Wszystko było jak trzeba. I lekki
niepokój przed wylotem, i uśmiechnięta Ola na lotnisku, i
obowiązkowy deszcz, i zakupy u Chińczyka, i absolutnie rewelacyjna
margarita do kolacji. Jak zwykle czas przeleciał za szybko, pogoda
mogła być lepsza a nam się buzie nie zamykały. Nowością była
„puchata bestia” ale ona po dwóch dniach uznała mnie za element
wyposażenia. Tym razem nie odwiedziłam żadnego targu bo wczesne
wstawanie nie było w programie wycieczki. Za to wieczorne wyjścia
zawierały wszystko to, co stolica Europy (to moje subiektywne
zdanie) miała do zaoferowania.
puchata bestia
Cieszyłam się i na wyjście do opery, i na wystawę Klee.
Nie wiem jakie wy macie preferencje.
Czy odwiedzacie muzea? Czy może zaraz z lotniska czy pociągu gnacie
na stadion? Albo badacie mapę, szukając najbliższego outletu? A
może po prostu zaszywacie się z kubkiem kawy i nosem w szybie w
przytulnej kawiarni i patrzycie na inny świat?
Każda wersja jest dobra, bo pozwala
dowiedzieć się czegoś nowego o sobie i nie tylko.
Wyjeżdżając poza dom zazwyczaj mam
plan. Wiem co i gdzie chcę zobaczyć. Ale od czasu do czasu lubię
pojechać „na leniucha”. Wtedy jestem jak paczka. Ktoś mnie
nosi, ktoś mną kieruje, ktoś organizuje mi czas. I chwała mu za
to. Dzień, w którym plagi spadły na londyńskie metro, ponieważ
jednocześnie spalił się wagon, w innym miejscu pod pociąg rzucił
się samobójca a na kolejnej linii szwankowała sygnalizacja,
pokazał mi, że dobrze jest mieć swojego Cicerone. I na nic by się
zdały moje skrupulatne przygotowania. Wtedy bycie paczką było
prawdziwą przyjemnością.
Nie przygotowałam się do wycieczki.
Przyznaję ze skruchą. Wiedziałam, że czas i tak przeleci jak
mrugnięcie okiem. Zauważyliście, że godziny spędzane z bliską
osobą mijają w zupełnie innym tempie niż cała reszta. Po prostu
przyjemne mija szybciej.
Londyn nie kipi jeszcze świąteczną
atmosferą ale już, już powoli ulice zaczynają się ubierać w
bożenarodzeniowe ozdoby. Za to sklepy rozpoczęły sezon świąteczny
na całego. Po raz pierwszy (ciekawe czemu mi to dotychczas umykało?)
odwiedziłam Harrods'a . Cała część spożywcza jest już
złoto-czerwono-zielona. Pełno tam choinek, wieńców, bombek i
Mikołajów. Puszki herbaty ozdobione jemiołą, paczuszki serów
obwiązane błyszczącą wstążką i niezliczone ilości czekoladek
w kształtach i smakach przekraczających moją wyobraźnię tak mnie
zmęczyły, że dalsze piętra postanowiłam zaliczyć przy kolejnej
wizycie.
Po pańsku zafundowałyśmy sobie
filiżankę herbaty z kunsztownym ciastkiem i uznałyśmy, że
Harrods został rozpoznany.
Moja ogromna słabość do śniadań
poza domem została wzięta pod uwagę i po odstaniu w kolejce
najzimniejszych 15 minut w ostatnim kwartale, zjedliśmy śniadanie
godne króla (i królowej też).
Najbardziej pociesznym jest moment,
kiedy śniadanie ląduje na stole i wszyscy zezują na talerze
współzjadaczy. Wtedy każdy z nas stwierdza, że na sąsiednim
talerzu śniadanie wygląda bardziej spektakularnie. Nie jest to
jednak problem, bo sprawiedliwie się wymieniamy talerzami. W sumie
wychodzi na to, że zamiast jednego śniadania, zjadamy trzy.
Muszę wam jeszcze opowiedzieć o
najlepszym meksykańskim jedzeniu, jakie kiedykolwiek wylądowało na
moim talerzu.
