzę, może jeszcze pod kołderkę wrócę... I poszedł krokiem dziarskim w słoneczny poranek. Zniknął mi z oczu nim wypiłam poranną herbatę.</p><p>Z zapowiedzi mojego poranka niewiele wyniknęło. Nie marudziłam, o kołderce zapomniałam zaraz po otwarciu okna. A może by tak jednak na chwilkę, na słonko? Nie roiły mi się w głowie spacery długodystansowe. Cholernym wyczynowcem jest tylko MMŻ. Dla niego 17 km spaceru to pikuś.</p><p>Wyszłam więc, będąc praktyczną, w bardzo konkretnym celu. Zdobycia nóg.</p><p>Już was zaciekawiłam, prawda? Nie oczekujcie sensacji. Nogi potrzebne mi nagle i spontanicznie miały być krągłe, sześciocentymetrowe i drewniane. Meblowe po prostu. Sklep, który pamiętałam, że istniał jakieś 15 lat temu, jest niedaleko. Nie zmęczę się, a może wiosnę znajdę. </p><p>Szłam sobie z uśmiechniętą gębą bo jak się tu nie śmiać kiedy słońce całkiem zadowalająco grzeje w plecy. Tu drzewko różowe rzuciło mi się w oko, tam forsycja kwitnąca. Jakiś obłok biały na wiśni sprawił, że przeczucie mnie ogarnęło, że zaraz coś się wydarzy. Powietrze zapachniało, niebo błysnęło błękitem tak niebieskim aż na moment zgubiłam kierunek. Dokąd ja właściwie idę?</p><p>I nagle zorientowałam się, że nogi (tym razem nie drewniane) niosą mnie w stronę przeciwną do pożądanego sklepu. Wiosna złapała mnie na wędkę i wlecze bezmyślnie od krzaka do krzaka. Zrobiłam krok ku ulicy i aż mnie zabolało. </p><p>Ja chcę za miasto! Ja muszę do lasu! Pal licho nogi drewniane, stalowe i gliniane. Muszą sobie radzić beze mnie. </p><p>Czas pakować koty i ruszać pod las. </p><p>Zanim to jednak nastąpi coś ugotujemy.</p><p>Wiecie zapewne, że moją obsesją w kuchni jest curry. A może raczej powinnam powiedzieć są curry? Ich ilość jest chyba niepoliczalna. Kto nie lubi mleczka kokosowego(!!!???), może znaleźć takie z jogurtem, lub suche. Kto jest bezmięsny znajdzie bez liku wege i wegetariańskich. Z tofu i paneerem....I długo by tak wyliczać.</p><p>Buraki nigdy nie kojarzyły mi się z kuchniami egzotycznymi. A już polączenie buraka i mleczka kokosowego, które uważam za dziewiąty cud świata nigdy do głowy by mi nie wpadło. Do czasu aż odkryłam zupę buraczano kokosową. Była pyszna i powinna mnie była zainspirować do dalszych działań w tym kierunku. </p><p>Oto urzeczywistnienie buraczano kokosowych marzeń. Nie kombinujcie, zróbcie to curry a najbliżsi padną z wrażenia.</p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEho-Bu_Vy1Xn4mkigbgHi4gsjRNIuyERJ7R3OFIPnOysifAz5NaPTtzqtNquDTLfVWz0-o2eqqiv-KNThpS83z1MabrFckbLUbbMPAcClrPZoBODMvCVbLwJ6x3XdsF0ZrM_kiUKG8HlQPa0Pu43mh_bN49Sk-wPoVYNFxJzlNTQ6eZkOPsmEfHg9GB/s480/20230310_162604-001.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="480" data-original-width="360" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEho-Bu_Vy1Xn4mkigbgHi4gsjRNIuyERJ7R3OFIPnOysifAz5NaPTtzqtNquDTLfVWz0-o2eqqiv-KNThpS83z1MabrFckbLUbbMPAcClrPZoBODMvCVbLwJ6x3XdsF0ZrM_kiUKG8HlQPa0Pu43mh_bN49Sk-wPoVYNFxJzlNTQ6eZkOPsmEfHg9GB/w300-h400/20230310_162604-001.jpg" width="300" /></a></div><br /><p><br /></p><p>Przepis pochodzi z książki THE GREEN ROASTING TIN autorstwa Rukmini Iyer.</p><p><i><span style="font-family: trebuchet; font-size: x-large;">Buraczano, soczewicowo, kokosowe curry:</span></i></p><p>1 cebula, pokrojona w kostkę</p><p>2 ząbki czosnku, przeciśnięte przez praskę</p><p>5 cm imbiru, startego</p><p>600 g buraków, obranych ze skórki i pokrojonych na kawałki w kęs</p><p>1 puszka ciecierzycy, odcedzona</p><p>1 czerwone chilii, posiekane</p><p>1 czubata łyżeczka mielonego kuminu</p><p>1 czubata łyżeczka mielonej kolendry</p><p>1 czubata łyżeczka mielonego imbiru</p><p>1/2 łyżeczki kurkumy</p><p>1 łyżeczka soli</p><p>1 puszka (400ml) mleczka kokosowego</p><p>1 łyżka oleju</p><p>sól do smaku.</p><p>Nie jest to potrawa, która wymaga długich przygotowń.</p><p>Zacznijmy od nagrzania piekarnika do 200 stopni. </p><p>Wszystkie składniki oprócz mleczka kokosowego wkładamy do naczynia do zapiekania. Mieszamy dokładnie by przyprawy pokryły warzywa. Pieczemy 40 minut.</p><p>Po 40 minutach wlewamy mleczko kokosowe i dokładnie mieszamy. Wkładamy ponownie do piekarnika i pieczemy jeszcze 10 minut. Sprawdzamy czy trzeba dosolić i podajemy z ryżem basmati lub z chlebkami naan. </p><p>Uwaga: kto lubi, może do piekących się buraków dorzucić kilka goździków lub mały anyżek. Próbowałam, było super.</p><p>I tyle. Krótko i treściwie. I smacznie.</p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgW1RMJe3Cyn1f-ai5-80cDPEEyxKkqR219e5HwHCtdh0tXUlDVy0hA3_gHBxyQmqKMvoOrtfoVG7uoQWPOfsBOA7G9qLMSImVw0J7M0Sl7niNj77JfE5M8ulGBazN_uRVSrXgaT0RxI7YCKtEAks5UY3XscGip_s1WaSt_UiEtFM0-HgBtcGZL-fm9/s4000/20230310_162616.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="4000" data-original-width="3000" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgW1RMJe3Cyn1f-ai5-80cDPEEyxKkqR219e5HwHCtdh0tXUlDVy0hA3_gHBxyQmqKMvoOrtfoVG7uoQWPOfsBOA7G9qLMSImVw0J7M0Sl7niNj77JfE5M8ulGBazN_uRVSrXgaT0RxI7YCKtEAks5UY3XscGip_s1WaSt_UiEtFM0-HgBtcGZL-fm9/w300-h400/20230310_162616.jpg" width="300" /></a></div><br /><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgb6J-M9s0tv_7lU_Xwjqi86kPWWuEqU3rERNf_nlyxNgG5ZB0MF23fXVASJqdEM0NSTpwYWgCpPIou-jHBac3mRaX_seJWO3fBE6zLsI4IZEMrq4Zx2x_M-hCom2UjSwjdYKAWiiVLoA8_14uLf2-t_5dU9pJOTGaPxxoiBP7pdhNEzVQ1ovykk0S1/s4000/20230310_162533.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="4000" data-original-width="3000" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgb6J-M9s0tv_7lU_Xwjqi86kPWWuEqU3rERNf_nlyxNgG5ZB0MF23fXVASJqdEM0NSTpwYWgCpPIou-jHBac3mRaX_seJWO3fBE6zLsI4IZEMrq4Zx2x_M-hCom2UjSwjdYKAWiiVLoA8_14uLf2-t_5dU9pJOTGaPxxoiBP7pdhNEzVQ1ovykk0S1/w300-h400/20230310_162533.jpg" width="300" /></a></div><br /><p><br /></p><p>Pięknego weekendu i smacznego tego, co na stole.</p><div><br /></div>Limonkahttp://www.blogger.com/profile/12311099236164086738noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-168296742607985733.post-88943542914340439412023-04-14T18:32:00.003+02:002023-04-21T15:04:04.024+02:00Żegnaj zdrowy rozsądku czyli tort "trzy czekolady"<p><br /></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiTBQRM3T0EErAPyNra9V9SWthgTtiD4glpeR_kbM6nfPwe1UIsi1YC5X8LJhiH2FkZuj5EEEDNb-JJVLc_J1bDzSnRUeyvFRqrFKTPKOZGqkozAJhzBXX-rIIKvEt7uZh5O8NW6fBBBit4-xZBa-_5chf6G1WqWQDOtxBpKdrcubBQlhfo7bdnJdBp/s1182/20230405_183301.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="945" data-original-width="1182" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiTBQRM3T0EErAPyNra9V9SWthgTtiD4glpeR_kbM6nfPwe1UIsi1YC5X8LJhiH2FkZuj5EEEDNb-JJVLc_J1bDzSnRUeyvFRqrFKTPKOZGqkozAJhzBXX-rIIKvEt7uZh5O8NW6fBBBit4-xZBa-_5chf6G1WqWQDOtxBpKdrcubBQlhfo7bdnJdBp/w400-h320/20230405_183301.jpg" width="400" /></a></div><br /><p>Jak co roku o tej porze chodzę i biadolę na brak miejsca. Jak co roku w okolicach stycznia zaklinam się i przysięgam, że tym razem nie dam się zwariować i nawet oka nie zawieszę.</p><p>I jak co roku moja silna wola topnieje jak szron na dachu samochodu w maju. </p><p>Nie wiem, czy to kalendarz jest winny, czy może w powietrzu coś nabrzmiewa i wślizguje się do krwioobiegu by tam zasiać (nomen omen) natrętną myśl o braku konsekwencji. </p><p>W styczniu jestem w nastroju kategorycznym i zdecydowanie zdaję sobie sprawę, że podjęcie decyzji na "tak" będzie skutkowało intensywną pracą latem. I trwam w swojej konsekwencji do marca. A potem słońce robi mi kaszkę z mózgu a sklepy wystawiają witrynki z nasionami. I co? I pstro. Dostaję amoku, zapominam jak się nazywam, a obietnice złożone samej sobie odbieram jako przestarzały, zimowy żart. I sieję jak szalona by po kilku tygodniach z przerażeniem odkryć na parapetach dziesiątki kiełkujących, zielonych istnień.</p><p>Coś ty najlepszego narobiłaś kobieto! </p><p>Wydawało się, że w tym roku będzie inaczej. Wszystkie parapety są zasiedlone. Rosną, piętrzą się i rozpychają na nich konsekwencje (!!!) pandemii. Niewinna kruszynka dwa lata temu nieśmiało wyglądajaca zielonym oczkiem zza brzegu doniczki okazała się ponad dwu metrowym tryfidem, zaborczo traktującym najbliższe otoczenie. Gdzie mu tam do spojrzenia łaskawym liściem na towarzystwo jakichś ogrodowych pokurczów.</p><p>Wydawało się, że w tym roku cała ta zielona fala mnie ominie. Czułam się usprawiedliwiona, bo przecież miejsca nie mam nawet na maciupką sępolię.</p><p>I w takim błogim momencie moja szanowna Mama rzuca mimochodem: a u mnie wszystkie parapety są wolne. Możesz na nich posiać swoje pomidorki, bakłażanki, papryczki, cukinie, dynie..........</p><p>Ja, zamiast unieść z godnością głowę i tonem cesarzowej odrzucić ten niedorzeczny pomysł, najpierw zamarłam z zachwytu nad prostotą tego rozwiązania a potem pokicałam do pierwszego ogrodniczego i wróciłam z siatą nasionek. </p><p>Konsekwencji pewnie się domyślacie. </p><p>Najpierw wysiałam, nie u siebie, kilkanaście torebek. Nie oszczedzałam sobie, bo przecież w zeszłym roku zwalony sufit w wiejskiej chacie załatwił sezon ogrodniczy na amen. Więc w tym roku poszłam na całość. Zwalam to na oszołomionie wiosenne bo w innym przypadku musiałabym się poddać fachowej terapii. </p><p>I jeżdżę teraz doglądać małe kiełkujące maleństwa. A te, natchnięte magiczną mocą wyłażą jak dżdżownice po deszczu- stadami. </p><p>Drżyjcie znajomi! Zostaniecie obdarowani sadzonkami. Niech wasze balkony, tarasy i ogródki rosną w siłę a wam niech się żyje pracowicie. Potem zbierzecie plony mojego braku umiaru i nieliczenia się z konsekwencjami.</p><p>Na pokrzepienie coś zjemy. Może tort? Tytuł dzisiejszego wpisu jest zamierzenie dwuznaczny;))</p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhMEaOV_7t8IwkqoNx6qUWRu6Jr4I82naBRg6iWEN6zeTVIh3zI16Zujf-25UpklPnLWa7Fk3YlY-xKimBk5zVRFLBrujl-tz5AjmeI9t2FxsUHXLczuC7XXtkR5QYeLf8z4w5b5WbK0V-0-5qoHKvzJTytWI7j_STifsM_dMTihS67RK5YFI7-aGct/s500/20230401_132225-001.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="412" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhMEaOV_7t8IwkqoNx6qUWRu6Jr4I82naBRg6iWEN6zeTVIh3zI16Zujf-25UpklPnLWa7Fk3YlY-xKimBk5zVRFLBrujl-tz5AjmeI9t2FxsUHXLczuC7XXtkR5QYeLf8z4w5b5WbK0V-0-5qoHKvzJTytWI7j_STifsM_dMTihS67RK5YFI7-aGct/w330-h400/20230401_132225-001.jpg" width="330" /></a></div><br /><p><br /></p><p><span style="font-family: Lobster; font-size: x-large;"><i>Tort "trzy czekolady"</i></span></p><p><span style="font-size: medium;"><i><b>spód tortu "brownie"</b></i>:</span></p><p>2 jajka</p><p>100ml letniego mleka</p><p>80 ml oleju</p><p>0,5 szklanki brązowego cukru</p><p>2 łyżki białego cukru</p><p>II część "sucha":</p><p>100g mąki</p><p>ćwierć łyżeczki sody</p><p>3/4 łyżeczki proszku do pieczenia</p><p>szczypta soli</p><p>Mieszamy I część. MieszamyII część. Łączymy obie części. Bedą raczej płynne.</p><p>Formę o średnicy 18 cm wykładamy papaierem a piekarnik rozgrzewamy do 170 stopni.</p><p>Wlewamy ciasto i pieczemy około 40 minut.</p><p>Wyjmujemy upieczone z piekarnika i studzimy.</p><p>Po wystudzeniu okazuje się, że ciasta mamy na dwa torty. I bardzo dobrze bo za tydzień mamy pieczenie ciasta z głowy, ponieważ mamy zapas w zamrażarce. </p><p>Wystudzone ciasto kroimy w poprzek na dwa blaty. Jeden owijamy papierem do pieczenia i wkładamy do foliowej torebki. Ten ląduje jako żelazny zapas w zamrażarce. Kiedy ogarnie nas panika sobotnia np za miesiąc, wtedy wyjmujemy nasz zapas , rozmrażamy i voila! mamy gotową bazę do tortu. </p><p>Drugi blat umieszczamy w formie. Teraz uwaga: jeśli macie formę o naprawdę wysokich brzegach nie czytajcie dalej (mam na myśli wysokość rzędu 10-12 centymetrów).</p><p>Jeśli takowej nie macie musicie kombinować. Najlepiej kupić folię rantową i nią wyłożyć brzegi. Wtedy wszelakie rozpasanie w ilości kremu wam nie straszne. Jeśli nie macie folii lub kurier zaspał z jej świeżą dostawą zróbcie dodatkowe brzegi z papieru do pieczenia. Choć, przyznam szczerze nie jest to rozwiązanie zadowalające. </p><p>Przechodzimy do gwoździa przepisu. </p><p><span style="font-size: medium;"><i><b>Kremy czekoladowe:</b></i></span></p><p><i><b>I krem z gorzkiej czekolady:</b></i></p><p>110g gorzkiej czekolady</p><p>90g mleka</p><p>2 jajka</p><p>40g cukru</p><p>7 g żelatyny</p><p>35g wody</p><p>150g kremówki</p><p><b><i>II krem z mlecznej czekolady:</i></b></p><p>110g mlecznej czekolady</p><p>90g mleka</p><p>2 jajka</p><p>40g cukru</p><p>7 g żelatyny</p><p>35g wody</p><p>150g kremówki</p><p><b><i>III krem z białej czekolady:</i></b></p><p>110g białej czekolady</p><p>90g mleka</p><p>2 jajka</p><p>40g cukru</p><p>7 g żelatyny</p><p>35g wody</p><p>150 g kremówki</p><p>Jak widzicie trudno tu doszukać się komplikacji. 3X to samo. Z techniką postępowania jest podobnie.</p><p>Mamy trzy miseczki na trzy porcje żelatyny. Żelatynę zalewamy wodą, niech napęcznieje. Potem zagotowujemy w niskim rondelku wodę. Zdejmujemy ją z pieca i wstawiamy do rondla miseczkę z żelatyną by się rozpuściła. Nie topcie miseczki, niech pływa niezagrożona jak materacyk w basenie. Z każdą porcją żelatyny postępujemy tak samo.</p><p>Robimy I krem (tak samo robimy II i III):</p><p>Ubijamy jajka z cukrem. Mleko zagotowujemy. Do jajek wlewamy wąską strużką wrzące mleko. Miksujemy w czasie wlewania. Stawiamy na małym ogniu (jesli miska jest metalowa, jeśli nie, przelewamy masę do rondelka) i na maluteńkim ogniu chwilę mieszamy by masa nieco zgęstniała. Zachowajcie czujność bo nie chcecie mieć słodkiej jajecznicy. Jadłam taką kiedyś na Okęciu...ale to historia na kiedy indziej.</p><p>Kiedy jajeczna masa zgęstnieje wlewamy do niej płynną żelatynę i wrzucamy połamaną czekoladę i mieszamy do powstania pięknej, gładkiej, aksamitnej masy. Lekko masę studzimy. Ubijamy kremówkę i łączymy z masą jajeczną (nie musi być całkiem zimna)</p><p>Ciasto w tortownicy skrapiamy np rumem i wlewamy pierwszy krem z gorzkiej czekolady. Wkładamy do lodówki. Po pół godzinie krem powinien stężeć. Wtedy wlewamy drugi krem z mlecznej czekolady i znów ciasto wędruje do schłodzenia. Po kolejnej pół godzinie trzeci krem z białej czekolady wylewamy do formy i schładzamy tort, najlepiej przez noc. </p><p>Następnego dnia zdelmujemy wszelkie więzy i pęta krępujące nasze maleństwo czyli formę i ranty. </p><p>Dekorujemy jak potrafimy czyli np obsypujemy kakao za pomocą sitka lub polewamy czekoladowym ganaszem jeśli komuś mało w torcie czekolady.</p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjEm0oj4_kvNDnZRiLBWHXoosjAfw8F-Jl8ylusVTBnOwu_JAgL6YiBsM-7jOulAd0tZa9YEk9YCW0RinFy74ZLUAvHP4f3DmhTt3C8WYydm2p3FPWtPtn86DIXUPzalm8rY-5WNrSLxISFVX_w7MIuDFqjD-Tjdb3ykEzLtC0Vxm_33qSfw5j62hvB/s500/20230403_151622-001.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="375" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjEm0oj4_kvNDnZRiLBWHXoosjAfw8F-Jl8ylusVTBnOwu_JAgL6YiBsM-7jOulAd0tZa9YEk9YCW0RinFy74ZLUAvHP4f3DmhTt3C8WYydm2p3FPWtPtn86DIXUPzalm8rY-5WNrSLxISFVX_w7MIuDFqjD-Tjdb3ykEzLtC0Vxm_33qSfw5j62hvB/w300-h400/20230403_151622-001.jpg" width="300" /></a></div><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhWetruB2frIEYuw41OPfrVwLf7cqH7d6pv_cAyZ6ro2svjRej-QQAlZNTzpsyGvOEww08BgMYhDuaFCJnByjkbsPPo_JDjq0XRWWVZJlDY2SxDYS8H9K20glilioqgFmwhf64k_s8s2LchCmcznof1U4qDznKy0gCQhSKaUP50tk3humFJps3WLpFi/s500/20230401_132102-001.