środa, 28 marca 2012

Peklowanie czas zacząć czyli masowanie szynki



Rozleniwiliśmy się nieco. Prawda?
Słonko świeci, ptaszęta śpiewają, spomiędzy śmieci co rusz łypie na nas a to żółte, a to zielone. Krokusy mam na myśli.
I już oczami wyobraźni widzimy te pląsy między drzewami obsypanymi kwieciem. No, sielanka. Na głowie nam brakuje tylko kwietnego wianka a w ręku zielonego badylka…
Stop!
Potem to już tylko bieży baranek! I tenże baranek podziałał jak przysłowiowa zimna woda.
Baranek, wiosna, kwiecie… no tak, Wielkanoc.
Zamiast bujać z Kazikiem po San Tropez, sprzęt czyszczący i pucujący w dłoń, i do okien, i podłóg marsz. Tym bardziej,  że od jutra pogoda wywinie fikoła i przypomni nam kto tu rządzi.
W przerwach między deszczem i zapowiadanym śniegiem możecie jednak te okna umyć.  No chyba, że od razu rzucicie się do peklowania szynek i pieczenia mazurków.
A może by tak zignorować to wszystko i pójść pod prąd. Zamiast różowości , błękitów i zieleni pogrążyć się w czerniach? Są takie eleganckie. Czarny zajączek, czarne pisanki (no, może z odrobiną bieli), czarny mazurek (to dałoby się zrobić). Czarny baranek?
Nie sądzę.  Już ten, który co roku pojawia się na naszym stole dzięki dobremu sercu Oli*, nazywany jest szatankiem (bo dziwnie mu z oczu patrzy) , a co dopiero, gdyby był czarny.
Zostańmy może jednak przy tradycyjnych barwach. 
Coś tam dziś ugotowałam, ale dowodem na powolne przygotowywanie się do świąt jest zapeklowana szynka. Dziś nastąpił ten fakt i mogę wam o nim opowiedzieć.  
Szynka w naszym domu nie występuje.  Cały rok obywamy się bez niej i całkiem dobrze nam to wychodzi.  W zeszłym roku oprotestowałam wędliny sklepowe, które rzadko doczekały w stanie spożywczym do Wielkanocy. Albo zzieleniały wcześniej albo pokryły się jakąś śliską mazią. Bardzo skutecznie zniechęciły nas do siebie.  Postanowiłam wziąć nasz los w swoje ręce. I zrobić szynkę samodzielnie. Może nie całkiem,  bo świnki nie hodowałam. Ale cała reszta była już domowa.
W tym roku niczego już nie muszę szukać, bo przepis zeszłoroczny się sprawdził.  Mięso zapeklowało się skutecznie i zgodnie powiedzieliśmy szynkom niewiadomego pochodzenia stanowcze „nie”.

Zanim różówiutka  (znów ta słodycz kolorów) szynka trafi na nasz talerz, musimy troskliwie się nią zająć przez najbliższe kilka dni.  Gra jest warta zachodu, chociażby dla porównania ze sklepową.
Jak się do tego zabrać? Musicie się zaopatrzyć w sól do peklowania. Na półkach sklepowych występuje bez problemu.  Dodatkowo potrzebujecie przypraw i czosnku. No i najważniejsze – mięso.
Z tym przed Wielkanocą nie ma problemu.  Wybierzcie ładną sztukę w rozmiarze wam odpowiadającym i  przystąpcie do działania.



Oto szczegóły:

Kawałek szynki wieprzowej surowej (mój ma równo kilogram)
1 opakowanie soli do peklowania
1,5 litra wody
Przyprawy : kilka goździków, mała łyżeczka ziaren kolendry, pół łyżeczki ziaren pieprzu, kilka ziaren ziela angielskiego, 2 liście laurowe. 3 ziarna jałowca. 4 ząbki czosnku.

Mielimy ziarna w młynku i nacieramy umyte i wytarte do sucha mięso. Wcierając przyprawy zróbmy szynce kilkuminutowy masaż. Przyprawy pięknie się wchłoną.  Przykryjcie mięso  i zostawcie na kilka godzin. Nie wkładajcie do lodówki, nie wynoście do spiżarni. Niech sobie spokojnie czeka w kuchni.
Na opakowaniu soli do peklowania znajdziecie opis i proporcje wody, soli i mięsa.  Jeśli macie kawałek podobny do mojego,  skorzystajcie z mojego opisu, jeśli poszliście na całość kupując  szynkę z mega świnki, musicie sobie wszystko obliczyć.
Zagotowujemy wodę z solą. Studzimy i wkładamy do niej wymasowane mięso.  Rozgniatamy czosnek i dokładamy do zalewy. Jeden liść laurowy i trzy ziarenka ziela angielskiego nie zaszkodzą.
 Ważne! Naczynie, w którym mamy zamiar peklować szynkę musi być bez skazy.  Świetnie sprawdza się kamionka lub ceramika. Szynka powinna mieć w naczyniu ciasno. Żaden kawałek mięsa nie powinien wystawać nad powierzchnię zalewy. Obciążamy szynkę talerzykiem (na tyle malutkim, żeby cały schował się pod powierzchnią zalewy) i czymś ciężkim np. słoikiem z wodą. W takim stanie szynka wędruje do lodówki na najniższą półkę lub do spiżarni.  Czeka nas teraz doglądanie garnka oraz codzienne przewracanie szynki na drugi boczek.  Po 7-10 dniach nasz trud dobiegnie końca i okaże się, co też zapeklowaliśmy.



Drugi odcinek przygód wędliniarskich za tydzień.
 
Trzymam kciuki za was i za siebie.

Na razie powodzenia a smacznego później.

P.S. Kurczaczek na wstępie prezentuje się zdecydowanie bardziej dekoracyjnie niż szynka.

* Oli wywiało aż za ocean. Ciekawe, czy w tym roku w San Francisco upiecze szatanka. O, przepraszam, baranka. Oli, pozdrawiamy cię gorąco.  

6 komentarzy:

  1. Fajny wstęp... rozmarzyłam się!:) a tu kubeł zimnej wody...:) Szyneczką bym nie pogardziła, ale raczej mamusia ją zrobi, nie ja:) Fajny przepis:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taki to już jest marzec: tu rozmarzenie, tam otrzeźwienie. Pozdrowienia dla ciebie i szanownej Mamusi.

      Usuń
  2. Ja też planuję peklowanie w tym roku. Zaczynam jutro.
    Mam nadzieję, że wyjdzie. Będę pilnie śledzić Twoje postępy:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Witaj Konwalio. Mam nadzieję, że podzielisz się swoimi doświadczeniami. I pozdrawiam gorąco

    OdpowiedzUsuń
  4. Czytam peklowanie czas zaczac, patrze a tam taki slodki kurczaczek i przez chwile balam sie o losy kurczaczka! Ten na szczescie nietkniety - moge odetchnac i popodziwiac szynke, bo sprobowac na razie nie dam rady.

    OdpowiedzUsuń
  5. Kurczaczek i jego rodzeństwo absolutnie bezpieczne. A fotografowanie szynki to niezbyt ekscytujące zajęcie. Wolę kurczaczki. Buźka

    OdpowiedzUsuń