Co można znaleźć w kominie? Ha,
wydawałoby się, że odpowiedź jest jedna: sadzę.
Zakładam, oczywiście, że macie
komin. Tym, którzy na co dzień grzeją się ciepłem kaloryferów,
wyjaśniam, że dawniej ludzie używali pieców. Miały one na górze
blachę, z przodu drzwiczki, po bokach kafle a w środku komin. Ten
prowadził z pieca na dach (zazwyczaj). Do używania pieca potrzebne
było drewno lub węgiel (apage Satanas w dobie walki z dwutlenkiem
węgla) oraz kominiarz. Kominiarz sprawdzał co jakiś czas czy komin
się nie zatkał. Zatkanie komina groziło wybuchem. Piec był
gwarancją ciepła i gorącej strawy. Przez dużą część roku był
ulubionym miejscem kotów i zmarzluchów.
Piec używany i regularnie odwiedzany
przez kominiarza był przedmiotem bezpiecznym i mało kłopotliwym.
Co prawda czasem się buntował i zamiast dmuchać dymem w górę,
buchał po całej kuchni, ale przeciąg doskonale dawał sobie radę
z tymi kaprysami.
Czasem w kominie coś załkało,
zagwizdało.
Gotowanie na nim wymagało pewnej
wprawy. Nie zawsze udawało się rozgrzać go do pożądanej
temperatury (zapomnijcie o smażeniu frytek) a szybkie schłodzenie
go nie wchodziło w grę. Za to placki ziemniaczane smażone na
blasze były ósmym cudem świata. Rosół, pyrkający cały dzień
na malutkim peryferyjnym ogniu nie miał sobie równych.
Przede mną jesienno zimowe miesiące
pod znakiem kaloryfera.
Zanim jednak pożegnam się z zapachem
drewna i kapryśnym kominem mogę wam ugotować błyskawiczną zupę
kokosowo limonkową.
A gdzie odpowiedź na pierwsze pytanie?
Hm... Po zastanowieniu się, doszłam do wniosku, że na odpowiedź
musicie poczekać do bardziej sprzyjających okoliczności. Myślę,
że Halloween jest idealnym momentem, żeby spełnić obietnicę.
Na razie musi wystarczyć zupa kokosowo limonkowa
1 puszka mleczka kokosowego
2 szklanki bulionu
1 łyżka pokrojonego imbiru
1 ząbek czosnku
1 liść laurowy
1 mała papryczka chilli
pół paczki warzywnej mieszanki
chińskiej
szklanka ugotowanego ryżu
2 łyżeczki sosu sojowego jasnego
pół łyżeczki kolendry
otarta skórka z limonki
sok z limonki
2 łyżeczki oleju
Na rozgrzanym oleju smażymy pokrojony
drobno imbir, czosnek i chilli. Smażymy minutę i dorzucamy liść
laurowy i mieloną kolendrę. Dolewamy bulion i gotujemy na małym
ogniu 10 minut. Dodajemy mleczko kokosowe i zagotowujemy. Wrzucamy
mieszankę warzywną (nie rozmrażamy) i gotujemy 2 minuty. Wlewamy
sos sojowy, sok z limonki i skórkę z limonki. Mieszamy i zdejmujemy
z ognia.
Uwielbiam dania z zabarwienie azjatyckim , będę musiała spróbować ;)
OdpowiedzUsuńO, taka zupa w taki dzien jak dzis, kiedy pogoda uparla sie i nie przestaje padac jest SUPER.
OdpowiedzUsuńKominy sa intrygujace, a najbardziej szkoda, ze z ich zanikaniem zanikaja kominiarze...
Ja w swoim kominku (łatwiej tam zajrzeć niż do komina) znalazłam ostatnio pająka, czyli na bogato ;)
OdpowiedzUsuńJa mam tylko bio kominek i w nim nic..żadnych skarbów, a Twoja zupa idealnie..pasowałaby...na taki dzień jak dzisiaj..zimny i deszczowy.Pozdrawiam serdecznie:)
OdpowiedzUsuń