W latach 70 tych ubiegłego stulecia (zawsze chciałam to
napisać) nad Wielką Brytanią miał miejsce tajemniczy wypadek. Coś rozpylono w
powietrzu lub dodano do wody. Obcy zasiali swoje malutkie ziarenka, albo Bóg
obdarzył Wyspy uśmiechem.
Cokolwiek to było, miało dla świata nieodwracalne skutki.
Dlaczego przede wszystkim to miejsce doświadczyło tego cudu? Aż dziw, że nie
zainteresowali tym fachowcy od wyjaśniania niewyjaśnionego, fachowcy z archiwum
X.
Zaraz, zaraz, to były czasy zimnej wojny i różnych psycho
eksperymentów. Może to skutki uboczne jakiejś tajnej, łamanej przez poufne akcji
sił zbrojnych? Człowiek się naczytał różnych political i science fiction, to i
wyjaśnień szuka nieprawdopodobnych.
O co mi chodzi w tym bełkocie? O muzykę. Lata 70 były
wybuchem dobrej muzyki. Nagle po wykluwaniu się lat 60 tych, kolejne
dziesięciolecie oszalało jak wstrząśnięty szampan. Czego tam nie było: Zeppy,
Purple, Crimzony, Yesy, Floydy…..
Ktoś powie, że część tych kapel ma swoje źródło w okresie
wcześniejszym. I owszem. Ale to w latach siedemdziesiątych zapisują się
neonowymi literami.
Potem nadeszły lata 80-te a z nimi masa powodów do
muzycznego wstydu. Jeden Marillion nie załatwia sprawy.
Wspominam o tym z dwóch powodów. Po pierwsze „dinozaury” po latach
tajemniczej hibernacji znów podniosły łby i pokazały, że plotki o ich odejściu
okazały się przedwczesne. Nie myślę tu o Stonsach, bo oni są wieczni. Mam na
myśli Roberta Planta i jego Band of Joy czy Purpli z płytą Now What? A nowego Ozzka słyszeliście?
Drugi powód dotyka działki nas interesującej. To blog o
jedzeniu, więc uwaga dotyczy stołu.
Pójdźcie do księgarni (internetowa wystarczy) i odwiedźcie
półki z kulinariami. I zastanówcie się ile z nich dotyczy brytyjskich
propozycji kulinarnych. Jakieś
wątpliwości? Służę przykładem: Jamie Oliver, Gordon Ramsay, Nigella Lawson, Nigel Slater, Hugh Fearnley-Whittingstall.
Pierwsze dziesięciolecie nowego wieku wybuchło obfitością
kulinarną. I znów na Wyspach. Czy nie widać podobieństw?
Dlaczego znowu tam? Czy nie mogłoby się coś rozjarzyć
oślepiającym blaskiem u nas?
Czemu wszystko już ktoś wymyślił wcześniej? My mamy Magdy,
Marty, Pascali i Robertów. Ale oni są tylko odbiciem tego, co już było.
No, dobra. My wymyśliliśmy bigos.
Dziś nie o bigosie będzie mowa, choć jest on wart całego
kałamarza atramentu*.
Dziś będzie o stricte mięsnym daniu. O daniu, które każdy,
kto posiada kuchnię, powinien raz w życiu zrobić. Wegetarianie są zwolnieni z
tego obowiązku.
Dziś będzie o boeuf borginone. Julia Child, boeuf borgingone
i wszystko jasne.
Boeuf bourguignon
1 kg wołowiny na pieczeń, pokrojonej w kostkę
2 łyżki mąki do obtoczenia mięsa
2 plastry boczku, pokrojone w kostkę
2 łyżki oleju
1 duża cebula, pokrojona w piórka
1 marchewka, pokrojona w plastry
2 ząbki czosnku, rozgniecione
1 łyżka przecieru pomidorowego
2 listki laurowe
1 gałązka tymianku
2 szklanki czerwonego wytrawnego wina
2 szklanki bulionu
1 łyżeczka soli
pół łyżeczki pieprzu
kilka pieczarek, pokrojonych w plastry
1 łyżeczka masła
2 łyżki marynowanych, małych cebulek (bez problemu kupicie w
sklepie)**
garść natki pietruszki
Rozgrzewamy w rondlu olej i smażymy na nim boczek. Kiedy
nieco się wytopi, dodajemy wołowinę pokrojoną w kostkę i obtoczoną w mące.
