Zgubiłam gdzieś ostatnie pięć dni. Przegapiłam Dzień
czekolady, zapomniałam o urodzinach Richie’go Blackmore’a.
Po nieoczekiwanym przedłużeniu urlopu w końcu nadszedł dzień
pożegnania się z Olą. Odwieźliśmy na lotnisko, pomachali, ja się tradycyjnie
zasmuciłam a potem…
„Wyjechali na wakacje
wszyscy nasi podopieczni. Gdy nie ma dzieci w domu…” Znacie ten tekst Kazika?
No, właśnie. Dom opustoszał. Przedpokój nareszcie można przejść bez
niebezpieczeństwa potknięcia się o kolejną parę butów, a łazienka nie jest
najbardziej oblężonym miejscem w dzielnicy.
I co w takim wypadku robią wolni rodzice? Szybciutko pakują
szczoteczki do zębów i majtki na zmianę, i
wyruszają zaszaleć.
Nasze szaleństwo wywiało nas w góry. Wisła, słońce, Adam
Małysz, spacery, terapia świeżym powietrzem. To wszystko nie było nam dane.
Było ciemno, głośno, muzycznie, towarzysko i bardzo, bardzo przyjemnie.
Ilość imion do zapamiętania przekroczyła moje możliwości więc dałam sobie
spokój po pierwszych pięciu osobach. Najważniejsze, że wszyscy śpiewaliśmy te
same teksty i podskakiwaliśmy w podobny sposób. Były śpiewy, tańce i dyskusje
po świt. Kilkanaście godzin wagarów. Taka psychiczna (i nie tylko) sauna.
Wróciliśmy do domu gotowi zmierzyć się z następnym
tygodniem.
Dziś końcu znalazłam czas, żeby sprawdzić, co w świecie się
wydarzyło i napisać co nieco.
W aparacie znalazłam nie tylko beskidzkie widoczki ale i
ciasteczka, zrobione jeszcze na początku tygodnia. Nie było okazji ich pokazać
a niedziela nadaje się do tego idealnie.
Będzie i słodko, i wytrawnie, i kwaskowato. Jak w życiu.
Czekoladowe tarteletki z kremem cytrynowym i bezą
ciasto na 8 tarteletek:
100 g zimnego masła
110 g mąki
2 łyżki mielonych migdałów
1 łyżka kakao
2 łyżki cukru pudru
2 łyżki kwaśnej śmietany
2 żółtka
szczypta soli
Jak w przypadku każdego ciasta kruchego, tu też liczy się
szybkość. Im krócej masło będzie miało kontakt z ciepłymi rękami, tym lepiej.
Mieszamy więc wszystkie suche składniki i przesiewamy przez sitko. W misce
umieszczamy pokrojone na kawałki masło i żółtka. Wsypujemy mieszankę mąki, kakao,
cukru i soli. Dodajemy śmietanę i mielone migdały. Włączamy mikser i mieszamy aż składniki z
grubsza się połączą. Nie martwcie się widocznymi kawałkami masła. Szybko zagniatamy kulę, formujemy z
ciasta wałek, wkładamy do woreczka i chowamy na godzinę w lodówce. Po godzinie
kroimy wałek na osiem części i rozwałkowujemy na cienkie placuszki. Placuszkami
wykładamy formy tarteletek. Nakłuwamy widelcem i chowamy na 30 minut do
lodówki. Nagrzewamy piekarnik do 180 stopni. Tarteletki wyjęte z lodówki
przykrywamy papierem do pieczenia, lekko go dociskając do ciasta. Musimy je
czymś obciążyć, żeby nam ciasto nie urosło. Ja stosuję do tego groch lub
ciecierzycę.
Napełnione ciastem, papierem i grochem foremki pieczemy
około 20 minut a potem studzimy. Formy z ciasta kruchego mamy gotowe.
Jeśli mogę wam coś poradzić, to upieczenie takich gotowych
spodów na zapas, rozwiązuje niejeden problem. Schowane w szczelnie zamkniętym
pojemniku są świetną deską ratunkową. Kiedy pojawi się nagły gość lub nagła
potrzeba osłodzenia sobie lub komuś życia, macie gotowy elegancki deser.
