niedziela, 28 lipca 2013

Lekcja latania i konfitura porzeczkowa z wanilią



Dookoła naszego domu rośnie sad. Nie wiem ile ma lat ale jest starszy ode mnie. A to już sztuka.
Drzewa są w nim poskręcane, pochylone i wykrzywione kilkudziesięcioma zimami, lodowatymi wiatrami i letnimi upałami. Nie wszystkie owocują. Część przeszła już na zasłużoną emeryturę. Stoją sobie w dobrze znanym od lat towarzystwie śliwy, grusze i jabłonie. Owocują nieliczne. Jabłka na jabłoniach są pięknie czerwone i zazwyczaj liczne, ale jeść je  mogą tylko dziki i sarny. Każda próba zmienienia ich w coś smacznego kończyła się fiaskiem. Kiedyś w przyszłości spróbuję z nich wycisnąć cydr. Na razie niech cieszą zimą zwierzęta.
Na pewno w sadzie nie rosną sosny. Na pewno? Skąd w takim razie dookoła śliwek taka obfitość szyszek? Czyżby szyszki na śliwie? Patrzę w górę i co widzę. Dziupla. Czyli mamy wiewiórkę.
Zrobiłam przegląd naszego sadowego dobytku. Owoców może nie będzie zbyt wiele, ale na pewno mamy w sadzie ptasie przedszkole. Naliczyłam kilkanaście dziur w drzewach. Nie wydawało mi się, że słyszałam wiosną dzięcioła. Kiedy zapuściłam się w czerwcu w ciemny kąt, jakieś pierzaste stworzenie oszalało na mój widok.  Wrzeszczało, krążąc nad moją głową, próbowało mnie zmusić do odwrotu.
Z dziupli dobiegał taki hałas, jakby ktoś ogłosił otwarcie stołówki. Bardzo byłam ciekawa, jaki to gość korzysta z naszego sadu. Po czerwonych główkach można się było dopatrzeć dzięciołków. Jak one wrzeszczały!
A potem rodzice zaczęli wyprowadzać swoje potomstwo na świat. Nie przejmując się obecnością kotów urządziły sobie pod naszym nosem pas startowy.
To trzeba było zobaczyć. Małe bez chwili spokoju darły się jak opętane. Potem zaczęły spadać na nasz trawnik. Wyglądało to tak. Uwaga! Leci! Rozbieg odbywał się poziomo, potem chyba sił lub odwagi nie starczało i mały pikował w kierunku ziemi. Nagle, jakimś cudownym wyczuciem podrywał się w górę i przecząc wszelkim prawom fizyki, wlatywał na pobliski modrzew. Siedział i darł się wniebogłosy.
Nasze koty  były zdegustowane. Obserwowały cały ten proces z dużym zainteresowaniem.  Ty on leci! Ale pionowo!? Spadnie? E.. nie spadł. O! następny. 
Trwało to kilka dni aż któregoś dnia przed domem zapanowała cisza. I jakoś tak smutno się zrobiło. Na szczęście na polanie pod lasem zaczęły się próbne loty ptasich drapieżników. Tu szkoła lotnictwa odbywała się w skupieniu i ciszy. Młody, nawet jeśli się odezwał, to zaraz został przed starszych przywołany do porządku. Ćwiczyć, ćwiczyć, nie gadać. Jak w pruskim wojsku. Patrzyłam na jego mozolne próby utrzymania równowagi mimo silnego wiatru. Mały męczył się, często lądował na gałęzi, ale nie było mowy o radosnej zabawie jak w przypadku dzięciołów. Góra, dół, góra, dół. Do skutku.
Dzisiaj całą trójką w płynnym szyku patrolują najbliższą okolicę. Wiem, że w czasie śniadania zobaczę je nad lasem.
Nie wszyscy radzą sobie tak sprawnie.
Najbardziej zdesperowanego młodziaka spotkałyśmy z Córką. Słychać go było z daleka. To znaczy, wtedy nie wiedziałyśmy, że to on. Coś piszczało ile sił w dziobie cienkim głosem. Jeśli nie chciało zwrócić na siebie uwagi , to wybrało złą metodę. Z niepokojem patrzyłyśmy w niebo z której strony nadleci niebezpieczeństwo. Na szczęście myszołowy popołudniami znikają.
Na przygiętej brzozie, na wysokości wzroku siedziało Coś. Umilkło kiedy się zbliżyłyśmy. Przez moment udawało, że jest kawałkiem drzewa. Ani drgnęło. Tylko jedno oko niespokojnie wpatrywało się w intruzów. Jednak potrzeba obwieszczenia światu swojego trudnego położenia była silniejsza od zdrowego rozsądku. Po minucie ciszy mały podjął swoje piski i skargi.
Nie będę opisywać jak wyglądał. Sami zobaczcie. Nawet ogona to to jeszcze nie miało.



