Tak utonęłam dziś w słowach grzebiąc w słowniku, że
zapomniałam o całym świecie. I tylko jakaś cząstka mojej świadomości pozostała
obojętna na ekscytujące znaczenie słowa exaggerate, za to wyczulona na subtelne
zmiany w otoczeniu. Coś się zmieniło. Co?
Wciąż z niezbyt przytomnym spojrzeniem i ołówkiem w zębach
próbowałam znaleźć źródło zmiany w otoczeniu. Hm… Pachnie ziemniakami.
Gotowanymi. Nie, nie gotowanymi. Przypalonymi. Komuś właśnie przypala się
obiad. Ciekawe skąd w mojej kuchni zapach czyichś ziemniaków?
I nagle rozum ogarnął całą grozę sytuacji. Kobieto, to twój
obiad właśnie zmienia stan skupienia! I było już za późno i dla ziemniaków, i
dla garnka.
Za to słówko exaggerate na zawsze utkwi mi w głowie. Chwila
zapomnienia i trzeba było zrewidować swoje plany obiadowe.
Do czego potrzebne
były te ziemniaki? No tak, do rybnych kotlecików.
Cóż, kotleciki będą kiedy indziej. Przyjdzie mi zamknąć
pomoce naukowe i zajrzeć do lodówki.
W takich wypadkach (bardzo trafne słowo) niezastąpione jest
curry. Jest go tyle rodzajów, że nigdy się nie nudzi.
Dzisiejsze będzie kremowe, lekko pomidorowe. Pycha. Już nie
żałuję ziemniaków.
Kremowe curry
pomidorowe
pół kalafiora
szklanka zielonej fasolki szparagowej (mrożona jest całkiem
niezła)
1 marchewka
1 cebula
2 ziemniaki
3 łyżki oleju
5 nasion zielonego kardamonu (wyłuskanych ze strączka)
2 liście laurowe
2 cm świeżego imbiru (pokrojonego)
1 łyżka kolendry
pół łyżki kuminu
pół łyżeczki kurkumy
pół łyżeczki chili
szklanka pomidorów z puszki
1 łyżeczka soli
¾ szklanki wody
¾ szklanki śmietanki kremówki
Cała sztuka w przygotowaniu tego dania polega na szybkim
obgotowaniu warzyw. Zarówno kalafior jak i fasolkę wkładamy do lekko osolonego
wrzątku na 3 minuty. Marchewkę na 4
minuty. Potem przelewamy zimną wodą, żeby przerwać proces gotowania. Ziemniaki
obieramy, kroimy w kostkę i również obgotowujemy przez 5 minut.
W rondlu rozgrzewamy olej i smażymy kardamon i liście
laurowe. Po pół minucie dodajemy cebulę i imbir i smażymy kolejne 5 minut na
niewielkim ogniu. Nie zapominamy o mieszaniu, bo z cebuli zastaną gorzkie
skwarki. Już wystarczy, że spaliłam garnek.
Dosypujemy kolendrę, kumin, chili i kurkumę. Po pół minucie
smażenia dolewamy wodę i pomidory. Zagotowujemy i po minucie dodajemy warzywa.
Najpierw marchewkę i ziemniaki a po 5 minutach resztę warzyw. Solimy. Gotujemy
jeszcze 3 minuty i dolewamy śmietankę. Znów zagotowujemy i po 3 minutach
powinno być po wszystkim.
W przerwach miedzy wyjmowaniem kalafiora a pilnowaniem
cebulki, przygotowujemy naany. Jeśli chcecie się popisać, to zróbcie je sami.
Ale zaznaczam, że ich zrobienie będzie wymagało wolnego popołudnia.
Ja nie zawracałam sobie głowy zabawą z drożdżami. Kupiłam
naany w Lidlu. Też były dobre. Opiekłam je w piekarniku i po 5 minutach
wszystko było gotowe i pachnące.
Smacznego i bądźcie czujni
Nie jadłam czegoś takiego, fajne wygląda,a jak smakuje ????
OdpowiedzUsuńCo do słownika i szukania to he he niestety to znam, ale zazwyczaj wtedy coś mi wykipieć ;)))
Coz, mozesz na to Limonko spojrzec tak - stracilas garnek, ale slowko masz juz na zawsze. Cos za cos. Curry wyglada pychotnie i intrygujaco. Chyba wyprobuje je nastepnym razem, a nie ciagle tylko to curry tajskie i curry tajskie.
OdpowiedzUsuńWitam serdecznie, zapraszam na mojego bloga po Wyróżnienie i zapraszam do zabawy!! Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń