poniedziałek, 14 maja 2012

Szparagi, młode ziemniaki, źrebak i niespodzianka



Niespodzianki nie są moją ulubioną formą rozrywki. Niosą w sobie całe chmary potencjalnych zagrożeń. Nie twierdzę, że nie bywają urocze czy oszałamiające, ale jeśli mam wybierać, to lubię być przygotowana.  Stwierdzenie :”mam dla ciebie niespodziankę” ma w sobie pewien ładunek grozy. Może to wina nadmiernej wyobraźni lub łagodnej manii prześladowczej, ale kojarzą mi się ze sceną, w której w dniu urodzin wprowadzają solenizanta do ciemnego pokoju. On, czekając na gromkie sto lat, przeżywa spore zaskoczenie, bo po zdjęciu opaski z oczu widzi przed sobą tuzin uzbrojonych w broń białą imprezowiczów. Niespodzianka!!!
Nic się nie przejmujcie. Moje życie na co dzień nie obfituje w podobne zdarzenia. Ale zawsze może być ten pierwszy raz. Ostrożności nigdy nie za wiele.
Weźmy na przykład miniony weekend. Pełen niespodzianek. Od pogody począwszy. Ignorując prognozy długoterminowe sobota zrobiła nam brzydką niespodziankę. Brak swetra czy kurtki okazał się poważnym niedopatrzeniem.
I kiedy wydawało się, że cała reszta jest już pod kontrolą i niczym nas nie zaskoczy, to jak grom z jasnego nieba (i to dosłownie), pojawiła się zupełnie nieoczekiwana Córka. No, takie niespodzianki są ok. Taka krótka acz intensywna niespodzianka. Jeszcze dobrze nie ochłonęłam z wrażenia, kiedy już trzeba było się pożegnać.
Mroźna w maju sobota na łonie natury też zapowiadała się domowo, spokojnie wręcz nudno. Ha! Niespodzianka!
W zaprzyjaźnionej stadninie urodził się źrebak. Jego pojawienie się na świecie niespodzianką nie było, ale jego widok i radość brykania po trawie już tak. Zamiast smutku szarej niedzieli była ogromna dawka uśmiechu i energii, mnóstwo zdjęć, przemoczone buty i jedno źrebakowe ugryzienie. On też przeżył  niespodziankę. Okazało się, że ludzie są niejadalni. Przynajmniej dla koni.
Czyli jednak są jasne strony niespodzianek. Przeanalizowałam sobie ostatnie doświadczenia i mogę powiedzieć, że niespodzianki nie są moją ulubiona formą rozrywki….ale….
Dobrze, że zawsze jest jakieś ale. To pozytywnie wróży na przyszłość.

W kuchni zaskoczeń nie było. To jedyne miejsce, gdzie nie wprawiają mnie one w popłoch. Kuchnia to miejsce oswojone. Rodzaj mojej prywatnej pieczary i tam niczego się nie obawiam.

Żeby było wiosennie i majowo, jedzenie musiało być lekkie. Młode ziemniaczki i szparagi w zupełności zaspokoiły nasze potrzeby. MMŻ w nagrodę za piękne skoszenie 3 hektarów łąki dostał dwa steki z pieprzem i rozmarynem.
Tak to wyglądało.



młode ziemniaki z rozmarynem:

1 kg młodych ziemniaków
1 łyżki oliwy
1 łyżka masła
1 gałązka rozmarynu
sól gruboziarnista, pieprz

Umyjcie ziemniaki i ugotujcie. Niech są miękkie ale niech się nie rozpadają. Na patelni rozgrzejcie oliwę z masłem. Ugotowane i nieobrane z delikatnej skórki ziemniaki pokrójcie na połowy i kładźcie na gorącą patelnię. Najpierw przekrojoną stroną do dołu aż się pięknie przypiecze. Potem odwróćcie ziemniaki. Posypcie porwanym w rękach rozmarynem. Kiedy ziemniaki są złociste, posypcie je solą i pieprzem.

szparagi z orzeszkami piniowymi:

pęczek zielonych szparagów (wolę sporą wiązkę niż pęczek)
4 łyżki oliwy
garść orzeszków piniowych
otarta skórka z połowy cytryny
wiórki startego parmezanu (w zależności od upodobań)
2 szczypty gruboziarnistej soli


Zielone szparagi są łatwe w obróbce. Nie trzeba ich obierać. Wystarczy złapać w ręce i wygiąć w łuk. Miejsce pęknięcia przypadnie tam, gdzie zaczyna się niezdrewniała część łodygi. Potem je umyjcie i z grubsza strząśnijcie z nich wodę. Na suchej patelni uprażcie orzeszki piniowe i odłóżcie na bok. Nimi posypiecie gotowe szparagi.
Dużą patelnie mocno rozgrzejcie. Nalejcie 2 łyżki oliwy i włóżcie szparagi. Kto dysponuje patelnią grillową, może się nią posłużyć. Przewracajcie szparagi co jakiś czas, żeby się równo przysmażyły. Taka obróbka trwa około 8-10 minut. Zdejmijcie szparagi z patelni, dodajcie starą cytrynową skórką i sól. Podrzućcie je, aby się wymieszały z przyprawami. Po wyłożeniu łodyg na talerze, posypcie orzeszkami i parmezanem i polejcie resztą oliwy.  



To absolutny koniec świata. Potem już tylko przewracanie oczami w zachwycie i mlaskanie.
Komu mało, niech doda do tego jajko w koszulce lub kawał pięknej polędwicy.

                            Ten oto młodzian nazywa się Faworyt i jest synem Fuzji

Smacznego i coraz cieplejszych dni pełnych oczekiwanych niepodzianek.

6 komentarzy:

  1. Faworyt uroczy! a sposób na szparagi zapisuję, bo mam akurat ich sporo i właśnie się zastanawiałam jak ja mam je zjeść :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jedz, jedz i jedz. Szparagi to ósmy cud majowego świata. Smacznego objadania i pozdrawiam

      Usuń
  2. Niespodzianki sa chyba wlasnie dlatego ekscytujace, ze nigdy nie wiadomo czy sie nam spodobaja czy nie. W kuchni chyba rzeczywiscie lepiej bez nich :)
    Fuzja piekna, a Faworyt niech rosnie zdrowo i niech nie je ludzi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niektórzy są mistrzami w robieniu niespodzianek. Prawda? Faworyt obiecał skubać tylko trawę. Buźka

      Usuń
  3. Ja też wolę być przygotowana na niespodzianki;)
    Faworyt i jego mama są piękne,
    a w Twojej kuchni same pyszności:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo za miłe słowa i pozdrawiam gorąco

      Usuń