Pokazywanie postów oznaczonych etykietą masło. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą masło. Pokaż wszystkie posty

sobota, 30 listopada 2019

Kot na głowie i jasne brownie z masłem orzechowym i czekoladą






























Kot śpi na mojej głowie. Dookoła taka cisza, że można się pomylić i zapomnieć, że śpię w środku miasta. Zapominam, który to dzień tygodnia i jaki to miesiąc. Wsłuchuję się w miarowe mruczenie.
Brzuszek na moim uchu i dźwięki z niego płynące działają jak mantra. Coś tam pluśnie, coś się przeleje, coś zabulgocze. 
Leżę i zastanawiam się co daje posiadanie kota. Czy kot jest mi do czegoś potrzebny?

Jaki jest mój kot?

Mój kot do subtelnych nie należy. Wszystko u niego i w nim odbywa się w powiększonej skali. Kiedy mruczy, zapomnij o słuchaniu czegokolwiek innego. Jeśli jest zadowolony, to radością całego zastępu przedszkolaków. Gdy jest zły, to nawet będąc owczarkiem niemieckim, zastanowiłabym się, czy do niego podejść.

Jeśli nadepnie, to na pewno poczujesz. Jeśli się położy, to na bank trudno ci będzie się spod niego wysunąć. 
Mój kot to kawał kota. Jeśli chwilowo nie wiesz gdzie jest, idź za charakterystycznym dźwiękiem piłowanego drzewa. On chrapie. Na dodatek chrapie głośno. W domu, w konkurencji głośności zdobywa bezapelacyjne pierwsze miejsce.

Mój kot jest seksistą. Leje Citka i ani myśli mieć z tego powodu wyrzuty sumienia.

Mojego kota trudno sfotografować. Jego szarość jest szarością ołówkowego grafitu.

Największym wrogiem mojego kota jest szczotka. Szczotka i grzebień to wróg. A wroga traktuje się bez pardonu. Zęby i pazury bardzo w tym pomagają. A, do grona wrogów zapomniałam dodać cążki do pazurów.
Mój kot jest „nieleczalny”. Każda, absolutnie każda wizyta u weterynarza, to bitwa pod Stalingradem. Każda ze stron gotowa jest na wszystko byleby tylko osiągnąć cel.
Mimo całkiem niezłego wyposażenia (patrz kły i pazury), wszystkie bitwy na razie wygrał człowiek. Założę się jednak, że w tej małej szarej głowie powoli wylęga się plan krwawej zemsty. Jeśli nie dziś, to za rok, dwa. Kot nierychliwy ale mściwy…

Mój kot wygląda jak sfinks. Ma piękny profil i tyle.

Największą radością mojego kota jest miska. Nie jakaś tam miska. Pełna miska. Mój kot nie pogardzi kocią karmą, surowym mięskiem, rybą, kawałkiem ciasta czy twarogiem. Z tego powodu mój kot do szczupłych nie należy. I ma to w nosie.

Mój kot nie jest czyściochem. Ba, jest zaprzeczeniem czyściocha. Rzadko się myje. Czasem zacznie sobie lizać łapę, ale zazwyczaj po pierwszym lizie, zapomina o co mu właściwie chodziło. I to mu zupełnie nie przeszkadza.

Mój kot zna się na zegarku. Co prawda, jego zegarek śpieszy się o 2 godziny ale jak na kota, to i tak nieźle. Jeśli micha jest przewidziana o 18.00, on od 16.00 leży przed nią z wyrzutem w oku. Jeśli rano michę napełniają o 8.00, on od 6.00 rozpoczyna masaż głowy. Mojej.
Jak myślicie, kto się poddaje o 7.00? Jak wam się wydaje; kto ma kogo, on mnie, czy ja jego?
No właśnie.

Mój kot lubi być blisko. Blisko swojego człowieka. Bo człowiek jest po to, by dawał kotu ciepło, michę i mizianie.

A po co jest kot? Żeby był. Żeby się plątał między nogami. Żeby udawał głuchego, kiedy się go woła. Żeby chciał wyjść, kiedy właśnie zamknąłeś drzwi. Żeby właził na kolana i swoją obecnością przygładził wszystkie duchowe twoje kanty. Żeby dotknięciem kociego nosa wyprasował każdą życiową zmarszczkę. Choć na chwilę.

Kot w życiu jest obowiązkowy.

P.S. Na marginesie zaznaczam, że nie jestem przeciwniczką psów. Największą moją miłością był pewien Jarvis, najwspanialszy berneńczyk świata.