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="341" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhWetruB2frIEYuw41OPfrVwLf7cqH7d6pv_cAyZ6ro2svjRej-QQAlZNTzpsyGvOEww08BgMYhDuaFCJnByjkbsPPo_JDjq0XRWWVZJlDY2SxDYS8H9K20glilioqgFmwhf64k_s8s2LchCmcznof1U4qDznKy0gCQhSKaUP50tk3humFJps3WLpFi/w273-h400/20230401_132102-001.jpg" width="273" /></a></div><br /><p><br /></p><p>Smacznego i pięknego weekendu</p><div><br /></div>Limonkahttp://www.blogger.com/profile/12311099236164086738noreply@blogger.com14tag:blogger.com,1999:blog-168296742607985733.post-1667244750519209632023-04-08T20:47:00.000+02:002023-04-08T20:47:01.403+02:00Kluczowa rola światła i znów Wielkanoc<p><br /></p><p><br /></p><p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjjM5eRfgfniW7VV3YN4BsZ7eRCHG4i4jLx5CfooMMIPNpjorN_DLGBBBsEdFO9ZWcr2q6gZZzeaTbb7Noq9xY4yM_ihdbVizC7u586lqhx-IjtPVvkdDRacthyXMnHgIdvyL_bzlcopDhOeVVPptg66SASAbsbGPgkbRIjWAcsFktoRL2-p8vMl9at/s520/20230403_145932-001.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;" target="_blank"><img border="0" data-original-height="390" data-original-width="520" height="480" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjjM5eRfgfniW7VV3YN4BsZ7eRCHG4i4jLx5CfooMMIPNpjorN_DLGBBBsEdFO9ZWcr2q6gZZzeaTbb7Noq9xY4yM_ihdbVizC7u586lqhx-IjtPVvkdDRacthyXMnHgIdvyL_bzlcopDhOeVVPptg66SASAbsbGPgkbRIjWAcsFktoRL2-p8vMl9at/w640-h480/20230403_145932-001.jpg" width="640" /></a></div><br />I jak co roku w końcu nabrała kształtów. Zamienia powoli chłodną baldość w delikatny róż i nieśmiałą zieleń. Ile ja się już narzekań w ostatnich dniach nasłuchałam. Że co tak długo? że czemu wciąż nic? Że jeszcze trochę a stracimy cierpliwość. Że nigdy dotąd nie trwało to tak długo.<p></p><p>Pełnoprawnie panuje od kilkunastu dni i już teraz trudno ją przeoczyć. Wiosna. </p><p>Wiem, że poranek, kiedy temperatura pada na ryjek i ledwo doczołguje się do plus jednego może odebrać chęć wystawienia nosa z pod kołdry. Ale mam na to radę:</p><p>Powiedzcie głośno "wiosna". Dużymi literami: "WIOSNA". Poobracajcie na języku to słowo jak ulubioną czekoladkę. I zamknijcie na moment oczy. Wyobraźcie sobie ten moment, który lubicie wiosną najbardziej. On już nadchodzi. Nie trzeba do niego brąć przez zaspy i śniegowe zawieje. Nie prowadzą do niego nartostrady i gołoledzie. Czerwone złote wstążki i białe brody są już daleką przeszłością. Liczy się tylko róż i seledyn. Szmaragd i żółć. I światło, dużo światła. </p><p>A propos światła. Koty moje puchate są jak kury w kurniku. Z każdym tygodniem ich poranna wizyta w sypialni przesuwa się wraz ze słońcem. Nietrudno się domyślić, że za kilka tygodni zacznę wstawać w okolicach czwartej. Ale wiosną jestem w przyjaźni ze światem. Z wczesnym wstawaniem również. </p><p>Zapewne mazurek i sernik stoją dumnie gotowe by powalić świat na kolana. Jajka olśniewają swoimi kolorami i mozolnie namalowaną stokrotką a szynka świeżo sparzona pachnie tak, że już nie możecie się doczekać wieklanocnego śniadania. A jutro rano? </p><p>Może znów spadnie śnieg, może ulepimy wielkanocnego zajączka, pomarudzimy na zimę w kwietniu. A potem zrobi się cieplej, zieleniej, słoneczniej i zapomnimy o rozczarowującej pogodzie w Wielkanoc. Będzie się liczyło tylko to, że kwitną drzewa a ptaki szaleją z miłości. To już niedługo. Już, już.</p><p>Jeszcze tylko Wielkanoc i wszystko pójdzie ku lepszemu.</p><p>Bądźcie szczęśliwi i zdrowi, nie tylko z okazji Wielkanocy</p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjBUrFGc3VOlffcVRlXVQSjcr8CghOznk3nOmJV_tZyzC-z28JbEIL2RjFQXLl-xLVzlrncCA2YAZhDFtIXA2W8Z3bhRnwkEHx85FPbBcO72vL3d0NRFS43JW48wRx6hXXDKnnf27X0xiDhmmlXD0cpg-YobKBsm3oRTeo5sKQ9LYmflAVkD_43Y7oT/s520/20230328_125859-001.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="390" data-original-width="520" height="480" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjBUrFGc3VOlffcVRlXVQSjcr8CghOznk3nOmJV_tZyzC-z28JbEIL2RjFQXLl-xLVzlrncCA2YAZhDFtIXA2W8Z3bhRnwkEHx85FPbBcO72vL3d0NRFS43JW48wRx6hXXDKnnf27X0xiDhmmlXD0cpg-YobKBsm3oRTeo5sKQ9LYmflAVkD_43Y7oT/w640-h480/20230328_125859-001.jpg" width="640" /></a></div><br /><p><br /></p><div><br /></div>Limonkahttp://www.blogger.com/profile/12311099236164086738noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-168296742607985733.post-52352454765359291832023-03-03T19:56:00.004+01:002023-03-03T19:56:48.064+01:00Pieczarki, ciecierzyca i waciki czyli jak popadłam w zdumienie oraz pyszny Nigel Slater<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgPUs0uB2GT4lfCOq3g-Nczt4nGMmovQ9Aw9o8yu255ukMYCx5Qweb3EVmvm8FOcxA35z0qYMjl_KfXQiQMFiVL7YTS4bClQxe6kFv8AKmBMDiiLmDrIZM4p-DN8HYL-te5PMW8McaVczH8TYK28PYKDFXTDpB7as0JG0n8igsYZcU-NKu0Y1JpgSmT/s640/20230301_164744-001.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="452" data-original-width="640" height="452" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgPUs0uB2GT4lfCOq3g-Nczt4nGMmovQ9Aw9o8yu255ukMYCx5Qweb3EVmvm8FOcxA35z0qYMjl_KfXQiQMFiVL7YTS4bClQxe6kFv8AKmBMDiiLmDrIZM4p-DN8HYL-te5PMW8McaVczH8TYK28PYKDFXTDpB7as0JG0n8igsYZcU-NKu0Y1JpgSmT/w640-h452/20230301_164744-001.jpg" width="640" /></a></div><br /><p><br /></p><p>Dzisiaj będę zbulwersowana. Rozumiem masło; jestem już przyzwyczajona do tego, że czekolada; bo to, że napoje w Biedrze to wiadomo od dawna. Ale żeby waciki! Nijak nie mogę sobie ich wytłumaczyć.</p><p>Już wyjaśniam o co mi chodzi. Masło kiedyś ważyło w kostce 250 gramów. Ha, tego już nikt nie pamięta. Potem schudło do 200 gramów. Wiadomo, ciężkie czasy a klient więcej płacić nie chce. Więc zróbmy klienta w bambuko i udawajmy, że dobro klienta przede wszystkim. Bo klient wrażliwy i delikatny jest i ogłoszenie mu nagiej prawdy czyli" teraz za to samo zapłacisz mniej" mogłoby wzburzyć klienta. Ktoś tu kogoś potraktował niepoważnie. </p><p>Nad tabliczką czekolady gorzkiej stałam jak żona Lota dnia pewnego jesiennego. Jak to 90 gramów? Zawsze potrzebując tabliczki (czytaj: 100 gramów) kupowałam jedną sztukę i ganasz wychodził pierwsza klasa. </p><p>I znów mam wrażenie jakby po cichutko, skradając się producent postanowił oszczędzić zdrowie psychiczne klienta i go raczej nie informować. Jeszcze się biedak zmartwi.</p><p>Ale ostatnia przygoda calkowicie zbiła mnie z pantałyku. </p><p>Waciki są jakie są. Lubię bawełniane, takie po 100 sztuk. </p><p>I jestem wierna sprawdzonym markom. </p><p>Kiedyś zapas się kończy i trzeba się zaopatrzyć w nowy zestaw. Poszłam, kupiłam, przyniosłam do domu. Na pierwszy i drugi a nawet czwarty rzut oka nic mnie nie zaniepokoiło. Waciki jak waciki. Długi rulon, napis jak byk "100 sztuk", 100% bawełna. </p><p>A wieczorem cała prawda stanęła naga jak świety turecki. Wacik pierwszy nieco mnie zastanowił. Jakis taki mikry był i niewyraźny. Jakby słabo się czuł i leciał z nóg. Wybaczcie tę antropomorfizację produktu kosmetycznego. Ale pierwszego wacika zrobiło mi się po ludzku żal. </p><p>W umyśle moim zestawiłam go sobie z całą resztą 99 prężnych i napakowanych bawełną wacików i pomyślałam, że ten pierwszy to wypadek przy pracy. By machnąć sobie tonikiem oblicze musialam użyć sztuk dwóch. I jakież było moje zdumienie kiedy okazało się, że ten drugi jest również wagi muszej! I trzeci i kolejny, i pięćdziesiąty. Przy tym ostatnim skapitulowałam. </p><p>Hm, wypadki się zdarzają, nawet najdoskonalsza linia produkcyjna czasem dostaje czkawki. Poczekałam do rana i popędziłam robić badanie rynku. </p><p>Gdzieś w głowie, nieśmiało wykluwała się myśl, że może waciki są jak masło, jak czekolada, jak cola w Biedrze, jak mydło w kostce i one też straciły na wadze ale przybrały na wartości?</p><p>Bingo! wszystkie sprawdzone przeze mnie rulony, czy to 100 czy 50 sztukowe były tak samo anemiczne. Kiedyś umyłam dzioba 100 razy jedną paczką, teraz tylko 50 bo żeby poczuć magiczną świeżość muszę użyć kanapki z wacików. Wacik sztuk jeden nadaje się tylko do....nawet nie wiem do czego.</p><p>Świat jest zadziwiający. Oprócz papryki po 34 złote za kilogram i pomidorów na wagę złota są na tym świecie waciki, które są niby liczone w setkach a jednak nie do końca. </p><p>Jest też dobra wiadomość: cebula staniała.</p><p>Tą wywrotową informacją przechodzę do jedzenia.</p><p>Moim drugim guru kuchni, obok Yotama Ottolenghi'ego jest Nigel Slater. Co prawda On twierdzi, że jest gotujacym pisarzem a nie piszącym kucharzem, ale wierzcie mi i jedno, i drugie robi po mistrzowsku.</p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhtdLn4apGRRXeFFS0966mCKyCMT3MeWxe47sQUWOIHMOZrWaGsm3a71jWoKeueIVrk8R7m1mN5cb1ZR1Sn3LZHO9X_6O_WzkIdssZ_yN1A8OGjnbHWG2Zvx8xF41JqRbxH4ZGL1pU8dxr2y8IAU25uEVt-NI3J0NFKgsKjT1p7HYhkZnqfRb_VUcpz/s640/20230301_164735-001.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="640" height="500" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhtdLn4apGRRXeFFS0966mCKyCMT3MeWxe47sQUWOIHMOZrWaGsm3a71jWoKeueIVrk8R7m1mN5cb1ZR1Sn3LZHO9X_6O_WzkIdssZ_yN1A8OGjnbHWG2Zvx8xF41JqRbxH4ZGL1pU8dxr2y8IAU25uEVt-NI3J0NFKgsKjT1p7HYhkZnqfRb_VUcpz/w640-h500/20230301_164735-001.jpg" width="640" /></a></div><br /><p><br /></p><p><i><span style="font-size: x-large;">Pieczarki, ciecierzyca, tahini </span></i>- tako rzecze Nigel Slater w książce "Zielona Uczta, jesień, zima"</p><p>Potrzebujemy:</p><p>2 pieczarki portobello</p><p>2 obrane ząbki czosnku</p><p>1 puszkę ciecierzycy czyli 400g </p><p>2 łyżki tahini</p><p>2 łyżeczki mielonego sumaku</p><p>1 łyżkę soku z cytryny</p><p>1 łyżkę listków tymianku</p><p>1 łyżkę czarnego sezamu</p><p>1 łyżkę białego sezamu</p><p>oliwa</p><p>Rozgrzewamy piekarnik do 200 stopni.</p><p>Na blaszce kładziemy kapelusze pieczarek bez nóżek. Nacinamy wnętrze i skrapiamy oliwą. Delikatnie solimy.</p><p>Czosnek blendujemy z 4 łyżkami oliwy, sumakiem, cytryną i szczyptą soli. Dorzucamy połowę ciecierzycy i blendujemy całość. Ja męczyłam się w moździerzu ale myślę, że blender da radę.</p><p>Mieszamy z masą tymianek, tahini i po łyżce ziaren sezamowych.</p><p>Do kapeluszy leżących na blaszce nakładamy pastę ciecierzycową. Na górę kładziemy ciecierzycowe kuleczki i polewamy oliwą oraz posypujemy resztą sezamu. Pieczemy około pół godziny.</p><p>Podałam te kapelusze z pieczonymi z harrisą ziemniakami i sałatką . </p><p>Nigel Slater wie co pisze i wie co dobre.</p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhHh-0SwErD8yrkb3Q1T0J9WkTVNPx7UbVH0oUMIkbl70YCSe3vZWMjF3f7JRmZ9ppqbPnQL1vz0l-3u-0P-103N89cIk4LNWkwmD11l2pVHYBhbLhkoYQdISF1NR1cwZKC383jyE8Ftn_G8Raqm3S5znG4EnfV7ET_epLStD9ryFALPhOBWZawTnII/s640/20230301_165557-001.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="640" data-original-width="481" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhHh-0SwErD8yrkb3Q1T0J9WkTVNPx7UbVH0oUMIkbl70YCSe3vZWMjF3f7JRmZ9ppqbPnQL1vz0l-3u-0P-103N89cIk4LNWkwmD11l2pVHYBhbLhkoYQdISF1NR1cwZKC383jyE8Ftn_G8Raqm3S5znG4EnfV7ET_epLStD9ryFALPhOBWZawTnII/w482-h640/20230301_165557-001.jpg" width="482" /></a></div><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgwsGjLR2gC5EwPs5zIsLnPuemCQ1IOpezqZXRWCMWDsqaBE1wx8Xo1473IK7jSUYm8CUVriWn7Cke-826rtLPFLRqrBAMFM1OCtFHQTXIq6FMTW7fBGob0x38amnnle9YJ9YizQ0aZMyaeIlPVe_69G5XvIba475uWi0UxuSkGUYdKUijBWar-dwjI/s640/20230301_165532-001.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="640" data-original-width="468" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgwsGjLR2gC5EwPs5zIsLnPuemCQ1IOpezqZXRWCMWDsqaBE1wx8Xo1473IK7jSUYm8CUVriWn7Cke-826rtLPFLRqrBAMFM1OCtFHQTXIq6FMTW7fBGob0x38amnnle9YJ9YizQ0aZMyaeIlPVe_69G5XvIba475uWi0UxuSkGUYdKUijBWar-dwjI/w468-h640/20230301_165532-001.jpg" width="468" /></a></div><br /><p><br /></p><p>Polecam i życzę smacznego</p><div><br /></div>Limonkahttp://www.blogger.com/profile/12311099236164086738noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-168296742607985733.post-28218246708881584722023-02-06T16:23:00.000+01:002023-02-06T16:23:37.645+01:00Luty nie grudzień czyli karmelizowane orzechy z wędzoną papryką<p> </p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiOjS44BoTnbxFkYTtLHcYT2hLcyfsty7n0cBWKwarOhzzTrvc28uVX13kONnXqtMyVGRndlWnf1Q4jQ9wnAWx8aIv9GgjxI4IYJeAkfL6OPw5WzQ4CtrIizDnWqlogHwifJoG_5n0d5zZe8NCr5q1EfGN_lKpGEt8UF-fxw9QMfd9seT9DkNh3ZQDv/s640/20230206_160023-001.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="480" data-original-width="640" height="480" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiOjS44BoTnbxFkYTtLHcYT2hLcyfsty7n0cBWKwarOhzzTrvc28uVX13kONnXqtMyVGRndlWnf1Q4jQ9wnAWx8aIv9GgjxI4IYJeAkfL6OPw5WzQ4CtrIizDnWqlogHwifJoG_5n0d5zZe8NCr5q1EfGN_lKpGEt8UF-fxw9QMfd9seT9DkNh3ZQDv/w640-h480/20230206_160023-001.jpg" width="640" /></a></div><br /><p><br /></p><p>Oj tam, oj tam zaraz spóźniona. Oj tam, oj tam obiecała... Człowiek słaby jest a składający obietnice po dwakroć słaby. Pokus, odwlekaczy, usprawiedliwień w powietrzu krąży bez liku. Wystarczy rękę wyciągnąć i łowić. A to katar, a to wyjazd, jakaś niedyspozycja mentalna lub kocie futro na marynarce i już wymówka gotowa. Do tego grudzień i ciemno, i zimno a święta tuż tuż. I prezenty wymyślić, a co dopiero kupić. Jakiegoś karpia ułowić, mak zmęczyć, może okno umyć. A już sylwester się pcha w kalendarzu. Każe baloniki dmuchać, szampana chłodzić, brzuch do cekinów wciągać. </p><p>Głowy nie było do wpisów, zdjątek i przepisów. Głowa zatopiła się w cieple świąt i świętowania. Po dwóch latach chudziutkich rodzinnie choinka znów świeciła pełnym blaskiem. </p><p>W amoku i nieliczeniu się z samą sobą postanowiłam wydać bal sylwestrowy. Z pełnymi konsekwencjami. Na sto par i orkiestrą, zastępem kelnerów i pokazem sztucznych ogni w naszym parku. Zaplanowałam szampanową fontannę i taniec kotylionowy.</p><p>Zaraz, zaraz, czy to Roździewiczówna? Czy ty już Limonko wytrzeźwiałaś po szaleństwach witania nowego roku?</p><p>Nieco mnie poniosło. Bal był na sześć osób, playlistę z spotifaya i bigos przyniesiony przez przyjaciół. I szampanie bezalkoholowym. Było bosko.</p><p>A potem codzienność wróciła z ciepłymi kapciami i poranną herbatką. Nadzieją na światło. Mamioną datą, bo to przecież już luty. Wydawało się, że najgłębsze ciemności za nami. Ha, cóż kiedy o ósmej mrok wciąż ma się dobrze. </p><p>Może jutro wstanę? Poczekam na słońce. Wyciągnę cekiny, migające blaskiem udawanym. dziś muszą wystarczyć. </p><p>Dzisiaj ktoś wymówił zaklęcie: "tłusty czwartek". Aż mi się zakręciło w głowie. Karnawał! Zapomniałam o jego istnieniu. A on ma się ku końcowi.</p><p>Może czas spełnić prośby i podzielić się ze światem przepisem na wyjątkowe orzechy:"bo one są takim świetnym dodatkiem do piwa, drinków, serialu, rozmowy wieczornej (niepotrzebne skreślić).</p><p>Zamieszczam więc przepis na orzechy, które przygotowuję w połowie grudnia i pakuję w torebeczki jako prezenty dla sąsiadów, kurierów, przypadkowych gości.</p><p>Pasują zarówno do grudnia jak i do czerwcowego, tarasowego piwa.</p><p>Ten wpis wziął się, więc, ze znudzenia. Orzechowego.</p><p>Podaję przepis na karmelizowane orzechy z wędzoną papryką by już nie odpowiadać na pytanie: a dasz przepis? Daję:))</p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhYGKFVXV8m6NFotT6zjQpD9aaC5hjuLDnxDjdV07u4szCDx3OlVVGNuh4rd1G6qWegMIC_LA2UO2N_7smX9b4u6P8A2VpHWmBkBG3q6RaHoq-A8H6H85BlyaQvb7yspnITLXVjyZkGZCaRyu9pPKQWNMUA9XW-LOSBEFEIvImFs_PGpN4zB_dewt4-/s640/20230206_135048-001.