Domowa przetwórnia „Pasikonik” pracuje pełną parą.
Zaklinałam się, że w tym roku żadnych słoików, gąsiorków,
butelek. Żadna uroda ani jędrność nie zrobią na mnie wrażenia. Tym bardziej, że
moją uwagę i czas zajmuje zdecydowanie co innego. I tym bardziej, że pojęcia
nie mam, gdzie mogłabym te nieopanowane ilości dżemów, soków, konfitur, marynat
i sałatek tegorocznych upchać. Moja spiżarnia lada dzień przestanie być moja i
tylko wrodzony optymizm powstrzymuje mnie przed wyciem z rozpaczy. Roczniki
przetworów na razie są bezdomne i chyba wierzę w cuda, że znajdę dla nich
wygodne miejsce. Skończy się na tym, że nowi właściciele spiżarni dostaną ją z
prawie pełnym wyposażeniem. Za tabunami przetworów truskawkowych nie będę
tęsknić. Ale moje konfitury morelowe i nalewki zasługują na lepszy los.
Jak na złość, wszystko w tym roku rośnie i owocuje jak
szalone. Bazylia osiąga rozmiary rabarbaru, ogórki wiszą jak dynie, a
dynie…zapowiadają się jak opona do traktora. Jak tu nie podchodzić z
entuzjazmem do zaprawiania. Słowo dane samej sobie złamałam już w maju, robiąc
nalewkę z czarnego bzu. Ale potraktowałam ten wybryk jako wyjątek
potwierdzający regułę. Nastawienie nalewki z orzechów włoskich też mnie nie
zaniepokoiło. Ot, mały słoiczek dojrzewający w słoneczku.
Ale kiedy zobaczyłam michę pięknych ogórków, zerwanych rano, duch zapobiegliwości odezwał się
we mnie na dobre. Co tam przyrzeczenia składane samej sobie! Jakoś to będzie.
Po co martwić się na zapas. A zapas pachnących letnimi miesiącami przetworów okazuje
się zimą bardzo przydatny.
Pierwsze
dwadzieścia słoików sałatki ogórkowej stało się faktem. Z rozpędu
zrobiłam też kilka słoików pesto bazyliowego i zalałam, ocalałe po majowych
przymrozkach, resztki wiśni spirytusem.
Teraz już nie mam odwrotu. Dalsze pakowanie do słoików jest
tylko kwestią czasu i urodzaju. I tylko skarlały głos rozsądku cichutko piszczy
przydeptany, że chyba popełniam błąd.” Rób teraz, martwić się będziesz później”
– odpowiada optymizm. I tego się trzymajmy. Najwyżej wystawię straganik i będę
zarabiać sprzedażą przetworów. Nazwę firmy już mam…
Dziś mam dla was pesto bazyliowe z orzechami nerkowca:
spory pęk bazylii (ogoliłam 4 krzaczki)
3 ząbki czosnku
garść orzechów nerkowca (na mojej wsi to były jedyne orzechy
jakie znalazłam, ale robiłam już pesto ze słonecznikiem i migdałami, i
orzechami włoskimi)
pół szklanki oliwy
sól
Nie dodaję parmezanu, jeśli mam zamiar zrobić pesto na
zapas. Przekonałam się, że nawet zawekowane, pesto z parmezanem po kilku
miesiącach smakuje… nieciekawie. Ser można dodać w razie potrzeby, po otwarciu
słoika.
Do blendera wkładam czosnek, orzechy i miksuję. Potem dodaję
po garści liści bazylii. Kiedy są oberwane zajmują sporo miejsca, ale w
blenderze tracą na objętości. Z całkiem sporego pęczka bazylii zrobiłam raptem
cztery malutkie słoiczki.
Do miksowanej bazylii dolewam oliwę i dodaję sól. Miksuję
pulsacyjnie, żeby pesto nie było puree. Lubię trafić w czasie jedzenia na
całkiem spory kawałek liścia czy orzecha. Wkładam pesto do wygotowanych
słoików. Zakręcam i pasteryzuję 5 minut w gorącym piekarniku.
Takim samym sposobem można zrobić pyszne pesto pietruszkowe
lub koperkowe (tylko bez czosnku).
Możliwości jest bez liku. Jak tu nie wpaść w nałóg
zaprawiania?
Pozdrawiam i życzę smacznego tygodnia
A ja sobie ostatnio myślałam o takim domowym pesto i o tym jak bardzo ono sie różni od tego kupowanego w sklepie. O tak.
OdpowiedzUsuńMoże niech sie przetwornia nie martwi - ja zawsze z przyjemnością przygarne kilka sloikow
niesamowita zieleń!:-)
OdpowiedzUsuńZielona zielonością zieleni ;)
UsuńPozdrawiam
Przetwórnia jest od przetwarzania. Zmartwienia też przetwarza. Maluje je na niebiesko i robi z nich latawce. Żeby frunęły daleko. Buźka
OdpowiedzUsuńŚliczne zdjęcia i blog! Cieszę się, że tu trafiłam!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie:)
A ja się cieszę, że Ci się tutaj podoba. Zapraszam serdecznie i bardzo dziękuję za miłe słowa
UsuńDomowe najlepsze. Ależ zazdroszczę tak pełnej spiżarni!
OdpowiedzUsuńSama się zastanawiam skąd tyle tego się wzięło. Ale jak to się mówi "ziarnko do ziarnka i zbierze się miarka". Więc słoik do słoika i spiżarnia pełna. Pozdrawiam gorąco
Usuńja robię na bieżąco, ale ja po prostu nie mam swoich ziół :)
OdpowiedzUsuńDoniczki są równie dobre jak grządka. Latem zielsko rośnie w najbardziej niezwykłych miejscach. Pozdrawiam
UsuńFakt, ten rok jest rewelacyjny jeśli chodzi o owocowanie i rozrost warzywek. Sama bardzo lubię robić przetwory:) Z przepisu na pesto chętnie skorzystam:)
OdpowiedzUsuńSuper, że rzesza "zaprawiaczy" rośnie. Takie zaprawy cieszą nie tylko oko. Pozdrawiam serdecznie
UsuńJeszcze nigdy nie robiłam pesto na zapas.
OdpowiedzUsuńDzięki Tobie, to się chyba zmieni;)
Najlepszą motywacja na robienie zapasów jest rozczarowanie tym w sklepach. A zimą też by się chciało dobrego pesto. Jaka na to rada? Pakować do słoików na całego. Konwalio, bazylia jest, słoiki są. Do dzieła. Wspomnisz moje słowa w grudniu. Pozdrawiam Cię gorąco
UsuńWitam. Bazylia mi na balkonie w skrzynce wyrosła jak szalona więc robię pesto i na zimę też się przyda. Mam jednak pytanie - ile tej soli powinnam dać? tylko do smaku czy żeby było full słone?
OdpowiedzUsuńUla
Zrobiłam takie pesto zachęcona przepisem i po miesiącu przechowywania w piwnicy wyrzucilam 10 baaardzo śmierdzących słoikow. Niestety mimo wekowania wszystkie się zmarnowały. Nie wiem co poszło nie tak, ale chyba już więcej nie spróbuję się za to zabrać, bo dużo pracy, składników a efekt marny. Ela
OdpowiedzUsuń