poniedziałek, 6 stycznia 2014

Katowice -Dublin - Galway

























31.12.2013

Do północy zostało sześć godzin. Wszystko wydawałoby się być pod kontrolą. Zaliczyliśmy tego dnia dwie wizyty na lotnisku i nasze plany wyglądały na niezakłócone. Do walizki nie zabraliśmy ani sukni wieczorowej ani krawata. Wiedzieliśmy dokąd jedziemy i kto będzie na nas czekał. Nie wzięliśmy tylko pod uwagę małego szczegółu.
Dublin przywitał nas wiatrem, mżawką i ciemnością. Całkiem sympatyczne powitanie. Czekało nas jeszcze ponad dwie godziny podróży czyli przywitanie Nowego Roku było w naszym zasięgu. Trzeba było tylko wsiąść do autobusu i na miejscu rzucić się w ramiona znajomych.
Wyjęliśmy telefony, żeby zameldować znajomym i rodzinie, że wszystko idzie zgodnie z planem, I wtedy plan diabli wzięli. Telefony zamilkły i za żadne skarby nie dały się zmusić do współpracy. Próba powołania ich do życia skończyła się wyłączeniem ich na dobre. PIN leżał sobie grzecznie w szufladzie ponad dwa tysiące kilometrów dalej.
Czyli mamy noc sylwestrową, jakiś autobus na drugi kraniec wyspy, spanikowanych znajomych, zaniepokojoną milczeniem rodzinę i nas, mających nadzieję na szczęśliwe zakończenie.
Jechaliście kiedyś w całkiem nowe miejsce, umawiając się na spotkanie bez ustalenia szczegółów?
Jeżeli do tego dodacie dość szczególny dzień i nieco obce pod względem języka (irlandzka wersja angielskiego jest... zaskakująca) i topografii detale, to wyobraźcie sobie naszą sytuację.
W trzech miejscach Europy rozdzwoniły się telefony. Wszyscy próbowali dociec co też się z nami stało.
Spokój zachowała tylko strona angielska, słusznie twierdząc, że po zmianie operatora telefonicznego, zapomnieliśmy o roamingu. O PIN-ie również.
Nie mając innego pomysłu wsiedliśmy w autobus i pojechaliśmy w irlandzki mrok, mając nadzieję, że ktoś tam na końcu drogi na nas czeka.
Na szczęście czekał. I bardzo się na nasz widok ucieszył. Reszta Europy mogła odetchnąć z ulgą i w końcu zająć się swoim pożegnaniem starego roku.

Sylwester zeszłego roku był niecodzienny. Jeszcze nigdy nie spędzałam go z taką nonszalancją i bez presji. Jeansy, sweter i dobry humor. To był mój zestaw imprezowy.
Puby pełne ludzi, wylewająca się zza każdych drzwi irlandzka muzyka. I śmiech, mnóstwo cydru i guinessa. Zamiast wymyślnej kolacji kanapka w barze kanapowym. Smakowała mi jak nigdy w życiu. Żadnych zobowiązań, zero postanowień. No nie, oprócz jednego.
W przyszłym roku też zakręcimy globusem i zaskoczymy samych siebie sylwestrowym wyjazdem.














































Potraktujcie ten wpis jako usprawiedliwienie nieco dłuższego milczenia.
Następnym razem opowiem wam o Irlandii, którą poznałam.


Pięknego dnia i dużo słońca

6 komentarzy:

  1. O kurcze, ale mnie zadziwiłaś, juz wiem dlaczego Was nie ma.Wspaniały Dublin mimo, że początek był...niezbyt ciekawy. Cieszę się, że Sylwestra mieliście tak...nastrojowego, tak..."wypasionego" z irlandzkim klimatem:)Pozdrawiam Was NOWOROCZNIE:))

    OdpowiedzUsuń
  2. Piekne zdjecia! Prosimy o wiecej!

    OdpowiedzUsuń
  3. podziwiam,też bym tak chciała.Majka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Majeczko, nie trzeba się długo zastanawiać. My też decyzję podjęliśmy w pięć minut. Czasami dobrze jest wyłączyć rozsądne myślenie. Ściskam cię noworocznie:))

      Usuń
  4. Ach tak patrzę z sentymentem. Mieszkałam przez rok w Cork (pld Irlandii) i zawsze chętnie wracam na zieloną wyspę.

    OdpowiedzUsuń