piątek, 7 kwietnia 2017

Mięsko na Wielkanoc czyli karczek w pończosze

















O żesz ty. Ale się porobiło. Dopiero śledź był a już jajka za chwilę wjadą na stół. Nie to, żebym czujność doszczętnie straciła, co to to nie. Łupinki cebulowe od miesiąca skrupulatnie zbieram. Jajka ciemno brązowe być muszą. Ale ogólnie rzecz biorąc kolejny raz wiosna zaskoczyła Limonkę.
Czekałam, czekałam, wypatrywałam zieleni jak Jaguś Antka i chyba w tym napięciu przysnęłam na dłużej.
Otwarłam wczoraj okna, bo słońce poranne zadziałało jak uderzenie młotem, a tu zamiast nieśmiałej, zielonej poświaty, zieloność pełną wiosenną gębą. Nawet kasztan wypuścił lepkie paluszki.
Wiem czym się wiosna różni od zimy. Wy też wiecie i pewnie patrzycie na mnie jak na wariata. Czym różni się wiosna od zimy? Jak można zadać takie pytanie?
Nie mam na myśli temperatur, słońca, kolorów. Mam na myśli dźwięki.
Posłuchajcie jak brzmi dzisiejszy wieczór, albo jutrzejszy poranek. A potem znajdźcie 7 szczegółów, którymi różni się ten obrazek od wersji zimowej.
Jest inaczej na sto procent. Jest głośniej, jest weselej. Już nie tramwaje i szum samochodów są najgłośniejsze. Wiosna ćwierka, śpiewa, szczeka. Ale macha też ogonem, kręci się na karuzeli, wisi na trzepaku (stoi taki jeden na moim podwórku) i śmieje się na całe gardło.
Pablo Neruda miał rację mówiąc, że „nawet jak wytniecie wszystkie kwiaty (i drzewa chciałoby się powiedzieć na dodatek) to wiosna i tak przyjdzie”.
Stałam w otwartym oknie i liczyłam dni do Wielkanocy. Dziś powieszę karczek w pończosze.
W sobotę sprawdzę, czy żurek ma się dobrze. W poniedziałek upiekę spody do mazurków. We wtorek będę kibicować fachowcom składającym bibliotekę.
Środowy wieczór spędzę na lotnisku oczekując rodzinnej bandy.
W czwartek przyjdzie czas na sernik. Piątek to dzień porchetty i baby drożdżowej. No i jajek ma się rozumieć.
Ale od czwartku robotę będziemy sobie wyrywali z rąk, więc dalsze liczenie nie ma sensu.
Wszystkie wpisy przed wielkanocne będą opatrzone zdjęciami nieco nieświeżymi, bo sprzed roku bądź dwóch. Święta, jednakże, mają to do siebie, że nie bardzo lubią eksperymenty. Im bardziej tradycyjnie, tym bezpieczniej.
Dziś tradycyjnie czyli z mięsem.
Karczek w pończosze pochodzi z blogosfery i jest super wędliną domowej produkcji, która nie wymaga peklowania i chemicznych czarów.
Wystarczą przyprawy, patyk, pończocha i około tygodnia cierpliwości.










Karczek w pończosze

Około 1,5 kg świeżego, dobrej jakości karczku
pończocha
duże naczynie by całe mięso się zmieściło
1 szklanka brązowego cukru (biały też może być)
spora garść soli
kilka ziaren jałowca
1 łyżeczka ziaren kolendry
1 łyżeczka ziaren czarnego pieprzu
pół łyżeczki suszonego chilli
1 łyżeczka suszonego czosnku
1 łyżeczka suszonego majeranku

Karczek dokładnie myjemy i osuszamy. Równie dokładanie obsypujemy cukrem, wkładamy do garnka, przykrywamy i umieszczamy w lodówce na 24 godziny.
Po upływie doby wyjmujemy karczek, myjemy i znów dokładnie osuszamy.
Garnek myjemy i wycieramy do sucha.
Karczek umieszczamy w garnku i dokładanie obsypujemy solą. Znów chowamy na 24 godziny w lodówce.
Po następnej dobie myjemy karczek z soli i obsuszamy.
Czas na ostatni etap przygotowań czyli wymasowanie karczku mieszanką przypraw.
Przyprawy wcześniej ucieramy w moździerzu.
Dokładnie otulony przyprawami karczek wkładamy do czystej pończochy i zawieszamy w suchym ,ciepłym i przewiewnym miejscu (jak widzicie u mnie zawisł w bibliotece, bo kuchnia nijak nie oferowała kawałka drążka). Niech wisi tydzień.
Potem smakuje jak rasowa włoska wędlina.





Smacznego