Bardzo bym chciała się dowiedzieć
dlaczego ten tort nazywa się „rumuński”. I co na to Rumuni.
Przecież spokojnie mógłby się
nazywać „miodowo orzechowy”.
Jest przepyszny. I gdyby nie potrzeba
upieczenia kilku krążków ciasta, to praktycznie nie ma z nim dużo
roboty. Najlepsze jest to, że można go upiec nawet tydzień przed
planowanym podaniem go na stół. I to wychodzi mu na dobre!
Wybaczcie dzisiejsze lakoniczne
potraktowanie tematu, ale zaraz zakładam buty, biorę walizkę i
jadę na lotnisko. Najbliższe dni spędzę w Londynie i obiecuję,
że to co zobaczę zapamiętam, sfotografuję i opiszę po powrocie.
Tort zostawiłam MMŻ, żeby się bardzo nie smucił. Doświadczenie
mi jednak mówi, że MMŻ nie znajdzie go w lodówce. A ze słodyczy
największym zainteresowaniem będzie się cieszyła chińszczyzna w
Złotym Smoku. Na szczęście, ten tort przeżyje nie tylko moją
wyprawę na drugą stronę kanału ale nawet dłuższą pielgrzymkę
do np. Częstochowy.
Nie zniechęcajcie się karkołomnymi
przepisami. To naprawdę prosty w przygotowaniu a rewelacyjny w
efekcie tort. Wart każdego orzecha, użytego do jego upieczenia.
Tort rumuński
200 g mąki
95 g miodu
70 g cukru pudru
80 g mielonych orzechów laskowych
1 jajko
1 żółtko
1 łyżeczka sody
Wszystkie składniki miksujemy razem.
Formujemy wałek i zawijamy w folię. Wkładamy na pół godziny do
lodówki. Potem dzielimy wałek na 5 części i każdą
rozwałkowujemy na placek o wielkości dna formy. Ciasto jest bardzo
klejące ale można temu zaradzić. Każdy kawałek ciasta wkładamy
między dwa arkusze folii do żywności. Tym sposobem ciasto nie klei
się do wałka a potem łatwo daje się przełożyć do formy.
Nie przejmujcie się, że placki nie są
idealnie dopasowane do dna foremki. Po przełożeniu ich na papier,
którym wyłożyliśmy dno, możemy uzupełnić braki lekko
naciskając palcami ciasto i wypełniając brakujące miejsca.
Najlepiej zrobić to lekko zwilżonymi wodą palcami. Ale nie
mokrymi, tylko zwilżonymi. Metoda jest wypróbowana i skuteczna.
Rozgrzewamy piekarnik do 180 stopni i
pieczemy pierwszy placek przez 10 minut.
Upieczony wyjmujemy go z piekarnika i z
formy(razem z papierem, na którym się piekł). Do pieca wkładamy
kolejny placek. I tak aż upieczemy wszystkie pięć placków.
Układamy je jeden na drugim (nie
zdejmując ich z papieru) i zostawiamy w spokoju przez minimum 24
godziny. Biorąc pod uwagę, że składnikiem ciasta był miód,
spokojnie możemy upiec ciasta nawet tydzień przed poskładaniem
tortu. Ciasta miodowe muszą dojrzeć i z każdym upływającym dniem
są smaczniejsze.
Potem robimy krem:
100 g cukru pudru
200 g miękkiego masła
150 g mielonych orzechów
3 żółtka
wanilia
1 szklanka kwaśnej gęstej śmietany
kieliszek mocnego alkoholu (rumu,
wódki, brandy)
ewentualnie powidła
Masło ucieramy z cukrem i wanilią.
Dodajemy żółtko i jeszcze ucieramy.
Potem sypiemy orzechy i dodajemy po
łyżce śmietanę.
Kremem przekładamy kolejne warstwy
ciasta. Dla przełamania słodyczy kremu, dwa placki przed nałożeniem
kremu posmarowałam konfiturą śliwkową. Ale nie jest to konieczne.
Resztą kremy smarujemy górę i boki
ciasta. Wkładamy do lodówki, najlepiej na kolejne 24 godziny.
Tort wychodzi wysoki i dobrze się kroi
gorącym nożem. Z każdym kolejnym dniem smakuje lepiej.
Tylko ta nazwa!
Bawcie się dobrze i pamiętajcie, że
przed nami kolejny długi weekend. Może upieczecie dziś tort
rumuński na Dzień Niepodległości?
Smacznego
fajny; lubię tego typu ciasta wiec sobie zapisuję
OdpowiedzUsuńA może "rumuński" z powodu rumu, który często jest dodawany do niego? :) Ja dodaję rum do kawy, którą nasączam krążki przed smarowaniem kremem. A może to od rumu, który można dodać do gorącej herbatki obok której stoi talerzyk z tym pysznym tortem? kto wie...
UsuńBardzo ładny tort. Wysłałam zapytanie do mojej koleżanki (Rumunki) i pewnie da znać, co do nazwy w najbliższym czasie. :)
OdpowiedzUsuńLubię dodatki orzechów do wszystkich słodkości. Twój tort nie dość, że pysznie wygląda, to taki imponujący i duży :). Mam nadzieję upiec taki. Pozdrawiam, Krys
OdpowiedzUsuńLimonko, dziękuję za serdeczny komentarz u mnie....Jesteś niesamowita, zawsze jak czytam Twoje komentarze to łezka wzruszenia się pojawia.Czytam je gdy mi zle...Dziękuję Ci za dobre słowo moja blogowa koleżanko.Tort wyszedł Ci nieziemski, nigdy tak dużego i tak wyjątkowego tortu nie widzialam. Uważaj tam w Londynie na siebie i pozdrów wszystkie papierowo scrapbookingowe sklepy ode mnie....:)Serdeczniści i wracaj szczęśliwie:)
OdpowiedzUsuńWyglada imponujaco! Tym lepiej, ze jest prosty w obsludze!
OdpowiedzUsuńPiękny jest: ) Świetne smaki!
OdpowiedzUsuńHa, te nazwy! Czasami długo się zastanawiam, skąd się właściwie biorą... Może w Rumunii często się taki piecze...? Jak nie zapomnę, zapytam znajomych Rumunów :)
OdpowiedzUsuńnazwa nazwą, a wygląa naprawdę rewelacyjnie, taki wysoki i dostojny :)
Ostatnio natknęłam się na ten sam tort w wykonaniu Arabeski między tymi dwoma przepisami sa różnice w ilości składników ,moze wynikły z tego,ze Arabeska upiekła 6 krązków?
OdpowiedzUsuń"Wart każdego orzecha" - ładnie powiedziane!! A i tort bardzo zacny! :D Ja od dawien dawna piekę Lucynkę i też nikt nie jest w stanie mi wyjaśnić skąd nazwa :) Może komuś się skojarzyło kiedyś z Rumunią i tak już zostało? ;)
OdpowiedzUsuńWygląda przepysznie. Uwielbiam połączenie tych składników, dlatego stawiam go na cel by uczcić nadchodzące moje urodziny! Dziękuję, muszę zapisać przepis :)
OdpowiedzUsuńChętnie zaopiekowałabym się tym pięknym tortem podczas Twojej nieobecności w domu, pozdrawiam i szczęśliwej podróży!
OdpowiedzUsuńwreszcie zrobiłam. Ciasto bardzo smaczne
OdpowiedzUsuń