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="480" data-original-width="640" height="480" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhYGKFVXV8m6NFotT6zjQpD9aaC5hjuLDnxDjdV07u4szCDx3OlVVGNuh4rd1G6qWegMIC_LA2UO2N_7smX9b4u6P8A2VpHWmBkBG3q6RaHoq-A8H6H85BlyaQvb7yspnITLXVjyZkGZCaRyu9pPKQWNMUA9XW-LOSBEFEIvImFs_PGpN4zB_dewt4-/w640-h480/20230206_135048-001.jpg" width="640" /></a></div><br /><p><br /></p><p><span style="font-size: large;"><i><b>karmelizowane orzechy z wędzoną papryką: </b></i></span></p><p>1/3 szklanki brązowego cukru</p><p>1/3 szklanki białego cukru</p><p>1 łyżeczka soli</p><p>1/4 łyżeczki papryki chilli lub cayenne, lub kashmiri</p><p>1/4 łyżeczki wędzonej papryki (dla koneserów można użyć ostrej wędzonej dla normalsów wystarczy łagodna wędzona)</p><p>1 łyżeczka cynamonu</p><p>0,5 kg orzechów włoskich lub pekanów</p><p>1 białko</p><p>1 łyżka wody</p><p><br /></p><p>Piekarnik rozgrzewamy do 150 stopni. Blachę wykładamy papierem do pieczenia.</p><p>Wszystkie cukry i przyprawy mieszamy w dużej misce.</p><p>Białko ubijamy ale tylko lekko (frothy nie stiff).</p><p>Wrzucamy orzechy do białka i dokładnie mieszamy. Powinny być wszystkie otoczone białkiem. Potem orzechy przesypujemy do miski z przyprawami. Mieszamy starannie i przekładamy na blachę. Rozkładamy na całości blachy i pieczemy 30 minut. W połowie pieczenia mieszamy orzechy.</p><p>Potem wyjmujemy i studzimy na blaszce. </p><p>Gotowe! Można wcinać w karnawale, w czasie wakacji i zawsze.</p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh4GagtPeXtcEgCIXHztWaE-QutBe2agKPVbDAnDlKoIMdoxy08usgXPL9rWj_jFlOL-4u4XE68tC96xOpyxRJQDb0RkHbV848Tan_Zo7JEzvaRCk1TE72J_N1N3k5I2n6zq2x0hUhK-jznwk9B1pusuDRGBF6cFc3ZVKr-M_Q_86YjkkxL8jekSoTX/s640/20230206_155745-001.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="640" data-original-width="480" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh4GagtPeXtcEgCIXHztWaE-QutBe2agKPVbDAnDlKoIMdoxy08usgXPL9rWj_jFlOL-4u4XE68tC96xOpyxRJQDb0RkHbV848Tan_Zo7JEzvaRCk1TE72J_N1N3k5I2n6zq2x0hUhK-jznwk9B1pusuDRGBF6cFc3ZVKr-M_Q_86YjkkxL8jekSoTX/w480-h640/20230206_155745-001.jpg" width="480" /></a></div><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEglfEXjnyBvR_p_OrBhhDv42QX05V03A_9UYCyvTtJhKTu6k8R_PTs1TJppxShnr22MQrTqZjTUUjP0SWvrqRZtIOmOj7NF0jKe-wPUmI5kcCTwVmS8YOrm8Wb6Nu8Idff_-GtBx5MazXIctk2PYRSKV6W8Qjs86zhuhYcx9RUNSHF4ToBNk5GzI62Y/s640/20230206_155800-001.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="640" data-original-width="487" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEglfEXjnyBvR_p_OrBhhDv42QX05V03A_9UYCyvTtJhKTu6k8R_PTs1TJppxShnr22MQrTqZjTUUjP0SWvrqRZtIOmOj7NF0jKe-wPUmI5kcCTwVmS8YOrm8Wb6Nu8Idff_-GtBx5MazXIctk2PYRSKV6W8Qjs86zhuhYcx9RUNSHF4ToBNk5GzI62Y/w488-h640/20230206_155800-001.jpg" width="488" /></a></div><br /><p><br /></p><p>Smacznego</p><div><br /></div>Limonkahttp://www.blogger.com/profile/12311099236164086738noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-168296742607985733.post-61728922099184132392023-01-30T14:47:00.000+01:002023-01-30T14:47:26.547+01:00Językowe połamańce i zupa na zimowe popłudnie z pomidorów, bakłażana z majonezem anchois<p><br /></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgcWJZmbsuESPRbi2OHXSXl4zW_W3tmPxl4_JDoBUJbI4VEaxV7YYqn5gh4F6ZDLXFeSnL_SS0RjvwfU1lOKFng0Np6XZE_fZ_os29siqNvtPye-c6l9GpYRoyJjKp4JCOlpiAvSo_A8bAva6wYWBzjI7qpzYcC7kKey0D_9_rB_Dsq9gfw9porJqS8/s640/20230123_153757-001.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="480" data-original-width="640" height="480" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgcWJZmbsuESPRbi2OHXSXl4zW_W3tmPxl4_JDoBUJbI4VEaxV7YYqn5gh4F6ZDLXFeSnL_SS0RjvwfU1lOKFng0Np6XZE_fZ_os29siqNvtPye-c6l9GpYRoyJjKp4JCOlpiAvSo_A8bAva6wYWBzjI7qpzYcC7kKey0D_9_rB_Dsq9gfw9porJqS8/w640-h480/20230123_153757-001.jpg" width="640" /></a></div><br /><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p>Język śląski potrafi namieszać. Kiedy w pełni nieświadomości językowej poszłam do pierwszej klasy podstawówki wszyscy moi przyjaciele, cała rodzina, najbliższe otoczenie (czyli pani sklepikarka, mleczarz, kominiarz, chachor z pod budki) mówili w jednym języku. Śląskim.</p><p>Fanaberii słownych, które spotykały mnie w przedszkolu nie brałam na poważnie bo przecież nie można serio traktować kogoś kto na buchty mówi kluski na parze. </p><p>Okazało się, że świat jest bardziej skomplikowany niż mojemu 7 letniemu rozumkowi się wydawało. </p><p>Wychowawczyni okazała się być ze Lwowa. Już czujecie tej dysonans? My nie rozumieliśmy co ona mówi do nas, Ona ni w ząb nie wiedziała co my tam szwargoczemy. Zaczynało byc mniej zabawnie.</p><p>Na czterdziestkę maluchow z jednego górniczego osiedla trafiła do nas jedna (!!!) córka nauczycielki. </p><p>Myślę, że jawiliśmy się jej jak istoty z drugiej strony lustra. Na początku nasza odmienność językowa była naszym atutem. Nikt poza nami nie był w stanie nas zrozumieć. Łatwiej było nam w stronę polskiego niż jej w stronę śląskiego. Zagadki typu: jaka jest różnica między fligrym a flidrym były na porządku dziennym. Niestety, nikogo nie bawiły takie zasadzki. Co gorsza, śląski był absolutnie zakazany na szkolnych korytarzach i klasach. Brnęliśmy przez polszczyznę jak ślepy wiodący kulawego. </p><p>"Jak to pomidor?- dziwił się Picik- przecież to jest tomata".</p><p>Jednym lepiej, innym gorzej szło uczenie się nowego języka. Wyrywano go z nas sumiennie i bez sentymentu. Nie "godomy!!!" MÓWIMY!!!. </p><p>Z podstawówki wyszliśmy w większości czyści może nie do bieli pod względem języka ale na pewno w bielszym odcieniu szarości. Czasem było (i do dziś bywa) zabawnie bo akcentu pozbyć się trudno i tytuły naukowe na nic tu się zdają.</p><p>Potem było już z górki. Szkoła średnia, studia nawet nie zakładały, że istnieje coś takiego jak język śląski. Mówienie po śląsku było obciachem. Nie było wątpliwości, że jest jeden język dla wszystkich.</p><p>I zapominaliśmy o kreplach, nudylkuli, starziku, bombonach i ślinzuchach. Nikt po naszym języku nie płakał.</p><p>Dzieci nam się urodziły, podrosły, przemówiły ludzkim głosem i nagle okazało się, że śląskie pozostały tylko wspomnienia. </p><p>Cepeliowskie podejście do Małej Ojczyzny w latach 90 było dla mnie jak kubeł zimnej wody. Moje Dzieci, wnuczki więźnia Zgody, Ślązaka od pokoleń nie rozumieją czym jest knola. </p><p>Czy aby nie przespałam momentu, kiedy powinnam oddać w młode ręce (i usta) mojej śląskiej spuścizny?</p><p>Pomogła mi sztuka. Ta sama, która jeszcze niedawno śląskiego używała tylko do podcierania sobie...wiadomo czego. </p><p>Źródło okazało się być egzotyczne bo toskańskie ale ono było tym strumyczkiem, który zmienił się w szeroką i głęboką rzekę. Musiało upłynąć nieco czasu, ale trzymając się przenośni, woda, kiedy zacznie kapać, zawsze znajdzie sobie drogę. </p><p>O tym następnym razem.</p><p>Czas na gary i przepisy. Nie wodzionka, nie katroflonka ale coś bogatszego w smaku i odpowiedniego na zimowe dni.</p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi0nr7fQkKBS4qEIMd8-pc_-sGm-pJtO8VeixJT-tY4Q3OoKOIA6JmEgQV2iPMi3Z5xN1Icu42CgNM3HaEA7s64sr8RWYftkKo_4qksttx2qVWwZXdx6lE8IlaLU-KwTJNvSQaGIsEXNc-XzZMCq21LJILjU4aT6eQjxhUyMj4avWaqIiwKA_g0f-KA/s640/20230123_153738-001.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="640" data-original-width="480" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi0nr7fQkKBS4qEIMd8-pc_-sGm-pJtO8VeixJT-tY4Q3OoKOIA6JmEgQV2iPMi3Z5xN1Icu42CgNM3HaEA7s64sr8RWYftkKo_4qksttx2qVWwZXdx6lE8IlaLU-KwTJNvSQaGIsEXNc-XzZMCq21LJILjU4aT6eQjxhUyMj4avWaqIiwKA_g0f-KA/w480-h640/20230123_153738-001.jpg" width="480" /></a></div><br /><p><br /></p><p><b><i><span style="font-size: large;">Zupa z pieczonymi pomidorami i bakłażanem z dodatkiem majonezu z anchois</span></i></b></p><p>Tak naprawdę to nie jest zupa ale koło ratunkowe na ciemne, wilgotne, styczniowe czy lutowe popołudnie.</p><p>Wszystko w niej jest pozytywne. Od kolorów począwszy a na bogatym smaku skończywszy.</p><p>Takie przypomnienie, że lato znów przyjdzie.</p><p>Podaję przepis na 2 porcje ale można go dowolnie modyfikować.</p><p>Zawdzięczamy tę zupę mojemu kulinarnemu guru czyli Yotamowi Ottolenghi i Noor Murad, a przepis pochodzi z książki Extra Good Thinks.</p><p><br /></p><p>1 duży bakłażan, pokrojony w kostkę </p><p>garść pomidorków koktajlowych</p><p>1 paparyczka chilli (może być suszona)</p><p>1 spora łyżka przecieru pomidorowego</p><p>1 łyżeczka cukru</p><p>2 ząbki czosnku, pokrojone w plasterki</p><p>olej z filecików anchois</p><p>kolejna garść pomidorków lub jeden duży pomidory, bez skórki, pokrojony dość drobno</p><p>2 szklanki dobrego bulionu</p><p>2 kromki dobrego, zakwasowego chleba, porwane na duże kawałki</p><p>sól</p><p>pieprz</p><p>1 łyżka liści oregano </p><p>1 łyżka pietruszki posiekanej</p><p><b><i><span style="font-size: medium;">oraz majonez sardelowy czyli anchovy aioli czyli</span></i></b></p><p>5 filecików anchois</p><p>2 ząbki czosnku</p><p> 1 łyżeczka soku z cytryny</p><p>pieprz</p><p>3 łyżki ulubionego majonezu</p><p>Tu wyjaśnienie: uwielbiam gotować ale jeśli czasem mogę wędrować na skróty, to to po prostu robię. I tak było w tym przypadku. Nie robiłam majonezu, jak to jest w oryginalnym przepisie, ale wszystkie składniki aioli zmiksowałam w blenderze. I też wyszło super. Przepraszam Yotam.</p><p>Piekarnik rozgrzewamy do 210 stopni z termoobiegiem. </p><p>Bakłażana mieszamy z 2 łyżkami oliwy, solą i pieprzem. Wykładamy na blachę i pieczemy 15 minut. Po kwadransie na blachę dodajemy pomidorki (te w całości) i pieczemy jeszcze 30 minut. Sprawdzcie jednocześnie bakłażana. Z doświadczenia wiem, że nie potrzeba mu 45 minut w piecu. Po pół godzinie powinien być doskonale przypieczony. Wyjmijcie go więc i pozwólcie upiec się jeszcze pomidorkom.</p><p>Na patelnię wlewamy olej z anchois i łyżkę oliwy, dorzucamy czosnek i smażymy do miękkości tego drugiego, potem dodajemy pokrojone chilli, 3/4 pokrojonych pomidorów i przecier pomidorowy i cukier. Smażymy kilka minut i dolewamy bulion. Dorzucamy upieczone warzywa. Gotujemy na niewielkim ogniu 15 minut. Doprawiamy solą i pieprzem.</p><p>Wyłączamy ogień i dorzucamy pozostałe pokrojone pomidorki.</p><p>Do misek nalewamy zupę, na wierzchu kładziemy porwany na kawałki chleb i po dwie, trzy łyżeczki sardelowego majonezu. Posypujemy oregano i pietruszką.</p><p>Och, jakie to dobre!</p><p>Smacznego</p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh9vl-Ezp25BwaLUk29UEko8Pcf4vA0EFC9PWfzZCgiIKpCvxeROXZi1m21sj7ebTG_SJA_TIqHBgQ5Oa90WxESXvPD12jxWH-Bd-o5zEyoifKhQZEJMkaoAZqBcwuHH6C97xJZDEtC8wag0_NGhqTwh7Rxggb77ty_AaofXBWWEQ7l0759lq_k0eJv/s640/20230123_153913-001.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="640" data-original-width="480" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh9vl-Ezp25BwaLUk29UEko8Pcf4vA0EFC9PWfzZCgiIKpCvxeROXZi1m21sj7ebTG_SJA_TIqHBgQ5Oa90WxESXvPD12jxWH-Bd-o5zEyoifKhQZEJMkaoAZqBcwuHH6C97xJZDEtC8wag0_NGhqTwh7Rxggb77ty_AaofXBWWEQ7l0759lq_k0eJv/w480-h640/20230123_153913-001.jpg" width="480" /></a></div><br /><p><br /></p><div><br /></div>Limonkahttp://www.blogger.com/profile/12311099236164086738noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-168296742607985733.post-6474877258288341742022-10-17T18:50:00.005+02:002022-10-17T18:50:59.472+02:00Bajanie i powrót (nie wiem czy wielki) a przy okazji tacos z jackfruitem<p><br /></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg4Ph5u-6B8JALGGJHVFjoxH20Q7hugvEEwTCSrv9CnQ1EVmfBfywr1ZRLWNPjJu09M4N3loqN2YCIMvqzhJxpC4dRA77eKh_4bIB3QO2CcdBs9wsL2CB4XwxaKrzXg-yEIvtTjVmWTYx2Oy5xu_ijTTgyQTR3RQIDte2jpzJRENC6J_RVVCaLCqirt/s500/20220301_154037-001.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="375" data-original-width="500" height="443" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg4Ph5u-6B8JALGGJHVFjoxH20Q7hugvEEwTCSrv9CnQ1EVmfBfywr1ZRLWNPjJu09M4N3loqN2YCIMvqzhJxpC4dRA77eKh_4bIB3QO2CcdBs9wsL2CB4XwxaKrzXg-yEIvtTjVmWTYx2Oy5xu_ijTTgyQTR3RQIDte2jpzJRENC6J_RVVCaLCqirt/w585-h443/20220301_154037-001.jpg" width="585" /></a></div><br /><p><br /></p><p>Oj leniu, ty leniu, chciałoby się powiedzieć. Ileż to postów zamieściłaś w tym roku? Nawet trudno powiedzieć, że prowadzę bloga bo dwa wpisy na 10 miesięcy to raczej romans niż długotrwały związek. </p><p>Nie da się zaprzeczyć, że temperatura nieco spadła a podnieta przychodząca z nowymi przepisami też jakby bledsza. Ze starych przyzwyczajeń pozostało mi robienie dokumentacji tego co ugotuję. Niestety, najczęściej przepis, który pojawił się spontanicznie, równie spontanicznie z mojej głowy znika a ja wpatrując się w zdjęcie zmuszam swoją pamięć do karkołomnych wygibsów by przypomnieć sobie szczegóły.</p><p>Nie wiem czy kiedyś wspomniałam jak wygląda u mnie hierarchia w układaniu poszczególnych elementów? Najważniejsze jest bajanie, potem zdjęcia a na końcu, z niejakim znudzeniem, zamieszczanie przepisu. Myślę, że ma to związek z niechęcią do czytania instrukcji obsługi. Przepis kucharski jest taką instrukcją. A ja ich nie lubię. Tylko, że żyć bez nich też trudno.</p><p>Zatęskniłam bardziej za swoim bajaniem o tym i o tamtym niż za prezentowaniem wnętrza moich garów. Może powinnam poszukać miejsca gdzie indziej? Cóż kiedy i bajanie i kucharzenie sprawiają mi radość. Które większą? Prowadzenie bloga o gotowaniu jest pewnym mykiem, pretekstem by coś od siebie dorzucić. Przecież gdzie jak nie przy stole i przy dobrym jedzeniu odbywają się najciekawsze rozmowy? Co jak nie stół jest czasami i łodzią ratunkową, i deskami standup'u, i konfesjonałem?</p><p>Wspólne, smaczne jedzenie wygładza kanty, ośmiela, zachęca do bliskości. Gotujmy więc, jedzmy ale przede wszystkim spotykajmy się, rozmawiajmy, bądżmy razem.</p><p>Pandemia zatrzasnęła wiele drzwi, po kilkunastu miesiącach przymusowej izoalcji czasami musimy przypomnieć sobie jak to jest wrócić na łono plemienia. I tu kłaniaja się sprawdzone sposoby: rozpalenie ogniska, wspólna micha. Może nie dosłownie ale wiecie w czym rzecz. </p><p>Stosując się do własnych zaleceń daję dobry przykład i wracam do bloga...gotuję, smakuję zapraszam.</p><p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhuxH4jv-18cCENQ1li0JHdW-YCXQ1blfAb7qw5oDEhau5MHobGTgr8F3arY5EhqdkVm8mO4p29pviMOczcopuf5OB-it8kiGEhM3cPEVy7xfYrdgGoFUX-ZgfAqGdkEm11M0bCKfJMd9-nyGvFR-OQXfMlDarXhkzGg48WVzzV57NHiuewBk5KevY5/s500/20220301_153906-001.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="375" height="509" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhuxH4jv-18cCENQ1li0JHdW-YCXQ1blfAb7qw5oDEhau5MHobGTgr8F3arY5EhqdkVm8mO4p29pviMOczcopuf5OB-it8kiGEhM3cPEVy7xfYrdgGoFUX-ZgfAqGdkEm11M0bCKfJMd9-nyGvFR-OQXfMlDarXhkzGg48WVzzV57NHiuewBk5KevY5/w367-h509/20220301_153906-001.jpg" width="367" /></a></div><br /><p></p><p>Dziś zapraszam na tacos z jackfruitem</p><p>1 puszka jackfruita (nie słodzonego, bo i takie się trafiają), odcedzonego z zalewy</p><p>2 łyżki oleju</p><p>1 cebula, pokrojona w plastry</p><p>4 ząbki czosnku, zmiażdżone</p><p>0,5 łyżeczki soli</p><p>1 łyżka wędzonej słodkiej papryki</p><p>1 łyżka kuminu</p><p>1 łyżka chilli</p><p>3 łyżki brązowego cukru</p><p>2 małe papryczki chipotle z puszki (dostaniemy w Lidlu lub Kauflandzie)</p><p>3 łyżki sosu z chipotle (z wyżej wspomnianej puszki)</p><p>2/3 szklanki wody</p><p>0,5 szklanki pomidorów z puszki</p><p>3 łyżki soku z limonki</p><p>pieprz</p><p>Odcedzonego jackfruita kroimy w paski. Na oleju smażymy cebulę. Smażymy do lekkiego skarmelizowania się cebuli. Potem dodajemy jackfruita oraz kumim, paprykę i chilli. Karmelizujemy jackruita mieszając zawartość patelni. Po około 8 minutach dodajemy resztę składników, mieszamy i gotujemy na niewielkim ogniu kilka minut. Całość powinna odparować większość płynu i nabrać jednolitej brązowej barwy. Zdejmujemy garnek z ognia i przygotowujemy salsę oraz podgrzewamy tacos.</p><p>Na stole stawiamy miseczki z jackruitem, salsą, jogurtem i plastrami avocado. Kto lubi, dokłada cząstki limonki i np guacamole. Obok na deseczce kładziemy podgrzane placki.</p><p>Każdy nakłada sobie co chce i ile chce. Palce lizać. </p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi8Z3Au8LXK3WxspbwpYk9tpNc6_99mudWrvynXlWNdonNg1BzQPiQ7fS1EkCTL8IQ-LRig7Jltl6eEQ9_eRwx-8ZA67S6OmcReG7IHd8VoaaatNI2z1Wb5yAymlrbPQhk1nx7uscH59t7vY5Gi-EKTN6Si_gnd6GMU7L6o51r7lLx7MZOofQuWa72q/s4032/20220301_153843.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="4032" data-original-width="3024" height="503" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi8Z3Au8LXK3WxspbwpYk9tpNc6_99mudWrvynXlWNdonNg1BzQPiQ7fS1EkCTL8IQ-LRig7Jltl6eEQ9_eRwx-8ZA67S6OmcReG7IHd8VoaaatNI2z1Wb5yAymlrbPQhk1nx7uscH59t7vY5Gi-EKTN6Si_gnd6GMU7L6o51r7lLx7MZOofQuWa72q/w377-h503/20220301_153843.jpg" width="377" /></a></div><br /><p><br /></p><p>Smacznego </p><div><br /></div>Limonkahttp://www.blogger.com/profile/12311099236164086738noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-168296742607985733.post-14375750991478971272022-06-21T19:13:00.005+02:002022-06-21T19:13:58.718+02:00Danie w rozsypce czyli sushi w misce i rozsypka w kuchni czyli niespodzianka<p><br /></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgrue80NSyvlia1JdXL7DK-gbcehhbAno3haniNzihzEa4EYJAsSDrtAny_oOtfJxF8LqYV8Vm0nknxWr7oonRcy1EY5hrLLKMOPTMgqv0HB93QkX_hU-P1VaBUqB91KRwE8tyHSQKTp28p8wXYeE797P1LsKvM5yY79z1LzmL5pJWStRkAFElOpQqn/s520/20220606_162218-001.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="390" data-original-width="520" height="480" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgrue80NSyvlia1JdXL7DK-gbcehhbAno3haniNzihzEa4EYJAsSDrtAny_oOtfJxF8LqYV8Vm0nknxWr7oonRcy1EY5hrLLKMOPTMgqv0HB93QkX_hU-P1VaBUqB91KRwE8tyHSQKTp28p8wXYeE797P1LsKvM5yY79z1LzmL5pJWStRkAFElOpQqn/w640-h480/20220606_162218-001.jpg" width="640" /></a></div><br /><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p>Pozimowe otwarcie sezonu w domku pod lasem zawsze budzi dreszczyk emocji. Co tym razem Matka natura przygotowała nam w ramach wiosennej niespodzianki? </p><p>Śpiącego na okiennicy nietoperza? Może stadko obcych w postaci wielokropkowych biedronek wtulonych w framugi okienne? Lub strzępy bielizny w szufladzie i malownicze dziury w ukochanym swetrze, łaskawie zostawione na pamiątkę przez zimujące w pokoju myszy? Pisałam już kiedyś o domku-niespodziance w odsłonie wiosennej. </p><p>Niepewność rośnie wraz z przekręcanym w zamku kluczem. Czy uruchamiając łazienkę nie zostaniemy zaskoczeni uroczą acz niepożądaną fontanną, tryskającą beztrosko z pęknietej rury pod zlewem?</p><p>Hm, no i okiennice, tak te po zimie też mogą pokazać nam swoje mroczne oblicze nie otwierając się na życzenie. Przyszłość jest niewiadomą. </p><p>Kiedyś, w zamierzchłych czasach, kiedy czasami parałam się zabawą farbami olejnymi uczyniłam obraz pod takim właśnie tytułem. Nic wtedy o życiu i świecie nie wiedziałam. Tytuł był zdecydowanie na wyrost i brzmiał tak...filozoficznie. Gdzieś, u kogoś zawisł na ścianie a dzisiaj mi się przypomniał gdy stałam przed drzwiami mojego własnego domu i nie wiedziałam co mnie za nimi czeka.</p><p>No cóż, otwieramy. </p><p>Ile bym nie myślała, ilu niespodzianek bym się nie spodziewała, życie i tak weźmie nas z zaskoczenia. </p><p>Tym razem w kuchni powitalo nas rumowisko. Sufit najwyraźniej zapragnął bliższych relacji z podłogą, bo zamiast tkwić w górze, opadł na podłogę. Piec, stół, szafki, zlew wszystkie kuchenne drobiazgi zostały przykryte tynkiem, kawałkami farby i ...ha, ha, ha... słomą. Nadmienię, że nasz "dom wiejski nieco spleśniały" został uczyniony w pierwszej połowie ubiegłego wieku. Nie, nie, absolutnie nie jest zabytkiem. Raczej bliżej mu do ruiny.</p><p>Wiecie jak w obecnych czasach wygląda kontakt i współpraca z fachowcem wszelakiego typu?</p><p>Jeśli nie dysponujecie pod własnym dachem lub w najbliższej zaprzyjaźnionej okolicy takim unikatem jak fachowiec, zapomnijcie o malowaniu ścian, wymianie instalacji czy kładzeniu kafelków. Panowie od ....(tu każdy wpisuje swoje nadzieje) są równie cenni jak woda na pustyni. I równie się cenią.</p><p>Domyślacie się w jaką stronę zmierza ta historia? </p><p>Jest czerwiec, jest pięknie, jest rozszalała wiosna i jesteśmy my. W mieście. </p><p>Rozumiecie? </p><p>Postawię w tym miejscu kropkę i potrzymam was w napięciu jak dalej toczy się ta historia. Przejdę do stołu. Jakaś równowaga w naturze być musi.</p><p><br /></p><p>Jako, że atmosfera zrobiła się gorąca a aura podkręca temperaturę, wypada podać coś na ostudzenie emocji.</p><p>Bez gotowania (no, może nie całkiem), bez szaleństw, ale za to modnie i smacznie. Sushi w misce. </p><p>Nikt nie będzie sprawdzał czy sztukę zawijania (jak ten świstak z reklamy) opanowaliśmy wystarczająco biegle. Nic nie będziemy zawijać. Rozsypiemy malowniczo w misce i będziemy udawać, że to malarska abstrakcja.</p><p><br /></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEglOlBvAWEFSZUrw9XzlO21iU8ChhZ65yTlt-4SxQSl8wXAo93S0BN5QhCu-01UNwPbXUTVtsGvoUG-6EnytSuMa6EyC5cbW53H-a8XnPcwB9p6a5_OaHfKNDOFjwH1pns22E29Eg2OsUxOe4IYjf_nTc_LguQV73xGN8xj4e9h9DqxjtNSY7RXkXYm/s520/20220606_162213-001.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="520" data-original-width="390" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEglOlBvAWEFSZUrw9XzlO21iU8ChhZ65yTlt-4SxQSl8wXAo93S0BN5QhCu-01UNwPbXUTVtsGvoUG-6EnytSuMa6EyC5cbW53H-a8XnPcwB9p6a5_OaHfKNDOFjwH1pns22E29Eg2OsUxOe4IYjf_nTc_LguQV73xGN8xj4e9h9DqxjtNSY7RXkXYm/w480-h640/20220606_162213-001.jpg" width="480" /></a></div><br /><p><br /></p><p><span style="font-family: Lobster; font-size: x-large;">Miska sushi </span></p><p>ryż do sushi (przepis tutaj)</p><p>kawałek łososia, pokrojony w kostkę</p><p>1 mango, obrane i pokrojone w plastry</p><p>omlet z 2 jajek, zwinięty w rulonik i pokrojony w plasterki</p><p>marynowany imbir</p><p>plasterki rzodkiewki</p><p>ogórek zielony, pokrojony w słupki</p><p>kilka zblanszowanych szparagów</p><p>garść mrożonego, zblanszowanego groszku lub fasolki edamame</p><p>garść kiełków np rzodkiewkowych</p><p>1 awokado, pokrojone w plastry</p><p>łyżeczka czarnego lub jasnego sezamu, wcześniej uprażona na suchej patelni</p><p><b><i><span style="font-size: medium;">marynata do ryby:</span></i></b></p><p>4 łyżki syropu klonowego</p><p>2 łyżki sosu sojowego jasnego</p><p>1 łyżka sosu sojowego ciemnego</p><p>1 łyżeczka oleju sezamowego</p><p>Zaczniemy od zamarynowania łososia. Możemy, co prawda, użyć surowego, ale w moim daniu łosoś nieco się moczył, więc nie będę udawać, że jest inaczej. Jeśli jesteście niechętni brudzeniu paluszków i niestety blatu kuchennego (łosoś w marynacie plus patelnia równa się pryskanie olejem na wszystkie strony), dorzućcie do miski surowe płatki łososia. Też będzie pysznie.</p><p>Łososia marynujemy min. godzinę w marynacie. Po wyjęciu z marynaty smażymy minutę z każdej strony i odkładamy na papierowy ręcznik.</p><p>Mając wszystkie elementy naszej ryżowej układanki na podorędziu (biegniemy po słownik lub prosimy wujka google o wyjaśnienie), pakujemy części składowe do miski.</p><p>Nie opisuję kolejnych czynności, jak to wygląda widać na zdjęciach.</p><p>Przygotowujemy sos, którym podlejemy naszą miskę. On jest tzw wisienką na torcie.</p><p><i><span style="font-size: medium;"><b>Sos sojowy z wasabi:</b></span></i></p><p>6 łyżek jasnego sosu sojowego</p><p>2 łyżki chłodnej wody</p><p>wasabi wg uznania</p><p>Dokładnie rozprowadzamy wasabi w sosie sojowym by pozbyć się paraliżujących kubki smakowe grudek i podajemy w dzbanuszku obok misek. Każdy użyje wg potrzeb.</p><p>I tyle. Danie jest oszałamiająco dobre i zrobione praktycznie bez wysiłku. I nie trzeba stać przy piecu.</p><p><br /></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgKbVxXptLIcNs11LHK3nIsE38NZW-w1YoTTf7Zo90ZfRCU7TX5FSPGZUats6SqYz2co5uFdfEpLq1TydcXeSuGeCTUyoloxTkVq_pi5BRWPsZpUR3jlpF0as2Tv0ccnMkfExUWkqv1uRAxMYzJJN-Nj6GdKJwmsHLfr4QG9vI7K9RV9V1NgHxdBJez/s520/20220606_162236-001.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="390" data-original-width="520" height="480" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgKbVxXptLIcNs11LHK3nIsE38NZW-w1YoTTf7Zo90ZfRCU7TX5FSPGZUats6SqYz2co5uFdfEpLq1TydcXeSuGeCTUyoloxTkVq_pi5BRWPsZpUR3jlpF0as2Tv0ccnMkfExUWkqv1uRAxMYzJJN-Nj6GdKJwmsHLfr4QG9vI7K9RV9V1NgHxdBJez/w640-h480/20220606_162236-001.jpg" width="640" /></a></div><br /><p><br /></p><p>Polecam i życzę smacznego</p><div><br /></div>Limonkahttp://www.blogger.com/profile/12311099236164086738noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-168296742607985733.post-10390097525253849732022-02-22T16:12:00.002+01:002022-06-21T19:16:44.813+02:00Plagi egipskie i steki z selera z sosem anchois<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEg1MOJKQMMObFcl0EH9iA4YiPvlQn_vajmaR-SzqvHPsWYcaBVpfJoymUTpVc_BEQhpiIZAVRoOofp0yUIUXbE-uqAl5hgtKOXdvj_4-oyr7Q-N3NmfqmHVsZSMdJC9iI4_qcxpDqLd6EVXvzW7gv7-p80pY11kDZji2hu8VrLuOIVrN2zMYIViFans=s520" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="390" data-original-width="520" height="480" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEg1MOJKQMMObFcl0EH9iA4YiPvlQn_vajmaR-SzqvHPsWYcaBVpfJoymUTpVc_BEQhpiIZAVRoOofp0yUIUXbE-uqAl5hgtKOXdvj_4-oyr7Q-N3NmfqmHVsZSMdJC9iI4_qcxpDqLd6EVXvzW7gv7-p80pY11kDZji2hu8VrLuOIVrN2zMYIViFans=w640-h480" width="640" /></a></div><br /><p><br /></p><p>Może nadeszła pora wyleźć z nory i sprawdzić jak świat postapokaliptyczny wygląda 22 lutego 2022 roku? O, dziś przewaga dwójek w dacie....może jakieś wnioski wróżebno magiczne ktoś wyciągnie?</p><p>Niedobrze, że zaczynam wpis dwoma pytajnikami. Powinnam uderzyć czymś optymistycznym, lub może wyjaśniającym kilkumiesięczną nieobecność lub udawać, ze nic się nie stało a czas po prostu przemknął, czego ja nie zauważyłam.</p><p>Świat jaki jest każdy widzi i żadne medialne dyskusje, magiczne przepowiednie, spotkania na szczycie nie pozwalają mieć nadziei. W zeszłym tygodniu, kiedy postanowiłam po raz kolejny znaleźć się w nowym świecie (średnio raz na dwa tygodnie okazuje się, że znów się zagapiłam a świat mi odjechał), w ramach mini buntu wypowiedziałam wojnę (no może potyczkę) nowoczesności i wygrzebałam pudło z artefaktami poprzedniego stulecia, z urządzeniami do mierzenia czasu. Pewnie jesteście zaintrygowani czemu nie nazywam ich po prostu zegarkami. Ha, otóż odpowiedź: zegarek w obecnych czasach to tylko część dość tajemniczych i skomplikowanych urządzeń, które mają nas w swojej mocy. Kiedyś to my mielismy zegarki i dzięki nim złudzenie, że kontrolujemy czas. Dziś to one mają nas i pełną władzę nad naszym czasem. I nad naszym snem, i nad naszymi krokami, i spalanymi kaloriami, i poziomem stresu i satysfakcją z minionego dnia. </p><p><i>Jesłi ktoś nie pamięta zegarek wymyślono by pokazywał nam czas.</i></p><p>Gdyby nie one nie wiedzilibyśmy czy się wyspaliśmy. No bo jak tu być wyspanym jeśli nie mamy raportu z ilości snu głębokiego czy płytkiego. Nie wystarczy po prostu położyć się do łóżka, zasnąć i rano się obudzić. To byłoby za łatwe. A już na pewno nie miarodajne. Dopiero raport poranny, oceniający nasz sen powie nam czy możemy się czuć wyspani. </p><p>A ilość kroków? Musimy przecież wiedzieć czy znaleźliśmy się wśród tych, którzy troszczą się o swoją sprawność codzienną. Jeszcze niedawno człowiek rano wstawał (wydawało mu się, że jest wyspany ale to było złudzenie bo nie miał smatrwatcha) i ruszał w drogę, jakąkolwiek. I wieczorem okazywało się, że jest zmęczony.</p><p>Dziś nawet zmęcznie może być niesatysfakcjonujące. "<i>Do twojej dziennej normy kroków brakuje</i> <i>jeszcze 167"</i>. I to nic, że już nie widzisz na oczy, że chcesz już usiąść w miękkim fotelu i nareszcie odpalić Netflixa. Nie, norma to norma, sam ją sobie ustaliłeś. I wędrujesz dookoła stołu bo twoje urządzonko na przegubie będzie niezadowolone. Grunt, to nie rozczarować smartwatcha. Te medale, te wyzwania nagradzane skoczną muzyczką, to klepanie po ramieniu i nazywanie mistrzem. Wow! ale jesteśmy dowartościowani. Komenda, zadanie, wykonanie, nagroda. Dobrze, że nieusatysfakcjionowane urządzenie nie razi nas prądem.</p><p>Wiem co mówię, bo do niedawna sama byłam podłączona do takiego...czegoś. I spoglądałam w nie częściej niż w oczy MMŻ. </p><p>Po kolejnym przebudzeniu wytaszczyłam skrzynię z zapomnianymi zegarkami i przypomniałam sobie jak przyjemnie się je nosiło. Rzut oka, godzina sprawdzona i to wszystko. Resztę ogarniam intuicyjnie. Kiedy czuję potrzebę ruchu, wstaję i idę. Kiedy jestem zmęczona, siadam. A rano najpierw patrzę za okno, potem w głąb siebie i już wiem czy się wyspałam. </p><p>Jak ludzie kiedyś żyli? Nie mieli smartwatcha, smartphona, smartauta, smartlodówki i innych smart...; że też ludzkość przetrwała.</p><p>Kiedy zaniosłam mój ulubiony zegarek do zegarmistrza (żadna bateria nie przetrwa dekady) pani zegarmistrzyni przywitała mnie, patrząc w smartwatcha: <i>czy to już plagi egipskie</i>? Jej raport pogodowy zawiastował wietrzny koniec świata.</p><p>A ja na to: <i>nie, to tylko wiatr, może nieco silniejszy ale tylko wiatr.</i></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEg7JnC8l47dSPGgJ8XEcxFm7VEo2PVNJVwYPd3j9rommLqlhxEYs8aO61AP4jCWoTDGk9uGRe9rjblLAdCrer68WVCcHdN311oHGm-o8unJFB78XWlfwlagRgHUVdRtLvDx5SN6GNefJeUwvnj256uDUSaA2ut2fI4TS0X61pbGFRAwkERc59OeOHe2=s520" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="390" data-original-width="520" height="480" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEg7JnC8l47dSPGgJ8XEcxFm7VEo2PVNJVwYPd3j9rommLqlhxEYs8aO61AP4jCWoTDGk9uGRe9rjblLAdCrer68WVCcHdN311oHGm-o8unJFB78XWlfwlagRgHUVdRtLvDx5SN6GNefJeUwvnj256uDUSaA2ut2fI4TS0X61pbGFRAwkERc59OeOHe2=w640-h480" width="640" /></a></div><br /><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p>Co gotujemy w tych dziwnych czasach?</p><p>Seler. Mało ciekawie? Ktoś się skrzywił? </p><p>Kto nie jadł, niech żałuje.