sobota, 20 lipca 2013

Ciasto drożdżowe z morelami i pastą pistacjową czyli jak wypowiedziałam wojnę


Żyjąc w pięknych okolicznościach przyrody trzeba się liczyć z tym, że przyroda się z tobą nie liczy.
Nagle pewnego ranka budzisz się a po twojej kołdrze spokojnie spacerują dwa krocionogi. Lub ni z tego ni z owego, taras opanowały ślimaki.
Wiadomo, że o roślinki na grządkach odbywa się regularna wojna. Albo my, albo oni.
Klęski przychodzą cyklicznie raz jako pędraki, raz pod postacią gąsienic lub czerwcowych kowalików. Plagi egipskiej tylko brakuje.
Jedynie mszyce są odporne na mody, pogodę i moje wysiłki. Są zawsze.
Jeśli toleruję obecność obcych w ogródku, to dom uważam za moją twierdzę. I tak ma pozostać.
Ale nawet gdybym spisała tę zasadę złotą czcionką na posrebrzanym papierze, to będzie to porozumienie jednostronne. Ja swoje, a przyroda swoje.
Dzisiejszego poranka, kiedy zaspane oczęta namierzyły w końcu okulary, ku memu oburzeniu okazało się, że zaczęła się inwazja. Bez wstępów, zapowiedzi, napiętej sytuacji. Kładłam się spać otulona pokojem i poczuciem bezpieczeństwa. A pod osłoną nocy wróg rozstawiał swoją ruchliwą armię po kątach. Zajmował strategiczne punkty kuchni. Opanował zaplecze i wyszedł na pierwszą linię frontu czyli na stół.
Gatunek ludzki zareagował przewidywalnie. Najpierw były okrzyki i machanie rękami. Po kilku minutach chaotycznego miotania się po kuchni i niekontrolowanych zderzeniach, sięgnęliśmy po broń chemiczną. Odtrąbiliśmy zwycięstwo. Mrówki zniknęły jak lotna brygada. Jak się okazało, dwie godziny później, tylko z naszych oczu.
Wczoraj upiekłam moją pierwszą w życiu blachę drożdżowego ciasta. Nie wyszło może pięknie, ale było absolutnie smaczne. Z morelami i pastą pistacjową*.
Leżało sobie w blaszce jak w łóżeczku, przykryte pergaminem.
Tam właśnie znalazłam całą mrówczą armię.
Właściwie im się nie dziwię. Ciasto było przepięknie wyrośnięte, muślinowe. Morele dojrzałe i wypełnione pastą pistacjową. Czegóż chcieć więcej?
Poświeciłam ciasto by pozbyć się wroga. Blaszka powędrowała razem ze swoimi zdobywcami w pole.
Dobrze, że wczoraj nie mogąc się powstrzymać, spróbowałam kawałek. Przynajmniej wiem jak smakowało.
Całe szczęście, że na krzakach wiszą czarne porzeczki. Trzeba zabrać się za upieczenie ciasta.
Ale kolejne ciasto ustawię na zaminowanej ziemi i otoczę zasiekami . Żadna mrówka się nie przedrze.



Ciasto drożdżowe z morelami i pastą pistacjową* (lub marcepanem)
na blaszkę o rozmiarach 30 x 25

pół szklanki mleka
pół szklanki cukru
pół kostki masła
2 jajka
25 dkg świeżych drożdży
3 szklanki maki pszennej
1 kg moreli
200 g pasty pistacjowej lub marcepanu
szczypta soli

Do sporej miski wsypujemy przesianą mąkę ze szczyptą soli. Robimy wgłębienie i kruszymy do niego drożdże z 2 łyżkami cukru. Podgrzewamy mleko. Powinno być letnie. Wlewamy 2 łyżki na drożdże z cukrem. Przysypujemy mąką i przykrywamy miskę. Zostawiamy na 15 minut. W tym czasie podgrzewamy resztę mleka z resztą cukru i masłem. Niech się rozpuszczą. Potem studzimy płyn do temperatury pokojowej i wbijamy jajka. Mieszamy aby uzyskać jednolitą masę. Wszystko wlewamy do miski z mąką i podrośniętymi  drożdżami. Mieszamy a potem wyrabiamy na gładkie ciasto.
Jeśli będzie się kleić do rąk, podsypujemy nieco mąką, ale powinno być raczej luźne.
Zostawiamy w misce do wyrośnięcia czyli około godziny.
Blaszkę wykładamy papierem do pieczenia.
Ciasto wyjmujemy z miski i delikatnie rozciągamy do wielkości blaszki. 
Morele dzielimy na połówki. Na tarce ścieramy pastę pistacjową lub marcepan i układamy na nim połówki moreli, skórką do dołu. Do każdej moreli wkładamy kawałek pasty. Odstawiamy ciasto na pół godziny żeby jeszcze nieco podrosło.
Piekarnik nagrzewamy do 180 stopni .
Do gorącego pieca kładziemy ciasto i pieczemy 40 minut.


