- Jak ty możesz oglądać programy kulinarne?! - Zapytał MMŻ po
raz kolejny.
- Przecież ja byłbym ciągle głodny. A właśnie, może mamy coś na przegryzkę?
Każde z nas patrzy a widzi coś innego. Ja widzę kolejne
składniki a MMŻ całość. Ja oglądam
potrawy od strony kuchni a MMŻ od strony żołądka. Czy żołądek ma strony? Czy oglądanie
żołądkiem nie jest nieco makabryczne? Pomińmy może te poboczne rozważania.
Ważne jest to, że każdy z nas widzi świat po swojemu. Nawet
żołądek ma coś do powiedzenia w tej kwestii.
Wracając do różnic między ludźmi, to nie omijają one stołu.
Kocham gotować. Uwielbiam planować potrawę. Włącza się wyobraźnia i kojarzenie
poszczególnych elementów podobne jest do rozwiązywania krzyżówki. Umiem sobie
wyobrazić jak będzie smakowało połączenie jednego składnika z drugim.
Zaliczam przy okazji zarówno chwile uniesienia jak i
totalnego rozczarowania. Pewne eksperymenty tylko w mojej głowie brzmią jednym
głosem. Wpadka z buraczkami na kwaśno, posypanymi vegetą (oj, dawno to było), przeszła do
historii z lubością mi przypominanych. MMŻ po latach przyznał, że większego
paskudztwa ze świecą trzeba by szukać. Miłość jednak czyni cuda i poświęcił się
dla niej. Zjadł całą porcję bez mrugnięcia okiem.
Zrobiona przeze mnie ryba w soli na szczęście została
oszczędzona całej rodzinie. Ofiarą (na szczęście jedyną i ocaloną) tego eksperymentu była młodsza latorośl. Ona
nie owijała w bawełnę. Po prostu walnęła prosto z mostu, że ryba jest obrzydliwa. Ale jak miała nie być, skoro do soli włożyłam
filety!!!
Wyobrażacie sobie ? Filety! Zamiast całej ryby! Nikt nie
jest doskonały.
Gdyby poszukać, jeszcze kilka takich kulinarnych perełek
znalazłabym w swojej kuchni. Ale o tym cicho, sza.
Nie obawiajcie się, tutaj przedstawiam wam tylko to, co
wyszło bez pudła. Nikogo nie otrułam, choć kisząc cytryny, ktoś miał
wątpliwości, czy nie chcę go skrzywdzić solą. W ostateczności cytryny okazały
się niegroźne.
Pewne przepisy wracają do mnie jak starzy znajomi. Inne
przelatują jak meteory i nigdy do nich nie wracam. O niektórych nie pamiętam i
dopiero ktoś przypomina mi, że zjadłby
to czy tamto.
Na marginesie, Daria, pamiętam o zasmażanych buraczkach i
zupie z soczewicą. Będą już wkrótce.
Dzisiaj zrobiłam zupę japońską. Wieczorem odwiedzamy
znajomych i do wyjedzenia jest lodówka pokomunijna, więc obiad gotuję
symboliczny.
Jestem z pokolenia, dla którego obiad bez zupy jest
niepełny. Ale sama zupa sprawuje się całkiem dobrze. Gotuję więc zupę japońską,
bo jest w niej wszystko co potrzebne do pełnego dania: i makaron, i rosół, i
zielenina i mięsko.
Bulion japoński z kurczakiem
(na dwie miski)
1 litr bulionu
1 płat nori (może być listek w który owijacie sushi)
2 filety z kurczaka
2 łyżki sosu sojowego
pęk makaronu soba
2 łyżki mirinu
1 łyżeczka oleju sezamowego
1 łyżeczka soku cytrynowego
2 cebule dymki
kilka brązowych pieczarek
garść świeżego szpinaku lub groszku cukrowego
szczypta przyprawy shichimi togarashi*
1 łyżeczka uprażonych ziaren sezamu
Gotujemy bulion z płatem nori przez jakieś 2 minuty.
