poniedziałek, 3 marca 2014

Śledzie właściwie idealne czyli w oczekiwaniu na chleb*




















Co to dzisiaj za dzień? Poniedziałek czy wtorek? Jakieś zamieszanie w głowie mojej nastąpiło. Tyle rzeczy dziś miało miejsce, że wydawało mi się w okolicy południa, że dzień trwa już ze dwanaście godzin.
Najpierw oddałam światu moje Dziecko. Wpadło jak po ogień w piątek. Jeszcze się dobrze nie ucieszyłam, że jest, a już musiałam ją wieźć z powrotem na lotnisko.
Potem uruchomiłam domową piekarnię, bo w jakiej pomroczności ciemnej obiecałam na imprezę śledziową upiec trzy bochenki chleba.
Moim problem jest, że czasami myślenie przybywa nieco spóźnione. Ani się zorientowałam a już kiwałam głową z entuzjazmem obiecując chleb własnej produkcji. Otrzeźwienie przyszło kilka godzin później. Gdzie ja upiekę te chleby? Mój kulawy piekarnik ledwo radzi sobie z jednym bochenkiem! Uprzedni entuzjazm musiałam przekuć w spełnioną obietnicę. Efekt jet taki, że w kuchni stoją trzy michy z rosnącym ciastem, a na każdym z nich leży harmonogram zajęć gimnastycznych czyli, o której muszą być składane.
Troszkę mi się to plącze, bo z perspektywy pokoju zapominam nie tylko o czasie, ale też o chlebach. Cała nadzieja w cieście chlebowym i w jego odporności na moje gapiostwo.
Jak się wywiązałam z obietnicy i jak wyglądają twory mojej prywatnej piekarni powiem jutro, bo na razie chlebki pączkują w cieple.
Jutro śledzik i oprócz chleba pożądany byłby jakiś solony, zielony, marynowany, wędzony, moczony czy smażony.
Napisałam kiedyś, że ciągle poszukuję przepisu na śledzia idealnego. Dziś mogę powiedzieć, że chyba jestem blisko.
Śledź idealny to śledź skandynawski. Duńczycy znają się na tych rybach jak mało kto. Długo prowadziłam doświadczenia na biednych śledziach i ciągle nawet się nie zbliżyłam w okolice ideału. Aż do niedawna. Jest duża szansa, że w końcu moje poszukiwania zostaną uwieńczone sukcesem.
Oto śledzie właściwie idealne.



kubełek śledzi typu matias
(około 8-10 sztuk)
1 szklanka octu winnego lub jabłkowego białego
1 szklanka wody
pół łyżeczki soli
3/4 szklanki cukru
1 łyżeczka nasion kolendry
1 łyżeczka czarnego ziarnistego pieprzu
1 łyżeczka gorczycy
1 łyżeczka czerwonego pieprzu
1 łyżeczka ziela angielskiego
pół łyżeczki goździków
1 liść laurowy
3 łyżki soku malinowego

3 cebule, kilka gałązek koperku
Śledzie odsączamy z zalewy i zalewamy zimną wodą. Moczymy kilka godzin. Jeśli są wyjątkowo słone, to moczymy je dwukrotnie. Potem wyjmujemy z wody kroimy na kawałki.

Kiedy śledzie się moczą, zagotowujemy wodę z octem, cukrem i z wszystkimi przyprawami. Gotujemy 3 minuty i wrzucamy pokrojoną cebulę. Zagotowujemy i wyjmujemy cebulę łyżką cedzakową. Nie martwcie się, że łowicie ją z przyprawami. I tak wszystko wyląduje w śledziach. Cebula dzięki gorącej kąpieli nie będzie szorstka w smaku tylko perfekcyjna.
Wszystko studzimy.
W słoiku układamy warstwy śledzi, cebuli i koperku i zalewamy zalewą malinową.
Zakręcamy słoik i odkładamy do lodówki na minimum trzy dni. Potem są gotowe do zjedzenia.

























*nieco biblijne mi wyszło, ale przysięgam, że niezamierzenie

Smacznego

4 komentarze:

  1. Śledzie wyglądają apetycznie, czekam na pachnące chlebusie:))

    OdpowiedzUsuń
  2. Skąd masz koperek w gałązkach ?

    OdpowiedzUsuń
  3. Kupiłam pęczek w Kauflandzie:))

    OdpowiedzUsuń
  4. Moge jako degustator sledzi z przyjemnoscia powiedziec, ze sa pycha Moglabys byc Limonko Skandynawem jak nic!

    OdpowiedzUsuń