Kolejny raz spóźniona. Żeby tylko
ten nawyk nie zadomowił się u mnie na dobre.
Nie lubię się spóźniać. Nie lubię
nie dotrzymywać słowa.
Z niedzieli zrobił się poniedziałek.
Przepis miał być wczoraj, ale niedziela okazała się dniem wcale
nie świętym. W sobotę przysięgałam sobie, że palcem nie ruszę.
I co z tego wynikło?
Róże pozostały głuche na brak liści
na brzozach. Brzmi nieco mgliście?
Już wyjaśniam. Podobno róże
przycina się po zimie, kiedy zaczynają się zielenić brzozy.
Cóż kiedy brzozy swoje, czyli zero
liści a róże swoje, czyli trzy centymetrowe listeczki. Trzy dni
obchodziłam krzaki bokiem nie podejmując działań. Wczoraj po
prostu wzięłam sekator i zrobiłam małą różaną masakrę. Teraz
poczekamy na rezultaty. Po różach przyszła kolej na maliny, potem
jaśmin i hortensje.
Niech ktoś zabierze tej kobiecie ostre
narzędzie z ręki!!!
Na szczęście dla okolicznych krzaków
potem zaczął padać deszcz. I pada do dzisiaj.
Ciasta trochę zostało, a co jak co,
ciasto w taką pogodę wsuwa się bez problemów.
Czekoladowe ciasto z migdałowym
kremem i frużeliną wiśniową
100 g masła
100 g czekolady
pół szklanki drobnego cukru
1 łyżka kakao
1,5 szklanki mąki
1 łyżeczka proszku do pieczenia
4 jajka
krem migdałowy
250 g mascarpone
100 ml kremówki
4 łyżki cukru pudru
2 łyżki amaretto
oraz
1,5 szklanki frużeliny wiśniowej
Zaczynamy od stopienia czekolady z
masłem. Do miseczki wkładamy połamaną czekoladę i pokrojone na
kawałki masło. Stawiamy miskę na garnku z gotującą się wodą.
Mieszamy od czasu do czasu aż oba składniki się rozpuszczą. Do
płynnej czekoladowej masy wsypujemy cukier. Zdejmujemy miskę z
garnka i odstawiamy do wystygnięcia.
Do letniej masy wbijamy kolejno jajka i
miksujemy.
Osobno mieszamy mąkę z kakao i
proszkiem do pieczenia. Przesianą przez sito mąkę dodajemy do masy
czekoladowo jajecznej.
Blaszkę wykładamy papierem do
pieczenia i wylewamy ciasto. Pieczemy ciasto 45 minut w
temperaturze 170 stopni.
Po wystudzeniu przekrawamy ciasto na
dwie części.
Robimy krem. Mascarpone i kremówkę
wyjmujemy z lodówki i ubijamy mikserem (pamiętajmy by oba składniki
były w tej samej temperaturze). Miksujemy do połączenia się
składników. Dodajemy cukier puder i likier.
Dolną cześć ciasta skrapiamy
amaretto. Wykładamy całą frużelinę i krem, i przykrywamy drugą
częścią ciasta.
Na górę planowałam polewę
czekoladową ale brakło na nią i czasu i czekolady. Musiał
wystarczyć cukier puder.
Ciasto jest wilgotne, o lekkim aromacie
migdałów. Lubię frużelinę bardziej niż galaretki na cieście. W
całości ciasto smakowało jak kuzyn „black forest”.
Bardzo smacznego życzę bo deszcz wciąż pada
Jakie są wymiary formy?
OdpowiedzUsuńCiasteczko bardzo ładnie się prezentuje ;)
Blaszka ma wymiary 28 na 23 cm. Pozdrawiam:))
UsuńRosliny lubią cięcia, wiec im nic nie bedzie, a padajacy deszcz je jeszcze wzmocni i uksztaltuje.A Twoje ciasto Limonko to balsam na moją duszę, wspaniala kolorystyka, zapach i smak pewno oblędny...Na taką pogodę jak dzisiejsza...taka porcja ciasta obowiązkowa.SerdecznieWas pozdrawiam:))))
OdpowiedzUsuńWierzę ci na słowo, bo zawsze mam wątpliwości roślinne. Teraz czekam co mi z tych moich krzaczorów wyrośnie:))
UsuńUściski wielkie
Limonko, limonko, a skad ja mam wziac taka fruzeline? Bardzo mi sie podoba to ciasto!
OdpowiedzUsuńFrużelina już wkrótce. Malinowa tym razem:)) Cmoki
UsuńMmm, wygląda bosko :)
OdpowiedzUsuńTeż nie lubię się spóźniać...
No właśnie! Pozdrawiam cieplutko:))
Usuń