Nasze koty są stworzeniami salonowymi. Przez pół roku. Na drugie
pół stają się perfekcyjnymi mieszkańcami łąk i lasu. Znikają, pojawiają się,
tropią, polują, przynoszą do domu stworzenia wszelakie.
Dziś rano zostaliśmy obdarowani przez Orlando myszą.
Wkroczył nasz pieszczoch do kuchni targając ją w paszczy. Pora była
śniadaniowa, więc nikt nie zwrócił na niego uwagi. Jedliśmy, nie spodziewając
się nadchodzącej atrakcji. Kot wskoczył na szafkę i intensywnie się czemuś
przyglądał. A mysz skamieniała ze strachu i ani drgnęła na środku podłogi. Mina
Lola mówiła wszystko: „Zabawkę wam przyniosłem. Cieszycie się?”
I było po śniadaniu. Wszyscy ruszyli do gorączkowego łapania
myszy. Rozwiązanie ostateczne nie wchodziło w grę, więc w ruch poszły tylko
miotła i gazeta. A główny sprawca tego zamieszania siedział spokojnie na szafce
i przyglądał się gonitwie. I pewnie myślał, że nareszcie ludzie mają rozrywkę.
Podejrzewam, że wypuszczenie ofiary na wolność, Lolo odebrał
jako osobistą porażkę w wychowywaniu ludzi.
Nasz kolejny kot, który okazał się urodzonym myśliwym,
upolowane przez siebie okazy przynosi naszej domowej księżniczce. Słodka birma, goniąca za motylkami nie ma nic przeciwko
takim prezentom. Co najdziwniejsze, nie pogardzi też pomidorem czy morelką.
Do naszego codziennego zestawu dochodzą okresowo goście.
Jeden z nich cierpi na agorafobię i nie opuszcza strychu. Co ciekawe, jego miejsce
pochodzenia jest jakieś 400 metrów stąd. Został znaleziony na polu kapusty. Dzisiaj
każda próba wystawienia go na świeże powietrze kończy się napadem paniki.
Drugi z gości jest urodzoną kucharką. Nie ma takiej
czynności w kuchni, która nie byłaby warta uwagi. Jeszcze rozumiem jej
fascynację, kiedy kroję mięsko. Ale ona z równym zaangażowaniem obserwuje
krojenie cebuli.
Nie mówcie mi, że wszystkie koty są takie same. Absolutnie
nie są.
Dziś smażyłam konfitury morelowe. Moje ulubione. Dodanie do
nich małego dodatku w postaci imbiru, liścia laurowego czy rozmarynu zaprzecza
podejrzeniom o konfiturową nudę. Takie konfitury na pewno nie są nudne. Dodanie
amaretto czy wanilii jest morelową oczywistością. Dodanie rozmarynu daje tak
samo nieprzewidywalne efekty jak wpuszczenie myszy do kuchni.
Zachęcam do pierwszego, nie życzę drugiego (chyba, że
umieracie z nudów).
Konfitury morelowe najlepiej zrobić z moreli jeszcze nieco
twardych. Nie rozpadną się zupełnie w czasie smażenia.
Konfitury nie lubią pośpiechu. Smażę je trzy dni i nigdy nie
żałowałam czasu poświęconego na ich dopieszczenie.
Otwarcie słoika, kiedy za oknem biało, jest jak czytanie
bajki. Zaczynamy wierzyć w dobre wróżki i magiczne różdżki.
Konfitury morelowe z rozmarynem
2 kg moreli
pół szklanki wody
60 dkg cukru
gałązka rozmarynu
sok z jednej cytryny
Umyte morele osuszamy. Kroimy na osiem części i polewamy sokiem z cytryny. Mieszamy.
Gotujemy syrop cukrowy. Nie martwcie się małą ilością wody.
Powoli, na niedużym ogniu, cukier pięknie się rozpuści. Pogotujcie parę minut
syrop. Nie mieszajcie. Nie spuszczajcie go z oczu, bo wykipienie skończy się długotrwałą
zasłoną dymną w kuchni (sama tego doświadczyłam). Do lekko bulgoczącego syropu
wsypcie ostrożnie morele. Zamieszajcie i pogotujcie trzy minuty. Jeśli
konfitura się spieni, zdejmijcie pianę. Wyjmijcie łyżką cedzakową morele. Pogotujcie
syrop 10 minut. Niech się nieco zredukuje. Ponownie wrzućcie morele. Zagotujcie
i zdejmijcie z ognia. Pożegnajcie się z morelami do następnego dnia.
Nazajutrz pogotujcie konfiturę trzy minuty i znów zostawcie
w spokoju.
Ostatniego dnia gotowanie powtarzamy po raz trzeci, dodając
rozmaryn lub inny aromatyczny dodatek.
Kiedy kropla konfitur
wylana na talerz nie rozlewa się, to znaczy, że dobrnęliśmy do momentu
pakowania moreli do słoików.
Wygotowane słoiki napełniamy konfiturą, zakręcamy i
pasteryzujemy w garnku z wodą lub w gorącym piekarniku 10 minut.
Jeśli macie silną wolę, to ocalicie słoiki do zimowych
śniadań. Najlepiej wywieźć je do kogoś uczulonego na morele, bo w przeciwnym wypadku
ich los jest przesądzony.
I śpieszcie się. Sezon morelowy powoli dobiega końca. Następne będą w lipcu. Przyszłego roku.
Smacznego
Uwielbiam takie niecodzienne połączenia i jestem strasznie ciekaw ... :P
OdpowiedzUsuńNa dodatek można zorganizować konkurs degustacyjny w rodzinie: "co to za dodatek?".
UsuńZ liściem laurowym też są warte grzechu. A dla totalnych łasuchów z białą czekoladą. Pozdrawiam serdecznie
Konfitury z rozmarynem brzmia intrygujaco. Na pewno nie beda nudne. Troszke jak zycie z kotami - nudzic sie nie mozna!
OdpowiedzUsuńIntrygująco pachną. Morelami (to wiadomo), i czymś jeszcze...to taka zagadka.
OdpowiedzUsuńA koty nakryłam wczoraj koło Anicety. Twoją pieszczochę również. Buźka
Moja pieszczoche TEZ? Ło matko!
OdpowiedzUsuńPyszności!
OdpowiedzUsuńI pachnie. I wygląda. I smakuje. Pozdrawiam
UsuńAch te kocie prezenty!
OdpowiedzUsuńSkąd ja to znam...
Zrobiłam już parę morelowych słoiczków,
ale może skusze się jeszcze na te z rozmarynem.
Intrygujące połączenie:)
Och! Morelowych pyszności nigdy nie za dużo. Pozdrawiam serdecznie :)
UsuńKilka tyg. temu zrobilam konfiture brzoskwiniowa z rozmarynem. Wiem-smak bardzo nietuzinkowy.
OdpowiedzUsuńBrzoskwiniowa dopiero przede mną. Ale na pewno ja czymś doprawię. Pozdrawiam serdecznie
UsuńUwielbiam rozmaryn z owocami (i czekoladą też:)), ale niestety nie widzę na nim kwiatów:( Do Kwiatożerców ta cudowna konfitura się nie nadaje.
OdpowiedzUsuńO jejuśku! Faktycznie. A gdzie tu kwiatki? No nic. Następnym razem trzeba będzie pomyśleć.
UsuńPozdrawiam gorąco i gratuluję pięknej akcji.