czwartek, 13 lutego 2014

Deser zupełnie bez okazji czyli jak mus to mus

























Chciałam w tym roku zbagatelizować jutrzejszy dzień. Jakieś Walentynki nie będą mi przecież wyznaczać momentu, kiedy mam kupować serduszka i obmyślać podniecającą kolację. Cały rok jest równie dobry na dowody miłości. I wcale nie muszą być w czerwonym kolorze. Śledzie jako dowód miłości mają się całkiem dobrze.
Ale z drugiej strony, może znajdą się tacy, którzy potrzebują bodźca, by swojej wybrance lub wybrankowi choć raz w roku zamanifestować swój afekt. W ten dzień można sobie pozwolić na więcej bez narażania na szwank swojej męskiej dumy czy kobiecej wrażliwości.
- Kochasz mnie Kiciu?
- Mmm.
- Ale na pewno?
- Mmm.
- Powiedz, że jestem twoim słoneczkiem.
- Aha.

Jak widzicie, wyjątkowo rozwinięty dialog miłosny.
I nagle, ten wylewny rozmówca czy rozmówczyni dostaje po głowie czerwoną kartką. Dosłownie. Chyba, że nie robi zakupów, nie czyta prasy, nie przegląda Internetu. Słowem, żyje życiem pustelniczym w głębokich Bieszczadach. W każdym innym przypadku nie ma rady. Nie ukryje się przed czerwienią.
Za mną było podobnie. Bagatelizowanie Walentynek dobrze mi szło. Omijałam wzrokiem stoiska z miśkami trzymającymi serca. Nie wzruszały mnie kartki z napisami „na zawsze twoja” czy „jesteś moim kotkiem”. Stoiska z czekoladą omijałam szerokim łukiem, więc tu nie było problemu.
Nie podejrzewałam, że pułapka czai się w moim własnym domu. Do dzisiejszego ranka wszystko miałam pod kontrolą. Żadnych przygotowań, zero wymyślnych planów kolacyjnych i przezroczystych szlafroczków. I wtedy otwarłam zamrażarkę.
Jakoś tak się składa, że od mojej lodówki wiele dziwnych sytuacji bierze początek. Czegoś w niej szukam, co innego znajduję.
Szukając czerwonego wina do ośmiorniczek, wygrzebałam woreczek zeszłorocznych truskawek. Jakiego koloru są truskawki? …. No, właśnie. Tego koloru. I już nie było odwrotu. Gdzieś tam, kwiliło we mnie poczucie winy, że nie dotrzymuję słowa danego samej sobie, ale reszta mnie już układała plan deseru truskawkowego.
I tak to się kończyło. Miało nie być dyktatury walentynek a jest jak zawsze. Mogę się jedynie usprawiedliwić, że po pierwsze w miłości trudno o zdrowy rozsądek, a po drugie cel uświęca środki.




Mus truskawkowy

Półtorej szklanki rozmrożonych truskawek
200 ml kremówki
otarta skórka z limonki
4 łyżki cukru pudru
4 łyżki żelatyny
2 łyżeczki grenadyny lub syropu z granatów, który doda koloru anemicznym truskawom

3 ciasteczka oreo
1 łyżka stopionego masła

dwie foremki o średnicy: 12 cm i 8 cm

Pierwszym punktem jest rozmrożenie truskawek. Kiedy mamy go już odhaczony, możemy zamoczyć żelatynę w trzech łyżkach zimnej wody. Kiedy napęcznieje, stawiamy ją na garnku z wrzącą wodą by się rozpuściła.
Kiedy truskawki się rozmrażają, a żelatyna pęcznieje, kruszymy w blenderze ciastka i mieszamy ze stopionym masłem. Wykładamy okruszkami formę i kładziemy do lodówki.
Ubijamy kremówkę. Miksujemy blenderem truskawki z cukrem pudrem i grenadyną. Dorzucamy startą skórkę z limonki. Odlewamy 1/3 szklanki musu truskawkowego. Do reszty truskawek wlewamy płynną żelatynę, odlewając do miseczki jedną łyżeczkę. Będzie potrzebna do pozostawionej 1/3 musu.
Delikatnie łączymy kremówkę z musem truskawkowym i napełniamy nim obie formy. Odstawiamy do lodówki aż się ładnie zetnie. Kiedy mus się zetnie wyjmujemy go z foremek, pomagając sobie ciepłym nożem i kładziemy mniejszą część musu na większą.  
Ostatnim zadaniem jest polanie deseru sosem truskawkowym. Do pozostałej 1/3 części zmiksowanych truskawek wlewamy odłożoną łyżkę żelatyny (jeśli stężała, znów podgrzewamy ją na garnku z wodą) i polewamy deser. Trzymamy w lodówce do momentu konsumpcji.




Smacznego i wielu emocji jutro

3 komentarze:

  1. Hehe, piekna konkluzja! U mnie chyba jakos tak bez zamierzenia wyjdzie bez Walentynek, no chyba, ze wersja Ona + On i Barroso czyli Walentynki pro-Europejskie ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwielbiam takie truskawkowe cudeńka!
    Pozdrawiam,
    Olinka - Smakowy Raj

    OdpowiedzUsuń
  3. Mmm, wyjątkowo apetyczny deser :)
    Ja tam Walentynki lubię :) Bez przesady oczywiście, ale każda okazja jest dobra, żeby zrobić coś wyjątkowego :)

    OdpowiedzUsuń