Pierwszy miejski weekend to spore
wyzwanie.
Przez ostatnie pół roku w soboty i
niedziele otwierałam oko, wstawałam z łóżka i pierwsze kroki
kierowałam na zewnątrz. Pogoda i rodzaj garderoby, którą miałam
na sobie nie miały najmniejszego znaczenia. W przypadku pierwszego
taras skutecznie chronił przed deszczem, gradem, liścimi. Co do
garderoby, to nawet gdybym stanęła w pełnym słońcu goła jak
święty turecki, to na drzewach, ptakach czy sarnach nie zrobiło by
to żadnego wrażenia.
Pierwsza inspekcja w malinach czy pod
sosnami często odbywała się jeszcze w stroju nocnym i kaloszach.
Nikomu to nie przeszkadzało. Bo też
nikogo w promieniu kilkuset metrów nie było.
Sobota w mieście, to całkiem inna
bajka.
Po pierwsze nigdzie w koszuli nocnej
nie pójdę. Choć czasem aż mnie korci, żeby sprawdzić jak świat
zareagowałby na takie odstępstwo od obyczajowej normy.
Po drugie ciszę mogę sobie zafundować
tylko w jednym przypadku: zakładąjąc do uszu stopery.
Po trzecie, pogoda ma średnie
znaczenie. I tak śniadanie zjemy w kuchni. O świeżo zerwanych
malinach zapomnij.
Podoba mi się wersja miastowa i poza
miastowa. Każda ma plusy dodatnie i plusy ujemne (jak mówi klasyk)
Jest tylko jedno ale.
Powrót do miasta to powrót do
kombinowania dobrych zdjęć. Znów dnia coraz mniej, światło
bardziej zbliżone do szarego i z każdego kąta wyłażą cienie.
Zapomniałam o tym na sześć miesięcy
i dziś spadła na mnie ta prawda w pełnej krasie.
Ciasto jest słoneczne. Kolor i smak aż
kipią energią. A zdjęcia jakby przyprószone smutkiem. Zupelnie
nie zamierzonym.
Zarówno mój nastrój jak i wybór
głównego bohatera tej soboty były radosne. Tylko to światło
miejskie jakieś takie marniutkie.
Chyba będę musiała przyzwyczaić się nie tylko do braku lasu i ciszy rankiem.
Historia powtarza się co roku i najwyższy czas przywyknąć.
Odwrócone serniczki w świecznikach* z marakują i kruchymi okruchami
(na 8 niedużych świeczników lub małych słoiczków)
*świeczniki są zupełnie nie
przepisowe. Serniczki powinny być w słoikach, ale wszystkie
opakowania szklane zostały na wsi. I to na dodatek pełne.
Moja organizacja pracy pozostawia wiele
do życzenia. A to piekę tartę pakanową i w trakcie odkrywam, że
brakuje mi składnika. A to biorę się za sernik i okazuje się, że
nie forma jest mi potrzebna a słoiki.
Dom w mieście po półrocznej
nieobecności jest równie obcy jak pokój hotelowy. Nie wiem co mam,
czego nie mam, a co jest mi niezbędne.
Słoików nie miałam. Ale miałam
szklane świeczniki. Już ich używałam jako pojemników na sosy
więc czemu nie mialabym ich użyć jako foremek.
Ramekiny czy inne foremki żaroodporne
też mogą być. Są one jednak nieprzeźroczyste i nie widać co
jest w środku. A to jedna z zalet tych serniowych maleństw.
A teraz do konkretów.
kruche okruszki:
50 g owsianych ciastek pokruszonych w
malakserze
10g stopionego masła
sernik:
250 g kremowego serka (np. Turka)
125 ml kwaśnej śmietany
sok z jednej cytryny
55 g cukru pudru
3 jajka
oraz
5 sztuki marakui**
Te serniczki stoją na głowie, bo
część ciasteczkową mają nie na spodzie ale na górze.
Zaczynamy od zrobienia okruszków.
Rozgrzewamy piekarnik do 170 stopni.
Blaszkę wykładamy papierem do pieczenia.
Pokruszone ciastka mieszamy z masłem i
wysypujemy na blaszkę. Wkładamy ją na 10 minut do piekarnika. W
połowie pieczenia mieszamy okruchy.
Upieczone okruchy wyjmujemy z pieca
studzimy.
Ser miksujemy z sokiem z cytryny,
cukrem i śmietaną tylko do połączenia się składników. Potem
dodajemy jajka i miksujemy minutkę.
Wlewamy do słoiczków, świeczników
czy ramekinów i przykrywamy foremki folią. Wkładamy do głebokiej
blaszki. Gotujemy wodę i wlewamy (ostrożnie) do blaszki z
foremkami.
Blaszkę z foremkami i wodą wstawiamy
do piekarnika.
Pieczemy w kąpieli wodnej 20-25 minut.
Po wystygnięciu umieszczamy serniczki w
lodówce.
Następnego dnia wyjmujemy je z
lodówki. Miąższ z marakui usuwamy łyżeczką i dzielimy na
porcje do każdej foremki. Na górę sypiemy kruche okruszki.
**Użycie marakui jest jednym z
wariantów. Zamiast niej można na górę położyć malinowe czy
jeżynowe puree. Lekko podsmażona śliwka posypana potem nie
okruchami ale gorzką czekoladą też pieściłaby podniebienie. Nie
próbowałam ale ta wizja przemawia do mojej wyobraźni.
Okruszki też mogą być czekoladowe
lub imbirowe. Wszystko zależy od upodobań czy możliwości.
Życzę smacznego ciasta i pięknych spacerów sobotnich . Ja się wybrałam i zobaczcie co znalazłam.
Ale pomyslowy pomysl na wspanialy serniczek, jestem zadziwiona, jestem zachwycona Twoja pomyslowoscia....A smak...musi byc obledny.Pozdrawiam Was serdecznie i dziekuje za odwiedziny u mnie. A co do storczykow...Daj im odpoczac, przesadz, a potem polz gdzies gdzie nie bedzei za bardzo widoczny.Polcam okno wschodnie...I trzymam kciuki!;))
OdpowiedzUsuńJakie te serniczki wygladaja ciekawe - a polaczenie ser + marakuja brzmi kuszaco. Zdjecia wcale nie sa smutne, Limonko. Swiatlo niestety dlatego jest takie piekne, ze bywa rzadziej niz czesciej. A zima to w ogole trzeba na nie polowac.
OdpowiedzUsuńwitam uwielbiam Twoje opisy Limonko,mam tak samo przez cały rok ,jak Ty przez pól roku ,chociaż nie miezkam w lesie ,ale tak samo zaczynam dzień jak TY .Nie wyobrażam sobie inaczej .Co do serniczkow to chętnie do kawusi bym się poczęstowała ,gorąco pozdrawiam .
OdpowiedzUsuń