Mgła rano zalegała taka, że po
drugiej stronie ulicy widziałam tylko merdający ogon. Gdzieś tam,
poza moim wzrokiem, znajdowała się reszta psa. Mam nadzieję, że
równie radosna jak ogon. Zapewne był tam również jakiś
właściciel. Ale o jego nastroju nie świadczyło nic. Zresztą o
właścicielu też nic nie świadczyło, bo sam merdający ogon nie
jest gwarancją posiadania.
Dziwne takie nieme kino. Żadne dźwięki
nie dochodziły z tej mgły. Samochody nie jeździły. A kiedy już
jakiś przemknął, to z dość niemrawym pomrukiwaniem. Mgła jak
wata. Pożarła nie tylko dźwięki ale też kolory. Moje niebieskie
choinkowe dziwo naprzeciw okien stało się błękitnym obłoczkiem.
Tajemniczo wyglądało. Niby widok zamknięty w kwadrat oka nudny
do bólu. Oglądany codziennie bez emocji. A wystarczyła gęsta mgła
i chwila zastanowienia w sobotni ranek i ruszyła wyobraźnia.
Pamiętacie opowiadanie, w którym ktoś
znalazł guzik i do niego sprawił sobie płaszcz? Ja dorobiłam
sobie psa do ogona.
Moja wyobraźnia ruszyła za tym
merdającym ogonem. Ciekawe czy to pies machał ogonem czy ogon
machał psem? Z mojej perspektywy kubka z poranną herbatą,
zdecydowanie to drugie.
Jaki był ten pies? Duży czy mały?
Kudłaty czy może bezwłosy? Ogon majtnął tylko przez moment. Nie
miałam czasu przyjrzeć się szczegółom. Zresztą detale we mgle
zmieniają swój charakter. Może tam nie było wcale psa? Może to
moja wyobraźnia dorobiła sobie ogon do owianej kłębem mgły
gałązki? Mgła jest zwodnicza. Nawet w mieście.
Po dwóch godzinach wszystko wróciło
do szarej, styczniowej normy. Trochę szkoda, bo mgła zatarła
kontury i przydała codzienności tajemnicy. Nawet pies mógł być
nie psem a rybą. W końcu one też mają ogony.
Dziś tajemniczy sierpik na obiad. Ryba
do zeszłego tygodnia mi nieznana. A od dzisiaj moja ulubiona.
Kupiłam ją z czystej ciekawości w Tesco. Przy czyszczeniu poddałam
się i porzuciłam filetowanie czy obcinanie płetw i ogona.
Musiałabym mieć uścisk obcęgów żeby dać temu radę.
Jeżeli macie silne męskie ramię w
okolicy lub regularnie ćwiczcie na siłowni, to spróbujcie się z
nią zmierzyć, choć nie jest to konieczne. Upieczona w całości
wygląda dość atrakcyjnie.
sierpik blocha w czerwonym curry
2 sierpiki ( są pakowane próżniowo i
mrożone)
sok z jednej cytryny
skórka starta z jednej cytryny
pół łyżeczki soli
1 łyżka czerwonej pasty curry
2 łyżki oleju arachidowego
1 czerwona cebula
Czystą i osuszoną rybę nacięłam nożem jak widać na zdjęciu. Skropiłam
sokiem z cytryny i posypałam otartą skórką. Potem delikatnie
posoliłam. Odłożyłam ją do lodówki na dwie godziny.
Potem rozgrzałam piekarnik do 190
stopni. Blaszkę wyłożyłam papierem do pieczenia. Cebulę
pokroiłam w półksiężyce i wsypałam na blaszkę. Rybę wyjęłam z lodówki i
posmarowałam czerwoną pastą curry od zewnątrz i od środka. Ułożyłam na cebuli, polałam olejem i włożyłam do piekarnika na pół godziny.
Po 30 minutach sierpik był gotowy do
jedzenia.
Do niego zrobiłam szpinak z sezamem i miso:
opakowanie szpinaku
1 łyżka masła orzechowego
1 łyżka pasty miso
kilka kropli octu ryżowego
1 łyżeczka ziaren sezamowych
Zblanszowany szpinak dobrze osączyłam.
W miseczce połączyłam 1 łyżkę masła orzechowego z 1 łyżką
pasty miso i octem ryżowym.
1 łyżeczkę sezamu uprażyłam na
suchej patelni.
Szpinak nałożyłam w kopczyk i
polałam pastą orzechową. Na górę nasypałam ziarenka sezamu.
Gdybym mogła dałabym ogłoszenie
reklamowe do prasy. Ryba pod tytułem sierpik jest genialna. Zwartość
halibuta ale bez jego tłuszczowej otoczki. Absolutna rewelacja i
oczarowanie. Koniecznie spróbujcie tej ryby.
Dobrej soboty, słonecznej niedzieli i
dużo smacznego
MMMMM jakie pyszności u Ciebie, aż ślinka cieknie. No powiem Ci, że u mnie niestety....mgła, szaro, buro i słońca deficyt. Mgła...i przygody z nią...to znam.U mnie kiedyś też tak było,że prawie się zgubilam...hihi, a jazda samochodem...ooooooooooooj...dużo by opowiadać.Pozdrawiam serdecznie Was:))
OdpowiedzUsuńCzasem mam wrażenie, ze urzedujesz u mnie w kuchni:) Danie brzmi super!
OdpowiedzUsuńCoz to za tajemnicza ryba? Taka tajemnicza jak mgla! Wyglada pychotnie!
OdpowiedzUsuń