Wypełniony owocami czy nutellą i udekorowany np. śmietaną zaspokoi najbardziej
wyrafinowanego łasucha.
Moje czekoladowe tarteletki spotkał taki właśnie los. Lemon curd zrobiłam z okazji świąt i nadszedł czas by zjeść go do końca. A zapas bez (bezów?)
miałam głęboko schowany przed sobą i MMŻ.
Czyli z czegoś, co upiekłam miesiąc temu, ukręciłam dwa
tygodnie temu i przygotowałam w zeszłym tygodniu wyszedł piękny i smaczny
deser.
Polecam takie sztuczki. I życzę pięknej niedzieli
Tarteletki tez sa jak taka terapeutyczna sauna! W sam raz na sloneczna niedziele.
OdpowiedzUsuńNie tylko niedzielę. Są dobre prawie zawsze. Buźka
UsuńZazdroszczę tak udanej zabawy! Ja właśnie reperuje zdrowie by poszaleć w podobny sposób ze znajomymi:)
OdpowiedzUsuńTarteletki wyglądają świetnie, jest w nich wszystko to co lubię, czekolada, cytryna i beza. Pyszny pomysł na deser!
Zdrówka więc życzę i zabawy do upadłego, kiedy tylko nadarzy się okazja.Pozdrawiam:)
UsuńTarteletki wyglądają bardzo apetycznie i słonecznie jak na dzisiejszy dzień..takie słonce wiosenne..na talerzu.:)Zawierają to co lubie...a w szczegółności czekoladę i ..ten krem cytrynowy...Mniam :) Tak, zgadzam się takie spody ciastowo-babeczkowe zawsze są na wyjątkowym miejscu bo nigdy nie wiadomo kiedy się mogą przydać :))
OdpowiedzUsuńCiesze się, że wyjazd zaliczasz do udanych..Bosko-grunt to naładować akumlatorki bo długo trwającej zimie.Pozdrawiam wiosennie :)
Tak dawno nie byłam w górach, że zapomniałam jakie są piękne. Nawet takie wczesno wiosenne i mało kolorowe. I to powietrze, pachnące wiosną. Bosko. Też pozdrawiam cieplutko i słonecznie:))
Usuńjak zwykle zachęcają swoim widokiem do schrupania.wyglądają śliczznie.pozdrawiam Majka.
OdpowiedzUsuńDobrze powiedziane: do schrupania:))) Pozdrowionka
UsuńPyszne tartarelki :))) Fajnie, że córka wrociła do zdrowia :))) i piękny wypad w góry musieliście miec :))) dawno w Wiśle nie byłam, musimy się wybrać :))) miło kojarzą mi się te nasze beskidzkie tereny :))
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Olinka - Smakowy Raj
Dzięki za pamięć. Dziecko wróciło i do zdrowia, i za wodę. A Wisła po kilku latach okazała się pięknym miejscem. Cieszę się, że ją odwiedziłam. Na pewno tam wrócę. Pozdrawiam serdecznie:))
Usuńbylaś w Wiśle na zlocie Limonek?.Super,też bym a nie ważne co bym chciala.Majka.
OdpowiedzUsuńHa, ha. Zlot Limonek! To byłoby niezłe. Zlot był, ale bardziej mroczny. Uściski posyłam:))
UsuńKuchenne sztuczki - nieocenione :) Prześliczne, słoneczne tartaletki Ci wyszły :)
OdpowiedzUsuńDziękuję ci bardzo. Takie sztuczki ratują czasami skórę. Pozdrawiam bardzo:))
UsuńGóry mają coś w sobie, dobrze, że mamy je tak blisko :) A babeczki? Boskie, nic więcej nie dodam! :) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńTak, góry są magiczne. Znam totalnych zakręceńców na ich punkcie. I są na wyciągnięcie nogi:))
UsuńŚciskam mocno:))
Ale pyszności:) mniam mniam:)
OdpowiedzUsuń:-):-):-)
Usuń