wtorek, 4 czerwca 2013

Niezbyt krótka relacja z Borough market




Co wybrać? Gorącą zupę kokosową czy chrupiące panini? Zapachy wdzierają się do nosa czy tego chcesz czy nie. Oczy atakowane są huraganem kolorów, kształtów a dookoła brzęczy różnojęzyczny gwar. Lekko nie jest.
Zapuszczamy się w alejki wszelakiego dobra.  I zaraz na początku staję jak zamurowana przed stosami warzyw i owoców. Niby nic, po prostu pomidory, bakłażany, dynie, szparagi, morele, truskawki. Ale są też okazy, których nie umiem nazwać. Rzepa melonowa? Melon rzepowy? Kolor porażający. Pachnie…jak melon. Wygląda jak…sami zobaczcie.



Bakłażany kocham miłością bezkrytyczna. A tu leżą ich różne wcielenia. Prawie mdleję z podniecenia. I już postanawiam, że za rok wyhoduję sobie takie na grządce.


Szparagi nie leżą w smętnych pęczkach. Leżą w stosach. Są ich całe ciężarówki. A wśród nich dzikie szparagi. Bladozielone, smukłe, o połowę mniejsze od swoich oswojonych kuzynów. Wiedzieliście, że szparagi mają swoją dziką stronę?


Obok Włosi przekrzykują się zachwalając trufle. Odwracam głowę i widzę schowane w słojach czarne i białe bulwy. Są duże i zapewne kosztują majątek. Zamyślam się nad ich unikalnością.
I w tym momencie świat na ułamek sekundy zastyga. Jeden z roześmianych sprzedawców uchyla szklane wieczko. Wszystkie głowy jak za przyciśnięciem niewidzialnego guzika odwracają się w kierunku włoskiego stoiska. A ze słoika wypływa strumień truflowego powietrza. Prawie je widać. Chłoniemy zapach nosem, ustami. Sprzedawca jest całkowicie usatysfakcjonowany spektaklem, który nam zafundował. To tak jakby na moment uchylił nam drzwi do innego wymiaru.
Wszystko trwa kilka sekund i wieczko opada przywołując nas do rzeczywistości. Tłum rusza do kupowania miodów truflowych, serów z dodatkiem tego rarytasu i aromatyzowanej oliwy.


Z truflami sąsiaduje kolejny Włoch. To stoisko z wypiekami. Focaccie piętrzą się jak schody do nieba. Jedne są z oliwkami, inne z peperoncino, te są z rozmarynem, a tamte  z anchois. I chleby. Ogromne, pękate i pachnące. Już zapomniałam o zapachu trufli. Teraz chcę chleba. Poproszę ze świeżo skrojonym prosciutto.


Ale, zaraz, zaraz. Pachnie morzem. Krok w lewo i jestem w raju. Teraz już na pewno nie ruszę się z miejsca. Stworzenia morskie wszelakiej maści. Krewetki znane mi  i nie znane. Małże, o których istnieniu nie miałam pojęcia. Próbowaliście małży brzytw? Tu możecie spróbować. Chcecie miecznika? Jest. Marzy wam się okoń morski? Proszę bardzo.





Ojejku! Ośmiornica! Świeżutka. A obok małże św. Jakuba. Sprzedawcy prześcigają się w dawaniu rad klientom. To absolutne piękne. Patrzę na ten balet i prawie płaczę wiedząc, że na podobny w moim mieście nie mam szans.




Jest zimno i pada, a prosecco leje się strumieniami. Zbliża się pora lunchu i stoisko ze świeżymi ostrygami jest oblegane. Otwieranie muszli odbywa się przy akompaniamencie głośno śpiewanego „O sole mio”.  Kilka kropli cytryny i chlup, ostryga ląduje w ustach. Jeszcze łyk wina i błogi uśmiech wypełza na twarz. Jak tu się nie uśmiechać.
Idziemy dalej. Trudno dostrzec do czego następna kolejka. W końcu docieramy do lady. Przed nami długi sznur musztard. Już wiem, że na pewno którąś kupię. Tylko którą? Może z figami, albo dyniową. Tajemnicze wow wow też robi wrażenie. Szczególnie na kubkach smakowych. Każdej musztardy można spróbować.


