piątek, 30 sierpnia 2013

Dobre rady i ognista harissa






Zapewne każdy ma zdanie na temat dobrych rad. Dobra rada nie ma dobrej prasy. Przecież każdy z nas i tak wie lepiej. Wciskanie dobrych rad jest podobne do oferowania trefnego towaru przez domokrążcę. Uśmiechamy się uprzejmie ale nogą przytrzymujemy drzwi, żeby intruz nie wtargnął na nasze terytorium.
Dostajemy dobre rady nie prosząc o  nie i rozdajemy dobre rady nieproszeni. Czy zdarzyło się wam prosić kogoś o radę? I czy kiedykolwiek zastosowaliście się do niej?
Bywają jednak sytuacje, w których przezorność podpowiadałaby zastanowienie się jej treścią, zanim np. wlejemy olej do pieca. Może prawdą okaże się przestroga, że czeka nas osmalenie sufitu?
Są rady uniwersalne w stylu: włóż szalik bo się przeziębisz. Są rady enigmatyczne: nie siedź na kamieniach, bo dostaniesz wilka. Są rady bezcenne: pieniądze szczęścia nie dają, ale ty to sprawdź. I są te z rodzaju beznadziejnych czyli: zostaw go, on nie jest ciebie wart.
Słyszeliście o nagrodach Darwina? Przyznanie nagrody Darwina jest ewidentnym dowodem na to, gdzie większość z nas ma dobre rady.
Przykład? Proszę bardzo. Nie odbezpieczaj granatu w samochodzie, w którym są zamknięte okna.
Albo: nie wchodź do klatki tygrysa, nawet jeśli chcesz mu zawiesić na szyi kwietną girlandę.
Kolejnym przykładem mogłoby być: nie oblizuj łyżki, którą przed chwilą mieszałeś karmel. Lub: nie drap się w oko, jeżeli minutę temu obierałaś chili.
Dwa ostatnie przykłady dotyczą samej piszącej. Moja dentystka zaniemówiła na widok mojej paszczy po bliskim kontakcie z wrzącym karmelem. Pomyśleć dorosła osoba, raczej odpowiedzialna i zrobiła sobie taką krzywdę. Sama i na długo.
Poparzone oko to sprawa najświeższa. Ten tydzień jest poświęcony papryce. Ale jeżeli duża i słodka jest uosobieniem niewinności to ta mała czerwona jest kwintesencją wredoty. Niby takie to małe, bezbronne. Po całej serii słoików ze słodką papryką, automatycznie zabrałam się za paprykę anorektyczkę. I dostałam po oczach. Rękawiczki wydawały mi się zbędną fanaberią. Jak żałowałam swojej beztroski. Poparzone ręce, poparzone oko, poparzony język. Odruch oblizywania palców jest silniejszy od instynktu przetrwania.
Pokonałam zołzę i załadowałam do harissy, ale co się nacierpiałam to moje.
Trzeba było słuchać dobrych rad i obierać chili w zbroi.
Jeżeli nie zniechęciły was moje bolesne doświadczenia weźcie się za pieczenie papryk, bo są warte zachodu. Nawet ta mała, wredna papryczka chili w końcu daje się ujarzmić.



Harissa wg Anthony’ego:

25 papryczek chili
6 ząbków czosnku
pół łyżeczki soli
1 łyżeczka mielonej kolendry
1 łyżeczka mielonego kminu rzymskiego
3 liście mięty
kilka liści pietruszki
pół łyżeczki cukru
2 łyżki oliwy

Najpierw trzeba się zmierzyć z czerwoną zołzą. Pierwsze kroki są dziecinnie proste. Ładujemy delikwentkę na najwyższą półkę piekarnika. Włączamy górną grzałkę na 200 stopni i pieczemy 10 minut lub do sczernienia skórki. Odwracamy papryczki na drugi boczek i pieczemy następne 10 minut. Poczerniałe papryki zamykamy szczelnie w misce i po pół godzinie bierzemy się za rozbieranie jej ze skórki.
Skóra na paprykach jest twarda i jest jej trzy razy więcej niż upieczonego miąższu. 
UWAGA! Każda cześć tej niewinnej czerwieni może zabić. Nie lekceważcie maciupeńkich pesteczek czy bezbronnego ogonka. To diabły wcielone. Tylko rękawiczki i duża ostrożność uchronią was przed cierpieniem.
Zakładając, że cało i zdrowo przebrniecie przez ten etap (zapomniałam dodać, że psikanie i kaszel są jak najbardziej usprawiedliwione, bo w powietrzu unosi się kapsaicyna), cała reszta jest spacerem w parku.
Do blendera pakujemy wszystkie składniki i miksujemy na mniej lub bardziej gładką masę.





Dla tych, którzy lubią życie na krawędzi nie mam żadnych rad. Niech to co załadują do słoików dobrze im służy.
Tym , którzy są nieco bardziej ostrożni, proponuję dodać do miksowanego chili ze dwie słodkie grillowane papryki. Wtedy harissa nie będzie po otwarciu słoika wymagała koca gaśniczego.


Wiem, że to dziwne ale my z lubością cierpimy jedząc harissę w zupie harira lub smarując nią plastry sera. Spróbujcie, ale nie mówcie, że was nie ostrzegałam.

Smacznego?

11 komentarzy:

  1. Oj, drapanie sie w oko po krojeniu chilli to nie jest najlepszy pomysl. Podobnie dlubanie w nosie. Chyba, ze ktos lubi bol. Sa i tacy ;)
    Harisse uwielbiam, w przeciwienstwie do dobrych rad. Takie cierpienie przez podniebienie to czysta przyjemnosc :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Limonko! Podobno oklad z jogurtu albo przemycie mlekiem pomaga na oko! Nowe Delicious mi tak powiedzialo! (SUPER fotki!)

    OdpowiedzUsuń
  3. Uwielbiam harissę :). A dobrych rad niestety nie :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetnie napisane. Mam ochotę zrobic tę harisę i boję się. Skutecznie napisane :D

    OdpowiedzUsuń
  5. No to i ja chyba ją wypróbuję... Mam (jeszcze zielone) papryczki w ogródku. Nie wiem czy się zaczerwienieją bo jesień do nas gna, ale jak nie to kupię. I już! :)

    OdpowiedzUsuń