czwartek, 12 lipca 2012

Czym kończą się wykopaliska czyli tarteletki z bryndzą i miodem rozmarynowym




Walczę z sennością. Może popołudniowa kawa podniosła by moje morale. Ale nie lubię pić kawy w samotności. W domu, oprócz jednej muchy, nie ma nikogo. No, jestem też ja, oczywiście. I jest coś, o czym wolę nie myśleć.
Dwie tony naszego życia odjechały w siną dal. Będą wiodły życie kartonowe do czasu aż jakiś cny rycerz (lub rycerka) nie zbudzi ich ze strychowego życia. Pozbycie się naszego literacko muzycznego dobytku nie poprawiło kondycji domu. Z każdej, pustej już teraz, półki wyłażą kłaki kurzu. MMŻ tak się dostosował do panujących warunków, że nawet nie zadaje sobie trudu szukania kosza. W którą stronę nie rzucić śmiecia, na pewno trafi do celu. Mam wrażenie, że powoli zamieniamy się w wysypisko. Skąd myśmy nabrali tyle niepotrzebnych przedmiotów!? Pudełka, opakowania, płyty dodawane do czasopism, zużyte mazaki, broszka z "gdańskiej" kości słoniowej, buty kupione niezbyt fortunnie, torebka „wyjątkowej” urody, życzenia ślubne, kocyk z kołyski.
Karton z bajkami na kasetach wprawił mnie w osłupienie. Kto ogląda teraz kasety? A karton stoi jak święta krowa. Starannie zapakowany, opisany. W środku raj dla miłośników Disneya. Może znacie kogoś na Śląsku, kto przygarnąłby Króla Lwa, Alladyna, Dumbo, Kopciuszka i całą resztę bajkowej kompanii i dysponuje odtwarzaczem z XX wieku?
Moje osłupienie okazało się równie skuteczne jak kawa, bo nagle senność rozwiała się jak poranne mgły. Co ja znajdę na strychu? Sprzęt do nurkowania? Proszę bardzo. Jest. Namacalny dowód krótkotrwałej fascynacji młodszego Dziecka. Elementy zimowe też występują stadnie. Narty? Obecne. Z całym kompletem kombinezonów i gogli.
Po co mi zapasowy materac? A te cztery śpiwory? Nigdy nie byliśmy na żadnej wyprawie namiotowej. Czy choć raz, ktoś w nich spał?
A zeszyty szkolne? Czy mogą być przydatne ćwiczenia z przyrody z drugiej klasy? Najgorsze, że to moje ćwiczenia. Myślałam, że papier po tylu latach zamienia się w pył. A tu proszę, pani Niedziela postawiła mi czwórkę za model tulipana.
Jest też pakiecik związany wypłowiałą wstążką. Jakie to sentymentalne. MMŻ pisał kiedyś listy!! Do mnie!!! Dużo listów!!! Na wielu z nich jest pieczątka „Ocenzurowano”.
Ludzie! Róbcie od czasu do czasu przegląd swojego zaplecza. To, co można tam znaleźć, nadaje się do natychmiastowego porzucenia, spalenia, podarcia, sprzedania, uronienia kilku łez,  zapomnienia na następne lata…(niepotrzebne skreślić) .
Wygląda na to, że na dobre utknęłam w tym segregowaniu. Tylko nasze osiedlowe „hasionurki” się cieszą, bo co rano znajdują pod kubłem na śmieci kolejną paczuszkę. Dla nich Boże Narodzenie przyszło w lipcu.
Ochota na kawę poszła sobie do kogoś innego, a ja zgłodniałam. Takie wyprawy w przeszłość osłabiają kondycję. Trzeba coś zjeść a przy okazji pobyć w mojej (na razie) oazie spokoju.

Tarteletkami z bryndzą i miodem rozmarynowym zachwyciłam się kiedyś w Kuchni Plus. Z gorącym postanowieniem ich rychłego upieczenia. I minęły ze dwa lata. Dziś jest na nie dobra pora. Lepiej późno niż później.
Aby nie było nudno oprócz tych z serem, upiekłam też z  karmelizowaną cebulą.




Tarteletki z bryndzą i miodem rozmarynowym

ciasto
(na około 8 sztuk)
1 szklanki mąki
Pół kostki zimnego masła
1 żółtko
1 łyżka kwaśnej śmietany
Szczypta soli

na nadzienie:

1 opakowanie bryndzy
2 żółtka
pieprz
łyżeczka oberwanych listków tymianku
4 łyżki miodu
2 gałązki świeżego rozmarynu

Jak w każdym przypadku dotyczącym kruchego ciasta, to też szybciutko siekamy lub miksujemy, wkładamy do worka w formie rozpłaszczonej kuli i umieszczamy na godzinę w lodówce.
Rozgrzewamy piekarnik do 180 stopni.

Bryndzę mieszamy w misce z żółtkami, pieprzem i tymiankiem.

Miód i gałązki rozmarynu umieszczamy w rondelku i podgrzewamy na niezbyt silnym ogniu. Niech się tylko podgrzeje a nie zagotuje. Odstawiamy, aby rozmaryn podzielił się z miodem swoim aromatem.

Po godzinie wyjmujemy ciasto z lodówki i wałkujemy na placek o grubości 2-3 milimetrów. Ja wychodzę z założenia, że im cieniej, tym lepiej. Ciastem wykładamy formy do tarteletek. Nakłuwamy widelcem i wstawiamy do piekarnika na 10-15 minut, czyli do czasu aż staną się złote. 
Wtedy je wyjmujemy i studzimy. Nie wyłączamy piekarnika.
Potem napełniamy je bryndzą i znów wstawiamy do piekarnika na około 10 minut. Potem wyjmujemy je (ostrożnie i w rękawicach, bo gorące!) na talerz i polewamy miodem rozmarynowym.



W wersji drugiej z karmelizowaną cebulą potrzebujemy:

1 dużą czerwoną cebulę
1 łyżeczkę octu balsamicznego
pół łyżeczki cukru
2 łyżki oliwy
jakiś ser pleśniowy

Zakładając, że tarteletki czekają grzecznie upieczone, zajmujemy się cebulą. Obieramy ją, kroimy na półplasterki i wsypujemy na patelnię z rozgrzanymi dwiema łyżkami oliwy. Smażymy, mieszając aż stanie się miękka i omdlała i nabierze ciemnego koloru. Wtedy wlewamy do niej ocet balsamiczny i wsypujemy cukier. Nakładamy cebulę do babeczek a na wierzchu kładziemy plasterek ulubionego sera.
I jak poprzednio, kładziemy babeczki na 10 minut do piekarnika.

W przypadkach totalnego lenia lub braku czasu, ciasto kruche możecie kupić lub zastąpić je francuskim (też kupionym). Będzie wam smakować tak czy siak.



Teraz mogę wrócić do swoich wykopalisk. Następna relacja już wkrótce, chyba że w bałaganie zaginie mi komputer. Albo zgubię drogę.

Pozdrawiam i życzę smacznego

3 komentarze:

  1. Jadłam takie kiedyś - upieczone przez koleżankę i byłam zachwycona ich smakiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Warto próbować nowych smaków. A na dodatek, nie jest to skomplikowane. Pozdrawiam serdecznie

      Usuń
  2. Och takie tarteletki bym zjadla na lunchyk. Szczególnie ze dziś tak ponuro - one wyglądają jak takie małe smaczne sloneczka.

    OdpowiedzUsuń