czwartek, 31 lipca 2014

Sakiewki z kurkami i mozzarellą i jak obcinałam to i owo

























To było niebezpieczne popołudnie. Niby nic wielkiego się nie działo, ale kiedy Córka zapytała: „co dziś robiłaś Mamo?”, zdałam sobie sprawę, że mam dziś za sobą kilka sytuacji na granicy ryzyka.
Mówiąc krótko zaczęło się od formowania tawuły. Tym bez zainteresowań ogrodniczych wyjaśniam, że to nie nowy rodzaj ciasta filo. Tawuła to pięknie kwitnący na biało (lub różowo) krzak.
Tym, którzy wiedzą co w trawie piszczy jestem winna wyjaśnienie. Wiem, nie powinnam tego robić w lipcu. Czas na przycinanie tawuły minął w czerwcu.
Niestety nie mogłam się zdecydować na ten kategoryczny krok wcześniej. Moje wahanie przeciągało się i przeciągało i sytuacja nie uległaby zmianie, gdyby nie rzut oka na pigwę. Pigwa to kolejny krzak, rodzący pyszne, małe i kwaśne jak ocet siedmiu złodziei jabłuszka. Zza rozrosłych gałęzi tawuły pigwa wyłaniała się jak ręka tonącego.
Wzięłam nożyce do ręki i poszłam dokonać masakry. To była krótka piłka, bo po trzecim machnięciu obcięłam kabel zasilający nożyce. To przypadek... pomyślałam. Każdemu może się zdarzyć.
Zapomniałam, że rano spektakularnie obcięłam sobie kawałek palca. To powinno było dać mi do myślenia.
Niestety, incydent z kończyną miał miejsce rano i zawinięty palec poszedł w zapomnienie.
Stałam z tym obciętym kablem i kombinowałam jak naprawić sytuację.
Jedyne, co przyszło mi do głowy to nowy kabel. Poszłam, więc, zatopiona w myślach po drugi kabel. Przekroczyłam próg garażu i...po chwili ocknęłam się siedząc na podłodze z guzem gigantem na głowie.
Tak mnie pochłonęło rozwiązywanie zagadki obcięcia kabla, że zapomniałam o zdecydowanie obniżonym wejściu. W normalnych warunkach schylam głowę automatycznie. Lata praktyki robią swoje, ale wczoraj był dzień szczególny. Walnęłam głową we framugę aż mnie rzuciło na ziemię.
Nie zacytuję moich głośnych, średnio cenzuralnych komentarzy. Po kwadransie spędzonym na rozczulaniu się nad sobą i delikatnym obmacywaniu głowy, wzięłam kolejną wiązkę kabla i ruszyłam do walki z przyrodą.
Nawet nieźle mi szło. Po pół godzinie wymachiwania nożycami nieco większymi ode mnie byłam spocona jak mysz i zmachana jak galernik (młodszemu pokoleniu pragnę uzmysłowić, że galernik to nie klient galerii).
I wtedy coś mnie ugryzło. To znaczy, wcześniej już pojawiły się zwabione moim spracowanym aromatem gnojki, lecz były w mniejszości i mało uciążliwe. To, co mnie nadgryzło teraz, było chyba rekinem lądowym lub lwem leśnym.
Zabolało jak diabli.
Po obcięciu palca i walnięciu się w głowę każda następna ujma na ciele była co najmniej niemile widziana.
Wierzgnęłam jak dzika, próbując odskoczyć od niebezpieczeństwa. I ciągle miałam włączone nożyce w rękach. Jak myślicie, jaki był tego efekt.
Szkoda gadać. Obcięłam drugi kabel. Koniec pieśni.
Tawuła wyglądała jakby ją chciało zjeść okapi. Dwa kable smętnie leżały w trawie. Ja w rozpaczy postanowiłam się na jednym z nich powiesić.
Ale niosąc ten nieszczęsny, obcięty, pomarańczowy kabel do warsztatu (tam są odpowiednie belki) przemknęło mi przez myśl, że wcale nie muszę tego robić z premedytacją. Przecież jestem w stanie sama i zupełnie przypadkiem pozbawić się życia.
To dało mi nadzieję i sprawiało, że znów miałam na co czekać.
….....................................
A wieczorem, krojąc ogórki do zaprawy przecięłam sobie drugi palec.
Potem nie pozostało mi nic innego jak mieć nadzieję, że śpiąc, nie uduszę samą siebie poduszką.

