Czeka nas tłusta porcja lata do końca
tygodnia. Będziemy tę porcję październikowego lata wylizywać z
miseczki zwanej niebem jak koty tłustą śmietankę. A potem
wspominać: a pamiętasz zeszły październik? I te zupełnie nie
jesienne temperatury w południe? I to słońce jak lizak kupowany na
odpuście. Wielki jak witraż w w katedrze św. Piotra w Tiverton.
Październik nie październik a
obiecywane 25 stopni powoduje, że myśli uciekają niepoprawnie w
stronę błękitu i zieleni sierpnia.
I tylko biedronki zupełnie nie
sierpniowe. Jakieś czarno czerwone tsunami nadeszło z południowym
wiatrem.
Siedzi człowiek i pasie się słonkiem
a tu powietrze zaczyna drgać kolorami zarezerwowanymi dla sił
nieczystych. Czerń i czerwień. I woń się roznosi gorzkawa. Nie
słodko- kojąca, jesienna a jakaś taka obca. I nagle wszystko jak
gejzer wytryska w górę. Ręce bo mają co robić. I nogi, bo
ruszają w taniec biedronkowy, jakby ruch miał nas ocalić. I gazety
wyfruwają jak gołębie w popłochu, bo wystraszyły się rąk
gwałtownych. I spodeczek leci jak księżyc w pełni bo ręce już
go nie trzymają.
A między tym wirowaniem i tańcem
wariackim biedronki jak czerwono -czarne wykrzykniki. Śmigają
bezwładnie, raz w górę, raz w dół. Napływają z ciepłym
wiatrem jak gorzka fala pachnąca mleczowym sokiem.
Machamy jak szalone, opędzamy się z
całych sił. Daremnie. Biedronki są wszędzie. Plączą się we
włosy, wpadają do kawy, myszkują za dekoltem, bzyczą ciężko
przy uchu. Myśl o wodzie święconej zaczyna kiełkować wśród
furkotu chityny. Pomoże?
Już, już jestem gotowa uciec przed tą
nawałą, kiedy niespodziewanie atak słabnie.
Nagle jakby świat pojaśniał. Jakby
ktoś wyłączył dopływ tych niepoprawnych kolorów.
Kurek z biedronkami zakręcono na
chwilę.
Za minutę, dwie bez zapowiedzi, bez
wstępów, nadpływa druga fala. I trzecia i czwarta.
Przegrywamy walkę z naturą. Znikamy w
domu, zostawiając świat na biedronkowe pożarcie.
Wiosną, kiedy otworzymy okiennice w
domu pod lasem, znajdziemy biedronkową „dolinę królów” pełną
czerwono czarnych mumii. Zapchają swoimi chrzęszczącymi
pancerzykami wszystkie okienne szpary. Nieliczne leniwie zareagują
na nagły błysk światła. Jak małe wampirki, oślepione słońcem
ruszą w bezwładny pierwszy lot ku wiośnie. Ale to nie będzie ich
pora. Ich czas dopiero nadejdzie za rok. Jesienią znów do nich
będzie należał świat. Przez chwilę.
Dziś risotto alla milanese. Klasyka
nad klasyki. Matka wszystkich risott.
Proste, wyrafinowane, łechcące
najbardziej wybredne podniebienia.
Risotto alla milanese
ryż z szfranem
75 g masła
1 łyżka oliwy
1 mała cebula drobno posiekana
350 g ryżu Arborio lub Carnaroli
1 szklanka wytrawnego wina
1,5 litra rosołu
kilka nitek szafranu
sól, pieprz
2 łyżki startego parmezanu
W rondlu rozpuszczamy masło (odkładamy
1 łyżkę) z oliwą. Obok na piecu stawiamy garnek z rosołem.
Niech się delikatnie gotuje. Do miseczki wlewamy kilka łyżek
gorącego rosołu i wrzucamy szafranowe nitki. Dzięki nim risotto
nabierze nie tylko pięknej słonecznej barwy ale też zyska
intrygujący smak.
Wrzucamy do masła z oliwą posiekaną
cebulę i smażymy aż cebula stanie się szklista. Wsypujemy ryż i
mieszamy by każde ziarenko otuliło się tłuszczem. Kiedy mamy
wrażenie, że ryż też jest szklisty, wlewamy wino. Znów mieszamy
i odparowujemy wino.
Teraz zaczyna się żmudna praca,
polegająca na czujnym mieszaniu ryżu i wlewaniu nowych porcji
rosołu w momencie, kiedy poprzednia zostanie wchłonięta.
Po dziesięciu minutach od chwili kiedy
wlejemy pierwszą chochlę rosołu, sięgamy po rosół z szafranem i
wlewamy go do ryżu. Dalej postępujemy jak wcześniej. Solimy w
międzyczasie risotto ale jeżeli rosół był wcześniej doprawiony,
to soli używajmy wstrzemięźliwie.
Po około 20 minutach od wlania
pierwszej porcji rosołu, risotto powinno być gotowe.
Zdejmujemy risotto z ognia i dodajemy
do niego dwa ostatnie składniki czyli parmezan i zostawioną
wcześniej łyżkę masła.
Mieszamy risotto, sprawdzamy czy nie
potrzebuje soli i delikatnie pieprzymy.
Czysta pycha w bardzo wakacyjnym
kolorze.
Smacznego i wielkich planów na koniec
tygodnia
Pięknie u ciebie nawet jeśli towarzyszą ci biedronki...:)jesiennego babiego lata życzę... i dziękuję za rissotto.:)Uściski;)
OdpowiedzUsuńU nas tez byl wczoraj atak biedronek, ale nie na taka skale. Bardzo mi sie podoba dopelniacz liczby mnogiej risotto - risott:)
OdpowiedzUsuńBardzo fajne przepisy tu były na blogu w 2014 roku! Ten blog to prawdziwa skarbnica wiedzy na tema gotowania:)
OdpowiedzUsuńhttp://jniemiecki.warszawa.pl/ Pozdrawiam:)
Dziękuję pięknie za miłe słowa i pozdrawiam serdecznie:)
Usuń