To było niebezpieczne popołudnie.
Niby nic wielkiego się nie działo, ale kiedy Córka zapytała: „co
dziś robiłaś Mamo?”, zdałam sobie sprawę, że mam dziś za
sobą kilka sytuacji na granicy ryzyka.
Mówiąc krótko zaczęło się od
formowania tawuły. Tym bez zainteresowań ogrodniczych wyjaśniam,
że to nie nowy rodzaj ciasta filo. Tawuła to pięknie kwitnący na
biało (lub różowo) krzak.
Tym, którzy wiedzą co w trawie
piszczy jestem winna wyjaśnienie. Wiem, nie powinnam tego robić w
lipcu. Czas na przycinanie tawuły minął w czerwcu.
Niestety nie mogłam się zdecydować
na ten kategoryczny krok wcześniej. Moje wahanie przeciągało się
i przeciągało i sytuacja nie uległaby zmianie, gdyby nie rzut oka
na pigwę. Pigwa to kolejny krzak, rodzący pyszne, małe i kwaśne
jak ocet siedmiu złodziei jabłuszka. Zza rozrosłych gałęzi
tawuły pigwa wyłaniała się jak ręka tonącego.
Wzięłam nożyce do ręki i poszłam
dokonać masakry. To była krótka piłka, bo po trzecim machnięciu
obcięłam kabel zasilający nożyce. To przypadek... pomyślałam.
Każdemu może się zdarzyć.
Zapomniałam, że rano spektakularnie
obcięłam sobie kawałek palca. To powinno było dać mi do
myślenia.
Niestety, incydent z kończyną miał
miejsce rano i zawinięty palec poszedł w zapomnienie.
Stałam z tym obciętym kablem i
kombinowałam jak naprawić sytuację.
Jedyne, co przyszło mi do głowy to
nowy kabel. Poszłam, więc, zatopiona w myślach po drugi kabel.
Przekroczyłam próg garażu i...po chwili ocknęłam się siedząc
na podłodze z guzem gigantem na głowie.
Tak mnie pochłonęło rozwiązywanie
zagadki obcięcia kabla, że zapomniałam o zdecydowanie obniżonym
wejściu. W normalnych warunkach schylam głowę automatycznie. Lata
praktyki robią swoje, ale wczoraj był dzień szczególny. Walnęłam
głową we framugę aż mnie rzuciło na ziemię.
Nie zacytuję moich głośnych, średnio
cenzuralnych komentarzy. Po kwadransie spędzonym na rozczulaniu się
nad sobą i delikatnym obmacywaniu głowy, wzięłam kolejną wiązkę
kabla i ruszyłam do walki z przyrodą.
Nawet nieźle mi szło. Po pół
godzinie wymachiwania nożycami nieco większymi ode mnie byłam
spocona jak mysz i zmachana jak galernik (młodszemu pokoleniu pragnę
uzmysłowić, że galernik to nie klient galerii).
I wtedy coś mnie ugryzło. To znaczy,
wcześniej już pojawiły się zwabione moim spracowanym aromatem
gnojki, lecz były w mniejszości i mało uciążliwe. To, co mnie
nadgryzło teraz, było chyba rekinem lądowym lub lwem leśnym.
Zabolało jak diabli.
Po obcięciu palca i walnięciu się w
głowę każda następna ujma na ciele była co najmniej niemile
widziana.
Wierzgnęłam jak dzika, próbując
odskoczyć od niebezpieczeństwa. I ciągle miałam włączone nożyce
w rękach. Jak myślicie, jaki był tego efekt.
Szkoda gadać. Obcięłam drugi kabel.
Koniec pieśni.
Tawuła wyglądała jakby ją chciało
zjeść okapi. Dwa kable smętnie leżały w trawie. Ja w rozpaczy
postanowiłam się na jednym z nich powiesić.
Ale niosąc ten nieszczęsny, obcięty,
pomarańczowy kabel do warsztatu (tam są odpowiednie belki)
przemknęło mi przez myśl, że wcale nie muszę tego robić z
premedytacją. Przecież jestem w stanie sama i zupełnie przypadkiem
pozbawić się życia.
To dało mi nadzieję i sprawiało, że
znów miałam na co czekać.
….....................................
A wieczorem, krojąc ogórki do zaprawy
przecięłam sobie drugi palec.