Dzisiejszy wpis jest dowodem na to, że jakoś mi się udało.

Nawet naleśniki dziś zrobiłam. Prawdą jest, że każdy dzień jest inny. Dzisiaj wszystko odbywało się jak w szwajcarskim zegarku. A takie dni jak wczorajszy, z perspektywy dnia następnego wydają się zabawne.....Do czasu aż nie spojrzę na tawułowe zgliszcza.

























Sakiewki naleśnikowe z kurkami i mozzarellą

naleśniki
na 7 naleśników

2 jajka
1,5 szklanki mleka
1 szklanka mąki
sól


nadzienie
6 łyżki usmażonych kurek
1 cukinia
1 cebula
3 ząbki czosnku
4 łyżki natki pietruszki
1 kulka mozarelli
sól
pieprz
2 łyżki oliwy do smażenia

Smażymy naleśniki.
Oddzielamy żółtka od białek. Białka ubijamy, a żółtka miksujemy z mlekiem i szczyptą soli. Dosypujemy przesianą mąkę. Mieszamy dokładnie. Na koniec delikatnie łączymy z ubitymi białkami. Wymieszane ciasto odstawiamy na bok na pół godziny. Potem smażymy 7 cienkich naleśników.

Farsz

Na patelni rozgrzewamy oliwę i smażymy cebulą pokrojoną na kostkę i drobno pokrojony czosnek. Dorzucamy przesmażone wcześniej kurki. Cukinię kroimy na wąskie paski i również dodajemy do cebuli i czosnku. Smażymy do momentu aż cukinia będzie miękka ale wciąż jędrna.
Zdejmujemy patelnię z ognia i do farszu dodajemy posiekaną natkę i pietruszki. Przyprawiamy solą i pieprzem.
Zostawiamy do wystudzenia.
Przestudzony farsz mieszamy z pokrojoną w kostkę mozarellę.

Faszerujemy naleśniki formując je na kształt sakiewek. Związujemy je zieloną cebulką (jeżeli wcześniej zalejcie je wrzątkiem, będą miękkie i uległe) lub (jak w moim przypadku) trawą cytrynową.
Nagrzewamy piekarnik do 180 stopni i wkładamy ułożone na blaszce naleśniki. Pieczemy 20 minut. W tym czasie ser się rozpuści.
Wyjmujemy sakiewki i podajemy je z sosem pomidorowym lub łyżką jogurtu greckiego.



























Smacznego i jak najmniej niefortunnych zdarzeń

7 komentarzy:

  1. Nie powinnam, ale splakalam sie ze smiechu :P Dobrze, ze zyjesz Limonko i jestes mniej wiecej w jednym kawalku. A sakiewki wygladaja pyszniasto, koniecznie wyprobuje ^^

    Buziolce

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciągle mi się udaje wyjść cało, ale ile mam kredytu....Mam nadzieję, że sporo, bo znając samą siebie:))

      Usuń
  2. Nieszczescia chodza nie parami, a stadami! A na pocieszenie zawsze sa paczuszki (wygladaja pieknie!)

    OdpowiedzUsuń
  3. He ,he ,he ha ,ha ,ha ,hi ,hi ,hi już nie mogę Limoneczko moja Ty kochana jesteś cudowna ,mów do mnie jeszcze ,za taką rozmową tęsknilam latami ...... ..... jak dobrze że już wrócilaś z wojaży .Sakiewki wyglądają przesmacznie ,a Ty troszkę odpocznij na hamaku ,bo te upały nikomu nie służą ,jesteś niesamowita ,czekam na książkę Zdrówka życzę ,pozdrawiam gorąco

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam, witam wielką Nieobecną. Gdzie to się bywało? Czyżby życie rodzinne cię tam pochłonęło? Cieszę się bardzo, że znów jesteś:)))

      Usuń
  4. Ale niesamowita niespodzianka- i do tego treściwa.Twoja propozycja jest idealna na każdy dzień. SUPER!!! Mam nadzieję,że incydenty już za tobą. Życzę zdrówka Pozdrawiam gorąco!

    OdpowiedzUsuń