czwartek, 14 listopada 2013

Londyńska relacja i trochę nowości

Wszystko było jak trzeba. I lekki niepokój przed wylotem, i uśmiechnięta Ola na lotnisku, i obowiązkowy deszcz, i zakupy u Chińczyka, i absolutnie rewelacyjna margarita do kolacji. Jak zwykle czas przeleciał za szybko, pogoda mogła być lepsza a nam się buzie nie zamykały. Nowością była „puchata bestia” ale ona po dwóch dniach uznała mnie za element wyposażenia. Tym razem nie odwiedziłam żadnego targu bo wczesne wstawanie nie było w programie wycieczki. Za to wieczorne wyjścia zawierały wszystko to, co stolica Europy (to moje subiektywne zdanie) miała do zaoferowania.

                                                    puchata bestia

Cieszyłam się i na wyjście do opery, i na wystawę Klee.


Nie wiem jakie wy macie preferencje. Czy odwiedzacie muzea? Czy może zaraz z lotniska czy pociągu gnacie na stadion? Albo badacie mapę, szukając najbliższego outletu? A może po prostu zaszywacie się z kubkiem kawy i nosem w szybie w przytulnej kawiarni i patrzycie na inny świat?
Każda wersja jest dobra, bo pozwala dowiedzieć się czegoś nowego o sobie i nie tylko.
Wyjeżdżając poza dom zazwyczaj mam plan. Wiem co i gdzie chcę zobaczyć. Ale od czasu do czasu lubię pojechać „na leniucha”. Wtedy jestem jak paczka. Ktoś mnie nosi, ktoś mną kieruje, ktoś organizuje mi czas. I chwała mu za to. Dzień, w którym plagi spadły na londyńskie metro, ponieważ jednocześnie spalił się wagon, w innym miejscu pod pociąg rzucił się samobójca a na kolejnej linii szwankowała sygnalizacja, pokazał mi, że dobrze jest mieć swojego Cicerone. I na nic by się zdały moje skrupulatne przygotowania. Wtedy bycie paczką było prawdziwą przyjemnością.
Nie przygotowałam się do wycieczki. Przyznaję ze skruchą. Wiedziałam, że czas i tak przeleci jak mrugnięcie okiem. Zauważyliście, że godziny spędzane z bliską osobą mijają w zupełnie innym tempie niż cała reszta. Po prostu przyjemne mija szybciej.
Londyn nie kipi jeszcze świąteczną atmosferą ale już, już powoli ulice zaczynają się ubierać w bożenarodzeniowe ozdoby. Za to sklepy rozpoczęły sezon świąteczny na całego. Po raz pierwszy (ciekawe czemu mi to dotychczas umykało?) odwiedziłam Harrods'a . Cała część spożywcza jest już złoto-czerwono-zielona. Pełno tam choinek, wieńców, bombek i Mikołajów. Puszki herbaty ozdobione jemiołą, paczuszki serów obwiązane błyszczącą wstążką i niezliczone ilości czekoladek w kształtach i smakach przekraczających moją wyobraźnię tak mnie zmęczyły, że dalsze piętra postanowiłam zaliczyć przy kolejnej wizycie.


Po pańsku zafundowałyśmy sobie filiżankę herbaty z kunsztownym ciastkiem i uznałyśmy, że Harrods został rozpoznany.
Moja ogromna słabość do śniadań poza domem została wzięta pod uwagę i po odstaniu w kolejce najzimniejszych 15 minut w ostatnim kwartale, zjedliśmy śniadanie godne króla (i królowej też).
Najbardziej pociesznym jest moment, kiedy śniadanie ląduje na stole i wszyscy zezują na talerze współzjadaczy. Wtedy każdy z nas stwierdza, że na sąsiednim talerzu śniadanie wygląda bardziej spektakularnie. Nie jest to jednak problem, bo sprawiedliwie się wymieniamy talerzami. W sumie wychodzi na to, że zamiast jednego śniadania, zjadamy trzy.