Koty to po prostu zupełnie inna bajka. I to one, a nie na odwrót wyprowadzały psa na spacer. Ale to temat na zupełnie inne opowiadanie.

Aby zgrabnie nawiązać do kulinariów, powiem, że bohater tego wpisu czyli ciasto z masłem orzechowym i czekoladą bardzo przypadło do gustu drugiemu bohaterowi tej historii. Wszystkie okruszyny na talerzu zostały skrzętnie wchłonięte.



jasne brownie z masłem orzechowym i czekoladą
(forma 22 X 33cm)
1 szklanka miękkiego masła orzechowego (czy z kawałkami orzechów, czy bez decydujecie sami)
225g miękkiego masła
1,5 szklanki drobnego cukru
1 łyżka wanilii
2 duże jajka plus 1 żółtko
250 g mąki pszennej
1 szklanka chipsów czekoladowych
pół łyżeczki soli

na polewę czekoladową:
200 g czekolady deserowej
100 ml kremówki
1 łyżka miękkiego masła

Włączamy piekarnik i rozgrzewamy do 180 stopni.
Blaszkę 22x33cm wykładamy papierem do pieczenia. Kilka maźnięć masłem blachy sprawi, że papier nie będzie się przesuwał.
Ubijamy na jasną, puszystą masę masło i cukier. Dodajemy, miksując masło orzechowe, wanilię. Potem dorzucamy lekko rozmącone jajka. Na koniec zmniejszamy obroty i dosypujemy przesianą mąkę i czekoladowe chipsy i mieszamy do połączenia się składników.
Wykładamy ciasto na blachę, wyrównujemy powierzchnię i wstawiamy do piekarnika na około 40 minut. Pieczemy do tzw. suchego patyczka.
Upieczone wyjmujemy z pieca i studzimy.
Kiedy wystygnie polewamy czekoladową polewą lub oprószamy cukrem pudrem.
By zrobić polewę mocno podgrzewamy kremówkę (prawie do zagotowania) i wrzucamy do niej połamaną czekoladę i masło. Mieszamy do powstania aksamitnej polewy, którą wylewamy na przestudzone ciasto.




Smacznego


A to Szarość w pełnej okazałości

piątek, 22 listopada 2019

Mądrości poranne i drożdżówki z rodzynkami i cynamonem





























Nikt nie jest mądry przed śniadaniem.
A jeśli ktoś nie jada śniadań? To przykro mi bardzo, ale jest na bakier z mądrością. Czy mądrość do niego spływa później, wraz z zjedzonym na lunch jogurtem? A może kubek porannej kawy jest guziczkiem z napisem ON. Pijesz i włącza ci się uważność, kolory się wyostrzają, dźwięki nabierają głębi.
Nie mam pojęcia. Zostałam nakarmiona przez lata teorią, że bez śniadania z domu się nie wychodzi.
Obowiązkowa grzanka z serkiem i pomidorkiem, kiełkami lub konfiturką. Obowiązkowy kubek herbaty z mlekiem. Chyba nawet ten ostatni jest ważniejszy od kanapki.

MMŻ nie jada śniadań od wieków i żyje. I jest mądry. Aż strach pomyśleć co by było gdyby zaczął jeść śniadania lata temu. Czy świat poradziłby sobie z jego mądrością? Na szczęście w tygodniu żadne kromeczki, owsianeczki, kawusie i pączusie ani mu w głowie, więc o los świata i najbliższej okolicy jestem spokojna.
Istnieje co prawda niebezpieczeństwo, że sobotnie i niedzielne śniadania (które jadamy wspólnie) zakłócą kiedyś naturalny porządek rzeczy, ale póki co, nie zaobserwowałam żadnych niepokojących objawów. Oś ziemi tkwi niewzruszenie, wiosna następuje po zimie (choć tu mam pewne podejrzenia), książki się piszą, politycy kłamią a słońce wstaje na wschodzie.

Czy ktoś dokonał kiedyś ważnego odkrycia myjąc zęby? Czy komuś rozbłysła supernową śmiała teoria w trakcie zdejmowania piżamy?  

Ja nawet byłam sobie w stanie palec u nogi połamać zdejmując piżamę. Więc w moim przypadku o żadnych rozbłyskach, eurekach czy mądrościach w ogóle nie ma mowy. Rano nie wiem jak się nazywam, czy spodnie z piżamy zdejmuje się przez głowę, jaki jest dzień tygodnia i kto wygrał bitwę pod Grunwaldem. Tak mam i tyle. No chyba, że ktoś mnie napoi herbatą z mlekiem. O, proszę państwa, jeden kubek herbaty i pan Urbański z panem Sznukiem mogą mi co najwyżej kromkę serkiem posmarować.

