środa, 16 października 2013

Życie wewnętrzne komina i zupa kokosowo limonkowa



„życie jest formą istnienia białka, ale w kominie czasem coś załka”

Co można znaleźć w kominie? Ha, wydawałoby się, że odpowiedź jest jedna: sadzę.
Zakładam, oczywiście, że macie komin. Tym, którzy na co dzień grzeją się ciepłem kaloryferów, wyjaśniam, że dawniej ludzie używali pieców. Miały one na górze blachę, z przodu drzwiczki, po bokach kafle a w środku komin. Ten prowadził z pieca na dach (zazwyczaj). Do używania pieca potrzebne było drewno lub węgiel (apage Satanas w dobie walki z dwutlenkiem węgla) oraz kominiarz. Kominiarz sprawdzał co jakiś czas czy komin się nie zatkał. Zatkanie komina groziło wybuchem. Piec był gwarancją ciepła i gorącej strawy. Przez dużą część roku był ulubionym miejscem kotów i zmarzluchów.
Piec używany i regularnie odwiedzany przez kominiarza był przedmiotem bezpiecznym i mało kłopotliwym. Co prawda czasem się buntował i zamiast dmuchać dymem w górę, buchał po całej kuchni, ale przeciąg doskonale dawał sobie radę z tymi kaprysami.
Czasem w kominie coś załkało, zagwizdało.
Gotowanie na nim wymagało pewnej wprawy. Nie zawsze udawało się rozgrzać go do pożądanej temperatury (zapomnijcie o smażeniu frytek) a szybkie schłodzenie go nie wchodziło w grę. Za to placki ziemniaczane smażone na blasze były ósmym cudem świata. Rosół, pyrkający cały dzień na malutkim peryferyjnym ogniu nie miał sobie równych.

Przede mną jesienno zimowe miesiące pod znakiem kaloryfera.
Zanim jednak pożegnam się z zapachem drewna i kapryśnym kominem mogę wam ugotować błyskawiczną zupę kokosowo limonkową.
A gdzie odpowiedź na pierwsze pytanie? Hm... Po zastanowieniu się, doszłam do wniosku, że na odpowiedź musicie poczekać do bardziej sprzyjających okoliczności. Myślę, że Halloween jest idealnym momentem, żeby spełnić obietnicę.



Na razie musi wystarczyć zupa kokosowo limonkowa

1 puszka mleczka kokosowego
2 szklanki bulionu
1 łyżka pokrojonego imbiru
1 ząbek czosnku
1 liść laurowy
1 mała papryczka chilli
pół paczki warzywnej mieszanki chińskiej
szklanka ugotowanego ryżu
2 łyżeczki sosu sojowego jasnego
pół łyżeczki kolendry
otarta skórka z limonki
sok z limonki
2 łyżeczki oleju

Na rozgrzanym oleju smażymy pokrojony drobno imbir, czosnek i chilli. Smażymy minutę i dorzucamy liść laurowy i mieloną kolendrę. Dolewamy bulion i gotujemy na małym ogniu 10 minut. Dodajemy mleczko kokosowe i zagotowujemy. Wrzucamy mieszankę warzywną (nie rozmrażamy) i gotujemy 2 minuty. Wlewamy sos sojowy, sok z limonki i skórkę z limonki. Mieszamy i zdejmujemy z ognia.
Na talerz nakładamy porcję ryżu i wlewamy zupę. Posypujemy kolendrą.




Smacznego

4 komentarze:

  1. Uwielbiam dania z zabarwienie azjatyckim , będę musiała spróbować ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. O, taka zupa w taki dzien jak dzis, kiedy pogoda uparla sie i nie przestaje padac jest SUPER.

    Kominy sa intrygujace, a najbardziej szkoda, ze z ich zanikaniem zanikaja kominiarze...

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja w swoim kominku (łatwiej tam zajrzeć niż do komina) znalazłam ostatnio pająka, czyli na bogato ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja mam tylko bio kominek i w nim nic..żadnych skarbów, a Twoja zupa idealnie..pasowałaby...na taki dzień jak dzisiaj..zimny i deszczowy.Pozdrawiam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń