niedziela, 22 października 2017

Mąka w sypialni i mus mango z wiśniową polewą







Jakim cudem udało mi się, piekąc chleb, zawlec mąkę do sypialni? Nie uprawialiśmy z MMŻ perwersji w postaci rzucania się workami z mąką. Nie pamiętam żebym w ogóle w trakcie pieczenia odwiedzała sypialnię.
Tu musze się zatrzymać. Chleb piekłam dwa dni, więc sypialnia niejako naturalnie była odwiedzana.  W celach wzmacniających. zabijcie mnie jednak a ja nie przyznam się do noszenia wypieków pod kołdrę.
Rzecz, jednak, będzie nie o pieczeniu chleba, choć sprawca tego zamieszania, chleb z pekanami, wyszedł pierwszorzędnie. Chleb został dorwany zanim zdążył ostygnąć. 
MMŻ, chłopak na diecie, wbił w niego zębiska i tyle było z dopieszczonych zdjęć.
Co mu będę oszczędzać. Smak owocu zakazanego znam i wiem, że czasem małe grzeszki mają smak rozpusty. W tym przypadku chlebowej.
Rzecz będzie o ...sprzątaniu. 
Nuda... 
Pewnie, że nuda, ale spróbujcie żyć bez sprzątania.
Znam tylko dwa sposoby na jego uniknięcie. Po pierwsze hotel. Tam zrobią wszystko za nas. No tak, tylko to kosztuje i jest takie...bezosobowe.
Drugi to wynajęcie profesjonalisty. Nawet już zaliczyłam to rozwiązanie na pewnym etapie swego życia.
Niestety zawsze jest jakieś "ale". Żeby jakaś obca baba zaglądała do lodówki albo grzebała w bieliźnie? Never!
Zakasujemy rękawy, wyjmujemy nasz ulubiony "pożeracz wszystkiego" ze schowka i niech drżą roztocza i paprochy.
Kiedy więc nasz niezawodny pomocnik strajkuje, na dom opada czarny welon rozpaczy.
Teraz zginiemy przygnieceni kłębami kociej sierści. Alergia nas najpierw otumani a potem udusi.
Awaria małego „dinksa” do odkurzania tapicerki to kryzys porównywalny do przepychanek z Koreą Północną. Groza wisi w powietrzu.
Niby nic wielkiego. Takie tam kłaki pod stołem. Nawet urocze bo puszyste i ulotne. Pełne gracji i lekkości. Idziesz zamiatając suknią a one tańczą jak zastawa w zamku Bestii (tej z Disneya). Poezja!
Co w tym złego? Na razie nic. Ale jutro? A za tydzień? Kiedy zaczniesz tęsknić za odkurzaczem?
Sprzątanie jest be. Ale nie sprzątanie jest jeszcze bardziej be.
Mądrzy ludzie mówią, że poukładane zewnętrze przekłada się na uporządkowane wnętrze.
W gruncie rzeczy jesteśmy prości w obsłudze. Jak odkurzacz. Dopóki się nie zepsuje.
Wracając do mąki…Przyczyny jej pojawienia się w sypialni nie odkryłam, ale następnym razem będę ją bacznie obserwować.




biszkopt, mus mango i wiśniowa polewa
mus mango:
1 mango
2 łyżki cukru
100 ml kremówki
2 łyżki serka śmietankowego
2 łyżeczki żelatyny
sok z połowy cytryny

wiśniowa polewa:
4 łyżki soku wiśniowego
100 ml kremówki
1 łyżeczka żelatyny
odrobina czerwonego barwnika
oraz 4 półkuliste foremki o średnicy 8 mm
Resztki spodu biszkoptowego z poprzedniego pieczenia.

