Sama sobie podstawiłam nogę. Obiecałam ptifurki. Usprawiedliwia mnie tylko nieświadomość. Gdybym przedwczoraj wiedziała to, co wiem dziś, cztery razy bym się zastanowiła czy mam składać taką obietnicę. Upiec ciasto jako bazę to żaden problem. Schody zaczynają się w momencie, kiedy trzeba się zająć każdym maleństwem osobno. Okazuje się, że to co mam w głowie, a to co mi w realu wychodzi, to dwie różne rzeczy. Bo i paluszki mam za duże, i cukiernicze braki wychodzą. Nadrabiałam dobrymi chęciami i entuzjazmem. Choć ten ostatni powoli ulatywał jak powietrze z balonika. Ile można poświęcić czasu na takie drobiazgi. W moim przypadku dwa dni. Biorąc pod uwagę, że nie tylko ciastka mam na głowie, to i tak cud, że nie porzuciłam tego rękodzieła już przedwczoraj. Ale uparłam się, a na upór, jak wiadomo, nie ma rady.
Ptifurki to wymysł francuski. Le petite four, tak się to nazywa. Jak w wielu przypadkach, tu też forma przewyższa zawartość. Komu by się chciało robić naście pierdółek zamiast jednego, porządnego ciasta. Chyba tylko, żeby się popisać własnym blaskiem. A przecież wiadomo, że popisywanie się własnym blaskiem nie popłaca. Najlepszym tego przykładem jest świeca. Mam za swoje. Teraz nie pozostaje mi nic innego, jak tylko zdać wam relację z moich zmagań z materią. Ładne to to powychodziło. Słodkie jak diabli. Podaje się je po posiłku, do kawy, więc spełniają zadanie podniesienia poziomu cukru w stu procentach. Wydawałoby się, że zważywszy na mikry rozmiar zjemy ich kilka. Nic bardziej zwodnego. Jedno ciastko w zupełności wystarczy. Potem trzeba zrobić długą przerwę i koniecznie umyć zęby, bo próchnica murowana.
No to sobie zrobiłam reklamę.
Kto dobrnął do tego miejsca, niech się nie zniechęca. Przecież na tortach i sernikach świat się nie kończy. Trzeba ciągle szukać nowych atrakcji i wyzwań. A ptifurki to z pewnością wyzwanie. Zapraszam i ciekawa jestem waszych doświadczeń.
Na zdjęciu poukładałam kolejne etapy składania ciasteczek
ciasto na ptifurki
(forma prostokątna 21x28)
10 dkg mąki
5 dkg cukru pudru
75 g masła rozpuszczonego i wystudzonego
2 łyżeczki proszku do pieczenia
cukier waniliowy
3 jajka
pół szklanki konfitury lub dżemu malinowego
3 łyżki konfitury różanej
Jakiej użyjecie konfitury czy dżemu zależy tylko od was i od tego jakie lubicie smaki
kawałek marcepanu
do dekoracji
lukier
1 białko
szklanka cukru pudru (w przybliżeniu)
sok z cytryny
barwniki spożywcze
czekolada
kremówka
włączamy piekarnik i nastawiamy na 200 stopni.
Zaczynamy od ubicia na puch jajek z cukrem i wanilią. Przesiewamy mąkę z proszkiem do pieczenia i po łyżce dodajemy do jajek. Na koniec wąską strużką wlewamy masło i ubijamy jeszcze przez chwilę.
Prostokątną blaszkę wykładamy papierem do pieczenia i wylewamy połowę masy. Wyrównujemy powierzchnię i wstawiamy na 10-12 minut do piekarnika. Kiedy upiecze się pierwsza cześć ciasta, studzimy formę i pieczemy resztę ciasta.
W ten sposób mamy dwa spody ciasta, gotowe do przełożenia.
W rondelku podgrzewamy dżemy lub konfiturę i jeszcze ciepłymi smarujemy jeden z blatów. Na nim kładziemy drugi blat ciasta i znów smarujemy konfiturą.
