Ile człowiek jeszcze się musi o sobie dowiedzieć!
Nigdy nie należałam do osób lubujących się w zdrobnieniach.
Słysząc szczebiotanie do małego zbója w wózku: ti, ti, bobaśku. A cio bobasiek
źlobił ze smoczusiem?, dostawałam mdłości. Mamusie wołające swoje pociechy:
Kondzio! Sandrunia! powodowały, że ewakuowałam się na drugi koniec parku.
Wszelkie tłumaczenia dzieciom zawiłości świata za pomocą infantylnego języka
wywoływały wysypkę.
Niczego nie lubiłam zdrabniać. Foka nie była foczką, tylko
foką, mleko było mlekiem a nie mleczusiem, a babcia babcią a nie babciunią.
Twardo wymawiałam” r „ nie udając, że jako „l” jest lepiej przyswajalne. Dzieci
miały ze mną ciężko. Za to problemy z wymową znałam tylko z teorii. Słowo
„infantylne” zawsze było na mojej czarnej liście.
Wydawałoby się, że problemy ze zdziecinnieniem dopiero
przede mną.
W życiu jak to w życiu, zdarzają się niespodzianki.
Ranek był piękny, rześki. Plan na dzień był następujący.
Jedziemy z wizytą do Łodzi. Właściwie jedziemy aby dokonać wyboru. Trzy
przepiękni przedstawiciele kociej arystokracji czekali na nas właśnie w Łodzi.
Trzeba było tylko wybrać tego jedynego.
Byłyśmy przygotowane na mające nas spotkać niespodzianki, bo
pod naszym dachem mieszka już od kilku lat jedna z uroczych kotek.
Imię zostało wybrane. Kot jeszcze na razie jest teoretyczny
ale imię jak najbardziej realne.
Jak powiedziałam nic nie zapowiadało rewolucji uczuciowej.
Całe 200 km piękną trasą Katowice Łódź przejechałyśmy dyskutując o przyszłości
Unii Europejskiej i czy na wiosnę wrócą do mody getry.
Dwie dorosłe kobiety rozmawiające na dorosłe tematy.
To były ostatnie w tym dniu objawy zdrowego rozsądku. Potem
nasze głowy zapełniły futerka, ogonki, pyszczki, prążki, kotki, koteczki,
kociątka.
Jak zdziecinniałe zapomniałyśmy ludzkiego języka. Przez 2
godziny bełkotałyśmy jakimś dziecięcym narzeczem. Gdyby ktoś wtedy poprosił o
nazwisko prezydenta RP na bank nie przypomniałbym go sobie.
Pojechałyśmy wybrać jednego kota. Gdyby był tylko jeden,
jest nadzieja, że sprawy przybrałyby bardziej ludzki obrót. Niestety, kotów,
kotków, koteczków było dużo więcej. Jak poradzić sobie emocjonalnie z taką ilością
przytulności, bezbronności, miękkości, uroku, nie głupiejąc doszczętnie?
Jeśli przez całe życie unikałam z powodzeniem przesładzania
języka, to nadrobiłam to w kilkadziesiąt minut. I wcale nie było mi wstyd.
W drodze powrotnej nietrudno zgadnąć, co było tematem
wiodącym. Koty. A widziałaś jak…?
A pamiętasz jaki ten miał…? A kiedy ten…
Język już wrócił do normy ale emocje pozostały. Czy
wybrałyśmy kotka? Nie było łatwo, bo jak wybrać tego jedynego najpiękniejszego
spośród kilku najpiękniejszych? Wybór należał do Oli. To z nią mały futrzak
poleci za wodę.
Wróciłyśmy do domu i stwierdziłam, że Lolo jest cieplejsze
od Orlando a Citek brzmi o wiele bardziej uroczo niż Duende. Nasze domowe koty też wydawały się być
zadowolone z takiego obrotu spraw.
Czy zmieniłam zdanie na temat zdrobnień? Nie do końca.
Doszłam do wniosku, że wszystko zależy od okoliczności.
Dobrze jest czasami powiedzieć do Kazimierza Kaziu. Ja
niestety mam imię absolutnie nie zdrabnialne.
Może stąd niechęć do zdrabniania.
Chlebki naan:
1,5 szklanki mąki
1 łyżeczka suchych drożdży
pół szklanki letniej wody
pół łyżeczki proszku do pieczenia
1 łyżka oleju
2 łyżki jogurtu
2 łyżki mleka
1 łyżka cukru
pół łyżeczki czarnuszki
pół łyżeczki ziaren kolendry
ćwierć łyżeczki soli
Najpierw w misce mieszamy drożdże, cukier i łyżkę ciepłej
wody. Odstawiamy na 5 minut. W drugiej misce mieszamy ze sobą przesianą mąkę,
proszek do pieczenia.