Postałyśmy, zrobiłyśmy zdjęcie i cichutko zostawiłyśmy malucha rodzicom. Wieczorem już go nie było.  A my  dzięki wszechwiedzącemu Internetowi zidentyfikowałyśmy maleństwo. Choć trudno w to uwierzyć, ten okruch był wilgą.
Życie jest niebezpieczne. Szczególnie kiedy zmysł  równowagi  zawodzi a do ziemi daleko.

Uczę się przyrody dookoła. W mieście rozpoznawałam wróble, sroki i sikorki. Za miastem widok bociana wprawiał mnie w euforię. Teraz macham do siadających na pobliskim bzie kulczyków czy pliszek.


Jeśli znudziły was moje ornitologiczne opisy, zapraszam was  do na śniadanie.
Jeszcze nie jest tak upalnie jak w południe  i można się rozkoszować kawą i kromką chleba z konfiturą.



 Konfitura z czarnej porzeczki z wanilią

1,5 kg czarnej porzeczki
1 kg cukru
1 strąk wanilii

Obieramy dokładnie porzeczki z szypułek i zasypujemy cukrem. Stawiamy na piecu i doprowadzamy do wrzenia. Nie zapomnijcie o mieszaniu. Aha, użyjcie garnka z naprawdę grubym dnem. Będziecie mieli gwarancję, że konfitura wam się nie przypali, nawet wtedy, kiedy waszą uwagę przyciągnie jakiś ptak za oknem.
Konfitura powinna godzinę postać na ogniu wesoło pyrkając. Po godzinie zdejmujemy ją z ognia, studzimy i przykrywamy folią spożywczą.
Następnego dnia ponownie stawiamy ją na piecu i dodajemy do niej całą laskę wanilii. Wanilię wcześniej kroimy na pół i nożem zeskrobujemy ziarenka. Mieszamy je z konfiturą. Strączki też dodajemy do konfitur.
Gotujemy porzeczki z wanilią na małym ogniu przez godzinę. Wyjmujemy strączki wanilii i gorącą konfiturą napełniamy pasteryzowane słoiki. Mocno zakręcamy i gotujemy 5 minut aby służyły nam zimą.

Dodanie wanilii do owoców jest nieprawdopodobnie trafionym pomysłem.  Lubię konfitury z zagadką. Mały dodatek w postaci wanilii, rozmarynu czy rumu sprawia, że poranna konfitura do śniadania nagle nabiera tajemniczego wymiaru.






Smacznego i ochłody  w ten upalny dzień

3 komentarze:

  1. Ja chcę wiecej, ja chce więcej takich opisów. Czytałam 2 razy i najbardziej podobało mi się o małych dzięciołkach. Choć biedna wilga mnie zasmuciła:(.Więc z wielkim dreszczem emocji czekam na kolejne Twoje wpisy i smaczne wypieki kulinarne. I zazdroszczę pięknych widoków.Mam nadzieje,że takich zdjęć z przyrodą będzie więcej.Pozdrawiam :) niedzielnie:D

    OdpowiedzUsuń
  2. Ptaszek super, chociaz wyglada dosyc niepewnie :) Konfitury lubie tylko od czasu do czasu, ale na takim talerzy i z taka filizanka zrobilabym wyjatek :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Cudowne widoki, u nas niestety tylko wróble mają gniazda pod dachem i strasznie się wydzierają od 5 rano;/ Takie domki za miastem mają swoje uroki, zazdroszczę! A konfitura z wanilią musi być przepyszna, wypróbóję! Pozdrawiam gorąco :)

    OdpowiedzUsuń