Zresztą, ta zasada jest na targu obowiązująca. Próbuj i kupuj. Nie jesteś pewien czy wolisz pecorino sześcio czy trzydziestocztero miesięczne? Spróbuj. Nie wiesz jak może smakować beza z kandyzowanymi malinami ? Zjedz kawałek i kup torbę.


Są nawet przybysze z innej planety. Gwiezdne wojny jak na dłoni. Enoki to grzyby ale czy ich nazwa nie daje do myślenia?


Zapachy, smaki, kolory, dźwięki składają się na nieprawdopodobny patchwork. To połączenie uderza do głowy jak najlepsze bąbelki.
Potrzebuję kawy. I chwili spokoju, żeby umysł ogarnął to wszystko, czego przed chwilą był świadkiem.
Idziemy na lunch a ja w końcu decyduję się na pachnącą trawą cytrynową zupę kokosową.

Borough Market w Londynie najlepiej odwiedzić rankiem, kiedy jeszcze nie jest zatłoczony lub krótko przed zamknięciem. Wtedy na dodatek ceny spadają na łeb na szyję, bo przecież towary trzeba sprzedać.
Opuszczamy targ. Jeszcze tylko krótka wizyta na stoisku z najbardziej egzotycznymi gatunkami mięsa i z żalem idziemy do metra.


Nie miałam pojęcia, że pyton jest jadalny. A zjedzenie zebry wydaje mi się równie niezrozumiałe jak zjedzenie własnego psa. Sądząc z kolejki przed stoiskiem, niektórzy nie mają takich rozterek. Ja zostanę przy bakłażanach  i małżach.
Ostatnią sobotę maja spędziłam w miejscu tak obfitującym w doznania, że kolejny tydzień nie wyściubiałam nosa z lasu. Musiałam sobie poukładać wrażenia i dojść do ładu z poczuciem niesprawiedliwości. W tę ostatnią sobotę walczyłam z pokusą porzucenia kraju nad Wisłą i zamieszkania w kartonie na którejś stacji londyńskiego metra. 
Na szczęście każde uczucie jest przemijające. Zdrowy rozsądek dogonił mnie na Oxford Street.
Postanowiłam tu wrócić i nie marudzić na nieobecność świeżej lukrecji w moim warzywniaku.



W końcu od tego są podróże.

Tyle na dzisiaj. Zero przepisów ale za to ogrom wrażeń. Teraz czas wrócić do truskawek i groszku cukrowego.
Wszystkie piękne zdjęcia zrobiła MidnightCookie.

Smacznego

7 komentarzy:

  1. Nie ma zmiluj, w sobote pedze na Borough Market. Oj, za dlugo juz tam nie bylam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale u Ciebie apetycznie, egzotycznie i ...wspaniale, jak zawsze.Piękne zdjęcia, cudny opis spowodował, że czułam się jakbym była na Borought Market...póki co w marzeniach, które być może się kiedyś spełnią...Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Te makaroniki wyglądają bosko!

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetna relacja, czułam się tak jakbym czytała książkę z pieknymi zdjęciami ; )
    Pozdrawiam !

    OdpowiedzUsuń
  5. Ach, aż zgłodnialam od samego czytania. Targ opisalas Limonko dokładnie taki jakim jest! Po prostu pięknie!

    OdpowiedzUsuń
  6. Zaczarowałaś mnie swoją relacją. Przez moment poczułam, aż zapach trufli.... tez tam chcę :)))

    OdpowiedzUsuń
  7. Szkoda, że u mnie w okolicy nie ma takich miejsc...

    OdpowiedzUsuń