</p><p>Pieczony w całości seler w sosie z anchois (wg mistrza Yotama Ottolenghi)</p><p>seler</p><p>oliwa</p><p>sól</p><p>sos:</p><p>1 mała szalotka</p><p>100 g masła</p><p>pół łyżeczki przyprawy garam masala</p><p>pół łyżeczki wędzonej papryki</p><p>4 filety anchois</p><p>1 posiekany ząbek czosnku</p><p>1 łyżeczka musztardy dijon</p><p>1 łyżka posiekanych kaparów</p><p>1 łyżka posiekanego szczypiorku</p><p>1 łyżeczka posiekanej pietruszki</p><p>szczypta tymianku</p><p>100 ml kremówki</p><p><br /></p><p>Piekarnik rozgrzewamy do 200 stopni. Oczyszczony seler, nakłuwamy nożem kilkadziesiąt razy, smarujemy oliwą i posypujemy solą. Kładziemy do foremki i umieszczamy w piekarniku. Pieczemy około godziny (w zależności od wielkości selera). Seler powinien być miękki jak masełko.</p><p>Przestudzony seler kroimy w grube plastry i przygotowujemy sos. Podgrzewamy masło, dodajemy posiekaną szalotkę i czosnek, musztardę, przyprawy i na niedużym ogniu szklimy szalotkę. Dodajemy posiekane kapary, szczypior, pietruszkę i tymianek. Wlewamy sos z pieczenia selera. Gotujemy chwilkę i wlewamy kremówkę, mieszając. Gotujemy jeszcze na maleńkim ogniu do zagęszczenia sosu. Zdejmujemy z ognia.</p><p>Steki możemy podsmażyć z obu stron i polać sosem lub, i to mój ulubiony sposób, po prostu polewamy sosem. Do tego jakaś zielona sałatka i już. Pycha totalna.</p><p>Polecam.</p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEiBZPVjEL1GW_C5_OQJOwI4IIokUgmq-XPVmruqhfZchvDJpikPPsa1hWqjPJuKNaIbveUY7ne_PsideN75WtbMFCopKUQLh508ANVLrGjap8wBeUQZeXXfC4nA7lmB4jFH4TZY1QF2VOGi2Ghw10fhmKT8PMQwyp-tIHrFpOfW53qWChdjLbdD2LV7=s520" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="520" data-original-width="390" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEiBZPVjEL1GW_C5_OQJOwI4IIokUgmq-XPVmruqhfZchvDJpikPPsa1hWqjPJuKNaIbveUY7ne_PsideN75WtbMFCopKUQLh508ANVLrGjap8wBeUQZeXXfC4nA7lmB4jFH4TZY1QF2VOGi2Ghw10fhmKT8PMQwyp-tIHrFpOfW53qWChdjLbdD2LV7=w480-h640" width="480" /></a></div><br /><p><br /></p><div><br /></div>Limonkahttp://www.blogger.com/profile/12311099236164086738noreply@blogger.com7tag:blogger.com,1999:blog-168296742607985733.post-62036426022474324502021-08-24T16:08:00.000+02:002021-08-24T16:08:30.185+02:00Jak nie wygląda szkockie śniadanie czyli drożdżówki z owocami<p><br /></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-jzhJeBdjjug/YST8HdnreMI/AAAAAAAA-zo/Z3dODjaTFJwohFuu4d1ORF7yQRSXkZwegCLcBGAsYHQ/s520/20210720_150505-001.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="390" data-original-width="520" height="480" src="https://1.bp.blogspot.com/-jzhJeBdjjug/YST8HdnreMI/AAAAAAAA-zo/Z3dODjaTFJwohFuu4d1ORF7yQRSXkZwegCLcBGAsYHQ/w640-h480/20210720_150505-001.jpg" width="640" /></a></div><br /><p><br /></p><p>Kiedyś, w czasach gdy świat stał jeszcze jako tako na nogach a my nie patrzyliśmy wilkiem na każdego, kto był od nas różny, gdy w pociągach ludzie dzielili się nie tylko opowieściami o życiu ale też pomidorami z ogródka, gdy sceny na lotniskach przypominały te z Love Actually a nie z Procesu Kafki, przemierzałyśmy z dzieckiem drogi Szkocji.</p><p>Bez obaw nie będzie ochów i achów nad surowym szkockim krajobrazem ani nostalgii za pielgrzymką od destylarni do destylarni.</p><p>Obecnie w dziedzinie podróży zagranicznych pozostają tylko wspomnienia i zdjęcia. Zdjęciami ze Szkocji już was zasypałam. Dziś czas na wspomnienia. Mało tego, będą one kulinarne. </p><p>To dopiero zaskoczenie. Limonka będzie gadać na temat, zamiast ględzić o duszach, nawykach, życiowych zwrotach lub pełzających chmurach.</p><p>Wyjeżdżając z wypożyczalni samochodów w Edynburgu miałyśmy plan podróży, nadzieję na słońce (a co!?) i jeden bardzo konkretny adres restauracji do koniecznego przetestowania.</p><p>Każdy dzień spędzałyśmy w innym miejscu, spałyśmy w różnych B&B, spotykałyśmy przeróżnych ludzi. Całą naszą szkocką wędrówkę świeciło piękne słońce. No, może nad LochNess nieco kapało, co mnie tak skonsternowało, że od razu dostałam kataru.</p><p>Jeziora były boskie, widoki jak w Władcy Pierścieni, klimaty dalekie od wzgórz toskańskich ale jedna rzecz była wspólna dla wszystkich miejsc przez nas odwiedzonych. Śniadania.</p><p>Pierwsze edynburskie śniadanie powitałam z entuzjazmem. Jajecznica z łososiem! Biorę. </p><p>Było pyszne. Lekko ścięte jajka, świeżutkie płatki łososia, odrobina zieleniny, jak maźnięcie pędzlem. Było jak malarska poezja. </p><p>Kiedy następnego poranka jako danie popisowe zaprezentowano nam jajecznicę z łososiem nie oponowałam bo przecież wczoraj mi smakowała. Od poprzedniej różniła się listkiem koperku.</p><p>Trzeci dzień powitałam z lekką obawą i po raz pierwszy pojawiła się myśl, że może dziś będą np jajka w koszulkach. </p><p>Była jajecznica z łososiem. Popatrzyłam na nią jak na nielubianą szkolną koleżankę. Muszę ją znosić ale nigdy za nią nie zatęsknię.</p><p>W tym momencie zapytacie zapewne dlaczego nie poprosiłam o coś innego. Haggis? Kaszanka? Jaja po szkocku? Traditional Scottish Breakfast?</p><p>I oczywiście nieśmiertelna owsianka lub tosty angielskie kojarzące mi się z gąbką do tablicy. </p><p>Dziekuję bardzo. Jednak zawalczę z kolejną jajecznicą.</p><p>Piątego poranka nawet nie czekałam na propozycję śniadania. Od razu ruszyłam po płatki i mleko.</p><p>Wiecie, że od tego czasu nie jadłam jajecznicy z łososiem.</p><p>Jajo tak; łosoś, jak najbardziej ale żeby tak związać je węzłem prawie małżeńskim, chyba jednak nie. </p><p>MMŻ słysząc moje utyskiwania na monotonię szkockich śniadań mruczy pod nosem: "i to mówi ta, która całe życie je na śniadanie twarożek z pomidorem. A za największą śniadaniową ekstrawagancję uważa użycie kiełków rzodkiewkowych zamiast pomidora.</p><p>Hm, coś w tym jest. </p><p>Przełamię, więc śniadaniowy stereotyp i nie będzie ani śniadania w stylu szkockim, ani śniadania w moim stylu. Będzie pyszna drożdżówka, która jest świetna i na śniadanie, i na podwieczorek, i ... w ogóle jest dobra.</p><p><br /></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-yErZBieKDmM/YST8ag8hgdI/AAAAAAAA-zw/uPS12TXa3FAQj7H1Le5W1yyqW3IH79ThACLcBGAsYHQ/s520/20210720_150438-001.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="520" data-original-width="390" height="640" src="https://1.bp.blogspot.com/-yErZBieKDmM/YST8ag8hgdI/AAAAAAAA-zw/uPS12TXa3FAQj7H1Le5W1yyqW3IH79ThACLcBGAsYHQ/w480-h640/20210720_150438-001.jpg" width="480" /></a></div><br /><p><i><span style="font-family: Lobster; font-size: x-large;">Drożdżówki z owocami</span></i></p><p>Z premedytacją użyłam słowa "owoce" bez wskazywania na któryś konkretnie. Do rzeczonej drożdżówki możemy dodać owoc jaki na tylko przyjdzie do głowy. W moim przypadku były to wiśnie.</p><p>na 12 sztuk </p><p>2 szklanki mąki pszennej</p><p>7 g suszonych drożdży</p><p>80 g cukru</p><p>80 ml mleka</p><p>szczypta soli</p><p>1 jajko plus jedno rozbełtane, do posmarowania ciastek</p><p>80 g miękkiego masła</p><p>Praca jest szybka i łatwa. Mieszamy mąkę, drożdże i cukier. Podgrzewamy mleko do temperatury ciepłej, nie gorącej. Dodajemy szczyptę soli i wbijamy jajko. Mieszamy i wlewamy do miski z mąką. Mieszamy i wyrabiamy kilka minut. Kiedy ciasto będzie miało jednolitą fakturę dodajemy poi łyżce miękkie masło. Wyrabiamy do całkowitego wchłonięcia i dodajemy kolejną łyżkę masła. </p><p>W efekcie końcowym otrzymujemy pięknie błyszczącą kulę ciasta.</p><p>Przykrywamy miskę folią i odstawiamy w ciepłe miejsce by powiększyła objętość.</p><p>Po mniej więcej godzinie możemy wziąć się za dzielenie ciasta.</p><p>Wyjmujemy je na lekko omączony blat i rozwałkowujemy na grubość 2 cm. Możemy teraz formować ciastka po swojemu albo po prostu przy użyciu np szklanki nadać im perfekcyjny kształt. Wycinamy kółka, robimy w nich wgłębienie mniejszą szklanką a powstałe kratery wypełniamy owocami w formie konfitury bądź frużeliny* (patrz niżej).</p><p>Odstawiamy ciasto na mniej więcej 20 minut by nieco urosły i nagrzewamy piekarnik do 180 stopni.</p><p>Ciastka przed włożeniem do piekarnika smarujemy rozmącownym jajkiem i posypujemy płatkami migdałowymi.</p><p>Pieczemy 20 minut, wyjmujemy, studzimy i omdlewamy od obezwładniającego zapachu.</p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-DqlKPMMlx_k/YST8q7kbYdI/AAAAAAAA-z4/GNM6CWw5dK4ZkPTpqjeV5Y2WGiKHFBlJQCLcBGAsYHQ/s2048/20210720_150519.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2048" data-original-width="1536" height="640" src="https://1.bp.blogspot.com/-DqlKPMMlx_k/YST8q7kbYdI/AAAAAAAA-z4/GNM6CWw5dK4ZkPTpqjeV5Y2WGiKHFBlJQCLcBGAsYHQ/w480-h640/20210720_150519.jpg" width="480" /></a></div><br /><p><br /></p><p><i><b style="font-family: Lobster; font-size: x-large;">*</b><span style="font-family: Lobster; font-size: x-large;">frużelina wiśniowa</span></i></p><p>200 g owoców</p><p>3 łyżki cukru</p><p>1 łyżeczka mąki ziemniaczanej</p><p>1 łyżeczka żelatyny</p><p>1 łyżeczka soku z cytryny (przydatny przy mniej wyrazistych owocach: morelach, jagodach czy jeżynach)</p><p>Zalewamy żelatynę odrobiną wody i odstawiamy do napęcznienia.</p><p>Zagotowujemy owoce z cukrem. Gotujemy do rozpuszczenia się cukru. W miseczce mieszamy mąkę ziemniaczaną z 1 łyżką wody. Wlewamy do gorących owoców, zagotowujemy i zdejmujemy z ognia. </p><p>Napęczniałą żelatynę rozpuszczamy w kąpieli wodnej czyli miseczkę z żelatyną stawiamy na garnuszek z gotującą się wodą. Miseczka niech nie dotyka powierzchni wody. Rozpuszczoną żelatynę wlewamy do owoców. Mieszamy. Studzimy. Używamy do woli.</p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-aIQ8vgmfD8k/YST9Avn1ksI/AAAAAAAA-0A/Z2ezu_AXpag5TWhPTzamrzTGOfCzgRU_gCLcBGAsYHQ/s520/20210720_173414-001.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="502" data-original-width="520" height="618" src="https://1.bp.blogspot.com/-aIQ8vgmfD8k/YST9Avn1ksI/AAAAAAAA-0A/Z2ezu_AXpag5TWhPTzamrzTGOfCzgRU_gCLcBGAsYHQ/w640-h618/20210720_173414-001.jpg" width="640" /></a></div><br /><p><br /></p><p>Uściski i smacznego</p><div><br /></div>Limonkahttp://www.blogger.com/profile/12311099236164086738noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-168296742607985733.post-10052430063743032612021-06-05T17:46:00.001+02:002021-06-05T17:47:17.518+02:00Syndrom opuszczonego gniazda i czekoladowa malaga<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-eA1UpYoSc54/YLubULjuX_I/AAAAAAAA-sU/jwbiQ3WegzcW3cKkP_TYxADvJ-NrMJl5gCLcBGAsYHQ/s2048/20210528_155657.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1536" data-original-width="2048" height="480" src="https://1.bp.blogspot.com/-eA1UpYoSc54/YLubULjuX_I/AAAAAAAA-sU/jwbiQ3WegzcW3cKkP_TYxADvJ-NrMJl5gCLcBGAsYHQ/w640-h480/20210528_155657.jpg" width="640" /></a></div><br /><p><br /></p><p><br /></p><p>Każdy wie, że kiedyś ten moment nadejdzie. Lecz mając potomka 2 miesięcznego perspektywa ta wydaje się odległa o lata świetlne. Nic bardziej mylnego. Ani się zorientujemy a słodki bobas pyskuje przy sniadaniu bo nie może popijać chipsów coca colą.</p><p>Nie będę rozdzierać szat nad moim porzuconym gniazdem. To w ogóle nie będzie wpis o mnie. Bohaterem tego wpisu jest mój parapet. A ściślej rzec ujmując to, co na tym parapecie zamieszkało, stworzyło rodzinę i ma zamiar w najbliższym czasie mnie opuścić. </p><p>Nasze modraszki jutro skończą 14 dni. Są podobne nareszcie do miniaturowych sikorek a ich rozdziawione dzioby w końcu przestały przypominać rozkwitłego, krwiożerczego Obcego.</p><p>Mają zdecydowanie żółte, niebieskie i biało szare piórka i energii życiowej jak wszystkie młode stworzenia. Wcześnie rano wrzeszczą jak stadko wygłodniałych bestyjek i cały dzień nie dają spokoju rodzicom: jeść, jeść, jeść! I mają otwarte oczy!</p><p>Parapet jest szeroki, zasłonięty przed światem zewnętrznym drewnianymi okiennicami i cały ten nieco mroczny świat od wczoraj jest zajęty przez nasze stadko. Małe wypełzają z gniazda i rozłażą się na wszystkie parapetowe strony. Przyglądają mi się ciekawie, kiedy podglądam je z drugiej strony szyby. Jeszcze nie wiedzą co to za stworzenie tkwi z nosem przyklejonym do okna i podgląda je od momentu, kiedy były jajkami. </p><p>Już wiem ile ich jest. Policzenie tego kotłującego się ciała nie było łatwe do tej pory, ale teraz, kiedy maluchy rozpełzają się po okolicy każdy z osobna został zidentyfikowany i zanotowany. Otóż jest ich 10 sztuk. I każdy ryczy jak opętany, kiedy tylko wyczuje w okolicy rodzica. Nie wiem skąd one wiedzą, że zaraz będzie karmienie. Siedzą sobie puszyste kuleczki grzeczniutku i nagle, jakby ktoś dał hasło do huralnego pisku. A za dwie sekundy pojawia się rodzić z czymś wijącym się w dziobie. </p><p>Takie to spryciule. </p><p>To ostatnie dni kiedy maluchy siedzą w gnieździe. Nie wiedzą, że pierwszy krok poza okiennice to początek mierzenia się ze światem. Jeszcze przez następny tydzień rodzice będą mieć na nie oko. No i przede wszyskim będą małe dokarmiać, lecz później, gniazdo rodzinne będzie tylko wspomnieniem.</p><p>Obserwacja przez ostatni miesiąc tego, co działo się na moim parapecie, spowodowała, że pomyślałam o wszystkich stworzeniach dużych i małych. Ludzkich i nie ludzkich. O rodzicach i dzieciach. </p><p>Założenie gniazda, zniesienie jajek, czekanie na wyklucie się młodych, opieka nad pisklakami i wprowadzanie ich w życie odbyło się na moich oczach. Życie w pigułce. </p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-4QeH8jZAw8g/YLucAgKagiI/AAAAAAAA-so/n01mbK9GcDMuj2gidqgeZh8LN--9K2HAQCLcBGAsYHQ/s520/20210605_093739-001.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="367" data-original-width="520" height="283" src="https://1.bp.blogspot.com/-4QeH8jZAw8g/YLucAgKagiI/AAAAAAAA-so/n01mbK9GcDMuj2gidqgeZh8LN--9K2HAQCLcBGAsYHQ/w400-h283/20210605_093739-001.jpg" width="400" /></a></div><br /><p>Gdyby spojrzeć na nasze, ludzkie życie z perspektywy baobabu, też trwałoby ono mgnienie. A ile pomiędzy etapem pierwszym i ostatnim się działo. Ile miałam momentów obawy czy wszystko pójdzie jak powinno. Czy nie za ciepło, czy nie za zimno? Ile zaskoczeń: o, są jajeczka! Ile wzruszeń: ojejku, jakie gołe, różowe, jakie wielkie mają dzioby. O, to są oboje rodzice! </p><p>Będzie mi smutno, kiedy maluchy polecą zaczynać nowe życie. Wiem, że będę je widywać w naszym sadzie i założę się, że będę się uśmiechać na myśl, że byłam cichym świadkiem ich dzieciństwa. </p><p>Wybaczcie ten nieco ornitologiczny wpis. I to nie pierwszy w tym sezonie. Biorąc pod uwagę, że w przyrodzie sporo się dzieje nie mogę obiecać, że był ostatni.</p><p>A teraz do meritum czyli gotujemy.</p><p><br /></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-wR4vvv7i61E/YLubhtqY-cI/AAAAAAAA-sY/LEFSjpYrK18CiJ5QvjQf2fkVTzTjjgIvACLcBGAsYHQ/s2048/20210528_155624.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2048" data-original-width="1536" height="640" src="https://1.bp.blogspot.com/-wR4vvv7i61E/YLubhtqY-cI/AAAAAAAA-sY/LEFSjpYrK18CiJ5QvjQf2fkVTzTjjgIvACLcBGAsYHQ/w480-h640/20210528_155624.jpg" width="480" /></a></div><br /><p><span style="font-family: Lobster; font-size: x-large;"><i>Ciasto Malaga czyli czekolada i rodzynki </i></span></p><p><br /></p><p>składniki na czekoladowe ciasto:</p><p>4 jajka</p><p>200 ml letniego mleka </p><p>170 ml oleju roślinnego</p><p>1 szklanka brązowego cukru</p><p>1/4 szklanki białego cukru</p><p>200 g mąki pszennej</p><p>4 łyżki kakao</p><p>pół łyżeczki sody oczyszczonej</p><p>1 i 1/4 łyżeczki proszku do pieczenia</p><p><br /></p><p>robimy ciasto:</p><p>Potrzebujemy dwóch misek: na składniki suche i mokre. Nie potrzebujemy miksera. Wystarczy ręka i widelec.