Muszę wam jeszcze opowiedzieć o najlepszym meksykańskim jedzeniu, jakie kiedykolwiek wylądowało na moim talerzu.
Nie jestem fanem kuchni meksykańskiej ale to co podają w restauracji Lupita zaparło mi dech w piersiach. I wcale nie ze względu na poziom ostrości. To nie było po prostu jedzenie. To była najprawdziwsza rewelacja.
Każda potrawa smakowała inaczej i każda była przepyszna. Grillowana opuncja to coś co będzie mi się jeszcze długo śniło po nocach. I ta margarita! Mogłabym się od niej uzależnić!



Jeśli wybieracie się do Londynu, pamiętajcie, że obowiązuje tam nowa moda. W weekendy nie rezerwuje się stolików wcześniej. Gdy chcesz zjeść w dobrej knajpie, przychodzisz, stajesz grzecznie w ogonku (jeśli masz szczęście) lub w ogonie (to bardziej prawdopodobne) i po 15 minutach, pół godzinie lub godzinie zostajesz posiadaczem miejsca np. przy barze. Tak to się porobiło. Życie kolejkowe kwitnie, ludzie wymieniają się adresami smacznych miejsc i krok za krokiem posuwają się kierunku bram kulinarnego nieba. Dziwni ci londyńczycy.
Kiedy już zjecie, wybierzcie się nocą tam, gdzie dniem płynie nieprzerwany tłum turystów. Idealnie nadają się do tego miejsca bez knajp, pubów i teatrów. Tam są tylko światła, strażnicy i lata historii. Od czasu do czasu przemknie taksówka lub autobus. Ale poza tym wszystkie widoki należą do was.




Tak to wyglądało z mojej (i Midnightcookie) perspektywy.

                               bar Milk z rewelacyjną zupą pietruszkową

                               zupa pietruszkowa z fenkułem

                                            wyłaniający się "ogórek"

                               widoczek nadrzeczny po drodze do Tate

                                           To na pewno wszyscy znacie

Teraz wracam do codzienności i gotowania.
Pozdrawiam serdecznie


9 komentarzy:

  1. Londyn jeszcze przede mną, nie licząc lotniska;)
    Nie lubię planować czasu w nowym miejscu,
    wolę spontaniczność z mapą w ręce,
    a kawa i nos przy szybie to obowiązkowo:)
    Paula Klee nie darowałabym sobie i zazdroszczę Ci strasznie!
    Śniadanko wybrałabym to po prawej
    i ciekawa jestem tej zupy pietruszkowej, bardzo:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapomniałam dodać, że puchata bestia jest niezwykle urocza:)))

      Usuń
  2. po puchatej bestii już na niczym nie mogłam się skoncentrować <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Nigdy nie byłam w Londynie, może kiedys. Dziękuję, że dzięki Tobie mogłąm choć na chwilkę tam się znaleźć. Wspaniała Puchata Bestia:)Fajnie, że już wróciłaś, nie mogę się doczekać Twoich smakowitosci:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Puchata Bestia dziekuje wszystkim za komplementy! Zareagowala na nie z wielkim entuzjazmem!

    OdpowiedzUsuń
  5. ja się obrażam,to nie jest żadna bestia tylko cudny pluszowy kotek.Nigdy by mi nie przyszło do głowy tak mówić na cudowne kochane zwierzę.Wszystko czytam ale czasu zero na pisanie,ale bestia mnie ubodla i musiałam napisać.Gorąco pozdrawiam i ściskam.Majka.

    OdpowiedzUsuń
  6. Witaj Majeczko. Już się zaczynałam martwić gdzie przepadłaś. Puchata Bestia została nazwana tak na przekór swojej kumpelskiej naturze. Zresztą, jemu wydaje się, że jest poskromcą ludzi i koszy na śmieci. A na marginesie, powiem, że wszystkich w sobie rozkochała:))) Ściskam cię serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  7. Dawno Ciebie nie widziałam, a to Voyage widzę, że były. Super relacja z Londynu, byłam tylko raz i mam nadzieję jeszcze raz pojechać. Na pewno dobrze pojadłaś :D

    OdpowiedzUsuń