czwartek, 6 lutego 2014

Skrzydełka po koreańsku czyli książki mają się dobrze

























Jeżdżąc tu i tam zazwyczaj nie omijam księgarń. Nie ma znaczenia czy jadę do sąsiedniego miasta czy sąsiedniego kraju. Pewne jest, że znajdę jakaś księgarnię i w niej utonę. Nudzą mnie sklepy z ciuchami, omdlewam w supermarketach. Łażenie między półkami z książkami jest rodzajem uzależnienia. I chociaż większość książek dociera do nas za pomocą kuriera, bo nadążający za techniką MMŻ zamawia je w Internecie, to nic mi nie sprawia takiej przyjemności jak wsadzenie nosa w książkę zdjętą dopiero co z półki.
Często bywa tak, że nadmiar dobra wszelkiego czyli książek, które chciałabym mieć, przerasta mnie do tego stopnia, że wychodzę z księgarni z pustymi rękami. A czasami tylko ograniczenia bagażowe sprowadzają mnie na drogę rozsądku.
Mówi się, że czytelnictwo zamiera, że czas papierowej książki powoli mija. Nasz ostatni pobyt w Dublinie wprawił mnie z zachwyt. Bynajmniej nie ze względu na ilość literatury (nie zdawałam sobie sprawy ilu znakomitych pisarzy i poetów było Irlandczykami), ale z powodu tłoku w księgarniach. Biorąc pod uwagę, że największa zajmowała 3 piętra, to napełnienie jej sporym tłumem powinno wzbudzić szacunek.
Dział kulinarny zajmował w tej księgarni połowę piętra. Sporego piętra. Czego tam nie było? Kogo tam nie było? Sądząc po miejscu umieszczenia poszczególnych pozycji można było wywnioskować kto jest na fali wznoszącej a kto jest passe (na marginesie zdradzę, że Gordon Ramsey był na najniższej półce).
Podział na kuchnie świata podniósł mi temperaturę o kilka stopni. Na dział ciastkarsko cukierniczy nawet nie spojrzałam, bo policzyłam sobie, że potrzebuję co najmniej tygodnia, żeby przejrzeć same kuchnie Azji.
A potem musiałam dokonać wyboru. Kuchnia libańska czy koreańska? A może nowy Rick Stein lub Vintage Tea Party?
Wybrałam książkę po okładce i tytule. Coś co nazywa się Trawa cytrynowa i imbir nie może być rozczarowujące.
























Chyba nigdy niczego nie wygrałam na loterii. Gry losowe powinnam omijać z daleka, bo zawsze trafiam w nietrafione. Takie szczęście na odwrót. Jednak w przypadku tej książki trafiłam w dziesiątkę. Jest piękna, jest fascynująca, jest nieskomplikowana.
Z niej pochodzi przepis na podwójnie smażone koreańskie skrzydełka.


Koreańskie smażone skrzydełka

3/4 szklanki mąki pszennej plus 2 łyżki
3 łyżki mąki kukurydzianej
200 ml wody
pół łyżeczki soli
4 łyżki sosu sojowego jasnego
1 łyżka cukru
2 łyżki miodu
1 łyżka oleju sezamowego
4 ząbki czosnku drobno posiekane
1 łyżka drobno pokrojonego imbiru
2 łyżki ziaren sezamu lub orzeszków ziemnych
1 kilogram skrzydełek z kurczaka
olej do smażenia

Zaczynamy od zmieszania obu rodzajów mąki (z mąki pszennej odsypujemy do osobnej miski 2 łyżki) i soli w głębokiej misce. Dolewamy wodę, mieszamy i odstawiamy.
W małym rondelku mieszamy sos sojowy, cukier, miód, olej sezamowy, czosnek, imbir i 1 łyżkę wody. Doprowadzamy do wrzenia i na małym ogniu gotujemy 10 minut do momentu zagęszczenia się sosu. Zdejmujemy z ognia i odstawiamy na bok.
Na suchej patelni prażymy nasiona sezamu lub orzeszki. Pilnujemy patelni, bo zmiany na niej następują błyskawicznie. Kiedy nasionka zmienią kolor na złoty, zdejmujemy je z patelni.