Nie jestem fanem kuchni meksykańskiej
ale to co podają w restauracji Lupita zaparło mi dech w piersiach. I wcale nie ze
względu na poziom ostrości. To nie było po prostu jedzenie. To
była najprawdziwsza rewelacja.
Każda potrawa smakowała inaczej i
każda była przepyszna. Grillowana opuncja to coś co będzie mi się
jeszcze długo śniło po nocach. I ta margarita! Mogłabym się od
niej uzależnić!
Jeśli wybieracie się do Londynu,
pamiętajcie, że obowiązuje tam nowa moda. W weekendy nie rezerwuje
się stolików wcześniej. Gdy chcesz zjeść w dobrej knajpie,
przychodzisz, stajesz grzecznie w ogonku (jeśli masz szczęście)
lub w ogonie (to bardziej prawdopodobne) i po 15 minutach, pół
godzinie lub godzinie zostajesz posiadaczem miejsca np. przy barze.
Tak to się porobiło. Życie kolejkowe kwitnie, ludzie wymieniają
się adresami smacznych miejsc i krok za krokiem posuwają się
kierunku bram kulinarnego nieba. Dziwni ci londyńczycy.
Kiedy już zjecie, wybierzcie się nocą
tam, gdzie dniem płynie nieprzerwany tłum turystów. Idealnie
nadają się do tego miejsca bez knajp, pubów i teatrów. Tam są
tylko światła, strażnicy i lata historii. Od czasu do czasu
przemknie taksówka lub autobus. Ale poza tym wszystkie widoki należą
do was.
Tak to wyglądało z mojej (i
Midnightcookie) perspektywy.
bar Milk z rewelacyjną zupą pietruszkową
zupa pietruszkowa z fenkułem
wyłaniający się "ogórek"
widoczek nadrzeczny po drodze do Tate
To na pewno wszyscy znacie
Teraz wracam do codzienności i gotowania.
Pozdrawiam serdecznie
Śliczny kocurek !
OdpowiedzUsuńLondyn jeszcze przede mną, nie licząc lotniska;)
OdpowiedzUsuńNie lubię planować czasu w nowym miejscu,
wolę spontaniczność z mapą w ręce,
a kawa i nos przy szybie to obowiązkowo:)
Paula Klee nie darowałabym sobie i zazdroszczę Ci strasznie!
Śniadanko wybrałabym to po prawej
i ciekawa jestem tej zupy pietruszkowej, bardzo:)
Zapomniałam dodać, że puchata bestia jest niezwykle urocza:)))
Usuńpo puchatej bestii już na niczym nie mogłam się skoncentrować <3
OdpowiedzUsuńNigdy nie byłam w Londynie, może kiedys. Dziękuję, że dzięki Tobie mogłąm choć na chwilkę tam się znaleźć. Wspaniała Puchata Bestia:)Fajnie, że już wróciłaś, nie mogę się doczekać Twoich smakowitosci:)
OdpowiedzUsuńPuchata Bestia dziekuje wszystkim za komplementy! Zareagowala na nie z wielkim entuzjazmem!
OdpowiedzUsuńja się obrażam,to nie jest żadna bestia tylko cudny pluszowy kotek.Nigdy by mi nie przyszło do głowy tak mówić na cudowne kochane zwierzę.Wszystko czytam ale czasu zero na pisanie,ale bestia mnie ubodla i musiałam napisać.Gorąco pozdrawiam i ściskam.Majka.
OdpowiedzUsuńWitaj Majeczko. Już się zaczynałam martwić gdzie przepadłaś. Puchata Bestia została nazwana tak na przekór swojej kumpelskiej naturze. Zresztą, jemu wydaje się, że jest poskromcą ludzi i koszy na śmieci. A na marginesie, powiem, że wszystkich w sobie rozkochała:))) Ściskam cię serdecznie
OdpowiedzUsuńDawno Ciebie nie widziałam, a to Voyage widzę, że były. Super relacja z Londynu, byłam tylko raz i mam nadzieję jeszcze raz pojechać. Na pewno dobrze pojadłaś :D
OdpowiedzUsuń