Jest rzeczą ludzką oceniać innych swoją miarką. No, ale jaką
inną ich oceniać, skoro patrzymy na świat nie cudzymi, ale swoimi oczami.
Wynika z tego cała masa zabawnych, niezręcznych czy zaskakujących sytuacji.
Jeśli słucham namiętnie Wagnera, to wydaje mi się, że cały
świat nuci pod nosem Tannhauser'a. Jeżeli lubię muffiny, to zakładam, że do
popołudniowej kawy każdy je przegryza. Jeżeli piekę chleb, to jestem
przekonana, że w każdym domu roznosi się zapach świeżo upieczonego bochenka.
Jeżeli mam maturę, to żyję w przekonaniu, że mój rozmówca ma ją również i wie
kim był Dante.
Czytam Murakamiego i jestem pewna, że spodobałby się
każdemu. Błąd. Nie muszę daleko szukać, by dowiedzieć się, że czytanie
Murakamiego to strata czasu.
Wizyta u znajomych uświadamia mi, że własny chleb jest tylko
teorią.
Może jestem naiwna (niektóre źródła twierdzą, że na sto
procent) ale żyję w przekonaniu, że jest inaczej. Nie ogłaszałam własnoręcznego
wypieku chleba, bo wydawało mi się, że jest to tak samo oczywiste jak
zarabianie na chleb. Byłam pewna, że wszyscy pieką chleb. Znowu błąd. Mówić i wiedzieć nie znaczy robić. Stąd biorą
się zdumione miny znajomych, kiedy lądują na stole kromki chleba.
Bo oni też oceniają świat według siebie. Jak ja.
Wszystkich zachęcam do eksperymentów z mąką i drożdżami czy
zakwasem. To naprawdę nie jest skomplikowane. Gdybym mogła, piekłabym chleb
codziennie.
Zazwyczaj po upieczeniu bochenka, kroję go na kromki i
zamrażam. Jemy go ponad tydzień i bardzo ubolewam nad tym, że zakwas w lodówce
się nudzi. Wakacje to moment zintensyfikowania prac piekarniczych. Upieczenie
dwóch bochenków w tygodniu wprawia mnie w dobry nastrój. A upieczenie dwóch
chlebów jednego dnia jest radością wielką.
Najdłużej eksperymentowałam z chlebem, który jest tak zwykły,
że praktycznie się go nie zauważa.
Mówi się, że chleb potrzebuje czasu. Że my przecież nie mamy
czasu. W taki sam sposób tłumaczymy się, że nie czytamy książek, bo nie mamy czasu. Totalna bzdura.
Zróbmy prosty rachunek. Załóżmy, że idziemy do pracy na
ósmą. Dzień wcześniej zagniatamy chleb i wstawiamy go do lodówki.
Wracamy z pracy w okolicach 17. Wyjmujemy chleb z lodówki i
zostawiamy w spokoju przez pół godziny. Potem składamy jak kopertę, przykrywamy
i zostawiamy w cieple na godzinę. Później znów składamy i formujemy na kształt
bochenka. Niech się podwoi. To zajmie mu do dwóch godzin.
W tak zwanym międzyczasie chleb jest absolutnie nie
absorbujący. On sobie rośnie, a my zajmujemy się „ważnymi” sprawami.
Podsumujmy czas: pół godziny + godzina + 2 godziny = 3
godziny.
Do tego dodajemy godzinę na pieczenie. Wychodzi nam 4
godziny. Dodając te cztery godziny do godziny siedemnastej okazuje się, że jest
dopiero dwudziesta pierwsza. Czyli cały wieczór przed nami.
Spróbujcie choć raz. Nie tłumaczcie się brakiem czasu. Nie
trzeba dogłębnych analiz, żeby dojść do wniosku, że to tylko mydlenie oczu.
Zacznijcie od takiego chleba na jutrzejsze śniadanie.
Chleb na co dzień
460 g mąki pszennej chlebowej
60 g mąki żytniej razowej
170 g zakwasu żytniego
260 g wody
10 g soli
ewentualnie płaska łyżeczka suchych drożdży jeśli boicie się, że nie urośnie
1 płaska łyżeczka czarnuszki lub maku
Zaczniemy od zakwasu. Wyhodowanie słoiczka nie jest zadaniem
niewykonalnym. Nie mam pojęcia na jakim etapie pieczenia chleba jesteście ale
zaręczam, że zawsze warto próbować.
Mąkę żytnią razową możną kupić dziś bez problemu. Potem potrzebujemy tylko słoika i letniej
przegotowanej wody. I kilku dni cierpliwości. Na końcu tego oczekiwania jest
piękny pachnący bochenek.
Zakwas żytni:
Dzień pierwszy:
1 szklanka mąki żytniej razowej
1 szklanka wody letniej przegotowanej lub źródlanej
Wymieszać w słoiku, przykryć i zostawić w cieple na 24
godziny. Użyjcie większego słoika, bo zakwas urośnie.
Dzień drugi:
Dodać pół szklanki mąki i pół szklanki wody. Wymieszać i
znów zostawić w spokoju i cieple na dobę.