Słyszałam legendy, że są tacy, którzy po obudzeniu znają aktualną datę i bez zająknięcia wymienią ministrów spraw zagranicznych ostatniego ćwierćwiecza. Ale ja wiem swoje. Moim zdaniem występują równie często jak jednorożce i elfy.

Czy śniadanie ma wpływ na rzeczywistość? Fundamentalny! Jak ma nie mieć kiedy do zdecydowanie zamroczonego jeszcze umysłu dociera najpierw zapach a potem całą reszta. Kolejne budzi się oko, ucho, prawa ręka, lewa ręka. Dalej już jakoś idzie.
Lecz najpierw zombie wstaje, idzie do łazienki, potem do kuchni i jak automat zalicza kolejne bazy. Zmywarka, czajnik (bądź kawiarka), lodówka, stół.
Postawcie na jego drodze koparkę, to jej nie zauważy. Do stołu prowadzi go zapach jak smycz. Wiem co mówię.

Krótko mówiąc, ja nie jestem mądra przed śniadaniem.

Drożdżówki z cynamonem na śniadanie będą idealne. A jeśli do picia dostanę herbatę z mlekiem, to sobota zapowiada się idealnie.




Drożdżówki z cynamonem i rodzynkami

300 g mąki
50 g drobnego cukru
7 g suszonych drożdży
50 g miękkiego masła
1 jajko
200 ml ciepłego mleka
oraz
100 g masła
pół szklanki brązowego cukru
1 łyżka cynamonu
pół szklanki rodzynków

Mieszamy przesianą mąkę z cukrem, drożdżami i szczyptą soli.
Masło rozpuszczamy w mleku. Roztrzepujemy z mlekiem jajko. Wlewamy do miski z mąką i pozwalamy działać mikserowi. Po 10 minutach powinniśmy mieć dobrze wyrobione ciasto.
Przykrywamy miskę czepkiem kąpielowym i czekamy aż podwoi swoją objętość.
W rondelku podgrzewamy masło z cukrem, dodajemy cynamon. Mieszamy i studzimy.
Wyrośnięte ciasto wyjmujemy z miski na podsypany mąką blat i rozwałkowujemy na grubość około centymetra. Otrzymany placek smarujemy roztopionym masłem z cukrem i cynamonem i posypujemy rodzynkami.
Zwijamy ciasto jak roladę a następnie kroimy na plastry o grubości około 2 centymetrów.
Okrągłą formę smarujemy masłem i wykładamy plastrami (rozciętą stroną do góry) ciasta.
Przykrywamy formę i zostawiamy w spokoju aż ciasto urośnie. W sprzyjającej kuchennej atmosferze po 20 minutach powinniśmy zobaczyć w formie piękne puszyste ciasto.
Kiedy czekamy na urośnięcie ciasta, nagrzewamy piekarnik do 230 stopni.
Przed włożeniem do piekarnika, smarujemy wierzch ciasta rozmąconym jajkiem.
Formę wstawiamy do piekarnika i pieczemy 25 minut.
Wyjmujemy po upieczeniu i po kwadransie możemy jeść na śniadanie lub jak kto woli.



Smacznego

niedziela, 10 lutego 2019

Lutowy kabriolet i curry tandoori masala






















Kabriolet widzieć pod lasem w lutym - niechybnie radość cię spotka lub dostaniesz zapalenia zatok.

Widziałam dziś kabriolet. Na ulicy. BMW Z3. Jadący. Z otwartym dachem, żeby nie było wątpliwości. Ten widok tak mnie ucieszył, że postanowiłam przełamać mój blogowy impas i podzielić się ze światem tą radością.
Świeciło dziś słońce? Świeciło.
Termometry pokazywały plus sześć? Pokazywały.
Czy kalendarz świecił po oczach datą 10 luty? Bez wątpienia.
Czy miewam omamy wzrokowe? Nigdy.
Zresztą mam świadka tego wydarzenia. Obok siedział MMŻ i podobnie jak mnie, jemu też odjęło mowę w niemym zachwycie.
My, jadący w zamkniętej kapsule, wspomagani ogrzewanymi fotelami, uzbrojeni w czapki i szaliki i tenże kierowca, jadącego z naprzeciwka samochodu bez dachu i bez czapki!!!!

