To nie były udane ciastka. Płaskie, klejące, smutne. Ogólnie
do niczego.
I wcale nie pocieszała mnie myśl, że bezy nawet jak się nie
udają, są dobre. Moje przeczyły tej optymistycznej teorii.
W słoiku nazbierało mi się z tuzin białek. Najpierw robiłam
lody, potem trafiły się tarteletki i
tak słoik mi prawie kipiał. Powiecie, że mogłam zamrozić. Teoretycznie tak, ale
w mojej zamrażarce jedno piętro zajmowała sorbetiera, drugie pudełka z moimi
lodowymi eksperymentami, trzecie mrożone truskawki i zeszłoroczne grzyby a na
czwartej moja mama schowała 18(!!!) kawałków mięsa na rosół.
Być może istnieje jakieś uzasadnienie tej pasji ale nie jest
mi znane. Mama jest z pokolenia, któremu wszystkiego brakowało, więc omijam tę
szufladę bez mrugnięcia okiem.
Jednak problem braku miejsca i zagospodarowania białek ciągle
nie znalazł rozwiązania.
Po głębokim zastanowieniu z połowy zawartości słoika upiekłam
więc bezy. Zamarzyły mi się bezowe pudełka, w których schowałabym gałkę lodów
malinowych. I przykryłabym je daszkiem z białej czekolady.
Od pierwszego momentu wszystko było nie tak. Czekolada za
nic w świecie nie dawała się ściągnąć z papieru. O wykrojeniu z niej kwadratów nie miałam co marzyć. Potem okazało się, że rękaw
cukierniczy nie przyjechał ze mną. Poszłam na kompromis sama ze sobą. Zadowoliłam się bezowymi krążkami.
A one? Najpierw optymistycznie urosły, potem tragicznie opadły
i już się nie podniosły. Na koniec zrobiły się klejące. Katastrofa.
Zamiast wyciągnąć wnioski ja brnęłam dalej. Z drugiej połowy
słoika postanowiłam upiec angel cake.
Kiedy wyjęłam bezy z piekarnika myślałam, że już gorzej być
nie może w dziedzinie cukiernictwa. Oj, może. I to jak.
Moje szyfonowe ciasto z białek było tak pokraczne, że
zamiast się wkurzyć, dostałam ataku śmiechu.
Po upieczeniu zajmowało w formie mniej miejsca niż przed upieczeniem.
Twarde, suche i niejadalne. To tyle jeśli chodzi o spożytkowanie białek.
Mam nadzieję, że kury sąsiada nie są wybredne.
Zostałam więc z pustym słoikiem po białkach i bez ciasta na
niedzielę.
O 22 wyjęłam z lodówki masło i zagniotłam kulę kruchego,
które zawsze się udaje.
Eksperymenty z angel cake zostawiam sobie na kiedy indziej. Tym bardziej, że zaczęłam nową kolekcję białek.
Kruche ciasto z białym kremem i owocowym wieńcem
Nie będę niczego już wypróbowywać. Zdam się na doświadczenie
i dobre wspomnienia. To kruche ciasto sprawdza
się w wersji słodkiej, słonej, tarleletkowej i tartowej. Jest świetną bazą kruchych ciastek.
Co tu dużo gadać, nigdy mnie nie zawiodło. W przeciwieństwie
do białek.
1 kostka zimnego masła
2 żółtka
2 łyżki zimnej kwaśnej śmietany
2 szklanki mąki
2 łyżki cukru pudru
Szybko zagniatamy kulę z podanych składników. Rozpłaszczamy i
wkładamy do worka foliowego i chłodzimy godzinę w lodówce.
Po godzinie rozwałkowujemy ciasto i wykładamy nim formę do
pieczenia tart. Nakłuwamy widelcem i znów chłodzimy pół godziny.
Z ilości składników zawsze zostaje mi nieco ciasta. Nie
lubię kiedy tarta jest gruba więc pozostałą odrobinę ciasta wykorzystuję do
upieczenia 2,3 foremek tarteletek. Jeżeli nie wykorzystam ich od razu, to po
upieczeniu mogą kilka dni poleżeć w pudełku.
Schłodzone kruche ciasto wkładamy do piekarnika nagrzanego
do 180 stopni i pieczemy 25 minut.
Dobrze jest obciążyć ciasto fasolą lub soczewicą. Kładziemy wtedy
na surowe ciasto płat papieru do pieczenia i sypiemy na dno ziarna. One nie
pozwolą ciastu nadmiernie urosnąć. Papier z ziarnami zdejmujemy z ciasta na 10
minut przed końcem pieczenia.
Upieczone ciasto wyjmujemy z pieca i czekamy aż ostygnie.
Do zrobienia białego kremu potrzebujemy:
200 ml kremówki
250 g mascarpone
2 łyżek likieru np. pomarańczowego (niekoniecznie)
kilku łyżek dżemu lub konfitury malinowej
Konfiturą malinową smaruję powierzchnię ciasta. Dzięki temu
nie namoknie i dłużej będzie kruche.
Ubijamy śmietanę a potem mascarpone z cukrem pudrem i
likierem. Do ubitego sera dodajemy łyżkę śmietany i mieszamy. Potem po trochu
dodajemy, delikatnie mieszając, resztę śmietany.
Pokrywamy kremem warstwę malinowej konfitury. Teraz czas na
owoce. W moim cieście przeważają maliny. Równie dobrze możecie użyć porzeczek,
moreli czy wiśni.
Dobrze jest wtedy do kremu dolać likieru podobnego w smaku i
posmarować ciasto odpowiednią konfiturą.
Jak się okazuje plan awaryjny trzeba mieć.
Jednak sprawa
białkowa jeszcze wróci. Jedno niepowodzenie to jeszcze nie klęska.
I tym postanowieniem was żegnam i życzę smacznego i może więcej
słońca.
Uwielniam, uwielbiam......takie ciasto....mmm...ślinka cieknie....Ale mi smaka zrobiłaś.....
OdpowiedzUsuńI o to chodziło:)))Uściski posyłam
Usuńja się Ciebie pytam LImonko dlaczego tak daleko mieszkasz,oczywiście ode mnie.Dlaczego pytam wiesz doskonale.Jesteś niesamowita pod każdym względem.Sciskam gorąco.Majka.
OdpowiedzUsuńMajko droga. Tak to bywa z odległościami. Ale nie przejmuj się nimi, przecież spotykamy się tutaj regularnie. A kto wie, co przyszłość pokaże.
UsuńŚciskam cię mocno i dużo powodów do uśmiechu życzę:))
Na samą myśl o kremówce i mascarpone z malinami robi mi się dobrze. Chyba po takim kawałku wpadłabym w euforię :) Taki plan awaryjny to ja lubię, nawet bardzo!!! A wcześniejszą wtopię może zwalmy na to że białka nie były pierwszej świeżości??? No nie wiem, ale ja bym trzymała się tej wersji, broń Boże zwalać na brak talentu, bo z tym się zgodzić w Twoim wypadku nie można :) Pozdrawiam cieplutko!
OdpowiedzUsuńZaraz mi lepiej. Nie ma to jak słowa pocieszenia. To wszystko wina białek:)
UsuńUściski i serdeczne pozdrowienia:))
I prosze jaki piekny plan awaryjny! Ja bym sie juz dawno po takich niepowodzeniach poddala, ale Ty jestes twarda Limonko! Tarteletki pienke, a maliny z mascarpone. Oooo!
OdpowiedzUsuńTwardym trza być nie miętkim, Stefan.
UsuńCałusy