Tutaj muszę się do czegoś przyznać.  Nie przewidziałam, że ciasto w piekarniku tak urośnie. Morele się rozjechały i byłam rozczarowana widokiem.
Za to po ukrojeniu pierwszego kawałka okazało się, że to najlepsze ciasto drożdżowe jakie jadłam do tej pory. Ze szklanką mleka było nieziemskie.
Mrówki miały chyba podobne zdanie.



* pastę pistacjową przywiozłam z Sycylii. Ma soczysty zielony kolor i smakuje pistacjami. Robi się ją jak marcepan. W cieście można ją nim zastąpić.


Smacznego i świętego spokoju na niedzielę życzę

19 komentarzy:

  1. Przezabawnie napisany tekst.
    Szkoda ciasta, ale cóż... czasami trzeba się poświęcić. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda. Poświęcenie w kuchni musi być. Pozdrawiam bardzo:))

      Usuń
  2. To paskudne mrowki. No, ale gdybys mnie nie poczestowala Limonko, to tez sila zajelabym zasoby ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mieszkając pod lasem, trzeba się ich spodziewać w każdej chwili. I zabezpieczać tyły. Buźka:))

      Usuń
  3. Witaj, od jakiegoś czasu jestem wielbicielką Twoich talentów pisarskich i kulinarnych :)i bardzo mi się u Ciebie podoba.
    Na mszyce najlepsza jest nalewka czosnkowa, polecam;
    jak zrobić podpowiedzą ci blogi ogrodnicze.
    Na ziemne mrówki najlepszy jest wrzątek do polania mrowiska :( wiem, brzmi okropnie ale jest w 100% skuteczne.
    Pozdrawiam ciepło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmm... Faktycznie brzmi okropnie, wyobrazilam sobie polanego wrzatkiem psa lub kota :/
      Sporo jest naturalnych srodkow odstraszania mrowek, sa tez pulapki, ktore swietnie sobie z nimi radza. polecam.

      Usuń
    2. Witaj Jolu. Miło mi cię powitać. Pięknie ci dziękuję za miłe słowa i dziękuję za rady. Na razie mrówki razem z ciastem wywędrowały w pole. Blachę ocaliłam;)
      Pozdrawiam ciepło:))

      Usuń
  4. Tez sie mrowkom nie dziwie - wszak ciasto wyglada niezwykle smacznie! :) A zeby nastepnym razem owoce sie nie 'rozjezdzaly' to dobrze jest je lekko 'wcisnac' w ciasto. Ale przeciez smaku i tak to nie zmienilo ;)

    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak właśnie myślałam, że trzeba by je wcisnąć. Następnym razem może się odważę. Lubię gdy ciasto ładnie wygląda. Dzięki za podpowiedź. I bardzo pozdrawiam:))

      Usuń
  5. Podziwiam Twój talent kulinarny i pisarski i zawsze z wielką radością oczekuję Twojego nowego posta.Myślę, że te mrówki ślimaki i wszelkie stwory też są spragniowe wszystkiego co Twoje :)))Serdecznie Cię pozdrawiam:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję ci bardzo. I cieszę się, że lubisz do mnie zaglądać. Pozdrawiam cie gorąco:))

      Usuń
  6. zdjęcia super,tchnie z nich taki sielski spokoj,że chcialo by się tam być.Może któraś z Twoich pociech zrobi Ci niespodziankę i z Twoich wpisów wyda książkę,czytało by się super.Co wy na to panno F i panno M ? Z gorącymi pozdrowieniami dla calej rodzinki Majka.Zazdroszczę Mamy,ja TAKIEJ nie mialam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kto wie, kto wie. Dzieci zdolne są...do wszystkiego.
      Na razie jednak serdecznie cię pozdrawiamy i ściskamy mocno:))

      Usuń
  7. Jakbym była mrówką, to też bym z chęcią dorwała się do tego ciasta. W sumie jak jestem sobą, to tak samo. Wygląda na ponadprzeciętnie smaczne. A tekst - mistrzostwo świata, uśmiałam się :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się bardzo, że się podobało i ciepło pozdrawiam:))

      Usuń
  8. Odpowiedzi
    1. "Jam to, nie chwaląc się, sprawił":))
      Pozdrawiam

      Usuń
  9. Nie wyszło pięknie?
    Niestety z tym stwierdzeniem zgodzić się nie mogę:)
    Mam nadzieję, że przyroda nadal liczyć się z Tobą nie będzie,
    a ja dzięki temu przeczytam tu jeszcze nie jedną tak zabawną historię:D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, przyroda ma mnie nosie i absolutnie się ze mną nie liczy. Następnym razem będę bardziej ciasta pilnować.
      Pozdrawiam cię cieplutko:))

      Usuń