- Co pani z „tego” zrobi?
„To” było 800 gramowym woreczkiem
małych ośmiorniczek. Cieszyłam się jak dziecko, bo rzadko udaje
mi się je kupić.
Otwarłam buzię, żeby odpowiedzieć
pani wybierającej obok kostki mintaja i zobaczyłam wyraźny niesmak
i niedowierzanie na jej twarzy: jak ktoś może dobrowolnie jeść
„to”?
Jej pytanie było czysto retoryczne.
Ona nie chciała usłyszeć odpowiedzi. Ona wiedziała, że „to”
jest świństwem, którego przyzwoici ludzie nie biorą do ust.
Zresztą, nie czekała na moją odpowiedź. Zamanifestowała po
prostu swoje zdanie.
Pomaszerowałam z woreczkiem do kasy a
tam kolejna zdziwiona. Tym razem sympatycznie.
-A co pani z „tym” zrobi?
Oczekiwanie na jej twarzy zachęciło mnie do zwierzeń. Ja się
rozpędzałam w opowiadaniu a pani kasjerka z uprzejmym uśmiechem
słuchała. Potem stwierdziła, że jakoś chyba nie miałaby odwagi.
Teraz ja się zdziwiłam. Jakiej odwagi? Co ma wspólnego z
przyrządzaniem owoców morza odwaga. I przypomniała mi się
historia naszego znajomego.
Swego czasu żeglowaliśmy po Morzu
Śródziemnym. Któregoś ranka kupiliśmy na targu rybnym wiadro
tego, co złowili w nocy rybacy. Było nas dziesięć sztuk, więc
jedzenia musiało być dużo. W tym wiadrze był tak zwany żywiec,
czyli wszystkiego po trochu. I krewetki i małe rybki i jakieś
krabiki.
Podniecenie załogi było nieopisane. Z
olbrzymią ilością pietruszki, czosnku i oliwy nasz kucharz
wyczarował nam ucztę bogów. Do tego buła, słońce i dookoła
woda. Skupiliśmy się wokół michy wielkości wanny i pilnowali
sąsiada, żeby za dużo nie zjadł. Liczyliśmy każdą krewetkę,
żeby było sprawiedliwie. I nie zauważyliśmy, że jest nas o
jednego żarłoka mniej niż zazwyczaj. Jeden z nas zamiast skupić
się na pilnowaniu swojego przydziału, siedział na dziobie,
ostentacyjnie odwrócony plecami.
Dlaczego?
Nikt się co prawda nie zmartwił, bo
to zawsze jedna gęba mniej do morskich wspaniałości, ale
zerkaliśmy w jego stronę z lekkim niepokojem. A nuż jakiś kryzys
go dopadł i rzuci się w błękitne odmęty. Na dodatek kolega nasz
zzieleniał lekko i toczył wokół nieco błędnym okiem. Po
skonsumowaniu gara, wylizaniu resztek i palców postanowiliśmy
zaspokoić ciekawość.
Odpowiedz była prosta: jak wy „to”
możecie jeść?!
Płakaliśmy z radości. Co ktoś, nie
lubiący owoców morza, robi na środku Morza Śródziemnego?
No cóż. Zostawiliśmy mu cały zapas
pasztetu podlaskiego. Przecież nie jesteśmy bez serca.
pyszne ośmiorniczki na czerwono:
800 g ośmiorniczek
2 szalotki
3 ząbki czosnku
1 liść laurowy
1 łyżeczka ziaren kolendry
skórka z jednej cytryny
1 szklanka puree z pomidorów
100 ml wytrawnego czerwonego wina
pęczek pietruszki, posiekany
Smażymy cebulę i czosnek. Dorzucamy
liść, kolendrę i ośmiorniczki. Wlewamy wino, pomidory i bulion,
dodajemy skórkę z cytryny oraz połowę pęczka pietruszki.
Przykrywamy garnek i na małym ogniu gotujemy ośmiorniczki około
1,5 godziny. Im mniejsze są ośmiorniczki tym krócej się gotują.
Najlepszą metodą jest próbowanie. Ośmiorniczki powinny być
miękkie jak masło.
Kiedy osiągną ten stan, zdejmujemy
pokrywkę i odparowujemy sos. Powinien być gęsty.
Wykładamy danie na talerz, posypujemy
pietruszką.
Żadnego strachu, niepewności czy
rozczarowania nie przewiduję. Sama radość i sama przyjemność na
talerzu.
Smacznego
Dałabym się zabić za ten widelec z bakelitu :)
OdpowiedzUsuńJa tam mogę "to" jeść codziennie! :D
OdpowiedzUsuńAch, ja to "cos" tez moglabym wsuwac codziennie!
OdpowiedzUsuńHmmm. ciekawie wygląda, ciekawie..a jak smakuje.hmm no powiem Ci,że musiałabym się na"zywo"przekonać..bo czegoś takiego to nie konsumowałam:)Pozdrowienia i dziękuję Ci za wizyty u mnie!!:)))
OdpowiedzUsuńBałam się ośmiorniczek i jeszcze ich nie próbowałam. Jednak mąż wciąż mnie namawia, mówiąc że są pyszne... Skuszę się na Twój przepis! :)
OdpowiedzUsuń