wtorek, 14 października 2014

Wizytacja i wizyta czyli wieś devońska i nie tylko


























- Jedziesz z wizytą czy z wizytacją? Zapytała mnie znajoma
Hm...i jedno, i drugie.
Do niedawna wycieczki na drugą stronę kanału były tylko wizytami. Czas wizytacji skończył się dość dawno temu.
Starsze Dziecko umościło się tam na dłużej i moje wypady były właściwie czysto turystyczne.
Aż tu drugie Dziecko pomachało nam w maju na do widzenia i teraz przyszedł czas wizytacji.
Pół roku to sporo czasu. Zakres możliwości jego zagospodarowania jest nieograniczony. Można znaleźć mieszkanie, umeblować je, znaleźć najlepsze kiełbaski w mieście, wyrobić sobie dobrą opinię w pracy, poznać z kilka tysięcy kurczaków, zmienić fryzurę. A co najważniejsze: lepiej poznać samego siebie.
Pojechałam do Devon ciekawa jak też wygląda angielska prowincja. I oczywiście jak radzi sobie Młodsza.
Po każdorazowym pobycie u Starszej w Londynie musiałam brać kilka dni urlopu. Ilość miejsc do odwiedzenia, kilometrów do zaliczenia i atrakcji do odbycia przekraczała moje możliwości i fizyczne i duchowe. Dużo, szybko, różnorodnie. Jeszcze nie zdążyłam przetrawić wystawy Pollocka a już biegłyśmy na Madame Butterfly. Dopiero co piłyśmy kawę w Harrodsie a już planowałyśmy kolację u Jamiego Olivera.
Totalna karuzela. Dzień nie ma końca. Nie ma znaczenia pora dnia. Londyn nie śpi i nie zwalnia nigdy.
Wracałam do domu z kołowrotkiem wrażeń w głowie. I nie miało znaczenia czy byłam tam po raz piąty czy piętnasty.
Devońska prowincja to zupełnie inna bajka. Tam dzień zaczyna się w okolicach 9.00. Nie zauważyłam najmniejszych oznak pośpiechu. Plotkowanie przed drzwiami sklepu jest na porządku dziennym.
Zamknięcie sklepu w trakcie dnia też nikogo nie dziwi, bo przecież można zapukać. Właściciel oderwie się wtedy od swojej herbatki i zejdzie na dół, by sprzedać sąsiadowi pół metra sznurka lub wiktoriańską poduszkę.
Poranki są mgliste i rzeka Ex, nad którą leży Tiverton wygląda jakby płynęła znikąd donikąd.
Jest jakieś takie niedzisiejsze. Miałam wrażenie, że przeniosłam się w czasie. Nawet muzyka grana w knajpkach była niedzisiejsza, Frank Sinatra, Paul Anka, stare standardy jazzowe. Nie wiem czy to lokalne słabości do tamtych dni, ale czuć w tym mieście ducha lat 40 i 50 tych.
Dookoła zielone wzgórza. Krowy widać gołym okiem. A w centrum stoi niebieski goryl. Uśmiechnięty.


Londyn jest miejscem kipiącym energią. Jest tak różnorodny, że nie umiem go postrzegać w kategoriach jednego tworu. To zbiór tworów różnego rodzaju i różnej jakości. Jest jak ciągle przelewająca się i ciągle niewystygła lawa. Za każdym razem, kiedy go odwiedzam jest inny.

Tiverton jest tworem skończonym. Od mostu na rzece Ex począwszy a na kościele św. Piotra skończywszy. Nawet znak „Uwaga kaczki” jest tam na odpowiednim miejscu. 
Jestem pewna, że przyjeżdżając tu kolejny raz, poczuję się jak u siebie.Tutaj należy poddać się ogólnemu rytmowi. Posiedzieć nad kawą i popatrzeć jak żyje małe angielskie miasteczko. I co różni je nie tylko od wielkiego Londynu ale przede wszystkim od podobnych miasteczek u nas.

                              tabliczka na tivertońskim murze



                               fragment wystawy w muzeum w Tiverton



Wizytacja przebiegła nad wyraz korzystnie. Dziecko nam zmężniało, nabrało wiatru w żagle i zadowolone jest po uszy.

Tą oto optymistyczną wieścią się dziś żegnam i zostawiam kilka obrazków z mojej wizytacji i wizyty.

                                            kanał burzowy na jednej z ulic

                                            To nie książki, to pięknie wyhaftowane klęczniki



















Dawna szkoła z osobnym wejściem dla dziewcząt i chłopców


                               to nie kręgosłup dziwnego zwierza tylko sufit w katedrze w Exeter

























 mglista rzeka Ex

                               widoczki na okoliczne wzgórza

3 komentarze:

  1. Jakie piekne widoczki devonskie! A nastepna chyba bedzie juz wizyta a nie wizytacja :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję za wspaniały opis, przepiękne fotki i za to, że podzieliłaś się wrażeniami z pobytu!!!:))

    OdpowiedzUsuń
  3. Uwielbiam małe, angielskie miasteczka. Z rzeką na dodatek... Tego brakuje mi w PL. Super zdjęcia, pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń