poniedziałek, 14 lipca 2014

Znowu urlop czyli lipcowa Toskania
























Nie ma mnie. Znowu.
Plany były nieco inne. Wydawało mi się, że mam cały dzień dla siebie. No, prawie cały. 
Wyjazd był zaplanowany na późne popołudnie.
Życie płata figle a w tym przypadku figla spłatał mi MMŻ. Ledwo oczy rano otwarłam, kiedy został mi przedstawiony nowy, lepszy plan.
Plan ten zakładał wyruszenie w drogę zaraz po śniadaniu,
Czyli zamiast doprowadzenia do porządku swojego owłosienia, czyli zamiast zakupu ostatnich niezbędnych drobiazgów (czytaj: czegoś przeciwsłonecznego), zamiast ugotowania obiecanego mojej Mamie curry, będzie pakowanie z obłędem w oku i lekka histeria.
Nie dość, że noc miałam nieco nieprzespaną (mam zawsze reisefieber), to zmiana planów zawsze powoduje pewien rozstrój nerwowy.
Miotałam się po domu jak zombie. Od walizki do lodówki. Od pieca (wiadomo, obiecane curry), do samochodu. Ręce mi się trzęsły jakbym chorowała na febrę a myśl o podróży doprowadzała mnie do rozpaczy.
I wiecie co mnie uspokoiło? Co zadziałało jak waleriana, relanium i technika relaksacyjna w jednym?
Gotowanie. Mimo zamętu w głowie, niespakowanych walizek i totalnej zmiany planów, postanowiłam ugotować Mamie obiecane curry. I wszystko się zmieniło.
W chwili, kiedy zaczęłam kroić imbir, obierać czosnek i dobierać przyprawy, kiedy z patelni powoli unosił się zapach kolendry i kuminu, moje nerwy zwinięte w ciasne węzły zaczęły się rozluźniać. Czułam jak spływa ze mnie napięcie, jak wszystko wskakuje na swoje miejsca. I poczułam się dobrze.
Nie miałam pojęcia, że gotowanie ma takie terapeutyczne zdolności.
Curry ugotowałam, walizki spakowałam, wygniotłam koty i pomachałam Mamie.
Po pierwszej ruszyliśmy w kierunku słonecznej Toskanii.

Dziś jest poniedziałek. Trzeci dzień na urlopie z prawdziwego zdarzenia. Po raz pierwszy od wielu lat pogoda nie jest basenowa. Burze i przechodzące ulewne deszcze spowodowały, że z większym entuzjazmem wyjeżdżamy w teren. Wczoraj była Pienza, dziś Siena.





Pozdrawiam

4 komentarze:

  1. Ah, ah, coś czułam, że znów się gdzieś daleko ukryłaś moja Limonko. Wiedziałam,że Cię nie ma..Mam nadzieję,że odpoczniecie w pięknej i nieburzowej TOSKANI, że zrelaksujecie się, a szybki pośpiech w pakowaniu odejdzie w niepamięć. Słońca, radości i wszystkiego co najlepsze Wam życzę i pozdrawiam ciepło!:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ach che bella vista! Che bella vacanza! Przy takich wakacjach wszystkie przygotowawcze stresy chyba znikaja szybko!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja już też się za tobą rozglądałam :D Na pierwszym zdjęciu rozpoznaję Pienzę albo Montepulciono....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trafiłaś w dziesiątkę! Pienza.
      Pozdrawiam serdecznie:)))

      Usuń