Ten przepis powstał z resztek.
Mango zostało z wczorajszego smoothie, sok znalazłam schowany w maciupeńkim słoiczku w szufladzie lodówki a biszkopt od wiosny leżał suchy jak wiór w chlebaku.
Wszystko razem dało efekt odbierający mowę MMŻ. A jest to wyczyn nie lada.
Foremką wycinamy kółka z biszkoptu. Będą naszym spodem deseru. Nie martwcie się, że są suche jak piaski Sahary. Mus uczyni cuda i przywróci do życia nawet takiego suchara.
Mango kroimy na kawałki, wkładamy do rondelka, wlewamy 2 łyżki wody i sok z cytryny. Wsypujemy cukier i zagotowujemy. Gotujemy na małym ogniu 3 minuty. Zdejmujemy z ognia i dokładnie miksujemy.
Żelatynę zalewamy małą ilością wody. Kiedy napęcznieje, wstawiamy miseczkę z żelatyną do nieco większej miseczki z gorącą wodą. Żelatyna powinna się rozpuścić. Nie gotujcie żelatyny bo ona tego nie lubi.
Ciepłą żelatynę wlewamy do mango i mieszamy.
Ubijamy kremówkę z serkiem. Dodajemy 1 łyżkę cukru pudru.
Delikatnie łączymy mango z ubitą śmietaną.
Napełniamy musem foremki, zostawiając nieco miejsca od  by położyć wycięty krążek biszkoptowy. Lekko przyciskamy biszkopt i wkładamy foremki do zamrażarki na kilka godzin (moje stały stałą noc).
Czas na zrobienie polewy.
Sok (malinowy, wiśniowy, gruszkowy, jagodowy, lub jakikolwiek inny) mieszamy z śmietaną.
Żelatynę traktujemy jak wyżej i łączymy z sokiem, śmietaną i barwnikiem (ilość zależy od tego, jaką barwę chcecie uzyskać)
Przygotowujemy miseczkę z gorącą wodą. Musimy przecież jakoś wydobyć mus z foremki.
Wody w miseczce powinno być tyle, by nie zamoczyć foremki w musem.
Wkładamy wyjętą z zamrażarki foremkę i wkładamy biszkoptem do góry do miski z wodą. Po minucie wyjmujemy z miski i delikatnie, pomagając sobie np. ostrzem noża, wyjmujemy mus z foremki.
Kładziemy wszystkie porcje na siateczce i możemy kończyć pracę. Jeśli pod siatką postawicie jakieś naczynie a nie gazetę, to spływająca polewa będzie mogła być wykorzystana kolejny raz.
To jest rada, za którą byłabym wdzięczna, ponieważ gazeta uchroniła, owszem, mój blat przed krwawą łaźnią, ale niestety polewa nie nadawała się już do użytku.
Jeszcze ciepłym wiśniowym żelem polewamy deser. Najlepiej robić to nie łyżką ale lać strużką z rondelka.
Wylewanie letniej polewy na zamrożony deser powoduje, że ta pierwsza momentalnie zastyga.
Teraz wypada poczekać kwadrans by zamrożony na kość deser nie stanowił niebezpieczeństwa dla uzębienia i możemy podawać.





Popatrzcie jakie cuda można wyczarować z resztek:))

P.S.
A propos sprzątania. Mało tu bałaganu ale suchy biszkopt może was nieprzyjemnie zaskoczyć. Te okruszki!

Smacznego!