Z bloku marcepanu odkrawamy kawałek i rozwałkowujemy na cieńki prostokąt, rozmiarów naszych blatów. Jeśli nie pracowaliście jeszcze z marcepanem, podpowiem wam, że dobrze jest go podsypywać cukrem pudrem w trakcie wałkowania. Cieńki płat marcepanu kładziemy na ciasto. Konfitura zadziała jak klej. Czyli podsumowując mamy: ciasto, konfiturę, ciasto, konfiturę, marcepan. Dociśnijcie jeszcze wszystko wałkiem, żeby pozbyć się pęcherzyków powietrza.
Teraz możemy odkroić postrzępione boki a potem podzielić całość na małe kawałki. To one będą przedmiotem naszej dalszej pracy.
Jak zrobić lukier? W zasadzie potrzebujemy tylko cukier i białko. Należy tylko pamiętać, żeby nie ubijać lukru, a ucierać. Tak długo aż cukier całkowicie się rozpuści. Od ilości cukru zależy jaki gęsty otrzymacie lukier. Potem już możecie dodawać sok z cytryny, smaki, barwniki.
Kładziemy ciasteczka na kratce i smarujemy je lukrem.
Jedno z ciasteczek owinęłam zabarwionym na czarno płatem marcepanu a resztę polukrowałam lub oblałam czekoladową polewą.* Potem zostawiłam je na noc w chłodnym miejscu.
Następnego dnia pozostała mi już do zrobienia tylko część dekoracyjna. Nie ukrywam, że najbardziej pracochłonna. Ale przecież nie musicie zwijać cukrowych różyczek. Wystarczy płynna czekolada na ptifurki różowe a biała czekolada na ciasteczka czekoladowe.
Uf. Udało się dobrnąć do końca. Może jeszcze nie zasnęliście w trakcie tych technicznych wywodów.
Jak oceniam ten wyrób cukierniczy? Na pewno cieszy oko. Zagorzali zwolennicy słodkości będą zachwyceni. Zawartość cukru w cukrze jest tu imponująca. Mnie raczej bliżej do mniej omdlewających smaków. Ale o gustach się nie dyskutuje.
Czy zrobię je jeszcze kiedyś? Tylko na czyjąś prośbę.
* W połowie prac malarskich sięgnęłam po rozpuszczoną czekoladę, bo chciałam przełamać słodycz lukru . Nie wiem czy klasyczne ptifurki smaruje się czekoladą, ale obawiałam się, że jeśli nie sięgnę po coś gorzkiego, to znienawidzę cukier.
Słodkiej soboty i smacznego
wyszły fantastyczne! podziwiam nakład pracy włożony w ich przygotowanie
OdpowiedzUsuńDziękuję pięknie.
OdpowiedzUsuńChapeau bas! Wyglada na to, ze nawet Francuzom by zaimponowaly! Ja bym do kawy zjadla takie malenstwo.
OdpowiedzUsuńBilet, lotnisko, dom. Jeszcze są, zdążysz. Tylko słowo, a będę reszty broniła własną piersią.
UsuńFaktycznie niezwykle pracochłonne - ale efekt optyczny wspaniały! Gdzieś widziałam przepis na ptifurki nieklasyczne - babeczki wypełniane różnościami. Może ciut mniej z nimi roboty?
OdpowiedzUsuńPodoba mi się. Pani wpis i poczucie humoru. Ciasteczek takich nie zrobiłabym w życiu, chociaż mają uroczą nazwę (zresztą trafiłam na pani blog właśnie dzięki poszukiwaniom, bo gdzieś z zakamarków pamięci wypłynęło to słowo, a nie chciało mi się szukać, gdzie postawiłam "Iskier przewodnik sztuki kulinarnej" - jedną z książek mojego dzieciństwa :-)
OdpowiedzUsuńIdę jeszcze pobuszować...
Serdecznie witam w Morskich Cytrusach. Dziękuję za przemiły wpis i gorąco zapraszam kolejny raz.
UsuńPozdrawiam bardzo:)))