</p><p>W jednej misce mieszamy mleko, olej, jajka, cukry. W drugiej mieszamy wszystkie suche składniki.</p><p>Zawartość miski z suchymi składnikami wsypujmy do drugiej miski. Mieszamy do wymieszania się składników. Widelec zupełnie wystarczy.</p><p>Formę 40x24 wykładamy papierem do pieczenia, samo dno. Przelewamy do niej ciasto. Pieczemy w temperaturze 170ºC przez około 40 minut. Upieczone, wyjmujemy z piekarnika i studzimy.</p><p>Wystudzone ciasto (najlepiej następnego dnia) dzielimy na dwa blaty. Najłatwiej zrobić to takim sprytnym urządzeniem do krojenia tortu czyli mocno naprężoną linką między dwoma uchwytami.</p><p>krem:</p><p>10-15 czekoladek malagi rozpuszczamy w 200 ml kremówki, schładzamy i wstawiamy na noc do lodówki.</p><p>1 szklankę rodzynków zalewamy rumem lub brandy lub wódką, co lubimy. Zostawiamy na noc.</p><p>kolejnego dnia:</p><p>250 g mascarpone</p><p>300 ml kremówki</p><p>schłodzony krem malagowy</p><p>namoczone w alkoholu rodzynki bez płynu.; on posłuży do namoczenia ciasta</p><p>Ubijamy mascarpone z kremówką i 2 łyżkami cukru pudru. Dodajemy po łyżce masy malagowej i ubijamy do połączenia się z kremową masą. Na koniec dorzucamy namoczone w rumie rodzynki.</p><p>Ciasto nasączamy alkoholem, w którym moczyły się rodzynki. Wykładamy krem na nasączone ciasto, wyrównujemy i przykrywamy drugą częścią ciasta.</p><p>Schładzamy kilka godzin w lodówce.</p><p>Przygotowujemy czekoladowy ganasz. </p><p>150 g czekolady (jaką lubicie)</p><p>150 ml kremówki</p><p>Mocno podgrzewamy kremówkę i wrzucamy do niej połamaną czekoladę. Po kilku minutach mieszamy dokładnie do otrzymania gładkiego czekoladowego sosu.</p><p>Studzimy go i polewamy wyjęte z lodówki ciasto. Ponownie schładzamy i przed podaniem dekorujemy i kroimy gorącym nożem.</p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-YJmrrRcYFCw/YLub05M0qSI/AAAAAAAA-sk/shBMQQZZRSYMzVnVbs-HsMqzmVXJU2EtQCLcBGAsYHQ/s2048/20210528_155733.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2048" data-original-width="1536" height="640" src="https://1.bp.blogspot.com/-YJmrrRcYFCw/YLub05M0qSI/AAAAAAAA-sk/shBMQQZZRSYMzVnVbs-HsMqzmVXJU2EtQCLcBGAsYHQ/w480-h640/20210528_155733.jpg" width="480" /></a></div><br /><p><br /></p><p>Smacznego</p><div><br /></div>Limonkahttp://www.blogger.com/profile/12311099236164086738noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-168296742607985733.post-8597592763586799382021-05-30T22:47:00.001+02:002021-06-04T14:18:22.567+02:00Jak to robią wilgi i pachnący chleb z czosnkiem niedźwiedzim<p><br /></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-ZUuz82lTIZg/YLP4DD7WzoI/AAAAAAAA-q8/vV1NWbk2gewbiqkOQ1yecJko0COhaHLqgCLcBGAsYHQ/s520/20210527_085154.jpg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="390" data-original-width="520" height="480" src="https://1.bp.blogspot.com/-ZUuz82lTIZg/YLP4DD7WzoI/AAAAAAAA-q8/vV1NWbk2gewbiqkOQ1yecJko0COhaHLqgCLcBGAsYHQ/w640-h480/20210527_085154.jpg" width="640" /></a></div><br /><p><br /></p><p>Wyjście rankiem na taras jest jak spora dawka medytacji. I to nic, że zimno jak w marcu a woda kapie nawet parapetów. Dziś o 8.00 wyszło nareszcie słońce. Pierwsza próba wystawienia nosa na zewnątrz spaliła na panewce bo jeszcze pół godziny temu wszystko wyglądało jakby dzień dzisiaj nie miał się zacząć. Padało, padało i padało. </p><p>Na zewnątrz wywabiły mnie śpiewy. </p><p>Jak najciszej wyśliznęłam się na zewnątrz by nie płoszyć przyrody. I co zobaczyłam? </p><p>W mokrym porannym powietrzu z modrzewia na modrzewia śmigały wilgi. Jeszcze deszcz przygniatał mokre gałązki a słońce nawet nie zamierzało otworzyć jednego oka, kiedy w drzewach szumiało, dźwięczało a przede wszystkim śpiewało. Wiecie jak śpiewa wilga? </p><p>Pięknie. A tym razem śpiew był na kilka głosów.</p><p>Stałam i stałam, słuchając. Wilgi w naszej okolicy to nie rzadkość ale rzadkością jest je zobaczyć. Tym razem okazało się, że ten poranny "festiwal w Sopocie" to lekcja latania.</p><p>Pamiętacie kiedy opowiadałam o pierwszych lotach małych dzięciołów? </p><p>Dziś część druga: jak uczą się wilgi.</p><p>Wilgi urządziły szkółkę latania naprzeciwko mnie. Udawałam, że jestem fragmentem drzwi i z otwartą buzią, w zachwycie porannym chłonęłam widok.</p><p>Z drzewa na drzewo sfrunął, gwiżdżąc przeciągle ptak. Chwila ciszy i za nim poleciał następny. Potem rozległo się melodyjne śpiewanie i poleciał kolejny. Sytuacja powtórzyla się czterokrotnie. Śpiewu przy tym było mnóstwo. Każdy z młodych donośnie obwieszczał światu, że zalicza właśnie swoją kolejną gałąź. Mama zachęcając maruderów też śpiewała na całe gardło. Było w tym spektaklu mnóstwo porządku i planowania. Kolejne etapy przefruwania z drzewa na drzewo odbywały się jak w balecie, synchronicznie i z wdziękiem.</p><p>Po dłuższej chwili, kiedy wszystkie kropelki wody zostały z modrzewi strząśnięte, wilgi przeniosły się do sadu. Uf, nareszcie mogłam wypuścić powietrze z płuc.</p><p>Co tam, że zimno. Co tam, że z drzew kapie woda jak z nie wyżętej skarpety. Co tam, że koniec maja a ja mam na sobie kurtkę narciarską. Takie poranki przypominają mi o jednym: przyroda robi swoje a my jako jej część nie powiniśmy jej w tym przeszkadzać. Aha, wspomniałam o medytacjach.... wiecie co się dzieje w krzakach o tej porze roku? Pojedźcie za miasto i posłuchajcie. Może uda wam się podpatrzeć i podsłuchać co piszczy nie tylko w trawie.</p><p>A na zachętę dorzucam chleb z dodatkiem sezonowym czyli czosnkiem niedźwiedzim. </p><p>Czosnek już co prawda kwitnie, ale nie przeszkadza to w wykorzystaniu i liści i kwiatów w kulinarnych kombinacjach.</p><p>Tym razem zachciało mi się chleba wilgotnego i obawy, że mokry chleb będzie sprawiał kłopoty zignorowałam na samym początku. Po prostu nie dopuszczałam myśli, że coś może się nie udać.</p><p>Wszystko poszło gładko i po mojej myśli. Dlatego zamieszczam tu ten wpis, bo za chwilę po czosnku niedźwiedzim zostaną tylko wspomnienia.</p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-Tm09Dj08m9s/YLP4O8uZwgI/AAAAAAAA-rA/mT0slHTSFJQne0FcPjTB7slp4AhIDtKjwCLcBGAsYHQ/s520/20210527_085647.jpg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="405" data-original-width="520" height="498" src="https://1.bp.blogspot.com/-Tm09Dj08m9s/YLP4O8uZwgI/AAAAAAAA-rA/mT0slHTSFJQne0FcPjTB7slp4AhIDtKjwCLcBGAsYHQ/w640-h498/20210527_085647.jpg" width="640" /></a></div><br /><p></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><span style="font-family: Dancing Script; font-size: x-large;"><b>Chleb z czosnkiem niedźwiedzim</b></span></p><p>150 g aktywnego zakwasu żytniego </p><p>300 ml ciepłej wody plus dodatkowe 30 ml </p><p>300 g mąki pszennej chlebowej</p><p>200 g mąki orkiszowej lub płaskurki</p><p>10 g soli</p><p>garść liści czosnku niedźwiedziego, pokrojonych w paseczki</p><p>Rano wyjmujemy z lodówki zakwas. Kiedy osiągnie temperaturę pokojową dokarmiamy go mąką żytnią razową i odstawiamy w ciepłe miejsce. Po 7 godzinach jest gotów do dalszej współpracy. Wtedy mieszamy zakwas z 300 ml wody i wlewamy do misy z mąkami. Mieszamy przez chwilę by mąka wchłonęła wodę i przykrywamy folią do żywności. Odstawiamy w ciepłe miejsce na godzinę.</p><p>Po godzinie wyrabiamy ciasto 3 minuty a następnie posypujemy solą i polewamy resztą czyli 30 ml ciepłej wody.</p><p>Wyrabiamy minutę i dodajemy pokrojony czosnek niedźwiedzi. Wyrabiamy jeszcze dwie minuty.</p><p>Ciasto będzie kleiste i absolutnie nie będzie przypominać zgrabnej kuleczki. </p><p>Nic się nie martwcie, tak ma być. </p><p>Ciasto będziemy składać co pół godziny (czyli np pierwsze składanie o 16.00, drugie o 16.30, trzecie o 17.00, czwarte o 17. 30). </p><p>Przez pierwsze dwie godziny czyli po 4 składaniach niewiele się będzie działo. Ale potem zauważymy, że siatka glutenowa to nie nowa nazwa zabiegu chirurgii estetycznej lecz fakt niezaprzeczalny drzemiący w naszej misce z ciastem chlebowym.</p><p>Kolejne składanie robimy po 45 minutach (czyli np o 18.15) i następne po kolejnych 45 minutach (czyli o 19.00). </p><p>Potem składamy ciasto chlebowe co godzinę (czyli np o 20.00 i 21.00).</p><p>I pamiętajcie: gwarancją sukcesu w pieczeniu chleba jest naprawdę aktywny zakwas. Bąbelki, bąbelki i jeszcze raz bąbelki.</p><p>Zasada jest taka, że im bardziej mokre ciasto, tym więcej składań potrzebuje.</p><p>Po ostatnim składaniu posypujemy mąką koszyk do wyrastania chleba i umieszczamy w nim nasz bochenek.</p><p>Wkładamy koszyk do torby foliowej i niech sobie postoi w kuchni przez godzinę.</p><p>Po godzinie, koszyk, wciąż zapakowany w folię wkładamy do lodówki i idziemy spać. </p><p>Garujący chlebek może mieszkać w lodówce nawet 24 godziny. Podobno, bo nigdy tego nie sprawdziłam. Moje zazwyczaj w okolicy śniadania lądują w piekarniku.</p><p>Rano wkładamy żeliwny garnek do zimnego piekarnika i rozgrzewamy piekarnik do 240 stopni. Po pół godzinie garnek powinien być odpowiednio gorący.</p><p>Wyjmujemy garnek na deskę (bardzo ostrożnie), zdejmujemy pokrywkę.</p><p>Wyjmujemy chleb z lodówki. Posypujemy z góry obficie mąką, co da nam gwarancję, że chleb się nie przyklei przy wyciąganiu go z koszyczka. Na górę chleba (jeszcze leżącego w koszyku) kładziemy karton i delikatnie odwracamy koszyk do góry nogami. Chleb powinien wylądować na umączonym kartoniku. Karton jest o tyle lepszy od każdego innego sposobu bo da się z niego zrobić rynienkę po której spłynie do garnka chlebek.</p><p>Nacinamy ostrą żyletką z góry nasz bochenek (lub nie) i bez wahania zsuwamy bochenek z kartonika do gorącego garnka. Przykrywamy garnek pokrywką i wstawiamy do piekarnika na 25 minut. Po tym czasie zdejmujemy pokrywkę i dopiekamy chleb jeszcze przez 20 minut, zmniejszając temperturę do 210 stopni.</p><p>Upieczony chleb wyjmujemy z piekarnika (razem z garnkiem) i ostrożnie, pomagając sobie nożem i rękawicą, wyjmujemy chleb z garnka. Studzimy na kratce a potem mdlejemy z przejęcia.</p><p>Smacznego i drobna sugestia. W tym przepisie czosnek niedźwiedzi można zastąpić boczkiem, morelami, rodzynkami, orzechami, bazylią, rozmarynem i co wam tam jeszcze do głowy wpadnie.</p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-S10ldRImUjs/YLP4k2r8x-I/AAAAAAAA-rM/uPomMD1OqBUtrObJIc18NDFhbikDUnIhgCLcBGAsYHQ/s520/20210527_151521.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="520" data-original-width="390" height="640" src="https://1.bp.blogspot.com/-S10ldRImUjs/YLP4k2r8x-I/AAAAAAAA-rM/uPomMD1OqBUtrObJIc18NDFhbikDUnIhgCLcBGAsYHQ/w480-h640/20210527_151521.jpg" width="480" /></a></div><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-wqRWmBGwmyg/YLP4nB0SEmI/AAAAAAAA-rQ/mQLArHORzUkygBJECDShAPUU-NFHg537gCLcBGAsYHQ/s520/20210527_085141.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="520" data-original-width="390" height="640" src="https://1.bp.blogspot.com/-wqRWmBGwmyg/YLP4nB0SEmI/AAAAAAAA-rQ/mQLArHORzUkygBJECDShAPUU-NFHg537gCLcBGAsYHQ/w480-h640/20210527_085141.jpg" width="480" /></a></div><br /><p><br /></p><p>Powodzenia</p><div><br /></div>Limonkahttp://www.blogger.com/profile/12311099236164086738noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-168296742607985733.post-36121188993266227362021-05-30T11:28:00.002+02:002021-06-04T14:23:13.141+02:00Życie zaokienne i naleśnik po japońsku<p> </p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-6iAoG5r4wu4/YLNZK2gqkRI/AAAAAAAA-qc/TYQfSq4UV-0YqCtrBQUaiikvtgs4dBVGQCLcBGAsYHQ/s520/20210316_162328.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="338" data-original-width="520" height="416" src="https://1.bp.blogspot.com/-6iAoG5r4wu4/YLNZK2gqkRI/AAAAAAAA-qc/TYQfSq4UV-0YqCtrBQUaiikvtgs4dBVGQCLcBGAsYHQ/w640-h416/20210316_162328.jpg" width="640" /></a></div><br /><p><br /></p><p>Okoliczności przyrody wokół nie skąpią nam atrakcji. Domek pod lasem nawiedzają stworzenia zarówno pełzające, jak i latające ale też futrzaste i ogoniaste.</p><p>Tegoroczne otwarcie sezonu spóźniło się nie tylko z powodu pogody ale też wiadomej kwarantanny. Kiedy próbowałam odzyskać włości i zapanować nad bałaganem po zimowym okazało się, że się spóźniłam. </p><p>Wcześniej już inni zajęli mój domek i planowali rodzinę. </p><p>Znajomi odwiedzający nas ostatnio na widok zamkniętej okiennicy pytają czy jeszcze się nie zadomowiliśmy.</p><p>Otóż, moi drodzy zadomowiliśmy się ale....inni zadomowili się pierwsi.</p><p>Na parapecie sypalnianym, oddzielone od niebezpieczeństw świata, ciepłe i przytulne gniazdo uwiły sikorki modraszki. Kiedy my odliczaliśmy dni do końca kwarantanny, korzystając z naszej nieobecności te małe ptaszki nie tylko wybudowały sobie dom ale zdążyły założyć rodzinę. W gnieździe naliczyłam z dziesięć różowo nakrapianych jajajeczek. </p><p>Kiedy odkryłam tę niespodziankę zamknęłam na powrót okiennicę jakby mnie oparzyła.</p><p>I co teraz? Czy ptaki wrócą do odkrytego przeze mnie gniazdka?</p><p>Rodzinie zapowiedziałam, że ciemności w sypialni są jak najbardziej pożądane i póki za oknem toczy się ptasie życie rodzinne o słońcu na poduszcie można zapomnieć. </p><p>I zaczęło się obserwowanie parapetu. Pierwsza wątpliwość: czy ptaki wrócą do jajek? Nie dotykałam ich i chwila, kiedy je odkryłam była jak mgnienie oka ale jednak. Cóż, jeśli trafili się neurotyczni rodzice? </p><p>Po całym poranku nerwowych obserwacji kamień mi spadł z serca. Modraszki wlatywały za okiennicę! Teraz pozostało czekać na rozwój wydarzeń. Minął tydzień, drugi zmierzał do swojego końca a w gnieździe nic się nie zmieniało.</p><p>Kolejny stres: a może kiedy odkryłam gniazdo jajka przemarzły. Może za długo były pozostawione same sobie? Przecież minęły już dwa tygodnie i wszystkie podręczniki o życiu ptaków mówią wyraźnie, że modraszka wysiaduje jajka 14 dni. </p><p>I stało się. Tydzień temu, w sobotę, ruch wokół gniazda się nasilił i wtedy zorientowałam się, że to nie jeden ptak dba o potomstwo, a dwa. Teraz modraszki więcej czasu spędzają poza gniazdem niż w nim. Ilość głodnych gęb do wykarmienia nie pozwala na lenistwo.</p><p>A młode składają się na obecnym etapie tylko z dziobów i brzuszków. Zresztą, sami zobaczcie. Gniazda nie dotykam, okno mam zamknięte, palisadę wybudowałam i fosę, no bo wiadomo...koty. I ptaszki rosną. Zaglądam do nich przez sypalnianą szybę, kiedy rodzice polują i próbuję zrobić zdjęcie.</p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-aHUytKcEpmw/YLNX1VEa72I/AAAAAAAA-qU/uw7JlVQ-5CsIZEHP4fpaSt4SCwYylV8tACLcBGAsYHQ/s2048/ptoszki.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2048" data-original-width="1586" height="400" src="https://1.bp.blogspot.com/-aHUytKcEpmw/YLNX1VEa72I/AAAAAAAA-qU/uw7JlVQ-5CsIZEHP4fpaSt4SCwYylV8tACLcBGAsYHQ/w310-h400/ptoszki.jpg" width="310" /></a></div><br /><p>W życiu nie widziałam nic równie radosnego jak podrastanie tych maluchów. Za około tydzień dzieci zaczną opuszczać gniazdo. Najlepsze przede mną.</p><p>Jako, że podglądanie wiecznie głodnych maluchów jest nieco absorbujące, to jedzenie dla domowników musi być teraz proste i robione błyskawicznie.</p><p>Okonomiyaki nadaje się znakomicie.