Jaka ponurość dzisiaj za oknem. Jemy śniadanie i ktoś pyta: nie wydaje wam się, że jest coraz ciemniej? A to dopiero poranek.
Czy gdzieś dzisiaj w naszym uroczym kraju zaświeciło słońce?
Może ktoś podzieli się swoim szczęściem i chociaż opisze to rzadkie zjawisko.
W moim wazonie doszliśmy do ostatniego etapu rozwoju.
Gałązka, którą przytargałam do domu 1
lutego, po kilkudniowej hibernacji, nieśmiało pozwoliła pęknąć pączkom. A w środku
czekało delikatne zielone coś. Biorąc pod uwagę przygnębiającą aurę, brak
światła, zmęczenie zimą, pojawienie się nawet takich maleństw nastraja
optymistycznie. Teraz już wiem, jak zaprezentuje się tajemnicze drzewko, które
mnie tak zaciekawiło. Na razie podzielę się z wami zdjęciem maleństwa, a wiosną
pokażę drzewko w całej okazałości.
Jeśli tak jak ja narzekacie na niedobór słońca i kolorów,
kupcie w kwiaciarni czy supermarkecie doniczkę z pączkującym krokusem czy hiacyntem.
Nawet sobie nie zdajecie sprawy jak
budująco działa obcowanie z czymś co rośnie a nie jest ciastem drożdżowym (choć
to też piękny widok). A nagrodą za cierpliwość jest odkrycie pewnego ranka, że
to coś wam zakwitło.
Jeżeli do tego zaplanujecie sobie potrawę w energetycznym
kolorze i smaku, to może jakoś uda się dotrwać do wiosny, nie korzystając z
pomocy fachowca. Pomogą wam w tym kalmary po baskijsku.
Kalmary po baskijsku
500 g kalmarów
3 łyżki oliwy
1 cebula
3 ząbki czosnku
szklanka pomidorów (z puszki)
pół szklanki czerwonego wina
szklanka wody
świeży tymianek
sól wędzona
pieprz
1 łyżka zimnego masła
Rozmrożone kalmary dobrze osączamy i osuszamy papierowym
ręcznikiem (to nieco ograniczy ich pryskające na wszystkie strony skłonności). Rozgrzewamy oliwę w rondlu i smażymy kalmary. Kiedy nieco zbrązowieją (po około 5 minutach) dodajemy do nich pokrojoną w
kostkę cebulę i czosnek. Gdy zmiękną, wlewamy pomidory, wino i wodę. Dodajemy
tymianek. Przykrywamy garnek i na malutkim ogniu gotujemy kalmary około 1,5
godziny. Mieszamy od czasu do czasu i sprawdzamy ich miękkość. W efekcie
końcowym powinny być miękkie jak masełko, a sos powinien się znacznie
zredukować.
Pod koniec gotowania dodajemy łyżeczkę soli. Jeśli macie sól
wędzoną, to danie zyska na smaku. Jeśli nie, zwykła sól morska też się
sprawdzi. Jeszcze odrobina pieprzu i jako ostatni akcent, po wyłączeniu ognia,
dodajemy łyżkę zimnego masła. Mieszamy do jego rozpuszczenia. Wyjmujemy tymianek
i możemy podawać kalmary na stół.
Wydawało mi się, że kalmary w tak nieskomplikowanym
towarzystwie nie mogą niczym zaskoczyć. Nie wiem, czy to sól wędzona czy
dodanie masła na koniec sprawiły, że danie jest wyśmienite. Koniecznie
spróbujcie.
Pogodnej soboty i dużo optymizmu. No i smacznego.
Na słońca brak najlepszy jest piąty smak! :-)
OdpowiedzUsuńAbsolutnie!
UsuńPIEKNE kalmary! Zjadlabym takie na lunch, ale mam do Ciebie Limonko dzis troszke daleko. Moze sama zrobie sobie takie na pocieszenie?
OdpowiedzUsuńO tak. Kalmary na lunch są całkiem dobrym pomysłem. Na obiad też. I na kolację...)))
Usuńchętnie bym zjadła już podane wyglądają bardzoapetycznie i elegancko.Całuski .Majka
OdpowiedzUsuńKtoś by tu chciał zjeść obiad na leniuszka:)) Wpadaj Majka na kalmary. Lub coś innego. Uściski
Usuń