Wyjmujemy glona i dodajemy do gotującego się wywaru mirin, sos sojowy a na
koniec pokrojone w paski filety z kurczaka. Ich ugotowanie potrwa około 6-7
minut. W tym czasie możemy ugotować makaron soba i przelać zimną wodą. Kiedy
kurczak jest miękki, dorzucamy do ciągle gotującego się bulionu umyte i
pozbawione nóżek pieczarki. Znów gotujemy ze trzy minuty i zdejmujemy zupę z
pieca. Dodajemy sok z cytryny i degustujemy w celu dokonania ostatecznych
poprawek.
Do miseczek kładziemy porcję makaronu, garść umytego
szpinaku (lub groszku) i wlewamy bardzo gorącą zupę z kurczakiem i pieczarkami.
Każdą miseczkę wzbogacamy kilkoma kroplami oleju sezamowego, posypujemy ukośnie
pociętą dymką i szczyptą przyprawy shichimi togarashi. Jemy z przyjemnością.
To danie zawsze wychodzi rewelacyjnie. Nie ma obaw, że coś
się nie uda. I nie przejmujcie się obco brzmiącymi składnikami. Raz kupione
będą służyły niejednokrotnie.
*shichimi togarashi
Ta przyprawa w kuchni japońskiej nie ma stałego składu. W
zależności od regionu zmieniają się jej składowe. Zazwyczaj zawiera minimum
sześć elementów np. czarny i biały sezam, pieprz, ziarenka maku, gorczycę,
konopie, algi i ewentualnie suszoną skórkę z cytryny. Tę mieszankę zastosowałam w swojej zupie.
Życzę smacznego i optymistycznego podejścia nie tylko do
gotowania
Każdy popełnia błędy :) Myślę, że każda gotująca osoba jest w stanie wymienić danie, które wyszło paskudnie :D Odnośnie oglądania... to ja mam tak samo. Wszyscy pytają "jak Ty możesz oglądać te programy/książki/blogi/gazety i nie być głodna" :D A mnie to relaksuje :D Twoja zupa japońska bardzo mi się podoba, chętnie bym jej spróbowała :)
OdpowiedzUsuńCzyli pomysł swoje a realizacja swoje. Ostatnio piekłam tartę z rabarbarem i efekt oczekiwany był zdecydowanie różny od uzyskanego. Za to zupa udaje się zawsze. Pozdrawiam gorąco
UsuńZupka wyglada smakowo!
OdpowiedzUsuńA propos wpadek kulinarnych, to mnie zaraz przypomina sie wrzucenie czekolady do gotujacej sie wody i cicha mysl "ciekawe dlaczego kazali nad ta woda z czekolada polozyc garnek...?" O tak...
Tak, tak. To miała być topiona czekolada a wyszła czekolada z wodą. Właściwie pod względem językowym, to nawet można by podciągnąć je do wspólnej rodziny. Topienie, woda.... Buźka
UsuńGdzie można kupić produkty m.in do tego przepisu tj mirin, przyprawa shichimi togarashi i nori? pozdrawiam
OdpowiedzUsuńOla
Sprawa ma się następująco. Płaty nori widziałam w każdym supermarkecie w dziale "kuchnie świata". Przyprawę shichimi togarashi można poskładać samemu. W wyżej pokazanym przepisie jest skład takiej przyprawy. Najtrudniej ma się sprawa z mirinem, bo w sklepach go nie widziała, ale od czego jest internet. Można mirin kupić tu http://www.paleczkami.pl/product-pol-195-Mirin-500ml-Miyata.html lub http://www.masala.com.pl/k72,sushi-ocet-zaprawy-oraz-mirin-do-sushi.html
UsuńŻyczę udanych eksperymentów i serdecznie pozdrawiam:)