Rok temu tkwiłam w amoku pakowania kartonów. Pot lał się z
czoła, ręce bolały od dźwigania, nogi miałam pocięte podajnikiem do taśmy klejącej
a książek wciąż nie ubywało.
Na lipcowym etapie przeprowadzki wydawało mi się, że koniec
nie nastąpi nigdy.
Minął rok a kartony stoją karnie tam gdzie je postawiłam.
Jakaś
siła wyższa podszepnęła mi wtedy, żeby je numerować a spis umieszczać w komputerze z
opisem, co jest w środku. Czyli numer
247 to moje stare zeszyty a 274 szklanki do piwa. Perfekcyjnie.
Niestety licho nie spało, kiedy ja w natchnieniu opisywałam
kartony.
Pewnego chłodnego dnia MMŻ wyraził chęć napasienia wzroku swoją
samochodową kolekcją. Ja, pusząc się jak paw w zalotach, z pewną miną i pomocą komputerowej
listy, zanurkowałam w kartony.
Poszukiwania nie powinny być trudne. Modele zajmują numery od 150 do
199. Czyli każdy karton w tym przedziale jest trafiony.
Otwarłam pierwszy karton a tam…książki. Konsternacja. Jak to
możliwe? Drugi? To samo. Spociłam się nie tylko z emocji. Kartony stoją jak
popadnie. Tu żadnego klucza nie stosowałam. Biorąc pod uwagę, że w grudniu
szukałam spodni narciarskich i nart, w marcu bryczesów i toczka a w maju
letnich sukienek i strojów kąpielowych, można sobie wyobrazić ile trzeba
kilogramów przerzucić, żeby znaleźć odpowiedni numerek.
A tu taka wpadka! Trzeci karton nareszcie spełnił moje oczekiwania.
Kolejne dwa również.
Niestety, ten sukces nie rozwiał moich wątpliwości. Gdzieś
te zagubione modele muszą być. I w ilu jeszcze przypadkach rzeczywistość będzie
się rozmijała z teorią.
Dziś próbowaliśmy z MMŻ znaleźć jego koszule z krótkim
rękawem. Bezskutecznie. Prawo Murphiego mówi, że na sto procent znajdą się przy
okazji ubierania choinki.
Zaraz, zaraz, czy ja pamiętam gdzie upchałam bombki?
Wracając do kartonu numer 150. Leżały w nim książki a wśród nich jedna
z moich ulubionych*. Przepadła w zeszłym roku i już się z nią pożegnałam. To znalezisko nieco mi osłodziło rozczarowanie
samą sobą i błędami w nadawaniu numerków.
Zaraz ją wykorzystałam do zrobienia czegoś jadalnego, co
poradzi sobie bez klasyfikacji.
Biała pizza bez wyrastania:
ciasto:
3 szklanki mąki pszennej
¾ szklanki ciepłego mleka
Pół łyżeczki soli
Pół łyżeczki cukru
30 g świeżych drożdży
1 jajko
dodatki do białej pizzy:
karmelizowana cebula
ugotowany i pokrojony w plastry ziemniak
cukinia pokrojona w plastry i podsmażona lub zgrillowana
plastry koziego sera
plastry niebieskiego sera
do posypania np. rozmaryn
W misce sypiemy kopczyk z mąki. W nim robimy dołek, do
którego kruszymy drożdże. Sypiemy cukier i wlewamy 1/3 szklanki mleka. Lekko
mieszamy. Przykrywamy miskę i zostawiamy w spokoju na 15 minut. W tym czasie do
reszty mleka dodajemy sól i jajko. Roztrzepujemy i po kwadransie wlewamy do
miski z mąką i drożdżami.
Wyrabiamy mikserem lub ręcznie przez 10 minut i wałkujemy na
płasko. Jeśli ciasto się klei, podsypujemy (oszczędnie) mąką.
Nie czekamy aż urośnie. Dzielimy ciasto na tyle placków ile
sobie zaplanowaliśmy i wkładamy je do rozgrzanego do 200 stopni piekarnika na
10 minut.