Dzień trzeci:
Trzeciego dnia połowę zakwasu włóżcie do innego słoika i
obdarujcie nim kogoś bliskiego. Niech też zacznie hodować zakwas. Do pozostałej połowy dodajcie pół szklanki
mąki i pół szklanki wody. Zostawcie na 24 godziny. To samo niech zrobi wasz
obdarowany zakwasem znajomy.
Dzień czwarty:
Zakwas jest gotowy. Użyjcie odpowiedniej ilości do
upieczenia chleba a resztę schowajcie przykryte w lodówce.
Raz zrobiony zakwas, regularnie używany, będzie wam służył
latami. Mój ma 2 i pół roku. I ma się świetnie.
Potem przed każdym użyciem zakwasu będziecie musieli go
dokarmić. Jeżeli planujecie wyrobić
ciasto chlebowe wieczorem, rano wyjmujecie go z lodówki i dodajecie trzy łyżki
mąki i trzy łyżki wody.
Wymieszajcie i zostawiacie w spokoju do wieczora. Niezużytą
część zakwasu znów odłóżcie do lodówki.
Do miski sypiemy przesianą mąkę pszenną. Dodajemy mąkę
żytnią i zakwas. Mieszamy, dolewając wodę. Wyrabiamy do połączenia się
składników. Odstawiamy na 10 minut. Potem wyrabiamy 5 minut pod koniec
dosypując sól i czarnuszkę. Wyrabiamy kolejne 10 minut, formujemy kulę i
wkładamy do miski wysmarowanej olejem.
Teraz mamy dwie opcje.
Pierwsza to ciasto robione na już a druga to ciasto na
jutro. W drugiej wersji przykryte ciasto wkładamy do lodówki na noc. Kiedy
nadejdzie jego czas, wyjmujemy je z chłodu i pozwalamy mu osiągnąć temperaturę
pokojową. To trwa około pół godziny. Potem ciasto składamy i zostawiamy w
spokoju na godzinę. Po godzinie znów je składamy i formujemy bochenek.
Umieszczamy go na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia. Przykrywamy i
czekamy aż podwoi swoją objętość czyli około 2 godzin. Potem pieczemy. Najpierw
10 minut w temperaturze 230 stopni potem 35 minut w 210 stopniach. Upieczony
chleb wyjmujemy i smarujemy wierzch zimną wodą, żeby ładnie błyszczał.
Pierwsza opcja jest identyczna z drugą, wyjąwszy moment
leżakowania ciasta w lodówce. Czyli zagniecione ciasto wkładamy do miski i
przykrywamy. Po godzinie składamy jak kopertę i formujemy bochenek. Kiedy
urośnie, pieczemy.
Kiedy raz spróbujecie, zastanowicie się dlaczego tak późno. Ale późno jest zawsze lepsze niż nigdy.
Pozdrawiam serdecznie i życzę wszystkiego najsmaczniejszego.
Przepis bierze udział w akcji "Na Zakwasie i na Drożdżach"
Przepis bierze udział w akcji "Na Zakwasie i na Drożdżach"
Piękny bochenek!
OdpowiedzUsuńNie łudzę się,że to co mi się podoba,wydaje,jest takie samo u innych.
Dostrzegam,że się różnimy,choć możemy być blisko.
P.s.Gdybyś miała ochotę na wspólne pieczenie chleba,zapraszam na priv.
Zostaw wiadomość.
Brzmi kusząco. Odezwę się:))
UsuńOj taki bochenek to prawdziwy skarb....już sobie wyobrażam zapach, już słyszę chrupnięcie wspaniałej skórki, już widzę wspaniały zloty kolor i niespodzianki kryjące się pod wspaniałym chlebowym płaszczem. Taki chleb można jeść sam....z masłem, ze smalcem...mmmmm
OdpowiedzUsuńTo ja sobie pomarzę.....:)))))
Serdecznie Cię pozdrawiam Limonko:))))
Już się zastanawiam jak ci taki bochenek wysłać:)))
UsuńCiekawy post:)
OdpowiedzUsuń:)))
UsuńBardzo to ciekawie napisałaś Limonko. Trudno z pewnoscia przewidzieć co myślą i jak czują inni ludzie, ale aby być z nimi trzeba sie starać to przewidzieć. Własny punkt widzenia jest własciwym punktem wyjściowym do porozumienie z innymi ludźmi.
OdpowiedzUsuńJa również jestem entuzjastką pieczenia chleba w domu. Na swojej chlebowej stronie zbieram przepisy innych domowych piekarzy na chleb i inne wypieki "Na zakwasie i na drozdżach" Składam z nich miesięczne listy. Właśnie tworzy się nowalista. Zapraszam Cię z tym Codziennym chlebem na sierpniową listę. Tu są zasady uczestnictwa http://zapachchleba.blogspot.com/2013/07/na-zakwasie-i-na-drozdzach.html
Pozdrawiam Morska Limonko
wisla
Dziękuję pięknie. Zaraz zajrzę do ciebie:))
UsuńKurcze, poza czasem chyba odrobinka talentu tez jest potrzebna. A przede wszystkim duzo samo-dyscypliny. Lepiej sie zaslonic brakiem czasem niz brakiem checi...
OdpowiedzUsuńChlebek piekny. I wiem tez ze pyszny :)
Nie ma to jak usprawiedliwiać samego siebie:))
UsuńBuźka