Słowo „podobno” robi furorę. Może to kwestia sezonu
ogórkowego, bo latem od takich „podobno” aż roi się dookoła. Kiedyś podobno
widziano krokodyla w Pile. Podobno po południu będzie padać. Podobno dziś Szwajcarzy
ogłoszą odkrycie boskiej cząsteczki. Podobno ten fakt będzie miał daleko idące
konsekwencje.
Wiele jest takich słów, które mają nieograniczony potencjał
emocjonalny. Są wyjątkowo nośne jeśli chodzi o ich interpretację. No bo ile
prawdy jest w takim „podobno”? Kto i kiedy widział tego krokodyla? Czy padać
będzie krótko, czy gwałtownie i czy aby na pewno na południu?
A boska cząsteczka? Tu „podobno” ma wszelkie znamiona
odkrycia naukowego. W końcu Szwajcarzy już niejednokrotnie zadziwiali świat.
Wielki Zderzacz Hadronów (dla nie wtajemniczonych informacja, że nie jest to
żadna z postaci Pratchett’a) od początku miał wielki potencjał i odkrycie
czegoś nieodkrywalnego było tylko kwestią czasu. Nie mnie się zresztą wypowiadać . Ja tylko
gotuję a nie zawracam sobie głowy konferencjami CERN –u. Zresztą, miało być o „podobno”.
Mnie nie jest potrzebne naukowe potwierdzenie na istnienie boskiej cząsteczki. Jeśli się
widzi po burzy tęczę i czuje powietrze
przesycone wilgocią i zapachem sosen, to żadne dowody nie są potrzebne. Natura
jest tak boska, że słowo „podobno” nie
ma tu racji bytu. I mówiąc „boska” mam na myśli ten rodzaj uniwersalności,
którą każdy bez względu na religię, rozpozna.
A miało być o jedzeniu. Konkretnie o makaronie. Podobno (!) wymyślili
go Chińczycy. Aż trudno w to uwierzyć widząc, co potrafią z niego wyczarować
Włosi.
Ja nie jestem ani Chińczykiem, ani Włochem, ani Szwajcarem a
też coś wymyśliłam.
To makaron z sosem szałwiowym. Ugotowałam, zadumałam się
nad nim, zjadłam i stwierdziłam, że cząsteczka boska, w tym przypadku, była jak
najbardziej obecna. Żadne „podobno” nie wchodzi w grę.
Polecam
Makaron z sosem szałwiowym
(na dwie nie za duże porcje)
3 gniazdka makaronu tagliatele
1 łyżka masła
3 łyżki mascarpone
otarta skórka z połowy cytryny
10 listków szałwii
sól, pieprz
łyżka startego twardego sera (w moim przypadku był to
cheddar)
W dużym garnku zagotowujemy wodę. Solimy ją. Wrzucamy
makaron i gotujemy al dente.
Kiedy makaron sobie bulgocze, my zajmujemy się szałwią.
Myjemy ją i kroimy na paseczki, odkładając 3-4 liście do dekoracji.
Rozgrzewamy na patelni masło i na gorące wrzucamy posiekaną
szałwię. Po dwóch minutach powinna być chrupiąca.
Odstawiamy patelnię z ognia i dodajemy mascarpone.
Doprawiamy solą i pieprzem.
Czekamy aż ugotuje się makaron ścierając na tarce ser.
Ugotowany makaron odcedzamy i wykładamy na patelnię z sosem
szałwiowym. Mieszamy. Posypujemy serem i pieprzem. Dekorujemy kwiatami lub
listkami szałwiowymi. Jemy.
Na zdjęciach pokazałam
dwie wersje. Pierwsza jest grzeczna i udrapowana, druga wymieszana i
bałaganiarska. Obie były równie dobre i obie zjadłam osobiście.
Podobno (!) szałwią pachniało aż poza kuchnią.
Smacznego
Jaki wspanialy makaron! Az sie zaslinilam przy pracy! Boski makaron to jest to!
OdpowiedzUsuńPróbowałaś? To jeden z lepszych pomysłów jest! Buźka
UsuńSzałwię też uwielbiam, a kwitnącą to wprost kocham! :)
OdpowiedzUsuńJa mam w tym roku wyjątkowe skłonności do szałwii. I rośnie imponująco. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńCo ze skórka z cytryny?
OdpowiedzUsuńPosypujemy, mieszamy, jemy. Pozdrawiam
Usuń