Każdy wyjazd ma to do siebie, że kończy się powrotem. Ani
się obejrzeliśmy a już lądowaliśmy w Balicach. Ostatnie wspomnienie włoskiej
rzeczywistości nieco zmąciło nasze
wyśmienite humory. Niedziela to nie jest dobry moment na pracę. A tym bardziej
w 40 stopniowym upale. Tylko tak tłumaczę sobie zagubienie naszego bagażu. Do niego,
oprócz brudnych rzeczy, zapakowałam oliwę, sery i słoiczek trufli. Już sobie
wyobrażam mieszankę zapachów, kiedy walizka wyląduje pod właściwym adresem. Pal
licho ciuchy ale te sery!
Zanim dotarliśmy do miasta, żeby powrót do rzeczywistości
był mniej bolesny, zahaczyliśmy o dom pod lasem. Tam już czekały na nas piękne kanie.
Wiadomo było, że obiad będzie grzybowy. Kotlety kaniowe zna
chyba każdy. I chyba każdy, kto je jadł, przyzna, że warto się poprzedzierać
przez chaszcze, żeby zdobyć kilka
egzemplarzy.
Tylko pamiętajcie, żeby nie zrywać małych sztuk. Łatwo je
pomylić z muchomorem. Wtedy sprawa jest poważna. Jeśli nie macie doświadczenia
lub macie wątpliwości, to lepiej kanie po prostu kupcie.
My swoje kanie zbieramy prawie pod płotem i żadne
niebezpieczeństwo nam nie grozi. Jeśli już, to z przejedzenia.
Z Toskanii oprócz zdjęć i tego co zaginęło, przywiozłam sól
truflową. Wiedziałam, że będzie
doskonałym dodatkiem do naszych swojskich kani. Do tego parmezan i zielony
jogurt z rukolą.
Taki włosko polski mix. Nieplanowany, smaczny i robiony
błyskawicznie.
Zapraszam.
Polskie kanie w włoskim otoczeniu
kanie (najlepiej średniej wielkości)
jajka
starty na tarce parmezan (1 porcja)
bułka tarta (2 porcje)
sól truflowa lub zwykła sól
pieprz
oliwa do smażenia
Do zrobienia kotletów potrzebujemy tylko kapeluszy.
Kanie
delikatnie czyścimy. Nie musicie ich myć, bo woda wsiąka w nie jak w bibułę.
Kapelusze kaniowe rosną tak wysoko, że zazwyczaj są czyściutkie.
Solimy i pieprzymy. Parmezan mieszamy z tartą bułką a jajka
roztrzepujemy.
Moczymy grzyby najpierw w jajku a potem w bułce z
parmezanem.
Rozgrzewamy na patelni oliwę i smażymy na średnim ogniu
nasze kanie, aż nie nabiorą złotego koloru. Wtedy zmniejszamy ogień i jeszcze
kilka minut dosmażamy. Potem wyjmujemy na papierowy ręcznik, aby pozbyć się tłuszczu.
zielony jogurt z rukolą
1 ząbek czosnku
garść rukoli
sól, pieprz
200g jogurtu
2 łyżki oliwy
W moździerzu ucieramy
na miazgę czosnek z gruboziarnistą solą. Kiedy czosnek przypomina pulpę,
dodajemy rukolę. Trzeba to będzie robić etapami, bo rukola w liściach zajmuje
dużo więcej miejsca niż taka zmaltretowana. Całą tę operację spokojnie można przeprowadzić w blenderze. Kiedy całość jest już zieloną miazgą, mieszamy ją z jogurtem, dolewamy
oliwę i sypiemy pieprz.
Na talerz wykładamy kotlety z kani pachnące truflami a obok
miseczkę z zielonym jogurtem. Kotlety skrapiamy jeszcze odrobiną dobrej oliwy i
już.
W ten oto sposób mój powrót do codzienności odbył się w
sposób smaczny i kosmopolityczny.
Smacznego
O kotlety kaniowe - najlepszy rodzaj kotleta. Ostatnio je chyba jadlam w sierpniu w zeszlym roku! Wygladaja pysznie!
OdpowiedzUsuńJest duża dawka prawdopodobieństwa, że w tym roku sierpień też zakończysz kaniami. Buźka
Usuńjeśli ktoś myli kanie z muchomorem to niech lepiej ograniczy się do kupowania pieczarek w sklepie :D
OdpowiedzUsuńŚwięta prawda. W tym przypadku ostrożności nigdy nie za wiele.
UsuńPozdrawiam serdecznie
uwielbiam takie kanie! smak wakacji u babci i dziadka na wsi *.*
OdpowiedzUsuńO tak. Nawet wczesne wstawanie na grzyby było wtedy przyjemne.
UsuńPozdrawiam gorąco
Mam nadzieję, że odzyskałaś bagaż. Bardzo zazdroszczę Ci tej soli truflowej i serów, ale bardzo życzliwie :)
OdpowiedzUsuńBagaż podobno już się znalazł ale jeszcze do mnie nie dojechał. Sery mogą już mieć konsystencję śmietany po takiej tułaczce. Az sama jestem ciekawa.
OdpowiedzUsuńUkłony przesyłam