Wszystko stoi.
- I dobrze, mógłby ktoś powiedzieć.
Dobrze, że nie leży. Czyżby?
Ha, punkt widzenia zależy od punktu
siedzenia.
Czyli teraz już mamy oprócz stania i
leżenia jeszcze siedzenie.
Ja stoję przy oknie i patrzę na
świat. Świat stoi.
Ten uliczny.
Kierowcy, widzę, że siedzą. Choć
niektórzy wglądają jakby chcieli zaraz wstać . A część z nich
bliska jest kolejnej czynności...eksplodowaniu.
Cała reszta leży. Leży płynność
poruszania się po mieście.Leży terminowe dotarcie do pracy i na
spotkanie. Leży ruch autobusowy. Leży wszystko na obu łopatkach.
Jedna dziura w ziemi, wykopana przez
drogowców na zakręcie i trzy miasta sparaliżowane.
Rano przed naszymi oknami wije się
bardzo leniwy wąż. W obie strony.
Potem sytuacja wydaje się nieco
polepszyć bo ludziska w końcu docierają do pracy. Na ulice wyjadą
ci, którzy nic lepszego nie mają do roboty lub zabłądzili tu
przypadkiem. Ale nawet ci swoje muszą odczekać w korku.
Za to po południu, kiedy lud pracujący
pozamyka swoje biura i wsiądzie do aut, czeka go kolejna dawka
integracji społecznej. Znów w korku.
Wiecie ile się trzeba nakombinować,
żeby wyjechać z własnego parkingu?
Kierowcy pilnują swoich pozycji jak
Ordon Reduty. Do krwi ostatniej.
W prawo...stoją. W lewo....stoją.
Jako tubylec mam opracowane wszystkie
możliwości. Teoretycznie okolica nie ma przede mną tajemnic.
Powinno mi być latwiej niż tym, kórzy tylko przejeżdżają.
Ale desperacja dodaje ludziom skrzydeł.
Wyzwala kreatywność.
Widuję samochody w takich miejscach, w
których ich na pewno nie powinno być.
Jedni stosują metodę na „zajączka”.
Kic i już jestem dwa metry dalej.
Inni na „króla”. Mnie wolno
wszystko.
Jeszcze inni na „dodo”. Aaaaa,
jadę! Uważajcie!
No i są „koala”. Hm...korek?
Hm....nie zauważyłem.
Zamiast cichej spokojnej dzielnicy mam
tor testowy silników wszelkiego rodzaju.
A na dokładkę pojawiła się plotka,
że od jutra nie ma wody....bo na zakręcie drogowcy wykopali dziurę.
Jak łatwo jest zdezorganizować życie?
Może najlepiej będzie ten kryzys przeleżeć.
Wczoraj jeszcze wszystko było
normalnie. Wsiadłam, pojechałam, kupiłam, wróciłam.
Bez kłopotów, bez niespodzianek.
Dziś na drodze do realizacji moich
planów stoi, tak na oko, ze czterdzieści samochodów
Dziś mogłabym usmażyć placki, bo i
ziemniaki i cebula nie wymagają wyprawy samochodowej.
Na szczęście wczoraj miałam plan i udało mi się
go zrealizować.
Dziś planowanie mogłabym sobie
powiesić na kołku.
Wczorajsze małże brzytwy* w sosie
kokosowym
paczka małży
2 łodygi trawy cytrynowej
1 łyżka drobno pokrojego imbiru
skórka otarta z jednej limonki
1 szalotka
1 ząbek czosnku
1 szklanka mleczka kokosowego
4 łyżki wytrawnego wina
1 łyżka oleju arachidowego
1 łyżka sosu rybnego
sok z jednej limonki
pęczek bazylii tajskiej (też kupicie w Selgrosie)
Rozgniatamy grubszą część trawy
cytrynowej. Kroimy ją drobniutko.
Rozgrzewamy olej smażymy pokrojoną
szalotkę i czosnek. Dorzucamy trawę cytrynową i imbir.
Wrzucamy małże i wlewamy wino.
Przykrywamy garnek i gotujemy pół minuty.
Wlewamy mleczko kokosowe, dodajemy
skórkę i sok z limonki oraz sos rybny.
Gotujemy kolejne pół minuty i
zdejmujemy z ognia.
Wyjmujemy małże i teraz są dwie
drogi.
Pierwsza zakłada, że zjadacz małży
pobawi się nimi z ochotą. Czyli nie wyjmujemy małży ze skorupek.
Danie jest widowiskowe ale trzeba się przy nim ubrudzić.
Drugi sposób jest dla tych bardziej
estetycznych. Wyjmujemy małże ze skorupek, odparowujemy sos i
podajemy nieuzbrojone (w muszle oczywiście). Posypujemy bazylią.
Małże są świetne, kiedy nie mamy
pomysłu na obiad. Ich przygotowanie zajmuje tak niewiele czasu, że
zastanawiam się czemu nie robię ich częściej.
Pod warunkiem, oczywiście, że macie
takie miejsce, w którym możecie je kupić. Pobliski Selgros jest
dobrym rozwiązaniem.
* mówiąc wczorajsze mam na myśli wymyślone i zrealizowane wczoraj. Dziś kolejka motoryzacyjna nieco wzrosła.
Smacznych eksperymentów i pogodnego
poranka
Mmm, uwielbiam małże, choć takich jeszcze nie jadłam :)
OdpowiedzUsuńKorki... "Co zrobisz, jak nic nie zrobisz...?" Pozostaje tylko przeleżeć...
Ha ha ha...ah te korki...zawsze można dłużej pogadać przez telefon, poprawić makijaż, pogadać z sąsiadem....lub się w sobie zamknąć aby nie wybuchnąć...
OdpowiedzUsuńTwoje małże są genialne, muszą obłędnie smakować!:) dziękuję za odwiedziny u mnie i słowo zostawione:)))Pozdrawiam Was!
Och, jadlam takie malze raz w zyciu. Pieknie sie je wsysalo!
OdpowiedzUsuń