Usłyszałam ostatnio jak ktoś się
skarżył na obrywające się guziki.
Guziki w nowym płaszczu czy kurtce
trzymają się mocno do momentu, aż nie założysz ich pierwszy raz.
Zakładasz płaszcz, minuty lecą. Chwytasz za klamkę i nagle
słyszysz ten charakterystyczny dźwięk podskakującego w
przedpokoju przedmiotu. I wiesz, że masz dwa wyjścia. Albo wracasz,
przyszywasz złośliwca i w rezultacie jesteś spóźniona(y), albo
zrzucasz z siebie nowe okrycie, rezygnując z zrobienia wrażenia na
świecie i zakładasz płaszcz, z którym miałaś nadzieję już
nigdy się nie spotkać. W tym przypadku też jesteś spóźniona(y).
Co jest z tymi guzikami, że czekają
na moment najmniej dla nas odpowiedni?
Ten, kto się skarżył na odpadające
guziki, zakończył swoje westchnienie dość zaskakującym
stwierdzeniem. Szkoda, że w szkole nie uczą przyszywać guzików.
Ha, w szkole nie uczą wielu rzeczy, które przydałyby się w życiu.
Ani razu nie skorzystałam w życiu z dwumianu kwadratowego, ale za
to guzików przyszyłam kilka setek.
Nie przypominam sobie zastosowania w
praktyce umiejętności skrzyżowania muszki owocówki z inną muszką
owocówką ale zrobienie miesięcznego bilansu domowego budżetu
zdarza mi się co najmniej 12 razy w roku.
Wytłumaczenie, że jeśli będę
czegoś potrzebować, to sobie to znajdę, jest mało
satysfakcjonujące.
Wyobraźcie sobie ile czasu się
marnuje z powodu źle przyszytych guzików.
Ja jestem jeszcze w tej pięknej
sytuacji, że mnie w szkole uczyli i dwumianu kwadratowego i
przyszywania guzików. Tak samo można było dostać dwóje za
nieznajomość genotypu muszki owocówki jak i źle podłączony
kontakt. I nie było podziału w stylu: chłopcy konstruują lampę a
dziewczynki pieką ciasto. Nic z tego. Zwolennicy genederu byliby
zadowoleni.
Dało się połączyć to co niezbędne
z tym, co niepotrzebne (w moim mniemaniu oczywiście). Aby nie było
wątpliwości, mam na myśli swoją szkołę podstawową. Zwykłą
podstawówkę a nie pensję dla grzecznych panienek. Nawet wierszy
nas uczyli na pamięć. I łaciny kazali się uczyć. Ale oprócz
tych fanaberii były też zajęcia bardzo praktycznego podejścia do
życia. Komu to przeszkadzało?
Teraz na nic nie ma czasu. No tak,
jeśli się weźmie pod uwagę ile czasu zajmuje przyszywanie
guzików.....to na całą resztę czasu może zabraknąć.
Wszystkie te rozważania dopadły mnie
w trakcie masowania boczku. Dobrze, że zapachy roznoszące się w
trakcie pieczenia przegoniły większość guzikowych wątpliwości.
Boczek po tajsku
kawałek boczku ze skórką
marynata:
1 łyżka ziaren kolendry
1 łyżeczka pieprzu
1 łyżka posiekanego imbiru
2 posiekane ząbki czosnku
1 papryczka chilli
2 łyżki sosu sojowego
1 łyżka oleju sezamowego
1 łyżka cukru palmowego lub cukru
brązowego
ziarenka z jednej gwiazdki anyżu
olej do smażenia
oraz
2 duże cebule
1 papryka czerwona
sok z 3 pomarańczy
Wszystkie składniki marynaty miksujemy
razem. Boczek myjemy i osuszamy dokładnie. Teraz musimy naciąć
skórę na boczku. Moje noże nie dały sobie z nim rady. To tak,
jakbym próbowała pociąć podeszwy moich kaloszy. W domu walał się
nóż do tapet i on został użyty do tej czynności.
Boczek nacieramy marynatą, przykrywamy
i zostawiamy w chłodnym miejscu do następnego dnia.
Potem rozgrzewamy olej na patelni i
smażymy boczek z każdej strony aż lekko zbrązowieje.
Potem rozgrzewamy piekarnik do 200
stopni. Boczek przekładamy do naczynia żaroodpornego, obkładamy
pokrojoną w ćwiartki cebulą i kawałkami papryki. Wlewamy sok z
pomarańczy i pieczemy 20 minut. Skórką do góry. Potem zmniejszamy
temperaturę do 160 stopni i przykrywamy mięso folią aluminiową.
Pieczmy około 1,5 godziny. Na kwadrans przed wyłączeniem
piekarnika, zdejmujemy folię z naczynia.
Sprawdzamy czy boczek jest miękki i
wyjmujemy go z pieca. Kroimy na kawałki, polewamy sosem z pieczenia i podajemy z sałatką z
zielonego ogórka.
Sałatka z zielonego ogórka
1 ogórek
1 łyżeczka cukru
1 łyżeczka soli
2 ząbki czosnku
2 łyżeczki imbiru
2 łyżki sosu sojowego
Pół łyżeczki oleju sezamowego
2 łyżki cebuli dymki
1 łyżeczka orzeszków ziemnych
Ogórek obieramy i kroimy wzdłuż na
pół. Łyżeczką wybieramy nasionka i kroimy na półkrążki.
Zasypujemy solą i cukrem. Mieszamy, przykrywamy i wstawiamy na pół
godziny do lodówki.
W tym czasie przygotowujemy dressing.
Czosnek i imbir obieramy i kroimy na drobną kostkę. Zalewamy sosem
sojowym i olejem sezamowym. Po pół godzinie wyjmujemy ogórki z
lodówki i odsączamy dokładnie. Następnie zalewamy dressingiem i
mieszamy. Posypujemy dymką i orzechami.
Smacznego
Kurcze, to ze boczek sie masuje to tez dla mnie nowosc. Tego moze tez powinni w szkole uczyc...
OdpowiedzUsuńSuper, zawsze u Ciebie nowosci i do tego takie kolorowe...No jestem pod wrazeniem......Ale to nie pierwszy i nie ostatni raz:)))Pozdrawiam cieplutko:)
OdpowiedzUsuńMnie dzis jak na złość odpadł guzik. Złośliwe te guziki, zawsze odpadają w złych momentach.
OdpowiedzUsuńBoczuś wygląda smakowicie. Masowanie mu służy :D
Mmm uwielbiam tajską kuchnię. Małż będzie w niebo wzięty po takim obiadku!
OdpowiedzUsuń