Dodajemy olej, jogurt, mleko i zaczyn drożdżowy. Mieszamy i
wyrabiamy ciasto przez 5 minut. Przykrywamy i odstawiamy na 10 minut. Po tym
czasie dodajemy sól, czarnuszkę i kolendrę i wyrabiamy jeszcze 5-7 minut. Znów
przykrywamy i odstawiamy w ciepłe miejsce aż podwoi swoją objętość. Dzielimy
ciasto na 4 kawałki i rozwałkowujemy je na podłużne, cienkie placki.
Rozgrzewamy patelnię i dodajemy łyżeczkę oleju. Kładziemy chlebek
na gorącą patelnię i pieczemy aż się pojawią brązowe plamki. Chlebek powinien
nabrać powietrza, jakby go coś od spodu nadmuchało.
Potem odwracamy placek na drugą stronę i znów pieczemy do
pojawienia się brązowych plamek. Pieczenie jednego placka trwa nie dłużej niż 3
minuty.
Podajemy gorące a najlepiej polane stopionym ghee.
Curry warzywne:
1 łyżka żółtego curry
kilka różyczek kalafiora
1 cebula
1 marchewka
garść zielonej fasolki
garść groszku cukrowego
200 ml mleczka kokosowego
2 łyżki sosu sojowego
1 łyżka oleju
Curry to najłatwiejsza potrawa na świecie.
Najpierw kroimy cebulę w piórka a marchewkę w słupki. Rozgrzewamy
patelnię z łyżką oleju i kładziemy na nią łyżkę pasty curry. Przysmażamy kilka sekund.
Wrzucamy cebulę i marchewkę. Smażymy 5 minut. Dodajemy kalafior i pokrojoną
fasolkę. Wlewamy mleczko i sos sojowy i zagotowujemy. Gotujemy na niedużym
ogniu aż kalafior i fasolką zmiękną. Dorzucamy groszek cukrowy i zdejmujemy z
ognia.
Podajemy z naami.
Smacznego
Mrrr! Piekne futerka! (naany i curry tez!)
OdpowiedzUsuńOjej, zakochałam się w oczach kotka z pierwszego zdjęcia! Też chyba zaczęłabym zdrabniać jak szalona widząc coś tak uroczego ;)
OdpowiedzUsuńOmojbosz! Jakie slodkie kociska <3
OdpowiedzUsuńWow jaki kot...ek, wow jakie ma ocz...ka ;) No ja osobiście też nie lubię zdrobnień...ale czasem trzeba bo nie da się inaczej. A kocur genialny a te oczy..wspaniałe.A co do zdrobnienia imienia..Twojego-oczywiście się da, ale to będzie tajemnicą:)))Pozdrawiam serdecznie!!
OdpowiedzUsuńJeśli nadal masz problem z Panem Prezydentem, to podpowiem. Komorosiu! (-:
OdpowiedzUsuńCzy Cecil jest na jakimś zdjęciu? :D
OdpowiedzUsuńCecil to jest ten krzywy :)
UsuńCudny! <3
UsuńSkąd ja to znam?!:)
OdpowiedzUsuńŻaden zbój w wózku nie jest w stanie wywołać u mnie lawiny tych wszystkich zdrobnień i infantylnych zwrotów, które jestem w stanie z siebie wyrzucić na widok futrzastego cuda;)
jeszcze,jeszcze jeszcze więcej fotek futerek.Mogę całymi godzinami gapić się na coś takiego inie mogę zrozumieć dlaczego one nie mogą mówić.mam psiaki i kociaki dokarmiam też kaażdego ,który zawita pod moj dom.MDP twierdzi ,że mam niezłego fiola jeśli chodzi o zwierzaki,ale kocham je ogromnie.Majka
OdpowiedzUsuńto cudo za wodę jedzie już na stałe?.Majka.
OdpowiedzUsuńWitaj Majka. To cudo jedzie za wodę we wrześniu. Jest przeurocze i prześliczne. Pozdrawiam cię cieplutko:))
UsuńAle czadowe koty ! To ragdolle? Piękne :) My mamy Barrego (zdrobnienie od Barnaby) a małe koty powodują że totalnie dziecinnieje. A chlebki naan wypróbuję, bo najtańsze jakie widziałam kupne to o zgrozo za 15 zł :D Lekka przesada :D
OdpowiedzUsuńTo ragdolle w całej kociej okazałości. Czy twój Barry to też ragdoll? W naszym domu mieszka norweg, birma i europejczyk.
OdpowiedzUsuńA z chlebkiem naan sprawa jest wyjątkowo prosta. Polecam, bo ceny sklepowe są z sufitu:))
Piękna rasa! I norweskie też cudne :) Barry to anglik, ale pochodzi z domu, w którym też mieszkały ragdolle :) Kiedyś też zamieszczę jego zdjęcie na blogu, choć można znaleźć jego kawałek pyszczka w przepisie z maja na tagliatelle ze szparagami :) Ja jestem zakochana we wszystkich kotkach :)
UsuńWszystkie koty są piękne. Te maluchy ze zdjęć wyglądały jak puchate kuleczki. A jeden z nich jedzie do mojej córki do Londynu. Pokaż swojego pieszczocha, to się pozachwycamy:))
Usuń