Na głębszej patelni lub garnku do smażenia rozgrzewamy olej do 180 stopni. Jego temperaturę można sprawdzić wrzucając kawałek chleba. Jeśli zaczyna od razu skwierczeć i po około 15 sekundach jest brązowy, to znaczy, że olej jest dostatecznie gorący.

Umyte i osuszone skrzydełka dzielimy ostrym nożem na dwie części. Ta najmniejsza końcówka może wylądować w rosole. My użyjemy dwóch pozostałych, na których można ząb zawiesić.
Obtaczamy skrzydełka w 2 łyżkach pozostawionej mąki. Strząsamy nadmiar mąki i zanurzamy kawałki kurczaka w cieście. Ostrożnie zanurzamy skrzydełka w gorącym oleju.
Nie kładźcie zbyt wielu porcji naraz. Obniży się temperatura oleju i ciasto zacznie go wchłaniać. Lepiej żeby skrzydełka miały luz i stałą temperaturę smażenia. Smażymy każdą partię 10-15 minut dopóki nie nabiorą złoto brązowego koloru. Wyjmujemy skrzydełka z oleju na papierowe ręczniki. Zostawiamy je w spokoju na 5 minut.

Po pięciu minutach następuje przełomowy moment dla skrzydełek.

Ponownie rozgrzewamy olej do 180 stopni (najpewniej nie zdążył całkowicie ostygnąć). Wrzucamy partiami skrzydełka do gorącego oleju. Każdą partię smażymy 2 minuty i wyjmujemy kawałki kurczaka na papierowe ręczniki.
Do dużej miski wlewamy sojową marynatę. Wrzucamy skrzydełka. Energicznie podrzucamy by wszystkie otuliły się smakowitym sosem. Dorzucamy sezam lub orzeszki i jeszcze raz podrzucamy.
Wykładamy skrzydełka na talerz i posypujemy posiekaną zieloną cebulką.


Wierzcie mi, że po zjedzeniu ostatniego żałowaliśmy, że jedzenie trwało tak krótko.  



Smacznego

8 komentarzy:

  1. Jak dobrze, że podróżujesz, jak dobrze,że zbierasz ze sobą wspaniałe, przesiąknięte zapachami różnych kuchni, tradycji książki i potem wyczarowujesz wspaniałe potrawy..Jak dobrze, że jesteś i jak dobrze, że ja mogę gościć u CIEBIE i delektować oczy takimi cudami!:)Pozdrawiam serdecznie Was barrrdzo mocno!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kasiu, Kasiu równie dobrze ja mogę to powiedzieć o tobie. Wizyty u ciebie są jedną wielką przyjemnością:))

      Usuń
  2. Ja też bardzo lubię zaglądać na wyjazdach do księgarni. I do sklepów z drobiazgami kuchennymi - zawsze coś ze sobą przywiozę :) Taką książkę o koreańskiej kuchni chętnie bym przejrzała. Szczególnie, że te skrzydełka wyglądają bardzo zachęcająco. Uwielbiam kuchnie azjatyckie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak, pokusa na wyjazdach jest zawsze ogromna:))

      Usuń
  3. O, tak w ksiegarni moglabym na pewno zamieszkac. A im wieksza tym lepsza!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mmmmm. Tak, zamieszkać w księgarni.... Jest o czym marzyć.
      Czy "ciasteczko" jest północne?

      Usuń
  4. Tez zagladam do ksiagarni gdzie sie da. Zawsze przywoze z podrozy ksiazki kucharskie a jak nie ksiazki to czasopisma.
    Bardzo lubie kuchnie koreanska, jest bardzo charaktrystyczna. Zwlaszcza w zimie nachodzi mnie na koreanskie dania i czesto jem kimchi. Takich skrzydelek nie ma w mojej ksiazce:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zawsze znajdzie się coś nowego. I to jest piękne:))

      Usuń