Nasz dom to kilogramy papieru. Tony literatury wszelakiej.
Różne fascynacje literackie napotykaliśmy w życiu. Był okres iberoamerykański,
czas literatury rosyjskiej 19 wieku, szaleństwo fantastyki czy opętanie nową
literaturą francuską. Książki leżące w domu to namacalne dowody naszego
nieopanowania i rozpasania w dziedzinie literatury. Część tego dobytku
wywiozłam na wieś. Troszkę się to odbyło na chybił trafił. Kolejna
przeprowadzka i książki lądują w pudłach. Potem na półki i znów czekają na
reaktywację. Taka nadeszła ostatnio. Kiedy ogarnęło mnie trudne do opanowania
uczucie głodu literackiego, sięgnęłam do naszych starych znajomych. Czy ktoś
pamięta jeszcze Motory Zegadłowicza? Kiedy kupowałam tę książkę, to sprzedawca
kazał mi jej szukać w dziale z motoryzacją.
A zbiór dzieł Goethego? Nawet nie wiedziałam, że je mamy.
Znam kogoś, kto byłby ze mnie dumny. Nawet stareńki Verne z jego
Piętnastoletnim Kapitanem się znalazł. Bez okładki i chyba z brakami w środku.
Ja nie byłam jego pierwszym właścicielem. Odzyskałam swojego Tajemniczego
Przybysza i Listy z Ziemi Marka Twaina, o których myślałam zawsze z żalem, że
przepadły na wieki.
Znalazłam Prawo rzymskie, z którym walczył kiedyś MMŻ i
Konwickiego, którego wyrywaliśmy sobie z ręki. Nawet komplet Chandlera i
Chmielewskiej stał sobie ramię w ramię.
Papier w większości egzemplarzy pożółkł i nieco się dziś
kruszy. Kataru dostałam kosmicznego. Oczy mnie szczypały od kurzu. Ale radość
moja była ogromna. Z większością książek związane są jakieś wspomnienia. Tak, biorąc do ręki jedną po drugiej, odkurzałam
swoje dzieciństwo (a jakże Andersen jako żywo), swoje czasy szkolne (ale
kochaliśmy wtedy Vonneguta) i studenckie
(tu szaleństwo Marqueza, Corazara,Vallejo, Llosa……) .
Tutaj zajrzałam, tam poszukałam ulubionego niegdyś
fragmentu. Najchętniej czytałabym wszystkie naraz. Uczucie dziecka w sklepie z
cukierkami jest chyba najtrafniejszym porównaniem. Dobrze jest mieć wybór.
Choć, jak ten osiołek, „któremu w żłobie dano” nie umiałam się zdecydować.
Stojąc jak słup przed półką, dokonałam wyboru w stylu Scarlett O’Hara (dla młodych odbiorców: nie ma nic wspólnego
ze Scarlett Johansson) i postanowiłam dokonać wyboru jutro. Dziś zacznę
nadgryzać prezent na dzień matki, który sprawiło mi młodsze Dziecko – Grę o
tron. Filmu nie widziałam, niewiele o książce wiem, ale gdzieś w zakamarkach
pamięci nazwisko autora majaczyło mi mgliście. W innej epoce i innym wieku w
czasopiśmie Fantastyka chyba zetknęłam się z George R.R. Martinem.
Dałam nura z powrotem w zakurzone zbiory. Jest! Zmurszałe
okazały się tylko kartki papieru a nie moja pamięć. Mikropowieść Pieśń dla
Lyanny napisana w 1975 roku. Od niej zacznę swoją znajomość z panem Martinem.
Acha. Tak się zapędziłam w tych wykopaliskach książkowych,
że zapomniałam napisać o jedzeniu. Czytanie i jedzenie idą ze sobą w parze.
Uwielbiam przygotować sobie coś pysznego, a potem wtulić w kąt kanapy i czytać,
czytać, czytać.
Skoro przede mną kawał książki, to może dla odmiany do
jedzenia coś lekkiego? Nie będę stać nad garnkami, skoro książka czeka. Sałatka będzie akurat.
Zapraszam do uczty. W pełnym tego słowa znaczeniu.
Orzeźwiająca sałatka z mango, ogórka, kolendry i chili
1 mango
1 czerwona papryczka chili
1 ogórek szklarniowy
garść posiekanej kolendry
kilka porwanych liści mięty
1 łyżeczka brązowego cukru
1 łyżka sosu rybnego
1 łyżka soku z limonki
Mango obieramy ze skórki i kroimy w kostkę. Ogórka myjemy i
też kroimy w kostkę (nie obieramy ze skórki). Chili pozbawiamy nasionek i
drobniutko kroimy. Mieszamy wszystko, co pokroiliśmy w sporej misce.
W małej miseczce mieszamy sos rybny, cukier, sok z limonki i
mieszamy, żeby cukier się rozpuścił. Wlewamy do miski z mango i resztą.
Dorzucamy kolendrę i miętę. Mieszamy. Zabieramy ze sobą widelec, koc, filiżankę
herbaty i swoją ulubioną książkę i czytamy pogryzając aromatyczną sałatką.
Czy trzeba czegoś więcej wieczorem po pracy?
Pozdrawiam i jak zwykle życzę smacznego
Nie wiem czemu, nadal jakos unikam sałatki z mango, a często widuję takie na blogach. Dzisiaj jadłam z melonem, więc może i czas na mango :)
OdpowiedzUsuńJest zaskakująca. Przyznam szczerze, że też miałam wątpliwości. Po serii sałatek z papają i ananasem, ta z mango jest moją faworytką. I słodka i kwaśna i ostra. Wyjątkowo dobrze brzmi z rybą. Naprawdę polecam.
OdpowiedzUsuńJak mango dobre to i salatka bedzie dobra. Problem z tym, ze wiekszosc mango smakuje jak ... jak wcale. Ksiazki superowe.
OdpowiedzUsuń