Zamknijcie oczy i spróbujcie to sobie wyobrazić. Jest luty, może i słoneczny przez jakieś trzy godziny, ale jednak luty.
Są rzeczy na świecie, które mogą zaskoczyć.

Kierowco czarnego kabrioletu, spotkanego na przedmieściach Zawiercia. Cokolwiek skłoniło cię dziś do przejażdżki z otwartym dachem (mam nadzieję, że to nie konsekwencja prozaicznej awarii dachu) nie ustawaj w wysiłkach przywoływania wiosny.
Co prawda jeden kabriolet wiosny nie czyni ale budzi zahibernowany umysł. Sądząc po ogonku samochodów sunących za wspomnianym cudem, nie nas jednych wprawiłeś w oszołomienie. Droga się wiła (Mody pamiętasz Smutnego Faceta?), my czekaliśmy na wjazd a przed nami roztaczał się widok jak na Via Panoramica przed Florencją.
Twój widok zadziałał jak iskra przystawiona do lontu. Przestałam ziewać, wciągnęłam brzuch, założyłam okulary słoneczne i uśmiechnęłam się do MMŻ jak mogłam najpiękniej.

Niektórzy jednak mają fantazję. Nie ma znaczenia kalendarz, pora roku, godzina, zdanie ogółu, i zalecenia lekarza rodzinnego.
Co tam katary i kaszle. Duch jest najważniejszy.

Idąc za ciosem ruszyliśmy na stację benzynową zaszaleć. Skoro inni mogą, to my nie będziemy gorsi.
I kupiliśmy sobie po lodzie.
Po powrocie do domu, zgodnie z zasadą "panu Bogu świeczkę a diabłu ogarek", ugotowałam coś rozgrzewającego.
Curry, które uleczy absolutnie wszystko, nie wyłączając łupieżu:





Curry


(przepis dostałam od Modego)

5 łyżek oleju
2 duże białe cebule, posiekane w kostkę
5cm kawałek imbiru, starty
6 ząbków czosnku przeciśnięte
2 łyżeczki mielonego kuminu
2 łyżeczki mielonych ziaren kolendry
0.5 łyżeczki mielonego kardamonu
0.5 łyżeczki mielonego cynamonu
0.5 łyżeczki mielonych ziaren kozieradki
0.5 łyżeczki mielonej kurkumy
0.5 łyżeczki chilli
2 łyżki przecieru pomidorowego
400g pomidorów z puszki
5 łyżek jogurtu greckiego
750g mięsa/krewetek/paneeru/łososia
2 łyżki tandoori masali*
2 łyżeczki soli
1 łyżeczka cukru
80g masła

*tandori masala paste to przyprawa, którą bez wysiłku możecie zrobić w domu:

3 ząbki czosnku
1 łyżka słodkiej papryki
1 łyżeczka mielonego cynamonu
1 łyżeczka mielonego kuminu
Pół łyżeczki mielonej kolendry
Pół łyżeczki mielonego chilli (najlepiej kashmiri)
Szczypta mielonych goździków
Odrobina czerwonego barwnika spożywczego
200 ml jogurtu (jeśli używacie pasty od razu. W innym wypadku jogurt dodajemy krótko przed użyciem)

Wszystkie składniki mieszamy, zamykamy w słoiku i używamy, kiedy zachodzi taka potrzeba. Jeśli zmieszamy pastę z jogurtem to może przetrwać w lodówce ze 3-4 dni.

Zdaję sobie sprawę, że czytając składniki niektórzy już odpadli. Nuda straszliwa. Zgoda, ale jak zrobić jajecznicę nie rozbijając jajka.
Przypomnijcie sobie faceta w lutowym kabrio. On dał radę a wy nie dacie rady przebrnąć przez przepis?
Aby was pocieszyć przepis będzie wyjątkowo lakoniczny.

Smażymy cebulę, imbir i czosnek. Sypiemy przyprawy i dodajemy całą resztę oprócz ryby (mięsa, krewetek czy paneeru), masła, jogurtu i pasty tandoori. Smażymy z pięć minut. Potem blendujemy na aksamitny krem.
Łososia (mięso, krewetki czy paneer) obtaczamy skrupulatnie w paście tandoori i smażymy na oleju. Usmażone dodajemy do kremowego sosu. Zagotowujemy, dodajemy masło, cukier i jogurt. Delikatnie mieszamy. Zdejmujemy z ognia.
Podajemy z chlebkami naan lub ryżem.




Trzymajcie się ciepło i pielęgnujcie swoje fantazje.
Smacznego