sobota, 18 października 2014

Odwrócone serniczki w świecznikach czyli znów o czymś zapomniałam

























Pierwszy miejski weekend to spore wyzwanie.
Przez ostatnie pół roku w soboty i niedziele otwierałam oko, wstawałam z łóżka i pierwsze kroki kierowałam na zewnątrz. Pogoda i rodzaj garderoby, którą miałam na sobie nie miały najmniejszego znaczenia. W przypadku pierwszego taras skutecznie chronił przed deszczem, gradem, liścimi. Co do garderoby, to nawet gdybym stanęła w pełnym słońcu goła jak święty turecki, to na drzewach, ptakach czy sarnach nie zrobiło by to żadnego wrażenia.
Pierwsza inspekcja w malinach czy pod sosnami często odbywała się jeszcze w stroju nocnym i kaloszach.
Nikomu to nie przeszkadzało. Bo też nikogo w promieniu kilkuset metrów nie było.
Sobota w mieście, to całkiem inna bajka.
Po pierwsze nigdzie w koszuli nocnej nie pójdę. Choć czasem aż mnie korci, żeby sprawdzić jak świat zareagowałby na takie odstępstwo od obyczajowej normy.
Po drugie ciszę mogę sobie zafundować tylko w jednym przypadku: zakładąjąc do uszu stopery.
Po trzecie, pogoda ma średnie znaczenie. I tak śniadanie zjemy w kuchni. O świeżo zerwanych malinach zapomnij.
Podoba mi się wersja miastowa i poza miastowa. Każda ma plusy dodatnie i plusy ujemne (jak mówi klasyk)
Jest tylko jedno ale.
Powrót do miasta to powrót do kombinowania dobrych zdjęć. Znów dnia coraz mniej, światło bardziej zbliżone do szarego i z każdego kąta wyłażą cienie.
Zapomniałam o tym na sześć miesięcy i dziś spadła na mnie ta prawda w pełnej krasie.
Ciasto jest słoneczne. Kolor i smak aż kipią energią. A zdjęcia jakby przyprószone smutkiem. Zupelnie nie zamierzonym.
Zarówno mój nastrój jak i wybór głównego bohatera tej soboty były radosne. Tylko to światło miejskie jakieś takie marniutkie.
Chyba będę musiała przyzwyczaić się nie tylko do braku lasu i ciszy rankiem.
Historia powtarza się co roku i najwyższy czas przywyknąć.




















Odwrócone serniczki w świecznikach* z marakują i kruchymi okruchami
(na 8 niedużych świeczników lub małych słoiczków)

*świeczniki są zupełnie nie przepisowe. Serniczki powinny być w słoikach, ale wszystkie opakowania szklane zostały na wsi. I to na dodatek pełne.
Moja organizacja pracy pozostawia wiele do życzenia. A to piekę tartę pakanową i w trakcie odkrywam, że brakuje mi składnika. A to biorę się za sernik i okazuje się, że nie forma jest mi potrzebna a słoiki.
Dom w mieście po półrocznej nieobecności jest równie obcy jak pokój hotelowy. Nie wiem co mam, czego nie mam, a co jest mi niezbędne.
Słoików nie miałam. Ale miałam szklane świeczniki. Już ich używałam jako pojemników na sosy więc czemu nie mialabym ich użyć jako foremek.
Ramekiny czy inne foremki żaroodporne też mogą być. Są one jednak nieprzeźroczyste i nie widać co jest w środku. A to jedna z zalet tych serniowych maleństw.
A teraz do konkretów.

kruche okruszki:

50 g owsianych ciastek pokruszonych w malakserze
10g stopionego masła

sernik:
250 g kremowego serka (np. Turka)
125 ml kwaśnej śmietany
sok z jednej cytryny
55 g cukru pudru
3 jajka

oraz
5 sztuki marakui**

Te serniczki stoją na głowie, bo część ciasteczkową mają nie na spodzie ale na górze.
Zaczynamy od zrobienia okruszków.
Rozgrzewamy piekarnik do 170 stopni. Blaszkę wykładamy papierem do pieczenia.
Pokruszone ciastka mieszamy z masłem i wysypujemy na blaszkę. Wkładamy ją na 10 minut do piekarnika. W połowie pieczenia mieszamy okruchy.
Upieczone okruchy wyjmujemy z pieca studzimy.

Ser miksujemy z sokiem z cytryny, cukrem i śmietaną tylko do połączenia się składników. Potem dodajemy jajka i miksujemy minutkę.
Wlewamy do słoiczków, świeczników czy ramekinów i przykrywamy foremki folią. Wkładamy do głebokiej blaszki. Gotujemy wodę i wlewamy (ostrożnie) do blaszki z foremkami.
Blaszkę z foremkami i wodą wstawiamy do piekarnika.
Pieczemy w kąpieli wodnej 20-25 minut.

Po wystygnięciu umieszczamy serniczki w lodówce.
Następnego dnia wyjmujemy je z lodówki. Miąższ z marakui usuwamy łyżeczką i dzielimy na porcje do każdej foremki. Na górę sypiemy kruche okruszki.

**Użycie marakui jest jednym z wariantów. Zamiast niej można na górę położyć malinowe czy jeżynowe puree. Lekko podsmażona śliwka posypana potem nie okruchami ale gorzką czekoladą też pieściłaby podniebienie. Nie próbowałam ale ta wizja przemawia do mojej wyobraźni.
Okruszki też mogą być czekoladowe lub imbirowe. Wszystko zależy od upodobań czy możliwości.





Życzę smacznego ciasta i pięknych spacerów sobotnich . Ja się wybrałam i zobaczcie co znalazłam.




3 komentarze:

  1. Ale pomyslowy pomysl na wspanialy serniczek, jestem zadziwiona, jestem zachwycona Twoja pomyslowoscia....A smak...musi byc obledny.Pozdrawiam Was serdecznie i dziekuje za odwiedziny u mnie. A co do storczykow...Daj im odpoczac, przesadz, a potem polz gdzies gdzie nie bedzei za bardzo widoczny.Polcam okno wschodnie...I trzymam kciuki!;))

    OdpowiedzUsuń
  2. Jakie te serniczki wygladaja ciekawe - a polaczenie ser + marakuja brzmi kuszaco. Zdjecia wcale nie sa smutne, Limonko. Swiatlo niestety dlatego jest takie piekne, ze bywa rzadziej niz czesciej. A zima to w ogole trzeba na nie polowac.

    OdpowiedzUsuń
  3. witam uwielbiam Twoje opisy Limonko,mam tak samo przez cały rok ,jak Ty przez pól roku ,chociaż nie miezkam w lesie ,ale tak samo zaczynam dzień jak TY .Nie wyobrażam sobie inaczej .Co do serniczkow to chętnie do kawusi bym się poczęstowała ,gorąco pozdrawiam .

    OdpowiedzUsuń