sobota, 14 października 2017

Dziwne, niepokojące dźwięki i zakręcony strudel jabłkowy



























W czterech miastach trzech krajów cztery znane mi osoby w tym samym czasie pochorowały się na to samo.
To nie jest zapowiedź mojej książki z gatunku medical fiction. To jest oficjalne zażalenie na zepsucie mi wyjazdu. Nie robi się człowiekowi takich numerów. Nie obdarza się go kaszlem jak z głębin Mordoru, kiedy jego oczekiwania są zgoła inne.
Nie zsyła się niemocy totalnej na człowieka czekającego na gościa. Tak się nie robi i tyle.
Mój protest jest oczywiście wielką fikcją, bo do kogo to zażalenie skierować?
Pozostaje po zakupie wagonu chusteczek i rocznego zbioru imbiru położyć się na torach i czekać
na super szybki pociąg.
I teraz wyobrażam sobie jak obok mnie kładą się te wszystkie znękane ciała, wysiadujące swoją chorobę w poczekalniach. Jako, że wizyta u lekarza jest w ostatnich dniach jak wygrana w totka, to na torach przewiduję tłok.
Jestem świadoma, że przeziębienie to nie dżuma. Wiem, że cholera nie wybiera ale czasami mam naiwną nadzieję, że może nie ja. Może tym razem mnie ominie. W tym zasmarkanym, zaplutym i rozgorączkowanym świecie będę jak biała lilia. I nic.
Uciekłam za wodę i nic to nie dało. Dopadła mnie w momencie, kiedy odważyłam się poczuć bezpiecznie. Najbardziej z wyjazdu pamiętam koty i widok kubka z gorącą herbatą.
Wlokę to świństwo za sobą i zastanawiam się, czy ja zawłóczyłam je tam, czy może stamtąd
przytargałam je do ojczyzny? Tej, notabene, nic nie zaszkodzi.
Nie, przecież napisałam w pierwszym zdaniu, że w czterech miastach trzech państw. I działo się to jednocześnie. Czyli to nie ja byłam pacjentem zero, nie ja przebrałam się za jednego z jeźdźców apokalipsy. Jaka ulga. Takiej odpowiedzialności chyba nie dałabym radę udźwignąć.
Mogę spokojnie sobie słuchać koncertów dudniąco bębniących w moich płucach. Mogę wypić dwusetną filiżankę herbaty z imbirem i mogę ogłosić oficjalnie, że sezon jesienny został rozpoczęty.
Kto wątpi, niech zajrzy do dowolnej placówki tzw. służby zdrowia. Widok będzie budujący. Budujący uczucie pewności, że wszystkich was to czeka...może nie dziś, nie jutro ale już, już całkiem niedługo....
Aby was całkowicie nie załamać ale też nie przemęczać, bo wiadomo jak człowiek zmęczony, to bardziej podatny na zabójcze wpływy, upieczcie strudel jabłkowy. Błyskawiczny, nieco oszukańczy ale obiecująco smaczny.





zakręcony strudel jabłkowy w cieście francuskim

3 renety
garść rodzynków
3 łyżki cukru
sok z jednej cytryny
1 łyżeczka esencji waniliowej
jajko do posmarowania ciasta
pół szklanki soku jabłkowego
1 łyżka masła
1 opakowanie ciasta francuskiego
forma o średnicy 20 cm

Połowę jabłek czyli 1,5 jabłka obieramy ze skórki i kroimy w kostkę.
Na patelni rozgrzewamy 1 łyżkę masła i wrzucamy jabłka. Wlewamy sok cytrynowy i dodajemy cukier.
Mieszamy i dolewamy pół szklanki soku jabłkowego.
Prażymy jabłka aż prawie się rozpadną. jeśli brakuje płynu, dolewamy by się jabłka nie przypaliły.
Po około 10 minutach obieramy pozostałe 1,5 jabłka i również kroimy w kostkę. Wrzucamy do masy jabłkowej razem z rodzynkami i prażymy jeszcze pięć minut. Masa powinna być zwarta a płyn odparowany. Wyłączamy ogień i dodajemy wanilię.
Studzimy jabłka a w tym czasie rozgrzewamy piekarnik do 210 stopni.
Kiedy jabłka wystygną wyjmujemy z lodówki ciasto francuskie i kroimy na dwie połówki.
Wzdłuż dłuższego boku (przy okrągłym arkuszu ciasta mam na myśli średnicę) układamy wałek z jabłek. Ich ilość musicie tak skalkulować by dało się je zwinąć w rulon.
Zawijamy rulon z ciasta z jabłkami jak cygaro (tylko dłuższe) i wkładamy do formy zwijając
ciasto od środka formy jak ślimaczka. To samo robimy z drugą połówką.
Smarujemy ciasto rozmąconym jajkiem i pieczemy 35 minut.
Wyjmujemy, studzimy i lekko ciepłe podajemy z lodami.



Pycha!