Wszyscy mamy niezawodne sposoby na zły
humor. No, może nie wszyscy. Pomijam tych, którzy lubią mieć zły
humor. Ostatnio mam wrażenie, że zły humor jest jak wiosenny
spadek odporności. Trafia się prawie każdemu. Ci bardziej odporni
muszą się pilnować i zażywać zwiększone ilości „utrzymywaczy
w dobrym nastroju”, bo zaraźliwość złym humorem jest niezwykle
wysoka.
Dobrze robi na takie przypadki słońce,
miłe towarzystwo, kubek ulubionej herbaty czy sesja terapeutyczna z
udziałem psa lub kota.
Całkiem dobrym, choć może nieco
kontrowersyjnym lekiem jest zjedzenie czegoś pysznego. Czegoś
zupełnie nieprzydatnego, może nawet niezdrowego lub (o zgrozo!)
tuczącego.
Jak każdy lek, ten również, dozowany
jest rzadko i w ilościach nie hurtowych. A jeśli spełnia swoją
rolę, to warto od czasu do czasu zaszaleć i zaaplikować sobie
kulinarne „podniesienie na duchu”.
Dziś pierwsza myśl o włoskim deserze
to tiramisu. Jestem pewna, że większość zapytanych wskazała by
ten deser.
Ciekawe co odpowiadali na to pytanie w
latach 50-tych? Od pani Tessy Capponi Borawskiej dowiedziałam się,
że tiramisu wymyślono w latach 60-tych ubiegłego wieku! To dopiero
niespodzianka.
W polskich restauracjach tiramisu jest
najczęściej spotykanym nie polskim deserem. To dopiero ciekawostka.
Zagarnęliśmy go bez jakichkolwiek oporów.
Jego wariantów jest tyle ilu twórców.
Z jajkami i bez jajek, z bitą śmietaną i bez niej. Z dodatkiem
irlandzkich likierów i samej czekolady. No i owocowe. Nie wiem czy
tę wersję można jeszcze nazywać tiramisu, ale skoro są biszkopty
i jest mascarpone, to nic innego mi do głowy nie przychodzi.
Robiona ostatnio frużelina malinowa
czeka w lodówce i mogę spokojnie wziąć się do układania warstw.
Malinowe tiramisu
opakowanie długich biszkoptów
250 g mascarpone
3 jajka
4 łyżki cukru
2 szklanki frużeliny malinowe
maliny
likier malinowy do nasączenia
biszkoptów
gorzka czekolada do posypania
Najwygodniej jest zrobić tiramisu w
foremce wyłożonej folią spożywczą. Potem nie ma problemu z
ładnym wyjęciem go i podzieleniem na porcje. Mnie przyświecało
wyjadanie tiramisu łyżką z wspólnej miski z MMŻ, więc nie
szukajcie ładnych zdjęć. Miska na razie się chłodzi i krojenie
deseru na razie wchodzi w rachubę.
Jeżeli macie już przygotowaną formę,
to możemy zacząć. Białka oddzielamy od żółtek. Pamiętajcie o
dokładnym umyciu jajek, bo będziemy używać ich na surowo. Ubijamy
białka na sztywno. Żółtka ubijamy osobno z cukrem Potem dodajemy
do ubijanych żółtek po łyżce mascarpone. Na koniec delikatnie
mieszamy masę serową z ubitymi białkami.
Biszkopty układamy w formie lub misce
i skrapiamy likierem malinowym. Na nie wykładamy 1 szklankę
frużeliny malinowej. Na nią wlewamy masę serową. Kolejna warstwa
jest powtórką pierwszej czyli biszkopty, likier, frużelina,
mascarpone. Górę posypujemy kakao, startą czekoladą lub płatkami
czekoladowymi. Przykrywamy miskę dokładnie folią i wstawiamy na
kilkanaście godzin do lodówki.
Jeżeli wizja rozpaćkanego deseru nie
wchodzi w rachubę lub lubicie mieć jasno wyznaczone granice,
zróbcie ten deser w pojedynczych naczyniach: kokilkach, salaterkach,
kieliszkach czy miseczkach. Wtedy możecie mieć pewność, ze każdy
dostanie identyczną porcję i nie będziecie liczyć ile łyżek
zjadł wasz ukochany, siostra, czy kuzyn.
Smacznego i dużo zabawy przy stole