Smażymy, lekko brązowiąc mięso. Dobrze jest smażyć wołowinę partiami, żeby
mięso się usmażyło a nie udusiło. Małe ilości mięsa na patelni nie spowodują drastycznego
obniżenia temperatury.
Teraz trzeba wyjąć mięso i boczek na osobny talerz a na pozostałym w
rondlu tłuszczu podsmażyć warzywa.
Do żaroodpornego naczynia (idealnie nadaje się do tego
romertopf) wkładamy mięso i warzywa, dodajemy sól i pieprz, pokruszone liście
laurowe, czosnek, tymianek. Zalewamy wszystko winem i bulionem. Dorzucamy łyżkę
przecieru pomidorowego. Płyn powinien ledwo przykryć mięso.
Przykrywamy garnek i wstawiamy do piekarnika rozgrzanego do
140 stopni na 3-4 godziny.
Widelec wbity po tym czasie w mięso, powinien wchodzić jak w
masło. Jeśli tak nie jest, przykrywamy mięso i pieczemy jeszcze pół godzinki.
Przed podaniem gulaszu (bo to jednak rodzaj gulaszu),
smażymy na maśle pieczarki i dorzucamy je do mięsa razem z cebulkami i natką.
Mieszamy wszystko razem i podajemy z bagietką lub
ziemniakami puree. Można też zapiec mięso w pojedynczych ramekinach pod
kołderką z ciasta francuskiego.
Jak to uczynić?
Schłodzić mięso. W moim przypadku gotowe danie, schłodzone i
podzielone na mniejsze porcje wylądowały w zamrażarce.
Rozgrzać piekarnik do 180 stopni.
Zimne mięso włożyć mniejszych naczyń żaroodpornych. Skroić
kawałek ciasta francuskiego na miarę naczynia i przykryć nim mięso. Ciasto będzie
pełniło funkcję przykrywki. Posmarować ciasto rozbełtanym jajkiem i włożyć
naczynia do piekarnika na 10 -15 minut.
Po tym czasie wszystko powinno być gorące i upieczone.
Podane w ten sposób na stół jest bardzo efektowne.
Tym oto sposobem plan mięsny na ten rok został wykonany.
Można wrócić do trawy i ziaren.
Życzę wam mocnych wrażeń i jak zwykle, smacznego
*Atrament to takie
czarne w płynie, którego nie da się zmyć z palców. Kiedyś posługiwały się nim
dzieci w szkole, ucząc się pisać.
Kałamarz to szklany pojemnik na to czarne w płynie.
** w oryginalnym przepisie cebulki są lekko karmelizowane.
Mnie brakowało mocnego akcentu i marynowane cebulki spełniły swoją powinność
uwielbiam boeufbourguignon! A twoje wydanie prezentuje się wspaniale!
OdpowiedzUsuńsierotkamarysiawkuchni.blogspot.com
Sama prawda! Muzyczna, kulinarna i atramentowa!
OdpowiedzUsuńMasz rację, też zaczynam im zazdrościć. Ale może to w nas jest problem? Może to nasze pokolenie powinno coś zrobić by zaczęto o nas mówić, oczywiście pozytywnie... Wiem... każdy ma swoje życie, dom, pracę i rodzinę. Mnie to narazie wystacza . A wołowina! Koniecznie do wypróbowania!
OdpowiedzUsuńMatko, ale pyszności przedstawiasz...Poezja dla..ciała, duszy i...podniebienia. Cudowności. Dziękuję za niezwykle serdeczny komentarz pod moim ostatnim postem.:)Pozdrawiam Cię bardzo!:)
OdpowiedzUsuńCiekawe kto zgadnie z którego języka obcego ta nazwa pochodzi ;)
OdpowiedzUsuń