Wyjmujemy z pieca, smarujemy czym chcemy i znów umieszczamy
w piekarniku do czasu aż sery nam się stopią.
Sypiemy na górę rozmaryn, robimy sałatkę z sałatki i zielonej
cebulki i jesteśmy wyluzowani, zrelaksowani a numerki mogą sobie stanąć na
główkach. Bez nas.
Jeżeli zostanie wam ciasto, włóżcie je do woreczka i
schowajcie w lodówce. Jutro materiał na małe bułeczki podawane z konfiturą
porzeczkową będzie mieli jak znalazł. Wystarczy je podzielić na kawałki i
poczekać ze 20 minut. Potem tylko pieczemy je w 180 stopniach przez 10 minut.
Posmarujcie je jajkiem i posypcie sezamem lub makiem, a otrzymacie nie tylko
smaczny ale i ładny materiał na
śniadanie.
* ta cudem odzyskana książka to River Cottage Veg everyday Hugh Fearnley'a Whittingstall'a
Smacznego i dużo dobrego humoru
Nie ma jak takie pyszności.....ja także mam dziś cukinie..ala placki ziemniaczane...z fetą i sosem czosnkowym:))
OdpowiedzUsuńA kartony..hm, tak to jest z przeprowadzkami, hi hi:)))jaka to radość, że komputera nie dałaś w karton..bo co ja bym wtedy czytała??:) Serdeczności kochana:)
I widzisz. To się nazywa optymistyczne podejście do sprawy. Gdybym spakowała do kartonu komputer, to teraz
Usuńnie czytałabym twojego bloga. I byłoby mi smutno:))
Dobrze jest jak jest. Pozdrowionka ogromne:))
Że też Ci się chciało uskuteczniać taką segregację. :)
OdpowiedzUsuńA pizza- jak dla mnie - GENIALNA. :) Wypróbuję na pewno, ale chyba zrezygnuję z koziego sera. :)
Cóż, chcenie niekiedy obraca się przeciwko chcącemu. Wiesz, co mówią o dobrych chęciach?
UsuńA ser do pizzy w oryginalnym przepisie był tylko niebieski:))
Pozdrawiam bardzo
Ale fajna taka rustykalna pizza! A pomysl z zapisywaniem kartonow tez fajny, ale ... jak to mozliwe ze cos sie pomieszalo??
OdpowiedzUsuńDiabeł zawinął ogonem, albo się rozkojarzyłam, albo upał padł mi na rozum. Kto wie?
UsuńNa razie nawet w kierunku kartonów na patrzę. Buźka:)))
limonko!.zupa z bobu rewelka,oczywiście do powtórzenia.Zrobilam lemon curd do rolady ,ale już go niewiele zostalo,cały czas podjadam,chociaż kwaśny jak zaraza.może 10dkg cukru na 4 cytryny to trochę mało?Czy można połączyć maskarpone z lemonem?.Robiłaś tak może?Uściski.Majka.
OdpowiedzUsuńMajeczko. Możesz spokojnie dać na 4 cytryny 200 g cukru. Taki jest bardziej kremowy i smakuje jak deser. Ja spokojnie połączyłabym zimny lemon curd z zimnym mascarpone. Nie próbowałam takiego związku, ale...do odważnych świat należy. Łączyłam ostatnio krem cytrynowy z bitą śmietaną, bo uszczęśliwiałam MMŻ mrożonym tortem bezowym z kremem cytrynowym. Niestety zdjęcia ciągle jeszcze tkwią za wodą choć mam nadzieję, że do następnych urodzin MMŻ dopełzną do mnie. Wtedy podzielę się nim na blogu.
UsuńŚciskam cię mocno i słonka życzę
dzieki.Dobra dusza z Ciebie Limonko i bardzo życzliwa.Masz dobre miękkie serduszko.Co tam słychać w kociej ferajnie.Może jakaś fotka?Gorąco pozdrawiam i samych słonecznych dni życzę.Majka.
OdpowiedzUsuń