środa, 12 czerwca 2013

O tym jak się dziś miotałam i o makaronie z małżami



Potrzeba matką wynalazku. Święta prawda. Zmagałam się dziś z zupełnie nie kuchennymi problemami i zapomniałam o czasie. Kiedy spojrzałam na zegarek okazało się, że czas mi się kończy i za chwilę pojawi się w progu głodna połowa. Moje oderwanie od prozaicznej, czytaj garnkowej, rzeczywistości było tak głębokie, że nawet planów obiadowych nie miałam.
Rzuciłam w kąt pędzle i farby (ciekawe co robiłam, nie?) i pogalopowałam do kuchni. Rzut oka w lodówkę uzmysłowił mi miernotę moich możliwości. Znalazłam nieco przywiędły seler naciowy, słoik małży w sosie własnym i śmietanę.  Były też dżemy, ale te skreśliłam z biegu. Na szczęście cebulę i czosnek zazwyczaj mam na wyposażeniu. O makaron nie musiałam się martwić. Gdyby okazało się, że nie mam makaronu, to znaczyłoby to, że ktoś mnie podmienił i rodzina powinna zacząć się bać.
Zanim podjęłam decyzję ryż czy makaron znów upłynęła chwila. W tym czasie się rozkojarzyłam i postanowiłam natychmiast spryskać róże bo mszyce je żrą. W połowie drogi po spryskiwacz  przypomniałam sobie, że powinnam raczej mieszać sos a nie zabójcze mieszanki. Wróciłam. Pokroiłam cebulę i czosnek i uznałam, że pora się uspokoić. Zrobiłam sobie kawę. Do kawy niezbędne jest czytanie. Nie szukałam daleko i utonęłam w Filarach Ziemi. Dobrze, że kawa była nieduża, bo pusta filiżanka przywołała mnie do porządku. Acha, sos. Garnek na piec. Makaron wybrany. Czyli mam chwilkę. To może jednak te róże. Nie, lepiej wypowiem wojnę komarom i spryskam trawnik.
Czas na podsumowanie. Mszycom na razie nic nie grozi . Komary też mogą się czuć bezpieczne. Moja praca z farbami na pewno będzie miała ciąg dalszy. Obiad…no cóż… był nieco spóźniony. Ale za to doczytałam książkę do końca. I wypiłam kawę.
Może nie są to imponujące osiągnięcia, ale jeśli dodam do nich całkiem niezły makaron z małżami, to czuję się rozgrzeszona.



Makaron z małżami
dla 2 osób

wiązka makaronu (użyłam linguinie)
płaska łyżeczka soli

szklanka małży (świeżych, mrożonych lub w sosie własnym)
2 łodygi selera naciowego
1 nieduża cebula
2 ząbki czosnku
4 suszone pomodory z oliwy
pół szklanki kremówki
pół kieliszka wytrawnego wina (niekoniecznie)
spora garść siekanej zielonej pietruszki
1 liść lubczyka
ćwierć łyżeczki czarnego sezamu
1 łyżka oliwy

Na piec stawiamy garnek i gotujemy wodę na makaron. Solimy ją i wrzucamy makaron.
W czasie kiedy makaron się gotuje przygotowujemy sos.
Na łyżce oliwy podsmażamy pokrojoną w kostkę cebule, czosnek i seler i suszone pomidory. Niech cebula się zeszkli ale nie zbrązowieje. Wlewamy pół kieliszka wytrawnego wina.
Siekamy drobno lubczyk i wrzucamy do cebuli. Wlewamy śmietankę i zagotowujemy sos. Dodajemy małże z dwiema łyżkami zalewy i zagotowujemy ponownie. Zdejmujemy z ognia, sypiemy pietruszkę i doprawiamy solą i pieprzem. Na koniec dla udramatyzowania dosypujemy sezam.
Do garnka z sosem przekładamy odcedzony makaron. Mieszamy i rozkładamy na talerze. Na górę świeżo zmielony pieprz a obok micha sałaty.





Jeżeli udało wam się pokonać latających w eskadrach krwiożerców, możecie się oddać konsumpcji na świeżym powietrzu. Na naszym tarasie jest to możliwe tylko w stroju bartnika. Ale to wyklucza konsumpcję.



Pięknego wieczoru i dużo smacznego

5 komentarzy:

  1. Taki nieplanowany makaron moze byc prawdziwa uczta!

    OdpowiedzUsuń
  2. Wspaniały makaronik! Z małżami- kocham owoce morza :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Przyznaję się bez bicia, że małży nigdy nie jadłam...ale...wszystko przede mną...a makaron uwielbiam...im więcej ziół i przypraw tym lepszy.Pozdrawiam:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Misiówa, wszystko przed Toba, jak sama mowisz. Ja uwazam, ze wszystkiego (no, prawie wszystkiego) warto sprobowac :)

      Usuń
  4. Makaron wyglada pychotnie! Gdybym miala taki talent do wyczarowywania takich dan i robienia siedmiu innych rzeczy na raz, to nidgy w zyciu nie zamawialabym pizzy ;)

    OdpowiedzUsuń