Potem nie pozostało mi nic innego jak
mieć nadzieję, że śpiąc, nie uduszę samą siebie poduszką.
Dzisiejszy wpis jest dowodem na to, że
jakoś mi się udało.
Nawet naleśniki dziś zrobiłam.
Prawdą jest, że każdy dzień jest inny. Dzisiaj wszystko odbywało
się jak w szwajcarskim zegarku. A takie dni jak wczorajszy, z
perspektywy dnia następnego wydają się zabawne.....Do czasu aż
nie spojrzę na tawułowe zgliszcza.
Sakiewki naleśnikowe z kurkami i
mozzarellą
naleśniki
na 7 naleśników
2 jajka
1,5 szklanki mleka
1 szklanka mąki
sól
nadzienie
6 łyżki usmażonych kurek
1 cukinia
1 cebula
3 ząbki czosnku
4 łyżki natki pietruszki
1 kulka mozarelli
sól
pieprz
2 łyżki oliwy do smażenia
Smażymy naleśniki.
Oddzielamy żółtka od białek. Białka
ubijamy, a żółtka miksujemy z mlekiem i szczyptą soli. Dosypujemy
przesianą mąkę. Mieszamy dokładnie. Na koniec delikatnie łączymy
z ubitymi białkami. Wymieszane ciasto odstawiamy na bok na pół
godziny. Potem smażymy 7 cienkich naleśników.
Farsz
Na patelni rozgrzewamy oliwę i smażymy
cebulą pokrojoną na kostkę i drobno pokrojony czosnek. Dorzucamy
przesmażone wcześniej kurki. Cukinię kroimy na wąskie paski i
również dodajemy do cebuli i czosnku. Smażymy do momentu aż
cukinia będzie miękka ale wciąż jędrna.
Zdejmujemy patelnię z ognia i do
farszu dodajemy posiekaną natkę i pietruszki. Przyprawiamy solą i
pieprzem.
Zostawiamy do wystudzenia.
Przestudzony farsz mieszamy z pokrojoną
w kostkę mozarellę.
Faszerujemy naleśniki formując je na
kształt sakiewek. Związujemy je zieloną cebulką (jeżeli
wcześniej zalejcie je wrzątkiem, będą miękkie i uległe) lub
(jak w moim przypadku) trawą cytrynową.
Nagrzewamy piekarnik do 180 stopni i
wkładamy ułożone na blaszce naleśniki. Pieczemy 20 minut. W tym
czasie ser się rozpuści.
Wyjmujemy sakiewki i podajemy je z
sosem pomidorowym lub łyżką jogurtu greckiego.
Smacznego i jak najmniej niefortunnych
zdarzeń
Nie powinnam, ale splakalam sie ze smiechu :P Dobrze, ze zyjesz Limonko i jestes mniej wiecej w jednym kawalku. A sakiewki wygladaja pyszniasto, koniecznie wyprobuje ^^
OdpowiedzUsuńBuziolce
Ciągle mi się udaje wyjść cało, ale ile mam kredytu....Mam nadzieję, że sporo, bo znając samą siebie:))
UsuńNieszczescia chodza nie parami, a stadami! A na pocieszenie zawsze sa paczuszki (wygladaja pieknie!)
OdpowiedzUsuńNa szczęście, bywa też odwrotnie:))
UsuńHe ,he ,he ha ,ha ,ha ,hi ,hi ,hi już nie mogę Limoneczko moja Ty kochana jesteś cudowna ,mów do mnie jeszcze ,za taką rozmową tęsknilam latami ...... ..... jak dobrze że już wrócilaś z wojaży .Sakiewki wyglądają przesmacznie ,a Ty troszkę odpocznij na hamaku ,bo te upały nikomu nie służą ,jesteś niesamowita ,czekam na książkę Zdrówka życzę ,pozdrawiam gorąco
OdpowiedzUsuńWitam, witam wielką Nieobecną. Gdzie to się bywało? Czyżby życie rodzinne cię tam pochłonęło? Cieszę się bardzo, że znów jesteś:)))
UsuńAle niesamowita niespodzianka- i do tego treściwa.Twoja propozycja jest idealna na każdy dzień. SUPER!!! Mam nadzieję,że incydenty już za tobą. Życzę zdrówka Pozdrawiam gorąco!
OdpowiedzUsuń