Koniec września to urodziny mojej
Mamy. Jestem wtedy zaopatrzeniowcem, logistykiem, kucharzem,
cukiernikiem i kelnerem. Mam absolutnie wolną rękę w doborze dań.
Niby sytuacja jest komfortowa. Jednak wolałabym pewną dozę
zdecydowania jeżeli chodzi o to, co wyląduje na stole. Tak
wyglądała moja rozmowa z Mamą dotycząca ciasta.
- Mamuś, jakie ci upiec ciasto?
- Może być to, które upiekłaś
ostatnio.
Ostatnio było marchewkowo gruszkowe.
- Dobra, będzie marchewkowe.
Minął tydzień i na stole wylądowało
kolejne ciasto. Moja Mama, z widelczykiem w połowie drogi z talerza
do buzi:
- Takie ciasto możesz mi upiec.
- To nie marchewkowe?
- Albo marchewkowe albo takie.
- Hm, a może sernik?
- Sernik też może być.
Jak widzicie Mama nie ułatwia mi
zadania. Dalej jest tylko gorzej.
Wymyślenie ciepłego dania też wymaga
odpowiedniego podejścia. Goście nie należą do żarłoków. Czasy
kiedy każdy zjadał pół kilograma kartkowej szynki a pojawienie
się na stole grzanych frankfuterków w asyście sałatki jarzynowej
wywoływały zbiorowy ślinotok, odeszły już do lamusa. Dziś
większość siedzących przy stole ma albo sztuczne szczęki, albo
kłopoty trawienne.
A moja Mama ciągle drży ze strachu,
że goście wyjdą głodni. Ja bardziej obawiam się, że podniesie
się im cholesterol lub pękną guziki w koszuli.
Walka o ciepłe danie zaczyna się na
długo przed imprezą. Sugestia, że może darujemy sobie danie na
ciepło jest ignorowana.
Potem krok po kroczku staram się
wypracować kompromis. Mama najchętniej podałaby trzy dania na
ciepło. Jakiś kurczak, jakieś kotlety i może zawijańce z indyka.
No, śmierć z przejedzenia zajrzała nam w oczy.
Potem następuje wyliczanka tego, co
jeszcze znajdzie się na stole. Po trzeciej sałatce Mama nieco
zmiękła i wyraziła zgodę na „tylko” jedno ciepłe. Uf! Kamień
z serca. Szanse gości na przeżycie nieco wzrosły.
Nie mam zamiaru zanudzać was
szczegółami stołu. Zaproszę was na nietypowe u mnie danie, bo
mięsne.
Jadłam je rok temu u znajomych. Mimo
dość ostrożnego stosunku do mięs, te rodzaj dania był wyjątkowo
smaczny. Dostałam przepis i teraz jest okazja, żeby spełnić
oczekiwania mojej Solenizantki.
Danie to ma jeszcze jedną zaletę,
oprócz tego, że jest po prostu smaczne. Robi się właściwie samo
a jeżeli zostanie (w naszym przypadku tak będzie na 200%), można
je zamrozić.
Schab po myśliwsku wg Joasi:
1 kilogram schabu
kilkanaście świeżych podgrzybków
lub prawdziwków (mogą być suszone a potem namoczone)
odrobina soli
pół litra kremówki
1 torebka zupy cebulowej (np. Knorr)
pieprz
mąka
olej do smażenia
Schab myjemy i kroimy na plastry
cieńsze od kotletów. Wstrzemięźliwie solimy. Na talerz sypiemy
mąkę. Obtaczamy w mące plastry schabu. Na patelni rozgrzewamy olej
i smażymy mięso z obu stron. Przekładamy do żaroodpornego
naczynia i... Grzyby kroimy na plastry i kładziemy na mięso.
Posypujemy wszystko proszkiem zupy
cebulowej i zalewamy kremówką. Szczelnie przykrywamy i wstawiamy do
piekarnika. Nastawiamy temperaturę na 170 stopni i pieczemy 2
godziny. Ostatni kwadrans pieczemy bez przykrycia.
Przed podaniem posypujemy zieloną
pietruszką. Jako dodatek kasza gryczana jest idealna.
Życzę smacznego i biorę się za robienie tortu.
Oooooo, ale apetyczne, już w brzuchu mi burczy:)schab jest dobry na wszystko:))),a ciasto, może sernik rosa:)))mniam, mniam:)))serdeczności:)
OdpowiedzUsuńOch, robienie kolacji i czytanie Twojego bloga Limonko, to slinotok murowany. Mysle, ze goscie na urodzinach na sam widok dostana tez slinotoku!
OdpowiedzUsuńSkąd ja to znam, moja teściowa nie ma już siły na robienie przyjęć, w związku z tym brakiem siły na ostatnim proszonym obiedzie były tylko 2 przystawki zimne, 2 ciepłe, 2 zupy, drugie główne mięsne i jarskie, 2 surówki, szarlotka, lody z owocami i tort okolicznościowy :) ale nie warto się było wysilać - bo wszyscy teraz tak mało jedzą . Kocham ją.
OdpowiedzUsuńZ przyjemnością czytam sobie Twojego bloga. Schab w/g tego przepisu robiłam i rzeczywiście jest dobry.