</p><p><br /></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-Y3zO6-EVk9A/YLNZkZLJbtI/AAAAAAAA-qk/UaGL1SuU86A0_OeTl4kvvVUzW6ADChQaQCLcBGAsYHQ/s520/20210316_162232.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="520" data-original-width="390" height="640" src="https://1.bp.blogspot.com/-Y3zO6-EVk9A/YLNZkZLJbtI/AAAAAAAA-qk/UaGL1SuU86A0_OeTl4kvvVUzW6ADChQaQCLcBGAsYHQ/w480-h640/20210316_162232.jpg" width="480" /></a></div><br /><p><br /></p><p><span style="font-family: Dancing Script; font-size: x-large;">Naleśnik "tak jak lubisz" czyli okonomiyaki</span></p><p>na cztery naleśniki:</p><p>1,5 szklanki mąki pszennej zwykłej</p><p>1 łyżeczka proszku do pieczenia</p><p>1 jajko, rozbełtane</p><p>1,5 szklanki mleka (może być roślinne)</p><p>1 szklanka pokrojonej drobno kapusty (pekińskiej lub młodej białej)</p><p>3 cebule dymki, pokrojone</p><p>2 plastry imbiru , cieniutko pokrojone w paseczki</p><p>pół łyżeczki soli</p><p>oraz do wyboru: mięso kurczaka, plasterki boczku, krewetki, warzywa np cukinia, papryka czy shitake</p><p>olej do smażenia, około 2 łyżek</p><p>Mieszamy suche składniki czyli mąkę z proszkiem i solą. W osobnej misce mieszamy mleko z jajkami. Wlewamy mleko do mąki i mieszamy by dokładnie się połączyły. Ciasto powinno być raczej rzadkie. Do tej mieszanki wsypujemy kapustę i warzywa i mieszamy.</p><p>Na patelni rozgrzewamy 1 łyżkę oleju. Wykładamy 1/4 porcji naleśników, rozprowadzamy po patelni i smażymy na średnim ogniu do lekkiego zbrązowienia. Jeśli wzbogacamy nasz naleśnik np mięsem lub krewetką, kładziemy wyżej wymienione na górze i przytrzymując łopatką odwracamy naleśnik do góry nogami, tak by konkret w postaci mięsa znalazł się na spodzie. Smażymy na niedużym ogniu do skutku czyli usmażenia się mięsa lub zaróżowienia krewetki. Z warzywami jest mniej kłopotu bo one dobre są zawsze.</p><p>Zdejmujemy gotowy naleśnik na ciepły talerz i smażymy następne.</p><p>W czasie, kiedy smażą się okonomiyaki przygotowujemy sos.</p><p>sos do okomiyaki:</p><p>6 łyżek ketchupu</p><p>6 łyżek sosu Worcestershire</p><p>4 łyżki sosu sojowego</p><p>2 łyżki miodu</p><p>Wszystko mieszamy dokładnie. </p><p>Gotowe naleśniki smarujemy sosem i dekorujemy pasmami (nalepiej wyciskanymi z tubki) majonezu. Posypujemy płatkami bonito i pokruszonym nori. Ja lubię dodać też marynowany imbir.</p><p>Kto lubi naleśniki niech spróbuje japońskiego sposobu ich przygotowania, kto nie lubi naleśników, niech zrobi schabowego lub tonkatsu.</p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-T2G2sU8cLek/YLNZ87Tlw-I/AAAAAAAA-qs/kDv9WDO9Jvs5dwxNzDKG-GvCIn6LG9Q1wCLcBGAsYHQ/s520/20210316_162249.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="520" data-original-width="390" height="640" src="https://1.bp.blogspot.com/-T2G2sU8cLek/YLNZ87Tlw-I/AAAAAAAA-qs/kDv9WDO9Jvs5dwxNzDKG-GvCIn6LG9Q1wCLcBGAsYHQ/w480-h640/20210316_162249.jpg" width="480" /></a></div><br /><p>Smacznego</p><div><br /></div><div><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><br /></div><br /><div><br /></div>Limonkahttp://www.blogger.com/profile/12311099236164086738noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-168296742607985733.post-58217383828502706782021-04-30T22:17:00.000+02:002021-04-30T22:17:46.953+02:00Biszkopt, mus ajerkoniakowy, jagody czyli co będziemy jeść od jutra?<p><br /></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-puYloRaKM6A/YIxkmh9Yx8I/AAAAAAAA-mY/G3sFHDILZB43teMDdngUpY8RTCq1FukHACLcBGAsYHQ/s520/20190517_162944.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="375" data-original-width="520" height="462" src="https://1.bp.blogspot.com/-puYloRaKM6A/YIxkmh9Yx8I/AAAAAAAA-mY/G3sFHDILZB43teMDdngUpY8RTCq1FukHACLcBGAsYHQ/w640-h462/20190517_162944.jpg" width="640" /></a></div><br /><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p>Zostało ostatnie 26 godzin. Jeszcze dwa wieczory, jedna noc, jeden poranek i jedno popołudnie i zacznę liczyć czas od nowa. </p><p>Niedziela będzie dniem odzyskania wolności. I będzie lać deszcz. Podobno. </p><p>Czy pogoda będzie miała istotne znaczenie w celebrowaniu odzyskania wolności? Wątpię.</p><p>Wiecie co było najprzyjemniejsze w kwarantannie? Nie, nie entuzjazm sąsiadów w wynoszeniu śmieci. </p><p>Najbardziej podobało mi się to, że dwa razy w tygodniu miałam wizytę świętego Mikołaja. No, może nie całkiem świętego a już na pewno nie Mikołaja ale nie osoba tu jest najważniejsza.</p><p>Dwa razy w tygodniu pojawiała się z zakupami moja Mama. I za każdym razem oprócz skrupulatnej realizacji spisu zakupowego, w siatkach było "coś". Raz był to koszyczek truskawek, następnym razem paczuszka oreo, potem bukiet tulipanów aż wreszcie komplet przeczytanych Faktów od poniedziałku. </p><p>Przy trzeciej niespodziance wpadłam w uzależnienie. Czwartych zakupów nie mogłam się już w przeddzień doczekać. Co tym razem? Konkurs "Jeden z dziesięciu" to mały pikuś przy napięciu jakie czułam rozpakowując siatkę z mlekiem, śmietaną, brokułami i serkiem śmietankowym. </p><p>Jest czy nie? I co tym razem? </p><p>I znalazłam. Na samym dnie, schowane pod więdnącą sałatą leżały <i>wertelsy</i>. A już miałam nadzieję na, być może, metaxę? ajerkoniak? </p><p>No nic, niech będą wertelsy. </p><p>Druga rzecz jaka przypadła mi do gustu to krótka ławka składników spożywczych stacjonarnych. Kwarantanna spadła na nas jak śnieg z dachu. Wydawało by się, że jeśli dysponuje się spiżarnią zaopatrzoną w ogórki, grzybki, sosy pomidowe i konfitury w ilości koszarowej to żadne odosobnienie ci nie straszne. Lecz na samych rydzach kiszonych i morelach w cukrze dwudaniowego obiadu nie ulepisz.</p><p>Przyszedł czas spojrzeć w czeluści zamrażarki. Niespodzianek wielkich nie było, nie odkryłam zapomnianych pierogów czy upchniętej za pudłem z chlebem ośmiornicy.</p><p>Potraktowałam to jak rzucone samej sobie wyzwanie: jemy co mamy. Do oporu.</p><p>W ramach prywatnego wyzwania dowiedziałam się nieco o sobie i manii robienia zapasów. Niektóre produkty wprawiły mnie z zadumę bo nijak nie mogłam sobie przypomnieć momentu zakupu i celowości. Powtarzające się woreczki z marchewką i groszkiem czy zamrożone pudełko z bratkami to tylko mała próbka.</p><p>Dzisiaj po 15 dniach wyjadania zapasów mogę z czystym sumieniem ogłosić, że zamrażarka świeci pustkami. </p><p>Trochę to niebezpieczne bo przed nami trzy dni wolnego a jeść trzeba. Na szczęście mamy jeszcze w miarę świeże tulipany w wazonie, ziemniaki no i wertelsy. Czyli jesteśmy bezpieczni.</p><p>Widmo pustych żołądków nam nie grozi. Zawsze możemy, kiedy już w niedzielę nastąpi ten oczekiwany moment, popaść się na trawniku lub wpaść do mojej mamy na kluski i roladę.</p><p><br /></p><p>Jako odtrutkę na nieco surrealistyczny wpis proponuję coś słodkiego.</p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-F6uxl_Xnh4o/YIxk7NFTclI/AAAAAAAA-mg/lxzpta77yLkUdTlRLmGhnpo_az4wvhMHACLcBGAsYHQ/s2048/20190517_164217.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2048" data-original-width="1536" height="640" src="https://1.bp.blogspot.com/-F6uxl_Xnh4o/YIxk7NFTclI/AAAAAAAA-mg/lxzpta77yLkUdTlRLmGhnpo_az4wvhMHACLcBGAsYHQ/w480-h640/20190517_164217.jpg" width="480" /></a></div><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-zQ_A_4X1mJ4/YIxk-DIhiBI/AAAAAAAA-mk/uKOy2tZ7L5cNXjobVmuYnRXSeOkpGmIxwCLcBGAsYHQ/s2048/20190517_163010.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2048" data-original-width="1536" height="640" src="https://1.bp.blogspot.com/-zQ_A_4X1mJ4/YIxk-DIhiBI/AAAAAAAA-mk/uKOy2tZ7L5cNXjobVmuYnRXSeOkpGmIxwCLcBGAsYHQ/w480-h640/20190517_163010.jpg" width="480" /></a></div><br /><p><br /></p><p><span style="font-family: georgia; font-size: large;"><i>Biszkoptowe ciasto z musem adwokatowym (ze starych zapasów) i galaretką jagodową (z jagód z czyszczonej zamrażarki)</i></span></p><p><b>biszkopt:</b></p><p>2 jajka</p><p>2 łyżki cukru pudru</p><p>2 łyżki mąki pszennej</p><p>1 łyżka mąki ziemniaczanej</p><p><br /></p><p><b>mus adwokatowy:</b></p><p>ćwierć szklanki ajerkoniaku</p><p>150 g mascarpone</p><p>200 ml kremówki</p><p>2 łyżki cukru pudru</p><p>2 łyżeczki żelatyny</p><p><br /></p><p><b>galaretka:</b></p><p>1 szklanka jagód (moje były zamrożone)</p><p>1 galaretka kryształowa czyli przezroczysta</p><p><br /></p><p>Ubijamy białka z szczyptą soli na sztywno. Wsypujemy po łyżce cukru dalej ubijając. Potem wlewamy po kolei żółtka, wciąż ubijając.</p><p>Obie mąki przesiewamy przez sito i delikatnie łączymy z masą jajeczną. Przekładamy do wyłożonej papierem do pieczenia formy (tylko dno) i pieczemy kwadrans w temperaturze 175 stopni.</p><p>Upieczony biszkopt studzimy i zdejmujemy papier. </p><p><br /></p><p>Żelatynę zalewamy niewielką ilością zimnej wody (tylko do pokrycia żelatyny) i odstawiamy by napęczniała.</p><p>Miseczkę z napęczniałą żelatyną stawiamy na garnku z gorącą wodą by się rozpuściła.</p><p>W tym czasie ubijamy mascarpone z cukrem i kremówką. Do ubitego kremu wlewamy adwokat i ubijamy jeszcze chwilę.</p><p>Do miseczki z rozpuszczoną żelatyną (może być ciepła) dodajemy łyżkę kremu by się zahartował. Mieszamy i dodajemy jeszcze dwie łyżki. Potem wlewamy całość żelatyny do kremu i delikatnie mieszamy.</p><p>Wylewamy na biszkopt i wstawiamy do lodówki do stężenia.</p><p>By zrobić jagodową galaretkę wlewamy do garnka cały jagodowy sok (czy to ze słoika czy po rozmrożeniu) i uzupełniamy taką ilością wody by otrzymać 400 ml.</p><p>Zagotowujemy i wsypujemy galaretkę. Dokładnie mieszamy do całkowitego rozpuszczenia się galaretki. Nie gotujemy!</p><p>Wrzucamy jagody i studzimy.</p><p>Kiedy galaretka przestygnie wylewamy ją na stężały krem adwokatowy, wyjęty z lodówki.</p><p>Całość ponownie umieszczamy w lodówce i zostawiamy do stężenia.</p><p><br /></p><p>Najlepiej ciasto smakuje następnego dnia.</p><p>Moje do zdjęcia zostało posypane kwiatami z drzewka owocowego. Wszystko jest jak najbardziej jadalne.</p><p>Kiedy pokroiłam je na malutkie porcyjki, wielkości 3cm na 3 cm; efekt był nieoczekiwanie powalający. </p><p>Takie tam ciasto bez pieczenia (no, z wyjątkiem biszkopta) a dzięki małej sztuczce nabrało nowego wyrazu.</p><p>Polecam i smacznego</p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-P8oy86282YI/YIxlqVfWvKI/AAAAAAAA-mw/JRA73TgaGa0Kb5wECt62WPjZcrAOMglcgCLcBGAsYHQ/s2048/20190517_164742.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2048" data-original-width="1536" height="640" src="https://1.bp.blogspot.com/-P8oy86282YI/YIxlqVfWvKI/AAAAAAAA-mw/JRA73TgaGa0Kb5wECt62WPjZcrAOMglcgCLcBGAsYHQ/w480-h640/20190517_164742.jpg" width="480" /></a></div><br /><p><br /></p><div><br /></div>Limonkahttp://www.blogger.com/profile/12311099236164086738noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-168296742607985733.post-3574259998181825312021-04-22T17:36:00.000+02:002021-04-22T17:36:08.776+02:00Dwuznaczna pozytywność czyli samosy z ziemniakami i groszkiem<p> </p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-3j4hi8L42NA/YIGUeAy0xgI/AAAAAAAA-lQ/zTe9LUttBLEP1Oy3TIE4LX51B34SHX_DwCLcBGAsYHQ/s520/20210408_163103.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="390" data-original-width="520" height="480" src="https://1.bp.blogspot.com/-3j4hi8L42NA/YIGUeAy0xgI/AAAAAAAA-lQ/zTe9LUttBLEP1Oy3TIE4LX51B34SHX_DwCLcBGAsYHQ/w640-h480/20210408_163103.jpg" width="640" /></a></div><br /><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p>Siedzimy tu sobie. MMŻ z coroną, ja z kwarantanną. Towarzyszą nam mury i współczucie zewnętrzne. MMŻ liczy godziny do wolności. Ja liczę dni. Do maja tak daleko. </p><p>Jeśli komuś w ciągu ostatniego roku wydawało się, że pandemia go nie dotyczy, to bardzo się myli. Zło czyha i może nas dorwać w każdym momencie. Uważajcie na siebie.</p><p>Początkowe wahania mężowskiej temperatury braliśmy dość lekko, ale...niestety po trzech dniach niedowierzania trzeba bylo zajrzeć wirusowi w oczy.</p><p>Pozytywny w potocznym rozumieniu jest ... pozytywny. Jeśli mówimy:"pozytywnie" to znaczy dobrze.</p><p>No, nie w tym przypadku. Wyrok wydany, pozytywny okazał się tym złym, pani z sanepidu powiadomiła nas radośnie, że siedzimy w domy i nosa nie wychylamy. </p><p>MMŻ się kuruje, termometr i pulsoksymetr (swoją drogą, wzbogaciło nam się słownictwo, kto pół roku temu znał słowo "pulsoksymetr"?) zajęły ważne miejsce w naszym domu, ja krążę wokół jak elektron, policja raz zapragnęła by MMŻ pomachał im przez okno. Sąsiedzi na wyścigi chcą nam wynosić śmieci i kupować mleko. </p><p>Niczym celebrytka, pstrykam sobie dwa razy dziennie selfie by zalegało ono w jakichś tajemniczych czeluściach. By podtrzymać kwarantannowicza na duchu i znaleźć mu motywację do wstawania robienie zdjęć jest nazwane przez system "zadaniem do wykonania". Ha, ha, ha, zadanie do wykonania. Dobre sobie!</p><p>Jak płynie nam czas? Powoli. Na szczęście wiosna w tym roku jeszcze się ociąga i temperatura czołgająca się w pobliże dziesiątki na plusie nie skłania do snucie planów ucieczki w teren. Ale jeśli w przyszłym tygodniu słońce spojrzy na nas łaskawiej, pozostanie mi tylko balkon i tęskne spojrzenia w kierunku trawy. </p><p>Ktoś powie: kobieto, nie narzekaj, przechodzisz wirusa suchą stopą. Czy ja narzekam? Absolutnie nie. Zdaję raport z teraźniejszości. A moja teraźniejszość powinna być dzisiaj zupełnie gdzie indziej. Powinna przycinać róże, obserwować wilgę, wijącą gniazdo, rozsadzać dynie, lewkonie i inne zielsko.</p><p>Czas powoli płynący aż się prosi o zagospodarowanie: czytaniem książek, lenistwem, może rozmową, pieczeniem chleba, zawijaniem samosów? Trzymajcie się bezpieczni i pozostańcie zdrowi.</p><p><br /></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-EE-DUkTQSvs/YIGUx37LX6I/AAAAAAAA-lY/kjWh5ORKNoow42MtVqF3WvqyGB6OsvTDgCLcBGAsYHQ/s520/20210408_161432.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="389" data-original-width="520" height="478" src="https://1.bp.blogspot.com/-EE-DUkTQSvs/YIGUx37LX6I/AAAAAAAA-lY/kjWh5ORKNoow42MtVqF3WvqyGB6OsvTDgCLcBGAsYHQ/w640-h478/20210408_161432.jpg" width="640" /></a></div><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-KrGEtGYRcAU/YIGU1FuxjOI/AAAAAAAA-lc/D2kXhvm-wTo60XGcCWTLO-MrHAqnXmkMQCLcBGAsYHQ/s520/20210408_163109.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="398" data-original-width="520" height="490" src="https://1.bp.blogspot.com/-KrGEtGYRcAU/YIGU1FuxjOI/AAAAAAAA-lc/D2kXhvm-wTo60XGcCWTLO-MrHAqnXmkMQCLcBGAsYHQ/w640-h490/20210408_163109.jpg" width="640" /></a></div><br /><p><br /></p><p><span style="font-family: inherit; font-size: large;">Samosy z ziemniaczanym nadzieniem</span></p><p>opakowanie ciasta filo</p><p>200 g stopionego masła</p><p>pół kg ugotowanych ziemniaków</p><p>1 szklanka mrożonego, zblanszowanego groszku zielonego</p><p>1 cebula, drobno pokrojona</p><p>3 ząbki czosnku, pokrojone</p><p>1 papryczka chilli, drobno pokrojona</p><p>1 łyżeczka kminu rzymskiego, uprażonego na suchej patelni</p><p>1 łyżeczka garam masala</p><p>1 łyżeczka mielonej kolendry</p><p>1 łyżeczka soli</p><p>spora garść siekanej kolendry</p><p>spora garść siekanej natki pietruszki</p><p>pół łyżeczki mielonego pieprzu</p><p>2 łyżki masła klarowanego a weganie użyją oleju kokosowego</p><p><br /></p><p>Ciasto filo wyjmujemy z lodówki w momencie kiedy bierzemy się za składanie samosów. </p><p>Póki co, niech więc leży w lodówce a my weźmiemy się za farsz do pierogów. </p><p>Samosy to takie trochę nasze ruskie pierogi. W środku ziemniaki a na zewnątrz ciasto. Każda nacja ma swoje patenty zarówno na sposób robienia opakowania jak i na dobranie składników na farsz.</p><p>Jeśli ktoś z uporem powtarza, że Polacy wymyślili pierogi, odeślijcie go do historii kuchni świata. Może go oświeci.</p><p>Farsz do samosów:</p><p>Ugotowane ziemniaki rozgniatamy, ale nie na puree. Kawałki ziemniaków powinny być wyczuwalne. </p><p>Na patelni podgrzewamy 2 łyżki klarowanego masła. Smażymy cebulę do zezłocenia a potem dorzucamy resztę składników oprócz zieleniny i ziemniaków. </p><p>Smażymy wszystko kilka minut i dorzucamy ziemniaki. Mieszamy, zdejmujemy z ognia i wsypujemy zioła. Mieszamy i zostawiamy do przestudzenia.</p><p>Rozgrzewamy piekarnik do 180 stopni.</p><p>Wyjmujemy ciasto filo z lodówki. Rozwijamy je na płasko. Obok stawiamy miseczkę z płynnym masłem i pędzelkiem.</p><p>Kroimy płaty ciasta filo wzdłuż na trzy paski szeokości 10 centymetrów.</p><p>Zdejmujemy dwa paski, resztę ciasta przykrywamy wilgotnym ręcznikiem (bardzo szybko schnie).</p><p>Smarujemy roztopionym masłem pierwszy pasek ciasta (cały!) i kłądziemy na nim kolejny pasek. Nakładamy łyżeczkę nadzienia w rogu i łapiąc za róg (ten 90 stopniowy) ciasta zamykamy nadzienie w powstałym trójkącie. Następnie znów łapiemy ciasto za najniższy róg i zawijamy do góry. Powstaje nam kieszonka. Powoli zawijąc ciasto w ten sposób zamkniemy nadzienie w zgrabnym trójkącie. Pamiętajmy by przy każdym przełożeniu smarować ciasto masłem. </p><p>Nie potrzebujemy żadnego innego spoiwa, wystarczy masło.</p><p>Wiem, że brzmi to karkołomnie ale na szczęście w praktyce nie jest to skomplikowane.</p><p>Kiedy już zawiniemy wszystkie samosy*, kładziemy je blaszce wyłożonej papierem do pieczenia, smarujemy ostatni raz masłem, posypujemy czarnuszką, sezamem czy makiem i pieczemy 30 minut. </p><p>Wyjmujemy złote, pachnące kminem i kolendrą pierożki i podajemy np z jogurtem z miętą.</p><p>Pycha.</p><p>Smacznego</p><p><br /></p><p>*Możecie wykorzystać ten patent na zwijanie pierogów:</p><p><a href="https://www.youtube.com/watch?v=20b-IcD_tw8">https://www.youtube.com/watch?v=20b-IcD_tw8</a><br /></p><p><br /></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-xKEzYYZGIXs/YIGVH-rEZ8I/AAAAAAAA-lo/yFDC6E04HDAkyQMid-6aQ2FNMtC2M69DwCLcBGAsYHQ/s520/20210408_161448.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="520" data-original-width="390" height="640" src="https://1.bp.blogspot.com/-xKEzYYZGIXs/YIGVH-rEZ8I/AAAAAAAA-lo/yFDC6E04HDAkyQMid-6aQ2FNMtC2M69DwCLcBGAsYHQ/w480-h640/20210408_161448.jpg" width="480" /></a></div><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-FZV0O2Q8oiA/YIGVKXOjKBI/AAAAAAAA-ls/acQ_KbRq8Hcn-2-hZEQRbKswXkW161SMgCLcBGAsYHQ/s520/20210408_163043.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="520" data-original-width="390" height="640" src="https://1.bp.blogspot.com/-FZV0O2Q8oiA/YIGVKXOjKBI/AAAAAAAA-ls/acQ_KbRq8Hcn-2-hZEQRbKswXkW161SMgCLcBGAsYHQ/w480-h640/20210408_163043.jpg" width="480" /></a></div><br /><p><br /></p><div><br /></div>Limonkahttp://www.blogger.com/profile/12311099236164086738noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-168296742607985733.post-61561718457251687482021-03-08T16:37:00.004+01:002021-03-08T16:37:55.716+01:00Na dzień Kobiet<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-HsEhm6UFNDQ/YEZEnuFzkJI/AAAAAAAA-ig/nNloyuGUj28JQYWznx-UY6o_HPFPpHdtwCLcBGAsYHQ/s2048/20190529_170847.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1536" data-original-width="2048" height="480" src="https://1.bp.blogspot.com/-HsEhm6UFNDQ/YEZEnuFzkJI/AAAAAAAA-ig/nNloyuGUj28JQYWznx-UY6o_HPFPpHdtwCLcBGAsYHQ/w640-h480/20190529_170847.jpg" width="640" /></a></div><br /><p><br /></p><p><br /></p><p> <i><span style="font-family: georgia;">Myślę, że kobiety są niemądre udając, że są równe mężczyznom.</span></i></p><p><i><span style="font-family: georgia;">Są znacznie lepsze i zawsze były.</span></i></p><p><i><span style="font-family: georgia;">Cokolwiek dasz kobiecie, ona to powiększy.</span></i></p><p><i><span style="font-family: georgia;">Jeśli dasz jej nasienie, ona da ci dziecko</span></i></p><p><i><span style="font-family: georgia;">Jeśli dasz jej mieszkanie, ona da ci dom.</span></i></p><p><i><span style="font-family: georgia;">Jeśli dasz jej artykuły, ona da ci posiłek.</span></i></p><p><i><span style="font-family: georgia;">Jeśli uśmiechniesz się, da ci swoje serce.</span></i></p><p><i><span style="font-family: georgia;">Pomnaża i powiększa to, co jej dano.</span></i></p><p><i><span style="font-family: georgia;">Więc jeśli dasz jej bzdury, przygotuj się na tonę gówna.</span></i></p><p><br /></p><p>Szkoda, że to nie ja napisałam a William Golding;)</p><div><br /></div>Limonkahttp://www.blogger.com/profile/12311099236164086738noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-168296742607985733.post-22910542682354016392021-03-06T12:11:00.000+01:002021-03-06T12:11:26.280+01:00Jak odkryłam sens noszenia maseczki i pieczenie chleba z miso<p><i> </i></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><i><a href="https://1.bp.blogspot.com/-ywP7nZ0xXgM/YENiWDpuXsI/AAAAAAAA-iA/sPTLk9rMHv0COhPpzcNHVf20hX1Rn2WFgCLcBGAsYHQ/s520/20210303_181717.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="388" data-original-width="520" height="478" src="https://1.bp.blogspot.com/-ywP7nZ0xXgM/YENiWDpuXsI/AAAAAAAA-iA/sPTLk9rMHv0COhPpzcNHVf20hX1Rn2WFgCLcBGAsYHQ/w640-h478/20210303_181717.jpg" width="640" /></a></i></div><i><br /></i><p></p><p><i><br /></i></p><p><i><br /></i></p><p><i><br /></i></p><p><i><br /></i></p><p><i><br /></i></p><p><i><br /></i></p><p><i><br /></i></p><p><i><br /></i></p><p><i><br /></i></p><p><i><br /></i></p><p><i><br /></i></p><p><i><br /></i></p><p><i><br /></i></p><p><i><br /></i></p><p><i>Noście maseczki bo to może wam uratować urodę.</i></p><p><i>Bilans na dziś: trzy palce pokaleczone, dwa kolana obite i poł twarzy spuchnięte, w najbliższej przyszłości zapewne też sine.</i></p><p><i>Winny: brak jednego stopnia w schodach, dwie zajęte ręce, rozważania o możliwościach trucicielskich kimchi.</i></p><p><i>Okoliczności łagodzące: maseczka.</i></p><p><i>Gdybym jej nie miała to ucierpiała by nie tylko moja niezaprzeczalna uroda ale też zdrowie. Wyrżnięcie kością policzkową o dość kostropate podłoże jak nic skończyłoby się i krwawo i boleśnie. A mając na twarzy maseczkę przynajmniej oszczędziałam światu krwawych widoków. </i></p><p><i>Jak przoczyłam ostatni stopień nie mam pojęcia. Powiem tylko, że wynurzyłam się z czeluści piwnicznych dumając nad ewentualnymi konsekwencjami przechowywania w piwnicy kiszonej kapusty w formie kimchi.</i></p><p><i>Po skażeniu zielonym smrodkiem dojrzewającej kapusty pekińskiej całego mieszkania , dostałam od MMŻ ultimatum: albo on, albo śmierdziel.</i></p><p><i>Po dwóch dniach od załadowania słoika na półkę nie dało się udawać, że nic się nie dzieje. Działo się i to bardzo. Czasem miałam wrażenie, że z szafki wypełzają na wolność wyjątkowo zjadliwe i ziejące zniszczeniem stworzenia. A to tylko niewinna kapusta w fazie transformacji.</i></p><p><i>Każde załadowanie mieszanki kapusty, sosu rybnego, pasty krewetkowej, imbiru i czosnku wiązało się z wonnymi niedogodnościami ale tym razem jakiś czort wstąpił do słoika. </i></p><p><i>Trzeciego dni w domu unosiła się mgiełka zaawansowanego rozkładu. Otwarte okna okazały się bezradne. Odświeżacz, pachnące świece i machanie rękami nie pomagało. Pozostało się wyprowadzić...lub wyprowadzić kiszonkę.</i></p><p><i>Kimchi musiało zniknąć! Nie na dobre lecz chwilowo. Ot, taka kapuściana separacja.</i></p><p><i>Więc wyniosłam je do piwnicy.</i></p><p><i>Po dwóch dniach czyli dzisiaj postanowiłam je odwiedzić. Jak się słusznie domyślacie już na schodach do piwnicy wiedziałam, że ma się świetnie. Pod względem wydzielanych woni, a jak się potem okazało przy próbie widelca, również pod względem smaku.</i></p><p><i>Jak coś tak cuchnącego może smakować tak dobrze!?</i></p><p><i>Jeszcze kilka dni i kimchi zostanie spacyfikowane. Jego odurzająca woń straci na intensywności i tylko w chwilach otwierania słoika może nas jeszcze zaskoczyć niewielkim smrodkiem.</i></p><p><i>Nigdy nie jadłam durianu ale ta kontrowersja smakowo zapachowa jest chyba w jego przypadku podobna.</i></p><p><i>Z piwnicy na podjazd wychodzi okienko. Jakież było moje zaskoczenie kiedy przechodząc obok poczułam....no właśnie. </i></p><p><i>Teraz rodzi się pytanie czy sąsiedzi nie staną się podejrzliwi? A nuż komuś wpadnie do głowy, że może w piwnicy coś oddało ducha i teraz zaczyna się rozkładać?</i></p><p><i>Zobaczymy, jeszcze ze trzy dni i kimchi wróci do domu. Może do tego czasu nie odwiedzą mnie panowie w mundurach.</i></p><p><i>Takie i podobne do nich rozważania tak oderwały moje myśli od śledzenia wlasnych kroków, że po wyjściu z piwnicy zgubiłam jeden stopień i zaczął się mój krótki lot ku ziemi; resztę już wam opisałam na początku.</i></p><p><i>Śmiać się nie mogę, podeprzeć brody również. Ciekawe co rodzina powie kiedy wróci dziś do domu. </i></p><p><i>Sińce, obtarcia, stłuczona gęba...Tylko policji brakuje.</i></p><p><br /></p><p>Na frasunek dobry...chleb i jego upieczenie.</p><p>Blog White Plate jest jak kojący balsam na każdą bolączkę. A ksiażka CHLEB I OKRUSZKI pani Elizy Mórawskiej-Kmita to najlepsza przyjaciółka. Można jej bezgranicznie zaufać.</p><p>Z tej ufności wyszedł chleb z miso. Znajdziecie go w książce i jest wart każdego słowa napisanego przez autorkę. </p><p><br /></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-3s5vwNMzdrQ/YENik7pcd0I/AAAAAAAA-iE/2VgyKB4HMskNdtcFjlreATBgqqAuwkRnQCLcBGAsYHQ/s520/20210303_102207.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="520" data-original-width="390" height="640" src="https://1.bp.blogspot.com/-3s5vwNMzdrQ/YENik7pcd0I/AAAAAAAA-iE/2VgyKB4HMskNdtcFjlreATBgqqAuwkRnQCLcBGAsYHQ/w480-h640/20210303_102207.jpg" width="480" /></a></div><br /><p><br /></p><p><br /></p><p><span style="font-size: large;">Chleb z miso </span></p><p>Przepis będzie rozpisany na godziny bo po czterech próbach nareszcie wiem jak zorganizować czas by pieczenie nie wypadło o czwartej nad ranem.</p><p><b>składniki:</b></p><p><b>zaczyn:</b></p><p>20 g mąki pszennej razowej</p><p>20 g mąki pszennej chlebowej</p><p>20 g aktywnego zakwasu</p><p>20 g wody</p><p><b>oraz </b></p><p>cały zaczyn (patrz wyżej)</p><p>350 g mąki pszennej chlebowej </p><p>100 g mąki pszennej razowej</p><p>350 g letniej wody</p><p>50 g jasnego miso</p><p>5 g soli</p><p>50 g sezamu</p><p><b>proces twórczy:</b></p><p><b>wieczór:</b></p><p>- dokarmiamy zakwas żytni i zostawiamy na noc w cieple</p><p>następnego dnia rano około 8.00:</p><p>- mieszamy w misce składniki zaczynu, przykrywamy folią i odstawiamy na 6-8 g w ciepłe miejsce</p><p>- po 6-8 godzinach np o godzinie 14.00 mieszamy składniki zaczynu z resztą produktów oprócz soli i sezamu; mieszamy tylko do połączenia się składników i odstawiamy na 1 godzinę</p><p>- o 15.00 zaczynamy wyrabiać ciasto około 10 minut. W połowie wyrabiania dodajemy sól i sezam</p><p>- zaczynamy składać ciasto czyli wyrobione ciasto przekładamy na blat lekko posypany mąką i rozciągamy je lekko. Składamy jakbyśmy robili kopertę. Formujemy z grubsza w kulkę i wkładamy do miski. Przykrywamy folią i odstawiamy w ciepłe miejsce na 30 minut (załóżmy, że jest godzina 15.45)</p><p><i>Na początku ciasto jest klejące, lekko przelewające się przez ręce ale nie zniechęcajcie się. Z każdym składaniem wasze palce poczują coraz pewniejsze wiązania glutenowe a doznanie to jest absolutnie zmysłowe</i>.</p><p>- drugie składanie ciasta czyli godzina 16.15</p><p>- trzecie składanie ciasta czyli godzina 16.45</p><p>- czwarte składanie czyli 17.15</p><p>- piąte składanie ciasta, tym razem dopiero po 45 minutach czyli o 18.00</p><p>- szóste składanie po 45 minutach czyli o 18.45</p><p>- siódme składanie tym razem po godzinie czyli o 19.45</p><p>- ósme składanie chleba i formowanie przed włożeniem do koszyka czyli godzina 20.45</p><p><i>Ktoś powie ale zawracanie głowy z tym składaniem. Kto ma tyle czasu by cały dzień towarzyszyć rosnącemu chlebowi? Czy naprawdę? Dzisiaj, kiedy wychodzenie z domu jest średnio bezpieczne, pieczenie chleba jest całkiem przyjemnym sposobem na dobry nastrój. A ile w tym satysfakcji!</i></p><p>- po ostatnim składaniu posypujemy koszyk mąką lub otrębami i przekładamy do niego uformowany bochenek. Zostawiamy przykryty na godzinę w temperaturze pokojowej.</p><p>- około godziny 22.00 przykryty koszyk umieszczamy w lodówce i zostawiamy do rana</p><p>następnego dnia rano:</p><p>- wstawiamy żeliwny garnek do zimnego piekarnika</p><p>- włączamy piekarnik na godzinę na 240 stopni (garnek musi być naprawdę gorący)</p><p>- po godzinie wyjmujemy chleb z lodówki</p><p>- wyjmujemy (bardzo ostrożnie!!!) garnek z piekarnika</p><p>- posypujemy chleb w koszyku mąką, kładziemy na nim kawałek kartonu i delikatnie odwracamy koszyk do góry nogami. Chleb ląduje swoją płaską stroną na kartonie. Zdejmujemy koszyk.</p><p>- nacinamy chleb wg upodobań</p><p>- zdejmujemy pokrywkę z garnka i podginając karton (jakbyście chcieli zrobić rynienkę) zsuwamy chleb do garnka (nie dotykajcie garnka bo skończy się to oparzeniem!)</p><p>- przykrywamy garnek z chlebem i wstawiamy do piekarnika w tempretaurze 240 stopni</p><p>- pieczemy 25 minut</p><p>- zdejmujemy pokrywkę, zmniejszamy temperaturę do 220 stopni i pieczemy jeszcze 25 minut</p><p>- upieczony chleb wyjmujemy z piekarnika i z garnka na kratkę by wystygł.</p><p><i>Wiem, że można się znudzić czytaniem tego przepisu lecz wiecie: kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana.</i></p><p><i>Tu ryzyka nie ma wcale bo po każdym chlebie może być następny, jeszcze lepszy.</i></p><p><i>A czas? Ile razy marnujemy go na zatruwające nas i do niczego nie potrzebne czynności.</i></p><p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-wrtibIY8-0Y/YENi6mi2a-I/AAAAAAAA-iQ/M0oTyzLSMeIsGVCsPRUt9zols55dl56jgCLcBGAsYHQ/s2048/20210303_102401.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2048" data-original-width="1536" height="640" src="https://1.bp.blogspot.com/-wrtibIY8-0Y/YENi6mi2a-I/AAAAAAAA-iQ/M0oTyzLSMeIsGVCsPRUt9zols55dl56jgCLcBGAsYHQ/w480-h640/20210303_102401.jpg" width="480" /></a></div><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-dG9D1sCjoz0/YENjBrHIvVI/AAAAAAAA-iU/ErqX7BXYuzQB8cbRCj-5txWOa3D3XcN6QCLcBGAsYHQ/s520/20210303_181712.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="520" data-original-width="378" height="640" src="https://1.bp.blogspot.com/-dG9D1sCjoz0/YENjBrHIvVI/AAAAAAAA-iU/ErqX7BXYuzQB8cbRCj-5txWOa3D3XcN6QCLcBGAsYHQ/w466-h640/20210303_181712.jpg" width="466" /></a></div><br /><i><br /></i><p></p><p>Smacznego</p><div><br /></div>Limonkahttp://www.blogger.com/profile/12311099236164086738noreply@blogger.com3